-
Posts
1,830 -
Joined
-
Last visited
-
Donations
900.00 PLN
Profile Information
-
Płeć
Kobieta
Recent Profile Visitors
21,478 profile views
Amperka's Achievements

Starszy chorąży sztabowy (12/23)
3.3k
Reputation
-
Ja wiem, normalnie cały czas się na nich patrzy. Ale tam to była zamknięta przestrzeń, podłużny, wąski budynek, tylko jedno wejście przez bramki i nie dało się wyjść bez karnetu, a ja stałam w kolejce przy wyjściu, więc nie było opcji żeby stamtąd wyszedł tak żebym go nie widziała, więc byłam do końca spokojna. Na otwartej przestrzeni to nie można spuścić nawet na moment z oka, bo tyle różnych spraw się słyszy. Nawet jak wpinam dzieci do jednego fotelika, to patrzę cały czas na drugie, bo słyszałam historię, że rodzina była obserwowana przez jakiegoś bydlaka i zauważył, że matka wpina dziecko do fotelika i tam się szarpie, to jest moment nieuwagi. W tym czasie zwyrol porwał drugie dziecko (mąż mi opowiadał, chyba we Francji to było). Takie obrazki zostają w głowie. Z drugiej strony (wiem, że są inne czasy) ja w wieku 7 lat sama wracałam ze szkoły, sama szłam do sklepu zrobić drobne zakupy. Trzeba chyba gdzieś to podejście wypośrodkować.
-
Taka prawda. Jesteśmy tylko ludźmi. Normalne jest, że ktoś może wpaść w oko, z kimś się można dobrze czuć, czyjeś zainteresowanie nam schlebia. Dziwnym jest oczekiwanie od kogoś tego, żeby był kompletnie nieczuły na czyjś wdzięk, czy urodę, szczególnie jeżeli sam jest sympatyczny, ładny i przyciągający. Ważne jest, co ta osoba z tym fantem zrobi. Będąc w związku, czy dalej w małżeństwie dalej obracamy się wśród ludzi, załatwiamy jakieś sprawy, nawiązujemy znajomości. Po prostu trzeba być czujnym (przede wszystkim uczciwym przed sobą). Nie można się oszukiwać - że to tylko kolega, koleżanka, a jednocześnie ekscytować się, że napisał/a, zadzwonił/a, będzie na jakimś wspólnym spotkaniu. Taka emocja to sygnał, że trzeba tę relację wygasić.
-
Daj spokój. Nic jeszcze nie zrobiłaś - kto nie szukał atencji, nie zrobił do kogoś maślanych oczu, nie grał na zazdrość, nie podekscytował się myślą, że może sie komuś spodobać - niech pierwszy rzuci kamieniem. Jak tę nieformalną relację pociągniesz, to potem równia pochyła. Zaczniesz o nim fantazjować, myśleć i sabotować swój związek. Jak coś jest nie tak w Twoim małżeństwie, to musisz postarać się to zmienić, jak nie da się zmienić i czujesz się dojmująco nieszczęśliwa, to... no cóż - chyba sama wiesz. Ale nie szukaj desperacko u innych facetów długofalowej atencji i zażyłości będąc w małżeństwie, bo oni Cię przemielą i wyplują, a Ty będziesz się męczyć ze swoimi myślami i z konsekwencjami swojego chwilowego zapomnienia. Ja lubię flirt, lubię skomplementować jakiegoś gościa, coś zażartować - po prostu lubię tę energię. Ale to jest jeden błysk, a potem mnie nie ma. Mój mąż wie, że taka jestem. Śmieje się, że jestem flirciarą, ale wie, że jak ktoś by do mnie chciał dalej podbijać, to od razu ,,pękam przy robocie" (haha, hasłem z półświatka) i się wycofuję. Pobawiłaś się, wiesz, że możesz się podobać, że nie jesteś jakimś paszczakiem, dało Ci to może wiatr w skrzydła i tyle. Nie brnij w to dalej. Zaraz wszystko wywietrzeje. Już niedługo praca - fajnie. Sport - znajdź sobie jakąś odskocznię.
-
Miałam taką sytuację, że sąsiad (dodam, że bardzo przystojny) tańczył ze mną trzy utwory pod rząd. Po trzecim razie po prostu podziękowałam. Jakby mój mąż tańczył całą noc z jakąś kobietą, to nie byłabym zazdrosna, tylko poczułabym politowanie dla niego, że tak łatwo wpada w sidła jakieś świeżej emocji i musi się nią napawać jak jakiś nabuzowany nastolatek. Mam go za dojrzałego człowieka i wiem, że nie wystawiłby mnie na pośmiewisko tańcząc przez całą noc z jakąś kobietą. I tak się nigdy nie stało. Tak się po prostu nie robi - nie tańczy się z kimś całą noc z inną osobą, jak się przyszło z kimś innym na jakąś potupankę - to już jest wyraz pogardy dla osoby, z którą się przyszło. Nie czułabym zazdrości, tylko absmak, że mój wybranek okazał się osobą chwiejną i podatną na wątpliwej jakości uroki. To co się dzieje, jak nie widzę - to mnie w sumie nie interesuje. Wydaje mi się, że nielojalność to większe brzemię dla tej osoby, która wchodzi zbyt głęboko w jakieś nieformalne damsko-męskie relacje, bo to ona musi potem udawać w domu, że nie odpływa myślami, że jest zaangażowaną w dom i dzieci osobą. Jeżeli nie jest psychopatą, to po prostu się niesamowicie umęczy, będzie szczerze nieszczęśliwa, a potem jeszcze będzie głównym winowajcą rozpadu rodziny. Dlatego to ta osoba, która ma skłonność do takich akcji powinna się pilnować, a nie oczekiwać, żeby ktoś z boku ją kontrolował i robił sceny zazdrości. Zatem trzeba unikać wszelkich relacji damsko-męskich, które mogłyby nas za daleko pociągnąć. Nie ze strachu przed wyjściem zdrady na jaw, tylko dlatego, że jak już się rozkręci ta spirala tych namiętności wobec innej osoby, nie będzie dało się być szczęśliwym w związku, w którym się jest. To będzie udręka dla osoby zdradzającej, tylko dlatego, że na samym początku nie powiedziała "stop". Prowokowałaś sytuację (to nie jest zarzut, chciałaś się poczuć atrakcyjna, to się zdarza), poczułaś się atrakcyjna i pożądana, a teraz po prostu to utnij jednym cięciem. Za kilka dni/ tygodni emocje się ulotnią, a Ty przychylniej spojrzysz na swój związek i będziesz sobie wdzięczna, że nie dałaś się w to wszystko wciągnąć. Wczoraj sobie obejrzałam film z duetem DiCaprio-Winslet "Droga do szczęścia" - obejrzyj sobie, ciekawy film.
-
Utnij to. Transferujesz teraz myśli i emocje na kogoś innego niż mąż, stąd wydaje Ci się, że nie układa się w związku. Jak to utniesz drastycznie, to te emocje związane z tym nowym panem wywietrzeją, wypłuczą się i zacznie układać się lepiej w Twoim związku. Bierność męża rozumiem. Ja sama nigdy nie analizuję jakichś zachowań mojego męża. Nie pytam gdzie jedzie, z kim się spotyka. Mówi to, co chce mi powiedzieć. Teraz jedzie na jakieś spotkanie licealne, spędzą w hotelu cały weekend. Nie obchodzi mnie co tam będą robić, z kim tańczyć. Po prostu (być może narcystycznie) uważam, że żadna modelka czy jakaś mądra wykształcona profesor nie jest mną - a siebie uważam za maksymalnie optymalną dla mojego męża. Wiem, że można się kimś zachłysnąć, zauroczyć, może się ktoś spodobać, ale na koniec dnia wiem, że po prostu ja jestem najlepszą osobą dla niego. Uwłaczająca byłaby dla mnie rozmowa zakładająca, że mój mąż nieświadomie idzie w jakiś flirt i nie dostrzega tego, że jest bajerowany, a ja muszę go przestrzec. Każdy neurotypowy człowiek takie sprawy wyczuwa. Podejrzewam, że Mąż @Adri też tak uważa i daje jej wolną rękę. To ona ma nad sobą panować. Nie uważam, że zauroczenie się kimś jest złe - szczególnie jeśli go nie szukamy, tylko pojawiło się mimowolnie (jakaś osoba z pracy, tato koleżanki córki itd.) - najważniejsze żeby znać siebie i wiedzieć, że trzeba to drastycznie uciąć, jeżeli nie chcemy iść w to dalej, albo podsycać jeżeli chcemy romansu. Tu nie ma co kokietować, że @Adri nie wie, do czego to zmierza. Trzeba wybrać: zgasić, czy podsycać. I tyle.
-
Miałam ostatnio takie dni, że czułam, że jestem w jakimś kompletnym dole. Budzę się i jestem zmęczona, brak energii - no jak nie ja (wiele osób mi zarzuca, że jestem "za szybka"). Totalny zjazd. Mama mówi - zrób hormony. Brałam żelazo, witaminę D. Ostatnio pracuję głównie z domu. I tak mi się ciągnął ten zjazd, przeżywałam wybory jak jakiś fanatyk. Pojechałam wczoraj w nocy zagrać 2 h squasha (miałam 2 tygodnie przerwy - musiałam się przełamać, bo zgnuśniałam) i dzisiaj jest energia, ochota na wszystko. Siadałam wczoraj zmęczona o północy na łóżku i zrozumiałam dlaczego tak to lubię. Po prostu taka rześkość we mnie wstąpiła. W środę jestem umówiona na kolejne pykanko. Dochodzę do wniosku, że nic nie zastąpi takiego porządnego zmęczenia fizycznego i skoku endorfin związanego z drobną rywalizacją. Nie dla mnie bieganie, fitnes, taniec - bo tam nie ma tego elementu rywalizacji. Jakby mi ktoś kazał podbiec na wykrokach do sklepu - to by mi się nie chciało, a za tą czarną piłeczką to biegnę jak pies (albo suczka). @meghan znajdź sobie jakiś fajny wysiłek fizyczny - ja też próbowałam wszystkiego - yerba, zielona kawa, czerwona herbata - ale nic nie wjeżdża mi na psychę tak dobrze, jak wysiłek połączony z rywalizacją sportową. Ostrzegam - to uzależnia.
-
@Ann ja to dla dzieci robię. Zapraszamy znajomych z dziećmi, żeby się pobawiły. Te dzieciaki zawsze się dopominają, kiedy będzie jakieś ognisko - moje dzieci też lubią takie akcje). Więc nie mam do nikogo pretensji, bo mi na tym też zależy (a może i najbardziej). Na majówce byli znajomi męża z dziećmi głównie. Dwie panie (z jedną nawet się kumpluję trochę) mi subtelnie dosrywały, jakby się chciały kosztem mnie dowartościować, ja udawałam, że tego nie łapię i się śmiałam w głos, przyaktorzając, że zupełnie nie czytam aluzji. Dla mnie najważniejsze, że przywiozły dzieciaki, a co one sobie tam na mnie gadają, to już trudno. Szkoda tylko, że to życie towarzyskie takie zakłamane w gruncie rzeczy jest. I ja to widzę niestety i mi smutno trochę. Czasami tak mi ciężko się z tym pogodzić, że zostałam wygnana z tego raju nieświadomości. Ale co zrobisz, nic nie zrobisz. @meghan można by było zrobić rozpierduchę i nagle zacząć się zachowywać jak rozkapryszona księżniczka, po to żeby ludzi wokół ruszyć do refleksji, ale Ty się tylko gorzej tym umęczysz, a nie ma pewności, że ktoś się przejmie. Pogadaj sobie tutaj, pogadaj
-
To ją wymęczy bardziej niż wlanie do baku. Trudno jest się przebić, jak masz schemat wgrany w głowę. Sama się na tym łapię. Jak jest ciepło to czasami na weekend przyjeżdżają do nas goście. Raz ze strony mojej rodziny, raz męża. Wiadomo jakiś grill, dzieciaki się bawią, potem poranek. I mój mąż sobie lula na luzie do 11.00 na ten drugi dzień - po prostu czilluje w łóżku. Ja natomiast muszę wstać jak słyszę, że się ktoś zbudził, zrobić jakąś kawę, przygotować śniadanie. Nikt mi nie każe - nikt tego nie oczekuje, jest luźna, rodzinna atmosfera, każdy się obsłuży. W majówkę nawet chciałam się przełamać i nie iść do kuchni, chociaż słyszałam, że ludzie się schodzą. Ale to czekanie i nasłuchiwanie w wyrku bardziej mnie wykańczało. Ja po prostu jestem tak nauczona, że jak się goście budzą, to ktoś z domowników powinien wstać, zaparzyć kawy, potowarzyszyć, zrobić jakąś szamkę. Nic z tym nie zrobię - tak mam wklepane. Ja się dziwię, jak można tak wszystkich olać i sobie spać, kiedy się ludzi zaprosiło na weekend. Ale to ja mam problem, a nie oni, nie mój mąż. Bo nikt by mi wyrzutów nie robił, nikt nawet tego nie zauważa - ale ja zauważam - i tu już jest pozamiatane. Wszystko jest w bani. Tak bardzo chciałbym abyśmy zwariowali. Tak bardzo chciałbym, lecz tak nas wychowali. Że tak polecę Muńkiem @meghan Kiedy ostatnio byłaś na jakiś spacerze, ale takim bezproduktywnym (nie że do sklepu, czy po bułki)?
-
@meghan Nie chcę się więcej rozpisywać, ale mój mąż jest teraz w szpitalu, bo poszedł w ostatnim momencie na operację, o której mu nukałam od dwóch lat (sama, samotna, jak sam palec - bo wszyscy inni mnie mieli za furiatkę i nie miałam wsparcia - co ciekawe, rodzina męża właśnie mnie obśmiewała najszczodrzej). Teraz się okazuje, że zostanie dłużej niż to zakładała zwykła operacja, bo zwyrodnienie było już tak zaawansowane, że musieli medycy część spraw wysłać do laboratorium - do takiego stopnia sprawa była zaniedbana. Jak wróci ze szpitala - 2 miesiące bite na łóżku, ale to nie problem, bo mnie już nigdzie życie nie goni. Facety tak mają. Ja jak czuję kamyczek w bucie to myślę, jak go wyjąć. Mój mąż by chodził z tym kamyczkiem całe życie, chyba że mu już by do pęchęrza albo do serca się ów kamyczek dobił. Nie ma związków idealnych!!! Moja mama to zachodzi w głowę, jak my możemy funkcjonować w naszym układzie. Ja natomiast nie do końca chciałabym żyć tak jak ona. Stwierdzam, że najważniejsze jest to, żeby ktoś obok nie podkopywał Twoich ambicji, chęci, pragnień. Jeżeli nie czujesz zgrzytów typu: - On/ona mi niby dobrze życzy, ale jak coś mi powie, zasugeruje - to zaczynam wątpić w siebie: czuję, że nie zasługuję na to wszystko - to jest słabe. Ja tego nigdy w małżeństwie nie czułam - zawsze czułam się wspierana i podnoszona na duchu na każdym polu: zawodowym, prywatnym itd. (czasami dopiero to mąż mi uświadamiał, że jestem więcej warta niż inni starają się mi wmówić). To tyczy się w sumie każdej relacji. Odcinam każdą relację, w której padają sugestie (nawet pod płaszczykiem zawoalowanych kompletów) - że ja na coś nie zasługuję, że coś mi się nie należy z różnych względów. Jak Ty czujesz się w małżeństwie podobnie (pozytywnie wzmacniana) to jest ok. Reszta to kosmetyka.
-
A ja myślę, że Ty byś tak nie potrafiła. Może po prostu lubisz mieć swój hajs - i to jest ok, ja też lubię. Już dawno przestałam się oszukiwać, że zabezpieczam na kolejne pokolenia rodzinę. Lubię zarabiać, lubię za to coś kupić, lubię widzieć, że mi się na kupce zbiera - wtedy myślę, w co wsadzić. Jest ok. Cieszy mnie to uczucie, że coś robię i wpada mi na konto (nareszcie się z nikim nie dzieląc - wcześniej musiałam ze wspólnikiem). Z perspektywy Twojego męża - mieszkacie na Twoim (on nic z tego nie będzie nigdy miał), wyhamowywałaś macierzyństwo (robi Ci o to wyrzuty? Wątpię), zarabia normalną pensję - podejrzewam, że nie chowa po kątach, tylko to idzie na wasze wspólne życie, być może i tę inwestycję w ojcowiznę. Jak dla mnie, to wcale tak źle się nie "ustawiłaś" - jak to określasz. Cały czas to Ty zabezpieczasz tyły, on nie inwestuje "w swoje", mimo, że mógłby sobie kupić mieszkanie i z pensji co miesiąc spłacać kredyt. "Obrotny" facet pewnie by tak zrobił, a Twój mąż prawdopodobnie dokłada się częściowo do inwestycji na ojcowiźnie. Ja wiem, że tam z wami mieszka - ale czy Ty byś zaakceptowała analogiczną sytuację. Normalnie pracujesz, mieszkasz kątem u teściów (bo on tak zadecydował) i inwestujesz w gospodarstwo u niego? Chciałabyś tak? Sama w Szwecji czekając na powrót męża z pracy w kawalerce w wysokim standardzie? No zastanów się Kobieto. Przecież to straszna wizja. Musisz go polubić, skoro uznałaś, że jesteś zmuszona z nim spędzić resztę życia. Staram się pomóc
-
Kobiety tego nie potrafią. Ja sama nie potrafię i dalej się uczę. Wiele lat łapałam się na tym, że można mnie podrapać za uszkiem, a ja zrobię co trzeba nie wystawiając rachunku. Faceci tak umieją i nie mają nawet zbytnio do siebie żalu, że ktoś potrafi jasno przedstawić swoją perspektywę i oczekiwać awansu, podwyżki itd. Zero histerii. Po prostu mówisz, czego oczekujesz i robisz swoją robotę najlepiej jak potrafisz. Jakby jej mąż wpadł w panikę i zaczął ją przekonywać, żeby szybko jechała do firmy - błagać pracodawców o drugą szansę, żeby składała wyjaśnienia - to dopiero powinno dać jej do myślenia. A on się zachował jak Szczęsny przed obroną strzału Messiego. Luźno, to niech Cię zwalniają (w domyśle, damy sobie radę, ogarniemy, przecież ja chodzę do pracy, jakoś przeżyjemy). Ale jak już pisałam - to trzeba rozmawiać, a nie zapowiadać ciche dni.