Skocz do zawartości

Mariano-Italiano

Użytkownik
  • Postów

    24
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Mariano-Italiano

  1. Ukrainki to moim zdaniem ryzykowny temat. Wspomniałem już o tym w innym wątku - spotykałem się przez krótki czas z jedną taką lvl 39. Fakt, że była śliczna i miała w sobie mnóstwo seksapilu. Kupczenie dupą było od samego początku - potrafiła robić takie rzeczy, że kolega Rocco by się zawstydził ale coś za coś. Nie miała skrupułów żeby zostawać u mnie na dłużej niż jedną noc i żebym ja za wszystko płacił. Fakt, że obiad był ugotowany, chata wylizana i ja też 🙂 Przykładowo chciała pojechać ze mną na rower. Jako, że ja swój własny rower posiadam a ona nie więc musiała wypożyczyć rower miejski za jakieś chyba 6 zł - jaka była oburzona, że musiała sama za niego zapłacić i ja tego nie zrobiłem 😂 Dla mnie to było śmieszne ale one właśnie na totalny sponsoring są nastawione. Żeby nie było laska wyglądała na zamożną - najnowszy iPhone, nowy SUV, drogie ciuchy, szwajcarski zegarek za kilkadziesiąt tys zł (byliśmy u zegarmistrza na serwisie to facet podał mi cenę). A jak mi opowiadała czym się zajmowała na Ukrainie i jaką miała pensje tj 600-700 dol to zapytałem się skąd w takim razie wzięła pieniądze na to wszystko? Powiedziała, że to wszystko były "prezenty" 😉 Oczywiście od wielbicieli. Nie widziała w tym niczego złego 🤯 Ale jak pisałem - one są nastawione na znalezienie sponsora i to całe przymilanie się i zajebisty seks to element gry. Kiedy osiągną swój cel to bajka się skończy. W moim przypadku skończyła się jak mi panna powiedziała, że ona chciałaby żebym w niej skończył 😂 Od samego początku to wiedziałem ale zaskoczyła mnie w jak bezpośredni sposób zdradziła swoje intencje. No więc jak jej zakomunikowałem, że kończymy tą zabawę to oczywiście były płacze, że mnie kocha i żebym jej dał szanse itd... Ogólnie cały repertuary dramaturgii, na który po moich wcześniejszych doświadczeniach jestem odporny. Na potwierdzenie historia mojego kolegi, który rozwiódł się w podobnym czasie co ja i poznał w pracy Ukrainkę, z którą zaczął się spotykać. Laska szybko się do niego wprowadziła. Były obiadki, zajebisty seks ale oczekiwała, że za wszystko będzie płacił + pomagał jej wysyłać pieniądze do jej rodziny w Ukrainie bo przecież on dobrze zarabia i go stać. Jak się wkurzył i chciał zerwać tą znajomość to musiał wezwać policję, żeby drobną ukraineczkę usunęła siłą z domu bo ta nie chciała się wyprowadzić i zaczęła go szantażować pozwem o przemoc. Policja wykazała się doświadczeniem i sprawczością i poradziła sobie z problemem a policjant powiedział mu, że mają bardzo dużo takich interwencji od wybuchu wojny. Ogólnie wg mnie Ukrainki to dobra zabawa ale dla doświadczonych graczy, którzy wiedzą co robią bo łatwo można sobie narobić kłopotów.
  2. Jesteś jeszcze bardzo młody więc jeszcze wiele takich przykrych doświadczeń przed Tobą. Ale głowa do góry - jak sam zauważyłeś znajomość reguł gry stawia Cię na zupełnie innej pozycji przy przyszłych relacjach. Pamiętaj o tym i pamiętaj, że zachowanie odpowiedniego dystansu jest dobre. Skup się na swoich potrzebach i zainteresowaniach. Panny pojawią się same. Najcześciej kiedy za nimi nie gonisz Swoją drogą - masz lekkie pióro.
  3. Dokładnie. Pieniądz lubi ciszę. Ludzie majętni nie muszą chwalić się swoim statusem. Co do Ukrainek to moje doświadczenia są zgoła inne - one potrafią śmigło urwać! To jest ich główna broń do zdobycia dobrego sponsora w PL więc nie mają żadnych oporów ani granic w łóżku! Spotykałem się z jedną Ukrainką bardzo krótko to nawet swoje koleżanki do wspólnej zabawy przyprowadzała. To był piękny czas Też pracuję z domu i też swego czasu jedna Ukrainka, która u mnie wtedy sprzątała dopytywała się czym się zajmuję w pracy i dlaczego mieszkam w takim dużym mieszkaniu sam. A potem zaczęły się podchody z jej strony. Temat uciąłem bo nie odpowiada mi rola sponsora. Co do samej historii: Ukrainka + mąż + niepełnosprawne dziecko + awersja do seksu -> Panowie co tutaj może się nie udać?! 🤣 Czekam na dalszą historię
  4. Oczywiście, że nie potrzebujesz ale wydaje mi się, że nie zrozumiałeś o co mi chodzi. I żeby nie było nie piszę tego złośliwie. Możesz podnosić 250 kg na klatę, dymać codziennie inną panienkę, spać na gwoździach i jeść kamienie ale to nie świadczy, że jesteś silnym facetem. Silnego faceta cechuje niezależność, konsekwencja i to ile razy jest w stanie się podnieść po upadku i dalej realizować swój cel. Silny facet sam załatwia swoje sprawy i dodatkowo stanowi wsparcie swojej rodziny. Dlatego tak mnie dziwi Twoje postępowanie - bo z jednej strony opisujesz historie w stylu "macho" a za chwile piszesz, że pożyczasz od swojej byłej dużą sumę pieniędzy albo pozwalasz jej na załatwianie swoich spraw lub bawisz się w robienie jakichś głupich testów 🤷‍♂️ Nie wiem czy jesteś świadomy ale zaciągając zobowiązanie będziesz je kiedyś musiał spłacić w taki czy inny sposób. Budujesz z nią połączenie dzięki któremu ma i będzie miała na Ciebie wpływ. I tak jesteście ze sobą złączeni przez dziecko ale z tego co piszesz to ona już zaczęła Ci robić sieczkę w mózgu bombardowaniem telefonami. Nie dostrzegasz tego? Jak pójdziesz do pierwszego lepszego terapeuty to jedną z pierwszych rzeczy, które Ci powie to ograniczyć kontakt do niezbędnego minimum bo inaczej cały czas będziesz żył w jakimś beznadziejnym zawieszeniu. Nie poukładasz sobie głowy i życia tkwiąc w takim schemacie. Piszę to z własnego doświadczenia. Rozumiem jednak czasu już nie cofniesz. To, że z nim nie mieszkasz nie oznacza że nie możesz mieć wpływu na jego życie. Jeżeli sam sobie pomożesz to możesz być dla swojego syna wzorem i oparciem w życiu. Ale to wymaga czasu i ciężkiej pracy - najpierw ze sobą.
  5. Ja wiem, że już raz to pisałem ale znowu oczekujesz pomocy od swojej ex przy rozwiązywaniu swoich spraw/problemów. Może inaczej - nie masz nic przeciwko żeby ona się w Twoje sprawy angażowała. Dla mnie to jest niezrozumiałe. Silny mężczyzna to taki, który swoje sprawy jest w stanie ogarnąć sam. Te całe kreowanie siebie na "Pana Twardziela", sporty extremalne, dziesiątki panienek, szybkie motocykle etc... to wydaje się być tylko fasada, za którą rzeczywistość jest zupełnie inna. Wcześniej też pisałem, że ta historia zatoczy kilka okrążeń zanim to zrozumiesz i chyba właśnie zaczyna się kolejne. Nic zrobisz jak uważasz. Nie musisz słuchać porad obcych ludzi z forum w internecie. Moim zdaniem nic dobrego z tego nie wyjdzie. To już któryś raz jak używasz podobnego argumentu. Mi się wydaje, że Ty na siłę szukasz usprawiedliwienia żeby do niej wrócić. Dzieci to nie argument do utrzymywania związku aczkolwiek bardzo wygodnie się go używa. Utracone zaufanie nie powróci. I tak jak też wcześniej napisałem - każdy musi się sam kopnąć w dupę żeby to zrozumieć.
  6. Tego się nie dowiesz. Ona może chcieć być zwyczajnie w pobliżu, mieć z Tobą kontakt, pociągać za sznurki a w ekstremalnych sabotować Twoje nowe relacje. Kobieca logika jest pokrętna. Moja była też próbowała dawać znać, że jest w pobliżu. Były telefony, niezapowiedziane wizyty na kawkę, wieczorne sms-y "co słychać" a w skrajnych przypadkach nawet historia onkologiczna i płacz w rękaw. I to wszystko po tym jak zobaczyła, że zaczynam się podnosić z kolan i, że konsekwentnie mówię jej NIE. I cały czas to robiłem aż kontakt się uciął. Bez tego nie pójdziesz do przodu w swoim życiu. Jesteście związani dzieckiem - to komplikuje sprawę ale musisz wyznaczyć granice i się ich trzymać. Prób ich sforsowania będzie wiele a pamiętaj, że zabawa w partyzantkę jest długa i męcząca. Pieniądze oddaj jak najszybciej bo nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego jaki argument jej dałeś do ręki. Jeżeli pojawiła się okazja inwestycyjna to albo ją odpuść albo skorzystaj z pieniędzy kredytowych i dolicz do stopy zwrotu dodatkowe koszty. Inaczej jeżeli odniesiesz sukces to będziesz słyszał, że to dzięki niej bo pożyczyła Ci na to pieniądze. Czas i konsekwencja są Twoim sprzymierzeńcem. 18 lat to szmat czasu i poukładanie życia i głowy na nowo będzie długie. Ja musiałem to zrobić po 10 latach i potrzebowałem niemal 3 lat żeby stanąć na nogi. Ale każdy jest inny i zbiera się w swoim tempie.
  7. Ile w obecnych czasach trwa uzyskanie kredytu konsumpcyjnego w banku? Poniżej godziny na pewno. Słaby argument. Jakich odpowiedzi jeszcze potrzebujesz? Bo chyba na pytanie zadane w tytule wątku już dostałeś odpowiedź.
  8. A już chciałem napisać ile to wątków wspólnych jest w historii autora tematu i mojej ale stwierdziłem, że przeczytam do końca i zobaczę co inni napisali. Już nawet powtarzający się motyw służbowego auta jako oznaki statusu/sukcesu zniosę - chociaż to samochód służbowy a nie Twój więc nie ma się czym chwalić. Tracisz pracę, tracisz samochód. Aż dotarłem do wątku pożyczki i rozjebało mi mózg 🤯 To jak to jest? Chcesz ułożyć sobie życie a jednocześnie pożyczasz kasę od ex? To banki są zamknięte? Kilkadziesiąt tys pożyczki dostaniesz od banku robiąc kilka kliknięć w telefonie! Gdzie zasady? Gdzie rama? Ja bym od byłej nawet złotówki nie wziął nawet gdyby spała na milionach. W ten sposób pokazujesz, że jesteś słaby i dajesz jej możliwość wpływania na Twoje życie. Jak chcesz stanąć na nogi skoro poprzedni rozdział nie jest zamknięty? No i podsumowanie to wisienka na torcie w postaci racjonalizacji. Ta historia zrobi jeszcze kilka okrążeń zanim autor zda sobie sprawę z tego, że po takich perypetiach do tego samego związku już się nie wchodzi bo to jak zmiana kajuty w Titanicu - skutek zawsze jest ten sam. No ale nic będziemy czekać, czytać i wspierać. Każdy musi sam się kopnąć w dupę żeby wyciągnąć odpowiednie wnioski. Niektórzy potrzebują tych kopniaków więcej.
  9. Przeczytałem wszystkie udzielone rady (za wszystkie dziękuję) i potwierdziło się moje przypuszczenie, że w większości są one spójne z moim postrzeganiem tej sytuacji. Postanowiłem się zdystansować do tego wszystkiego. Za nikogo nie będę błędów wychowawczych naprawiał. Każdy jest dorosły i niezależny i ma swoje życie. Z całego spotkania skończyło się na tym, że tylko siostra się pojawiła - młody zwinął się aby uniknąć konfrontacji, ja nie przyjechałem bo nie miałem ochoty ich oglądać a gdyby jeszcze się młody pojawił to rozerwałbym go na strzępy co tylko wywołałoby awanturę i kwasy w rodzinie. Skupiłem się na pracy i swoich sprawach co tylko wyszło mi na dobre. Matka mnie nie pozwie - to nie ten typ. Co innego brat - jak już pisałem wcześniej to taki charakter co zawsze wszystkich denerwuje a potem się chowa za innymi jak przegnie. I w tej sytuacji gdybym nim wstrząsnął to wcale bym się nie zdziwił gdyby zadzwonił na policję
  10. Niestety nie rokuje na nic. Przez lata inwestowałem w niego swój czas i energię. Kupowałem mu wszystko czego nie mogli mu zapewnić rodzice a mieli jego rówieśnicy. Zabierałem go na wakacje, zatrzymywał się u mnie na dłużej wielokrotnie i zawsze pomagałem kiedy tego potrzebował. Po powrocie do domu szlag wszystko trafiał... Niestety to jest przypadek beznadziejny. Postawa matki jest tragiczna. Wieczne usprawiedliwianie jego czynów. "On jest taki emocjonalny ale to dobry chłopak" po prostu nie mogę już tego słuchać. W 3s naprawiłbym 22 lata braku wychowania ale wiem, że to jest tylko na chwile - dopóki tam jestem. Gdyby chociaż postawiła mu sprawę jasno: to jest mój dom i moje zasady i jak chcesz tutaj mieszkać to musisz ich przestrzegać i skoro jesteś już dorosły to dokładasz się do rachunków tyle i tyle... Ale nie - ona będzie mu po kryjomu kupowała kolejne telefony, rowery, ciuchy, płaciła za jego prywatne wizyty dentystyczne chociaż on zarabia więcej od niej to jest wiecznie spłukany. I co dostaje w zamian? "Ale ty jesteś kurwa głupia! Wypierdalaj!" Patrzę na to z boku i przecieram oczy ze zdumienia.
  11. Hej Panowie! Od jakiegoś czasu jest problem z moim młodszym bratem - mianowicie trzeba go przywołać do porządku ale w jego przypadku nic nie działa i skończyły mi się pomysły. Jest najmłodszym z naszej trójki (10 lat młodszy od siostry i 16 lat ode mnie) i od zawsze był wychowywany pod kloszem przez rodziców. Taki typ dzieciaka, który wszystkich wkurwia a jak mu się nazbiera to ucieka i chowa się za spódnicą matki. Tak było cały czas i jak mówiliśmy z siostrą żeby coś z nim zrobili bo jest nie do wytrzymania to słyszeliśmy, że mamy się nie wtrącać i wychowywać będziemy swoje własne dzieci. Uczyć się nie chciał - skończył tylko szkołę podstawową i to z przygodami (dwa razy nie przeszedł do następnej klasy). Matka załatwiała mu papiery na wszelkiego rodzaju dysfunkcje, żeby nauczyciele nie mieli wobec niego wymagań a on i tak do szkoły nie chodził. Każdy jej mówił, że to błąd ale ona wiedziała lepiej natomiast wszyscy w koło byli zaangażowani w wyciąganie gnojka z ocen na koniec roku co póżniej okazało się tylko stratą czasu i pieniędzy. Ja w tym czasie byłem już dorosły i samodzielny. Rodzice nigdy nie mieli żadnych ambicji i kasy w domu często nie starczało do pierwszego - więc co robili jak młodego trzeba było wyciągnąć z ocen albo kupić mu coś lub zabrać na wakacje? Wysyłali do starszego brata. Zawsze mu pomagałem ale jak tylko wracał do domu to zachowywał się znowu tak samo. Dom też mieliśmy dysfunkcyjny - ojciec przemocowiec, matka bierna itd… Kiedy miał 17 lat zadzwonił do mnie z płaczem, że ojciec robi awanturę w domu i rzuca się na niego z rękami. Co zrobiłem? Wsiadłem w samochód i pojechałem go bronić. Ojciec dostał w mordę, on i matka spakowani i przeniesieni do mnie. Matka potem zamieszkała z babcią, rodzina się rozdarła i nigdy już potem nie zeszła. Młody mieszkał potem z matką i babcią. I co się stało po 2 mc od zdarzenia? Młody wrócił do ojca jakby nigdy nic i od tego czasu w zależności z kim się nie kłóci to z nim mieszka - raz z matką raz z ojcem. Dla mnie to jest nie do zaakceptowania jak ktoś nie ma podstawowych zasad w życiu i jakiegokolwiek kręgosłupa moralnego ale stwierdziłem, że to nie mój problem już i nie wtrącam się w to. Ja oczywiście z ojcem kontaktu od lat nie mam i tego nie potrzebuję. Ale do rzeczy. Młody zachowuje się paskudnie wobec wszystkich w około a szczególnie wobec matki. Jest bezczelny, roszczeniowy i wpada w histerię. Tylko kiedy ja się pojawiałem na miejscu to zachowywał się normalnie ale też oczywiście do czasu. Poszedł do pracy ale w domu nie dokłada się do niczego i pomimo tego, że drwi, że bez szkoły zarabia więcej od matki to wiecznie siedzi na jej garnuszku i pożycza pieniądze. Swoje przepierdala w całości na kolegów, kebaby, gadżety, jaranie itd… Ogólnie pomimo tego, że zarabia całkiem dobrze to nie ma zamiaru się wyprowadzić bo jak twierdzi nie będzie biedował bo po opłatach mu mało zostanie na zabawę… No kurwa… Rozmawiałem o tym z nim i matką ale to jak kulą w płot. Ona tylko dzwoni na zmianę do mnie albo do siostry i narzeka jak to gnojek się źle zachowuje albo jak to ją wyzwał. Sama sobie go tak wychowała. Młody nie potrafi się zachować w żadnej stacji - jak się spotykamy u matki to wszystkim jest za niego wstyd. Zachowuje się bezczelnie, przeklina jak szewc, opowiada cały czas jakieś swoje głupie historie o swoich koleżkach a wszyscy siedzą zażenowani przy stole. Do matki potrafi się tak odezwać, że szok. W jedne święta jak przyjechałem to po akcji przy stole przy gościach wziąłem go do kuchni na rozmowę i zaczął się rzucać to wstrząsnąłem nim kilka razy i skończyło się na tym, że wybiegł z domu z histerycznym płaczem i poszedł do kolegów obrażony na cały świat (facet 22 lata). A ja słyszałem potem od matki, że niepotrzebnie tak ostro zareagowałem i, że on jest dobrym chłopcem tylko nie kontroluje emocji - normalnie ręce opadają. Potem zachowywał się względnie normalnie przez miesiąc ale po tym czasie wrócił do starych zwyczajów. Próbowałem rozmów z nim to oczywiście wszystko wie lepiej i w ogóle. Dopóki jestem na miejscu to stara się w miarę kontrolować bo wie, że dostanie w pysk ale jak tylko wyjdę to jedzie po matce jak po starej kobyle… Wiem, że to brat ale nikt nie ma z nim żadnego wspólnego języka. Jest głupi jak but i bezczelny do granic możliwości. Najważniejsi są dla niego koledzy i dobra zabawa. Przykro to mówić ale wyrósł z niego patus, za którego jest mi wstyd. Próbowałem różnych sposobów, żeby wyprowadzić go na ludzi - od rozmów i pokazywania dobrego przykładu, udzielanie wsparcia i pomocy kiedy potrzebuje po ostatni wstrząs przy świętach - nic nie działa. Ostatnio się z nim starłem przez telefon bo zaczął te swoje histeryczne krzyki do matki i do mnie i obiecałem, że jak przyjadę to strzelę go w pysk bo matka może udawać, że nie słyszy ale ja nie i nie pozwolę mu na takie zachowanie. Oczywiście matka go wiecznie usprawiedliwia jaki to dobry i uczuciowy chłopiec tylko ma problemy z kontrolowaniem emocji - trzeba mu pomóc… W dzieciństwie załatwiała mu papiery na głupotę a teraz wymyśliła chorobę psychiczną jako usprawiedliwienie… Ręce mi opadają jak słyszę te bzdury. Ja uważam, że to jest wynik złego wychowania i braku zasad. On nigdy nie poniósł w życiu żadnych konsekwencji swoich czynów ale z drugiej strony to nie ja jestem rodzicem i nie powinienem się w to wtrącać. Przemoc też nie jest żadnym rozwiązaniem - raz, że jej nie lubię a dwa, że nie daje żadnych efektów. Chociaż ręce mnie swędzą i wpierdoliłbym mu z przyjemnością to wiem, że to nie ma sensu. W tygodniu jadę do miasta, w którym mieszka. Mieliśmy zjeść razem obiad u matki ale nie odwiedzę jej bo jak wejdę do domu to pierwsze co zrobię to rozerwę gówniarza na strzępy a nie mogę potem podrapany w biurze siedzieć bo jadę służbowo. Poza tym będzie tylko z tego wielka awantura a jak tylko wyjdę to matka będzie na niego chuchać i dmuchać i go żałować, że po ryju dostał… Nie wiem jak mam się zachować w tej sytuacji. Najlepszym rozwiązaniem będzie zdystansowanie się do tego wszystkiego. Nie jestem jego rodzicem. Nie lubię przemocy ale pokusa jest żeby mu wpieprzyć jak brat bratu czasami. Męczy mnie ta sytuacja i najchętniej to bym się od nich wszystkich odciął bo są tylko balastem i problemem. Moim zdaniem chłopak jest stracony i każdy zainwestowany w niego wysiłek to marnowanie energii. W końcu nikt za niego życia nie przeżyje. Ale szkoda bo to brat. Jakieś pomysły? Rady? Ktoś był w podobnej sytuacji i z niej wybrnął?
  12. Jak sam napisałeś "dusisz się" w tym związku a nie da się żyć bez powietrza. To nie jest związek dla Ciebie i nigdy w nim szczęśliwy nie będziesz. Bez zaufania nie ma związku. Zaufanie to podstawa. Nie wyobrażam sobie żeby mi moja partnerka sprawdzała telefon albo ja jej Jak macie inne sposoby spędzania czasu, inne zainteresowania to z czasem coraz bardziej będą się te różnice pogłębiały i będą coraz większym problemem. Chyba trzeba mieć udostępnioną lokalizacje drugiej osobie? 🤔 A co jeżeli są inne? Lepsze? Próbowałeś spojrzeć na to z innej strony? Sam piszesz, że ciągnie Cię do innych więc podświadomie wiesz, że Twoja partnerka nie jest najlepszym co mogło Ci życie zaoferować. Nie myśl o niej myśl o sobie. W związku trzeba być trochę egoista i na pierwszym miejscu stawiać siebie. Jeżeli jesteś szczęśliwy to jest to odpowiedni związek i możesz w niego inwestować. Jeżeli nie jesteś szczęśliwy i żadne działania niczego nie zmieniają to szczęśliwy nie będziesz nigdy i albo to zakończysz albo będziesz wiódł żywot męczennika. Tylko po co? Typowa kobieca manipulacja i przerzucanie winy. Wiem, że to chwyta za serce ale one w drugą stronę takich skrupułów nie mają
  13. Nie znam się to się wypowiem 😉 A tak na serio to co Twoja partnerka robi robiłem też ja swego czasu i z pracoholizmu jest tak samo trudno się wyrwać jak z każdego uzależnienia. Pieniędzy zawsze się przyda więcej, w pracy zawsze jest coś ważnego na tu i teraz, zawsze można zrobić coś lepiej a jak jeszcze człowiek widzi rezultaty tego jak się stara to łatwo wpaść w pułapkę. U mnie ucieczka w pracę była jeszcze spowodowana trwającym rozwodem więc praca pomagała mi skupić myśli na czymś innym niż domowy dramat. I wiesz co się stało? Po wiecznym gonieniu króliczka, po pracy po 12-14h dziennie, po wiecznym myśleniu o pracy organizm sam powiedział "dość!" i się wyłączył. Po prostu. Zaryłem o dno bardzo mocno, kariera się załamała i dłuuuugo trwało zanim wróciłem do obiegu. Tutaj akurat zarobione nadwyżki idealnie nadały się do przeżycia tego okresu ale w ostatecznym rozrachunku wyszedłem na 0 I teraz z perspektywy czasu myślę, że co mi było po tych pieniądzach skoro nie miałem czasu się nimi cieszyć? Teraz mam totalne wyjebongo i pracę kończę po 8h - mam energię żeby cieszyć się życiem i doceniam to co mam. Mam czas na hobby, przyjemności, treningi i kasa też się zgadza bo za doświadczenie odpowiednio płacą. Ale żeby dojść do tych wniosków potrzebowałem pomocy psychologa. To mi pozwoliło na nowo poustawiać priorytety w moim życiu. Dopóki związek się nie rozkłada, a z tego co pisałeś niczego takiego nie widzę, jest czas na terapię i szczerą rozmowę. Zaszkodzić nie może a tylko pomóc.
  14. Masz rację - wielu tak robi. To wynika najczęściej z braku wiedzy o związkach i tego, że historia o związku z ojcem jej dziecka jest przedstawiana w bardzo podkoloryzowany i kłamliwy sposób. Samotna matka praktycznie zawsze musiała uciekać z takiego związku żeby ratować siebie albo dziecko. I tutaj dajemy się łapać jak ryby na haczyk i ja też się tak złapać dałem niestety. Byłem przekonany, że rozpad poprzedniego małżeństwa mojej byłej był w 100% jego winą a ona i córka były niewinnymi ofiarami. Tam się okazało inaczej
  15. A o boku facetów z jakiej grupy zawodowej się takie laski wg Ciebie kręcą? I ile takich lasek jest w ogóle? Podejrzewam, że bardzo mały % jednak.
  16. @Dirty Dozen w IT introwertycy są częściej spotykani to fakt. Nie po to przecież studiowali informatykę żeby musieć w pracy z ludźmi rozmawiać Tutaj się nie zgadzam. Uroda to kwestia indywidualna i wśród moich znajomych z branży większość ma raczej ładne partnerki. Nieprawdą jest, że jak ktoś pracuje w IT to bierze byle co na warsztat. @Filips6 Niemal dekada to już jednak widoczna różnica. Podejrzewam, że ona nie chciała Twojej rodziny poznać bo się bała oceniania ze względu na różnice wieku.
  17. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten co od razu wszystko wiedział i się na związkach nie wyłożył ani razu 😬
  18. Jakbym reagował gdybym wiedział wtedy to co wiem teraz na wybryki mojej ex nie wiem i nie ma co gdybać. Natomiast jak reaguje w obecnych relacjach damsko-męskich raczej o to pewnie chodziło. No więc mówiąc wprost jak się nie podoba to droga wolna. Nie mam zamiaru się męczyć ani nikogo na siłę zmieniać. Jeżeli ktoś nie przystaje do mojego światopoglądu to nie marnuje na taka osobę mojego czasu bo już wiem jak to się kończy. Tutaj nie masz racji. Jak się poznaliśmy to oboje zarabialiśmy podobnie czyli marnie. Nie poleciała na kasę bo jej nie miałem. Dobry lvl zarobków osiągnąłem dopiero kiedy już byliśmy razem i to po latach rozwoju. Teraz to ja też je widzę ale jak się poznawaliśmy to ja miałem 25 lat i brak pojęcia o świecie i dojrzałych relacjach z kobietami. I też jak pisałem zachcianki mnożyły się z czasem a ich kumulacja nastąpiła dopiero po przeprowadzce do miasta.
  19. @tony86 Ja tutaj mnóstwo spraw pominąłem bo ciężko jest opisać w miarę logicznie i spójnie 10 lat związku. Tych manipulacji było dużo na przestrzeni lat - o wielu się przekonałem dopiero po rozstaniu. Kanał Musisz Wiedzieć przesłuchałem w całości jakiś czas temu - to też mi pozwoliło zorientować się ile razy byłem manipulowany. Nie było żadnego faceta albo była na tyle dobra, że potrafiła się z tym ukryć ale po rozstaniu była sama przez długi czas i często próbowała do mnie wracać ale twardo postawiłem warunki, których spełnić nie chciała więc nic z tego. Z psychologiem przerobiłem temat. Na początku żadnych czerwonych flag nie było. Dopóki mieszkaliśmy blisko jej rodziców to zachowywała się normalnie bo to mała miejscowość i wszyscy się znali. Dopiero po przeprowadzce do dużego miasta jej sodówka do głowy uderzyła i zaczęła gwiazdorzyć. 1. Pozbieranie trwało i zostawiło blizny. Teraz łatwo mi o tym mówić czy pisać ale jeszcze niedawno wcale nie było mi do śmiechu. A pozwalałem ze szczerej miłości bo wydawało mi się, że w małżeństwie należy się wspierać i dbać o to żeby partnerka była szczęśliwa. Teraz też tak myśle tylko dostrzegam, że oprócz dawania muszę również otrzymać tyle samo w zamian. 2. Tutaj masz racje i dawno to zauważyłem - wzorce są złe i rykoszetem największą krzywdę wyrządziła swojej córce a nie mnie. Niestety wątpię żeby była w stanie w dorosłym życiu stworzyć stały i zdrowy związek. Nie utrzymuje z nią kontaktu od momentu wyprowadzki. Próbowałem na początku ale byłem totalnie zlewany. Do tego stopnia, że raz prawie weszła na mnie w markecie i potraktowała jak powietrze. Innym razem udała, że mnie nie zna mijając się ze mną na klatce. Nie mam zamiaru utrzymywać z nią kontaktu - przyznaje, że po tylu latach i wysiłku, który włożyłem w jej wychowanie i jej finalnym zachowaniu mam straszna awersje do tej dziewczyny i nie chce jej znać. 3. Tutaj była sprawa prosta. Powiedziałem, że wykaże w sądzie jej winę jako przyczynę rozpadu małżeństwa. Podpisała umowę wynajmu mieszkania z datą - wykazałbym, że planowała to już od dłuższego czasu. Mało tego byłbym w stanie wykazać rażąca dysproporcje zarobków i przy sprawie o podział majątku musiałaby większość pieniędzy oddać. Jak już wcześniej pisałem jej kalkulacje na początku były inne i to był największy strzał w pysk. Gdyby wiedziała, że się otrząsnę z rozpaczy, zbiorę do kupy i tak rozegram swoje karty to w życiu by się na separacje nie zdecydowała a my bylibyśmy szczęśliwym (lub nie) małżeństwem do tej pory
  20. Tak błędów było masę i teraz to widzę, że dałem sobie zwyczajnie wejść na głowę. Dla świętego spokoju zgadzałem się a na pomysły myszki - w imię miłości Co do karmy to już wróciła - ma starszego o 15 lat (starszego od siebie) rozwodnika z dwójką dzieci - dziadek. Ona jest jeszcze względnie młoda (41) a on zbliża się w wiek seniorski i to po nim widać od razu. Fakt, że ma kasę ale jak facet jest po rozwodzie i jest ogarnięty to ona z tej kasy ani złotówki nigdy nie zobaczy. Poza tym no nie jest to wybór z miłości tylko z wyrachowania - znam ją jednak. No i ich związek odbił się echem wśród naszych wspólnych znajomych i to w dosyć negatywny sposób a jak już pisałem wcześniej on wszystko robi pod publiczkę i potrzebuje powszechnej akceptacji więc opinię sobie zszargała sama poprzez własne wybory. Raczej zostanie samotną matką po 2 rozwodach - kto ją będzie traktował poważnie? Nie ma już w sobie tyle wdzięku i urody co kiedyś. Cóż zawsze miałem ciągoty do milf'ów No właśnie pani psycholog mi otworzyła oczy i zacząłem dostrzegać co się wokół mnie dzieje. Potem poszło już gładko: łajdaczyłem się i im gorzej traktowałem napotkane kobiety tym bardziej im zależało i pozwalały mi wszystko. I tak zacząłem analizować i testować rynek matrymonialny aż zorientowałem się w działającym schemacie. Potem poczytałem trochę o stosunkach damsko-męskich, poszperałem w internecie i kropki zaczęły się łączyć w jedną spójną całość. Niestety nastąpiło srogie rozczarowanie kiedy magia zniknęła i moją lśniącą zbroje musiałem rzucić w kąt Oczywiście jak się poznaliśmy to nasłuchałem się jaki on zły i w ogóle - i wierzyłem bo chciałem. Fakt, że gość to typ "ślizgacza": nigdy legalnie nie pracował, nigdy niczego nie posiadał bo wszystko przepisane na matkę żeby mu za długi nie zabrali. Formalnie żadnego majątku ale podobno przystojny - taki bad-boy z definicji tylko, że zaczął grać na maszynach i hazard go zgubił. A nasza (!) była żona zamiast pomóc mu wyjść z nałogu i leczeniu to spakowała i wyrzuciła z domu. Ot się okazało, że ona prozy życia i problemów nie lubi tylko chilloucik i rozrywkę - tak mi też kiedyś powiedziała Dopiero po moim rozwodzie okazało się, że historia była inna niż ta którą mnie uraczono. Tak czy inaczej pierwszy poprzedni mąż ożenił się drugi raz, zrobił drugie dziecko i drugi raz się rozwiódł - jakiś dziwnie podobny schemat oboje powtarzają. I nawet bym się nie zdziwił jakby się zeszli na stare lata
  21. Tak to ja Forum przeglądam już od dłuższego czasu. Trafiłem na nie przypadkiem ale to już było kiedy już było "po wszystkim" w mojej historii. Przeczytałem książkę Marka, przesłuchałem podcast - swoje wnioski wyciągnąłem.
  22. Chciałem się z Wami podzielić moją historią i lekcjami, które z niej wyciągnąłem. Może komuś się to przyda, może ktoś wyciągnie dla siebie z tego odpowiednie wnioski. Może ktoś jest w podobnej sytuacji i stoi na rozdrożu tak jak ja stałem swego czasu. Z drugiej strony wiem po sobie, że najwięcej człowiek się uczy (przynajmniej powinien) na swoich błędach. Teraz kiedy na to patrzę z perspektywy czasu na chłodno ta historia nie odbiega od wielu, które przeczytałem na tym forum. Mój związek trwał 10 lat z czego 7 lat byliśmy małżeństwem. Moja była żona jest od mnie starsza prawie 5 lat. Była już wcześniej mężatką ale kiedy się poznaliśmy była już od roku po rozwodzie i miała z poprzedniego małżeństwa córkę. O ile różnica wieku mi nie przeszkadzała o tyle dziecko było wyzwaniem - nie miałem w tym doświadczenia, nie wiedziałem do końca na co się decyduję. Byłem gówniarzem, jak teraz na to patrzę i zaryzykowałem. Niewiele zarabialiśmy - oboje pracowaliśmy w budżetówce. Ona mieszkała w małym miasteczku w domu u rodziców (2 domy na jednej działce) a ja mieszkałem jeszcze z rodzicami. Na początku wspólne mieszkanie nie wchodziło w grę. Codzienne dojazdy do pracy - razem 100 km generowały za wysokie koszty na moja kieszeń. Ale po 3 latach zmieniłem budżetówkę na korpo i było mnie stać więc podjęliśmy decyzje o wspólnym zamieszkaniu u niej. Z jej córka dogadywałem się bardzo dobrze - traktowałem dziecko jak swoje. Z czasem biologiczny ojciec zniknął z życia a ona zaczęła do mnie mówić tato z czego byłem bardzo dumny. Kilka słów o rodzinach. Moja raczej (zdecydowanie) dysfunkcyjna: matka wszystkiego się bojąca, pasywna całe życie i niedecyzyjna - przyjęła rolę kuli u nogi i od kiedy ja i moje rodzeństwo staliśmy się dorośli to cały czas musimy ją ciągnąć za sobą. Przyjęła na siebie rolę ofiary i nie zrobi nic sama tylko czeka aż, najczęściej ja zrobię wszystko za nią. Rozwinęło się to do tego stopnia, że kilka lat temu po kolejnej awanturze z moim ojcem i rękoczynami pojechałem do nich do domu spakowałem ją i wywiozłem do jej matki a ojca w przypływie emocji strzeliłem tak w pysk, że wybiłem sobie bark. Nie żałuję. Od tego czasu żyją osobno. Ojciec jak można wywnioskować przemocowiec. Zakompleksiony, niezaradny i nieodpowiedzialny. Regularnie wprowadzał terror w domu - awantury, rękoczyny, itd. Generalnie wszystko co ma to dostał od rodziców (jedyne dziecko) i jego jedynym obowiązkiem było się utrzymać czego i tak nie potrafił. Ale wiadomo - specjalista i autorytet w każdej dziedzinie życia od prowadzenia biznesu po stosunki międzyludzkie. Siostra w normie, brat - najmłodszy, niestety kopia ojca z tym, że nie macha rękami. Jej rodzina: ojciec lekarz - większość czasu w pracy (praktycznie mieszka w szpitalu), spokojny. Matka - z małej miejscowości, żadnej kariery nigdy nie zrobiła i od 40-go roku życia nie pracuje i siedzi w domu. Zatrudniona fikcyjnie w gabinecie swojego męża. Po jej biznesach zostały mu tylko długi do spłacenia i w sumie rozumiem, że posadzenie jej w domu było zwyczajnym ograniczeniem szkód finansowych jakie robiłaby dalej jako businesswoman Ale oczywiście w swoim mniemaniu kobieta sukcesu przechwalająca się przy każdej okazji i pomniejszająca jakiekolwiek zalety męża. Wiecznie dominująca w domu i w towarzystwie aż do umęczenia wszystkich. Fanatyczna matka-polka - dzieci to jedyny sens istnienia i należy im we wszystkim pomagać. Brat mojej byłej żony - typ panicza. Starszy ode mnie ale wszystko: „tata daj”. Mieszkanie, samochody, życie - wszystko opłacane z pieniędzy teścia. Kiedyś mi było żal, że wszyscy na nim (teściu) tak żerują ale teraz widzę, że przecież sam do tego doprowadził. Ze szwagrem nie miałem żadnej zażyłości. Tolerowaliśmy się ale nigdy nie przyjaźniliśmy ani nie mieliśmy cieplejszych stosunków. Nie odpowiadał mi nigdy jego model Piotrusia Pana. Wracając do historii. Żyło nam się dobrze. Ona nadal w budżetówce a ja postanowiłem, że dam z siebie wszystko i będę awansował. Pracowałem dużo, 2 razy więcej niż żona ale też często awansowałem i dzięki temu zarabiałem coraz więcej (więcej niż ona) i było nam wygodnie. Dziecko musiało mieć wszystko co najlepsze i to zaraz. No ale żyliśmy na dobrej stopie więc czemu nie? Były same dobrze rzeczy, dodatkowe zajęcia, wyjazdy na wakacje 4 razy w roku - bo ona jak każda kobieta jest podróżniczką… No ale żeby na to zarobić trzeba było tyrać, tzn ja musiałem tyrać bo wymagania rosły. Alimenty dla dziecka to były jakieś grosze i zreszta nie spływały więc był sąd i komornik z byłym małżonkiem. Nie włączałem się w to. Uważałem, że to nie jest moja sprawa. Dla mnie ważne było, że były małżonek się nie pojawiał w naszym życiu co generowało niepotrzebnie niezręczne sytuacje. Ogólnie nie ingerowałem w stosunki biologicznego ojca z dzieckiem - uważałem, że to nie moja sprawa i nigdy nawet nie rozmawiałem o nim w towarzystwie dziecka. Ich kontakt z czasem sam się urwał ale pod koniec małżeństwa oczywiście ja zostałem obarczony winą za to No cóż taka dola. Jak już wcześniej napisałem wybrałem pracę w korpo w branży IT - wielu myśli, że to kraina mlekiem i miodem płynąca ale niestety coś za coś. Korpo wyciska jak cytrynę - za dobrą kasę oferuję pracę non-stop, wypalenie zawodowę i wiele innych benefitów Ale wybrałem tą drogę świadomie i wiedziałem co mnie czeka. Jest potencjał do zarabiania dużych pieniędzy ale trzeba poświęcić dużo czasu i zdrowia inwestując w siebie i samorozwój. Nie narzekałem - grałem w grę, której zasady były mi znane od początku i decyzje podjąłem świadomie. Moja małżonka pracowała po 20h tygodniowo a ja 60h. Ale ona zarabiała 5k mc a ja 20k a później jeszcze więcej. No i to też był problem bo wiecznie ze mną rywalizowała i ja nie rozumiałem dlaczego bo przecież robię to wszystko dla nas i kasa spływa na wspólne konto - to był duży błąd jak się później okazało. No więc żyło nam się dobrze, zainwestowaliśmy dużo kasy w wyremontowanie domu, w którym mieszkaliśmy (budynek gospodarczy przebudowany później na dom). Chociaż dom formalnie należał do niej a ja nie miałem do niego żadnych praw. Po ślubie w międzyczasie pojawił się pomysł wspólnego dziecka - oczywiście pomysł nie mój bo ja jakoś nie miałem nigdy parcia na posiadanie dzieci ale małża naciskała bardzo i dla świętego spokoju się zgodziłem. Próbowaliśmy wszystkich możliwych metod ale nie było nam dane. 3 próby in vitro skończyły się fiaskiem mimo wyników płodności w normach - teraz tak myślę, że jakaś opatrzność nade mną czuwała, chociaż wierzący nie jestem. Małża załamana a ja skupiłem się na tym co mamy: jej dziecku z pierwszego małżeństwa i zapewnieniu im jak najlepszych warunków. Po czasie wpadła na pomyślą adopcji jej córki przeze mnie - na szczęście się na to nie zdecydowałem. Po kilku latach zacząłem się dusić wieczną obecnością teściów pod oknami, wiecznymi „gorącymi prośbami” teściowej i problemami kiedy chcieliśmy rozbudować dom - bo widok z okna w jadalni będzie im zasłaniał (teściowej). Brakowało mi prywatności. Zaczęło też mnie irytować to, że całą uwagę musimy skupiać na dziecku. Moja żona była tak zafiksowana na punkcie córki, że cały nasz wolny czas był podporządkowany dostarczaniu jej rozrywki i organizowaniu czasu. Więc po pracy jeździłem z nią na dodatkowe zajęcia, baseny, konie i itp. Moja żona w tym czasie siedziała w domu bo była zmęczona. Obowiązkami domowymi też musieliśmy się dzielić równo po połowie bo przecież równouprawnienie Ale jak trzeba było w ogrodzie posprzątać lub trawnik skosić to ona jednak nie lubi No więc ilośc pracy, obowiązków domowych i wieczne bieganie wokół bąbelka było irytujące, do tego nie otrzymywałem żadnej wdzięczności za wkładany wysiłek a na liście priorytetów mojej żony byłem gdzieś pod koniec - za psem :). Podjęliśmy decyzje (pod moim naciskiem) na wyprowadzkę do dużego miasta. Zmieniłem pracę i w tygodniu pracowałem a w weekendy zjeżdżałem do domu. Odkładałem każdy grosz jaki mogłem żeby jak najwięcej mieć na wkład własny przy zakupie mieszkania. Dysproporcje między naszymi zarobkami były ogromne. Jednocześnie moja „myszka” podjęła decyzje o tym, że odchodzi z pracy bo skoro ja się rozwijam to ona tym bardziej ma do tego prawo! I postanowiła otworzyć swój biznes - oczywiście trzeba było w niego sporo zainwestować ale przecież „nas stać” a to, że odkładamy na mieszkanie i, że ja od kilku lat w tych samych spodniach chodzę bo oszczędzam to tylko szczegół No ale chooy czego się dla myszki nie robi. Jeszcze dałem się namówić na drogi wyjazd do Tajlandii bo przecież ona zawsze chciała tam pojechać i nas stać a ona się dusi, że tylko te pieniądze odkładamy a ona chce żyć! Teść zaoferował pomoc finansową, którą odrzuciłem, bo powiedziałem przy wszystkich, że jesteśmy zdrowi i samodzielni i na nasze własne wydatki jesteśmy w stanie zarobić sami - co wywołało oburzenie u teściowej bo był to przytyk do panicza Ogólnie po rozwodzie zauważyłem, że było dobrze kiedy myszka i bąbelek dostawały wszystko czego chcą: wyjazdy na wakacje 4 razy w roku, wyjścia do restauracji, zakupy na poprawę humoru itd… Jak tylko pojawiała się proza życia to myszka zaczynała generować wyimaginowane problemy. Kiedyś przyszła z pomysłem, że ona to w sumie mogłaby być moją „utrzymanką” jak już zarabiałem wystarczająco dużo. Pomysł wyśmiałem i powiedziałem, że nawet jakby to nie miało żadnego wpływu na nasz budżet to do pracy będzie chodzić bo nie wyobrażam sobie, żeby siedziała w domu i pierdziała w fotel jak jej matka. No i równouprawnienie przecież Z bąbelkiem było podobnie: jak się zachwycałem jakie cudowne i rozpieszczałem to było ekstra a jak pojawiały się wymagania lub trzeba było ponieść konsekwencje nieprzestrzegania przyjętych zasad to byłem określany „żandarmem” i miałem „odpuścić” bo się stresuje biedna tym, że brudnych gaci nie wrzuca się za łóżko tylko do kosza z praniem… Paranoja. No ale małżeństwo to małżeństwo - na zawsze i czasami nie jest kolorowo. Dla mnie to była świętość. Więc pracowałem, odkładałem i rozpieszczałem. Zacząłem z czasem zauważać, że bąbelek nabiera do mnie dystansu ale myślę sobie „jest w trudnym wieku - wkracza w okres dojrzewania to minie”. Mimo wszystko nie było to przyjemnie ale ja zacząłem się czuć we własnym domu jak wróg kiedy przyjeżdżałem… Matka z córką zawiązały sojusz i nawet moi teściowie zaczęli robić mi uwagi, że jestem dla niej zbyt szorstki bo „to tylko dziecko”. Jaki szorstki? Musieliśmy poważnie porozmawiać i powiedziałem im wprost, że wychowaniem dziecka zajmują się rodzice a nie dziadkowie i niech się nie włączają w nieswoje sprawy. Podczas rozmowy małża atakowała mnie przy nich za wszystko - miała swoich sojuszników a ja byłem sam - dopiero teraz widzę jakie to było podłe z jej strony. No ale pomyślałem, że niedługo się wyprowadzamy więc jeszcze trochę wytrzymam. Znaleźliśmy mieszkanie, kupiliśmy i przeprowadziliśmy się wszyscy. Zainwestowaliśmy w kolejny oddział jej biznesu i… Przyszła pandemia. Ja chodziłem do biura mimo pandemii, żeby zachować jakiś balans. Małża z bąbelkiem siedziały w domu - głównie na sofie w salonie oglądając Netflixa całymi dniami. Jak po pracy wieczorem chciałem sobie pograć przy komputerze to oczywiście był problem bo jestem jak dzieciak i tracę czas. Jak ich jedyną rozrywką były seriale to było dobrze bo przecież to jest lepsze zajęcie Małża nie pracowała dużo - jej biznes był bardzo zależny od pandemii. Ledwo wychodziła na 0 przez pewien okres ale mąż inwestował w jej biznes i opłacał koszty związane z drugim nieczynnym oddziałem jej firmy (lokal, sprzęt, reklama itd..). Postanowiłem, że kupię sobie motocykl - zawsze się nimi pasjonowałem i teraz kiedy wszystkie inwestycje już były poczynione to mogłem zacząć o tym myśleć realnie. Zacząłem się rozglądać po rynku żeby coś kupić. W międzyczasie komornikowi udało się ściągnąć zaległe alimenty z przed kilku lat (kwota, która były miał płacić na córkę to 700 zł miesięcznie). Nasze konto zasiliło trochę gotówki. Jak można się spodziewać koszty utrzymania dziecka przez lata w większości ponosiłem ja i wynosiły one dużo więcej niż zasądzona kwota alimentów Cóż taka karma betaprovidera No ale tak się też złożyło, że znalazłem idealny motocykl. Pojechaliśmy go razem obejrzeć - podobał mi się. Moja premia miała przyjść za 1,5 mc i pokryłaby w całości koszt zakupu. Małża stwierdziła, że skoro to taka okazja to lepiej żebym kupił go teraz a premię i tak odłożymy na konto. Tak też zrobiłem i w mgnieniu oka bardzo tego żałowałem bo przy każdej okazji miałem potem wypominane, że kupiłem sobie Harleya za alimenty jej córki Ale wszystko wg mojej byłej działo w myśl zasady: ja mogę ale mi nie wolno - więc wszystkie moje inwestycję w nią i bąbelka były książkowo zracjonalizowane i uzasadnione i bez niej przecież nigdy bym nie osiągnął sukcesu bo stwarzała mi do tego idealne warunki. Tutaj miała racje: ciągłe wymagania i nieusatysfakcjonowanie tym co ma popychało mnie do zarabiania więcej Kupiłem ten motocykl i zacząłem nim jeździć to też był problem bo zamiast tego powinienem siedzieć razem z nią na kanapie i oglądać głupie seriale albo organizować imprezy ze znajomymi bo ona uwielbiała brylować w towarzystwie i strasznie łaknęła atencji. Wszystko robiła pod publiczkę żeby tylko ludzie zwracali na nią uwagę a ja wręcz przeciwnie - jestem introwertykiem i do szczęścia nie muszę się otaczać duża grupą ludzi a tylko swoim najbliższym gronem. O to też były wieczne pretensję zresztą. Tak to się jakoś bujało przez jakiś czas ale było mi źle. W swoim domu czułem się jak wróg, ona organizowała wieczne awantury podczas których nie przebierała w słowach i zniżała się do takiego poziomu, do którego ja nigdy nie byłbym zdolny byleby tylko mi dowalić, byleby mnie zranić. Nie rozumiałem dlaczego tak robi. Ona miała sojusz w domu z córką a ja z psem. W międzyczasie jej córka stawała się nie do zniesienia - okres dojrzewania plus wysokie mniemanie o sobie i przeświadczenie o własnym geniuszu podsycane przez matkę i dziadków to niebezpieczna mieszanka. Jak sobie przypomnę jej wiecznie lekceważący wyraz twarzy z półprzymkniętymi powiekami to nawet teraz ogarnia mnie wściekłość. Chociaż nigdy jej krzywdy nie zrobiłem to wewnątrz nie raz się we mnie gotowało. Tym bardziej kiedy perfidnie robiła coś wbrew ustaleniom a później stała z boku z głupim uśmieszkiem kiedy jej matka robiła mi awanturę o to, że śmiałem od niej czegoś wymagać i tylko się jej wiecznie czepiam. Tak było nie raz. Raz nawet małża wykrzyczała mi przy niej, że jest dumna z faktu, że ona mi się stawia bo to świadczy o tym, że ma silny charakter takich sytuacji było coraz więcej. Coraz częściej kłóciliśmy się przez jej córkę a kiedy jej nie było to wszystko było dobrze. Małża zaczęła notować sobie wszystko co do niej powiedziałem w trakcie kłótni i czytała to codziennie jak mantrę - uzasadniając, że jako ofiara psychicznej przemocy domowej musi mnie wewnętrznie znienawidzić bo nią manipuluję. Rozwaliło mi to mózg - nie potrafiłem zrozumieć po co to robi? Tym bardziej, że w większości przypadków to ona robiła awantury a nie ja… Zdecydowała, że potrzebujemy terapii małżeńskiej. Na początku nie chciałem tego ale po którejś kolejnej awanturze uznałem, że dalej tak nie można i może to jest opcja żeby naprawić stosunki miedzy nami. Wybrała lekarza i poszliśmy. Na pierwszej wizycie od razu wypaliła „że ona się martwi o córkę i że ona chce żeby ona tutaj była bo ma depresje itd..” Na co terapeuta zapytał ją o przyczyny dlaczego twierdzi, że córka ma depresje i kiedy usłyszał jej argumenty stwierdził, że to żadna depresja tylko wiek dojrzewania + pandemia + to, że córka widzi, że nie jesteśmy spójni jako rodzice więc próbuje nami manipulować i, że jak się upieramy to możemy zapisać córkę na osobną terapię ale tutaj skupiamy się na nas i jak naprawimy stosunki między nami i będziemy konsekwentni co dziecko też zacznie się inaczej zachowywać. Jak możecie przypuszczać małża nie była zadowolona z tego co usłyszała bo przecież „córka”… Byliśmy na kilku spotkaniach i stwierdziła, że ten lekarz jest „be” i już nie potrzebujemy terapii. No ale po kilku tygodniach poprawy życie znowu wróciło do normy i zaczęły się wieczne awantury w domu. Głównie niestety z powodu jej córki. Czarę goryczy przelała impreza sylwestrowa. Byliśmy zaproszeni do znajomych, których bardzo dobrze znamy. Prości szczerzy ludzie i sielska atmosfera, której było nam potrzeba żeby złapać trochę oddechu. Na imprezie z gospodarzem i jego szwagrem zgodnie z planem dużo popiliśmy i grillując w ogrodzie (tak w sylwestra ) zrobiliśmy sobie pijackie miśki i wpadliśmy w krzaki. Śmiechu z tego było dużo, wróciliśmy do środka i opowiedzieliśmy o wszystkim naszym małżonkom. Na drugi dzień rano małża przywitała mnie z fochem i wyrzutem, że najadła się przeze mnie wstydu bo byłem tak bezczelny i niegrzeczny, że wywiązała się bójka! Przestraszyłem się bo nie do końca wszystko pamiętałem więc jak otrzeźwiałem to zacząłem obdzwaniać gości i przepraszać za swoje zachowanie - było mi bardzo głupio i wstyd a tych ludzi szczerzę lubię. Ale co się okazało wszyscy jak jeden mąż byli zdziwieni i nie wiedzieli o co mi chodzi bo żadna taka sytuacja nie miała miejsca - i tutaj zrozumiałem, że coś jest nie tak i że to manipulacja małży (kolejna). Przedstawiłem jej fakty a ona na to, że przecież oczywiście, że oni przez grzeczność mi tego nie potwierdzą bo są kulturalni ale ona ich dobrze zna i wie co oni myślą na mój temat Wtedy to ja stwierdziłem, że potrzebujemy pomocy psychologa bo tak się tego ciągnąć nie da. Poszliśmy na terapię dla par do innego terapeuty i znowu było to samo: „bo córka bla, bla, bla..” i lekarz powiedział dokładnie to samo co poprzedni. Znowu się to małży nie podobało ale zobowiązała się, że będzie chodzić na terapie do końca. Chooya to dało szczerze mówiąc bo w na początku marca dzień przed naszą rocznicą ślubu oświadczyła mi, po kolejnej kłótni, że się z córką wyprowadza. Pomyślałem, że to blef ale ona znalazła mieszkanie i powiedziała o tym córce. Stwierdziła, że żeby ratować małżeństwo potrzebujemy separacji - w życiu większej bzdury nie słyszałem. Nie mieliśmy żadnych realnych problemów - awantury, które urządzała dotyczyły wymyślonych przez nią rzeczy albo mojego sprzeciwu o jej brak konsekwencji wobec zachowań córki. Zawodowo nam się układało, finansowo również. Wszyscy byli zdrowi. Wiedliśmy życie, którego większość ludzi nam zazdrościła. Ale nie dla niej było zbyt nudno - trzeba było wsadzić patyk w szprychy i zobaczyć co się stanie…Obie były przeszczęśliwe a mi się świat zawalił… Byłem w trakcie zmiany pracy bo małża chciała nowego mercedesa z salonu więc poszukałem sobie lepiej płatnego zajęcia żeby wziąć leasing (wiem głupi byłem). Do końca miesiąca mieszkała za mną. Przeniosłem się z sypialni do gabinetu i codziennie widziałem jak radośnie wybierają projekty wnętrz i urządzają sobie nowe mieszkanie a ja z rozpaczy nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić… Paliłem 2 paczki fajek dziennie i prawie nic nie jadłem - wyglądałem jak wrak… Ryczałem w gabinecie przez 2 tygodnie non stop. Nie mogłem pracować - musiałem pójść na l4. Straciłem energię do życia - przestało mi zależeć. Przeżywałem to strasznie - aż sam się sobie dziwiłem, że tak mocno. Musiałem poszukać pomocy bo bałem się, że coś sobie zrobię a moja małża przyszła z pretensjami, że specjalnie to robię żeby ją terroryzować psychicznie Nasz terapeuta był na urlopie więc znalazłem innego. Starszą babkę ok 60-70 lat. Pojechałem na spotkanie i opowiedziałem o wszystkim. Powiedziała tylko, żebym na następne spotkanie przyjechał z żoną. Ona nie chciała jechać ale ją uprosiłem i łaskawie ze mną pojechała. Psycholog nie dawała żadnych opinii tylko zadawała jej pytania. Po pytaniu: „Jest pani po jednym rozwodzie. Drugie małżeństwo stoi na skraju przepaści - czy widzi pani jakiś wspólny mianownik między tymi dwiema sytuacjami?” Małża wstała i opuściła gabinet w trakcie terapii bo „takiego czegoś się nie spodziewała”. Zbierałem szczękę z ziemi - nie wiedziałem jak mam się zachować. Pani psycholog spojrzała na mnie i powiedziała: „Wiem, że nie powinnam tego Panu mówić i wiem, że jest Pan teraz w bardzo trudnej sytuacji ale musi Pan sobie zdać sprawę z tego, że Pana małżeństwo jest już skończone. Ona nie chce się z Panem pogodzić - ona chce Pana złamać i nagiąć do własnej woli. Ma Pan dostarczać pieniądze i nie ma Pan mieć żadnych wymagań wobec niej i jej córki. Chce Pan takiego życia? Nawet jak teraz uda się to Panu jakoś poskładać to za jakiś czas sytuacja się powtórzy. I tak będzie miał Pan aż do śmierci. Ma Pan przed sobą tą lepszą połowę życia i wszelkie możliwości żeby sobie to życie szczęśliwie ułożyć. Pana decyzja ale z załatwieniem spraw majątkowych na Pana miejscu bym się pośpieszyła bo ona zrobi wszystko w sądzie żeby Pana zniszczyć jak zdecyduje się Pan na rozwód”. Nie od razu jej posłuchałem. Byłem zdesperowany aby jednak ratować to małżeństwo za wszelką cenę. Zaproponowałem, że to ja się wyprowadzę a im będzie łatwiej w dużym mieszkaniu a ja sobie coś znajdę ale nie chciała o tym słyszeć bo koszty utrzymania tego mieszkania są duże i one już kupiła meble do nowego… Ale jednocześnie, że to tylko separacja i ona chce żebym o nią walczył Wtedy do mnie coś dotarło. Zrozumiałem, że wszelkie możliwe granice dawno już zostały przekroczone i że nie mogę dać się więcej gnoić. Umówiliśmy się, że ja pójdę do biura a ona w tym momencie zabierze z mieszkania wszystko czego potrzebuje i się wyprowadzi. Była zdziwiona bo myślała, że będę jej pomagał w przeprowadzce. Chciałem też porozmawiać z jej córką o tym, że sytuacja między mną a jej matką nie jest jej winą i że nadal traktuje ją jak swoje dziecko (chciałem to załatwić mądrze i dojrzale) ale w trakcie rozmowy usłyszałem, że „nie jestem jej ojcem” i zadzwoniła do niej matka i ona patrząc mi w oczy powiedziała: „on próbuje wykorzystać, że nie ma Cię w domu i wpaja mi swoje argumenty bo wie, że nie mogę się bronić”. Po tym kazałem jej pójść do swojego pokoju i nie wychodzić dopóki matka nie wróci do domu bo jeszcze mogę stracić panowanie nad sobą i urwę jej łeb… Umówiliśmy się, że będziemy kontynuowali terapię dla par - nie wierzyłem w jej powodzenie i powiedziałem jej, że jak opuści nasze mieszkanie to jest to bilet w jedną stronę ale terapię zakończę raz dla własnego spokoju sumienia żeby mieć pewność, że zrobiłem wszystko co mogłem a dwa bo sam potrzebowałem pomocy psychologa. Wyprowadziła się zabierając połowę mebli, samochód i kilkadziesiąt tysięcy oszczędności z naszego konta - o wiele więcej niż połowę Nasz terapeuta kiedy usłyszał po powrocie, że nie mieszkamy już razem stwierdził, że w takim wypadku terapia par jest nieskuteczna bo zmiany w swoim zachowaniu musimy wprowadzać na bieżąco i musimy ze sobą przebywać ale małża nie chciała nawet słyszeć o powrocie bo przecież jak ona teraz będzie wyglądała w oczach bąbelka skoro dopiero co świętowały uwolnienie się od „tego tyrana” Tydzień po wyprowadzce umówiłem spotkanie z notariuszem aby podpisać umowę małżeńską o rozdzielności majątkowej - małża powiedziała, że niczego nie podpisze ale powiedziałem, że skoro nie chce po dobroci to pójdę z nią do sądu i zmuszę ją do tego podpisu. Zarzuciła mi, że zależy mi tylko na pieniądzach i najgorszy chooy ze mnie ale ja powiedziałem, że skoro chce zgrywać silną i niezależną kobietę to niech będzie taka również finansowo. Ma przecież biznes, który jej pomogłem rozkręcić i zarabia powyżej przeciętnej ale ona, że ja mam dziennie tyle dla siebie samego co ona miesięcznie dla siebie i córki na utrzymanie i, że pozwie mnie o alimenty o spadek jakości życia. Odparłem, że proszę bardzo ale widocznie było jej bardzo źle skoro postanowiła zniszczyć nasze małżeństwo. Kontynuowaliśmy terapię dla par a ja do tego chodziłem na indywidualną bo nadal potrzebowałem wsparcia. Została u mnie zdiagnozowana depresja reaktywna i potwierdzona przez psychiatrę. Przez następnych wiele miesięcy byłem na silnych lekach abym chociaż mógł spać w nocy. Na terapii ustaliliśmy listę naszych indywidualnych wymagań wobec związku ja też powiedziałem, że daje nam czas do końca lipca i że jeśli do tego czasu nic się nie zmieni to kończymy terapię. Jednym z moich wymagań było żeby mnie małża przeprosiła i przekonała do tego abym z powrotem chciał ją i jej córkę w swoim życiu - co jak usłyszała o mało nie zemdlała ze wściekłości. Powiedziała, że nigdy mnie nie przeprosi bo ona musiała to zrobić i że nie mam jej żadnych „deadlineów” stawiać to ja mam walczyć a nie ona bo to wszystko jest moja wina. Oczywiście traktowałem to już na chłodno bo byłem na prochach i swojego zdania nie zmieniłem. W pracy szło mi kiepsko - przez sytuację w życiu prywatnym nie byłem w stanie dać z siebie tego co mogłem. Rozstaliśmy się rok później dzień po moim rozwodzie. Podczas „separacji” małża opuszczała sesje terapii, wpadała do mnie ze 2 razy na seks pod byle pretekstem i ogólnie dawała znać, że kręci się w pobliżu. Nawet rozmawiała z moją matką i kiedy ta jej powiedziała, że powinna to przemyśleć i wrócić to powiedziała jej: „teraz? Kiedy on ma depresje? Jak się wyleczy to możemy o tym pomyśleć”. Mi nawet raz powiedziała, że nie może do mnie wrócić, bo ja i tak ją zostawię po tym wszystkim i wtedy nie będzie, że ona mnie ale ja ją zostawiłem - teraz widzę jakie to chore Ogólnie największym dla niej strzałem w pysk była rozdzielność majątkowa i odcięcie od finansów - tego w swoim planie nie przewidziała a wymyśliła sobie, że będziemy mieszkać osobno jako nowoczesne małżeństwo a ja będę za to wszystko płacił bo mnie stać. Rozwód wieźliśmy w styczniu następnego roku. Straciłem na tym całym przedsięwzięciu ok 200k pln, które darowałem mojej byłej ale uznałem, że to tylko pieniądze i odrobię je a jest dla mnie ważniejszy spokój niż ciąganie po sądach przez lata. Nie wniosłem dom sądu o podział majątku. Rozwód bez orzeczenia winy. To jest moja cena, którą zaakceptowałem ale wiem, że to sprawa indywidualna dla każdego czy warto. Strasznie się po tym wszystkim łajdaczyłem i niestety rozczarowało mnie jak wygląda dzisiejszy rynek matrymonialny w Polsce i jakie to jest wszystko proste kiedy zna się zasad gry… Moja była ma teraz „chłopaka” w wieku swoich rodziców ale najważniejsze, że jest wysoko postawiony w korpo i ma kasę. A to, że już jest jedną z wielu to nieważne - każdy ma swoją cenę. Jak na to patrzę z perspektywy czasu to uważam, że dokonałem właściwych wyborów i karma prędzej czy później wraca Wnioski? Matki z dzieckiem zdecydowanie nie - chyba, że na seks to tak bo robią niesamowite akrobacje Ale nie do stałego związku jeżeli nie chcecie być na końcu listy priorytetów swojej myszki To zadziałało u żadnego z moich znajomych i u mnie też nie. Druga sprawa - z daleka od mieszkania z rodzicami - na dłuższa metę to tylko problem i w pewnym wieku pokolenia muszą mieć swoją przestrzeń do życia i swoją prywatność. Trzecia sprawa Ty i Twoje pragnienia są najważniejsze a związek to kompromis. Jeżeli wg Twojej połówki kompromis jest rozumiany jako kapitulacja i zaakceptowanie jej warunków to jest to toksyczny związek i radzę się ewakuować. Kluczowy wniosek - szacunek - szanujcie siebie, szanujcie swojego partnera i tego wymagajcie w zamian. Bez tego nie ma szans. Czas - po każdym takim doświadczeniu potrzebny jest czas aby wylizać się z ran. Jedni potrzebują go więcej inni mniej - mi zajęło to 2 lata żeby się podnieść. Załamała się moja kariera, byłem bezrobotny przez 11 miesięcy ale wykorzystałem ten czas na wyciągnięcie odpowiednich wniosków i była to gorzka ale cenna lekcja w życiu. Pomoc - nie wstydźmy się szukać pomocy bo nie ze wszystkim poradzimy sobie sami. Ja skorzystałem z pomocy psychologa i otworzyło mi to oczy na wiele spraw. Bez tego bym sobie pewnie nie poradził. Lekarz od głowy to też lekarz i to żaden wstyd zwrócić się do niego po pomoc.
  23. Mariano-Italiano

    Witam!

    Witam wszystkich! Jestem z Wielkopolski. Zawodowo tyram w korpo. Poza pracą moto Po rozwodzie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.