Skocz do zawartości

maria

Użytkownik
  • Postów

    130
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    25.00 PLN 

Treść opublikowana przez maria

  1. To, że marzy to nie znaczy, że tylko z takim się zwiąże. Każdy mężczyzna marzy o młodej, pięknej, miłej, oddanej i oszczędnej kobiecie. To są cechy "na topie", ale to nie oznacza, że musisz mieć wszystkie z nich, aby związać się z jakąkolwiek kobietą. Tu wg mnie jest sedno problemu - piszecie, że "normalne" kobiety chcą tylko super przystojnych, bogatych i odważnych mężczyzn, a na słabszych czy mniej przystojnych nawet nie spojrzą. Ale Wasza definicja normalnej kobiety jest tak wąska, że też zawiera te 5-10% "topowych" kobiet. One faktycznie może mają taka listę wymagań, które spełni 5-10% topowych mężczyzn, ale cała reszta też istnieje i nie ma takich wymagań, tylko dla Was te pozostałe kobiety nie istnieją. Czytałam dziś np stary wątek jednego Pana ze świeżakowni. Pan 34 lata, po rozwodzie, ślub wyklucza, na koncie kilkanaście partnerek seksualnych, w tym także profesjonalistek. Pyta "dlaczego nie mogę znaleźć ma normalnej kobiety?". Kim jest wg niego normalna kobieta: 25-29 lat, max 4 partnerów seksualnych, a najlepiej dwóch. Do tego z ładną buzią, figurą i wysportowana (on regularnie chodzi na siłownię, więc ona też powinna), z ciekawymi zainteresowaniami i oczywiście wierna, nierozglądająca się na boki. Na sugestię, że warto odpuścić np ładną buzię pisze, że on ma tyle do zaoferowania, że standardów nie będzie obniżał. Czy to jest dziwne, że taka kobieta nie będzie chciała się związać z takim Panem? Mnie to w ogóle nie dziwi. I jest tu mnóstwo takich historii. Piszecie, że wszystkie kobiety to lub tamto, albo że normalne kobiety to i tamto, a tak naprawdę ustawiacie granice tak wąskie, że te "normalne, przeciętne" kobiety w ogóle się tam nie mieszczą. I zdziwienie, że te, które spełniają wyśrubowane wymagania chcą się związać z kimś silniejszym, przystojniejszym i chętnym do poważnego związku.
  2. To, co Panom umyka w tej historii, a co u wielu kobiet budzi pożądanie i fantazje to że główna bohaterka była zwykłą dziewczyną, przeciętną, a wzbudziła u niego (Greya) tak wielkie pożądanie. Przypuszczam, że niewielu Panów czytało tę książkę, a na podstawie streszczenia lub filmu wyrobiło sobie zdanie, że powieść jest o tym, że facet dominuję kobietę i ona jest tym zachwycona. Ale pod tą warstwą jest ta druga i to ona przyciągnęła kobiety: On, potężny, może mieć każdą, a wybrał ją szarą myszkę. Przedstawi jasny plan, zasady dla ich "związku" (czego mężczyźni w realu często unikają) i to ona podejmuje decyzję czy chce w taki układ wejść. On ma swoje mroczne tajemnice, swój świat, ale dzieli się tym z nią i tylko z nią. Co więcej wszystkie akcje łóżkowe są totalnym kombo kobiecych marzeń - on wie co robić, czyta w jej myślach, doprowadza do granic rozkoszy, czerpie przyjemność z jej ekstazy, a sam zaspokaja się dokładnie w tym momencie kiedy ona totalnie tego pragnie. Ona właściwie nic nie musi robić, ma mu tylko pozwolić, aby on sprawiał jej rozkosz. W jego oczach nieustannie widzi pożądanie, nawet jeśli jest w danym momencie bez makijażu, w dresie i w złym humorze. Do tego warto zauważyć, że ta jego "dominacja" dotyczy głównie seksu. Kiedy ona się zakochuje to on z miłości do niej łamie swoje zasady i wchodzi z nią w "partnerski" związek, daje jej waniliowy seks pełen czułości, a ostre jazdy stają się tylko dodatkiem. Tak, to jest scenariusz, który się kobietom podoba i który może powodować mokre sny (choć też nie u każdej kobiety). Czy to znaczy, że kobiety oczekują tego w swoim realnym życiu? Nie, bo to jest fikcyjna historia tak samo realna jak to że kobieta dostaje orgazmu na widok wielkiego penisa. Takich Greyów nie ma. Czy to znaczy, że czytelniczki nie mogą sobie pofantazjować? Że nie mogą mieć jednocześnie udanych związków i partnerów, których kochają? Czy każdy mężczyzna, który ogląda porno lub fantazjuje o jakimś typie seksu koniecznie musi mieć go w życiu, na codzień? Szczególnie jeśli jest to totalnie sfera marzeń, bo np lubi postaci z mangi albo kręcą go elfy? Czy jeśli podniecają go japońskie uczennice to znaczy, że chce się związać na życie z japońską uczennicą? Najwyżej kupi swojej kobiecie odpowiedni strój i to wystarczy. Podobnie kobiety zafascynowane Greyem mogą kupić kajdanki, opaski na oczy czy inne gadżety i korzystać z tego razem z partnerem. A przede wszystkim męska dominacja w łóżku to nie to samo co podległość w życiu. To pierwsze jest pociągające dla wielu (nie wszystkich) kobiet, to drugie prawie nigdy. Po drugie pożądanie to nie jest główna siła napędowa kobiet. Myślę, że u mężczyzn jest to znacznie silniejszy driver, podstawa wszystkiego. U kobiet, owszem jest ważne, ale raczej nie na pierwszym miejscu. Stabilność emocjonalna, chęć zaangażowania, pogodne usposobienie, poczucie humoru, umiejetność radzenia sobie w trudnych sytuacjach to są rzeczy, które dziewczyna będzie stawiać co najmniej na równi z fizycznym pożądaniem szukając partnera do związku.
  3. Zgadzam się i też nie przemawia do mnie termin "prawa kobiet", bo wzmacnia wojnę płci i sugeruje, że kobiety dążą do jakiś praw innych niż mężczyźni. Mógłby się obronić jedynie w sferze seksualności - czyli aborcji, napastowania seksualnego, niechcianego kontaktu itp, choć i tu jest to dyskusyjne, bo osobiście prawo do aborcji również postrzegam jako prawo obojga rodziców do decydowania o własnym potomstwie, podobnie wyobrażam sobie sytuacje, gdzie mężczyzna może być molestowany seksualnie. Próbuję patrzeć szerzej i dlatego tu jestem i czytam Wasze opinie i przytaczane przez Was fakty. Feministyczne hasła, te niepoparte faktami też obalam, tylko w innym towarzystwie. Czytam, ale w innych działach nie mogę się wypowiadać, więc cieszę się, że ta lista @Iceman84PL pojawiła się w tym wątku, bo niejako dała mi mćżliwośc odniesienia się do tych wszystkich punktów. Też skłaniam się ku takiej interpretacji. Tylko moja próba poprawy sytuacji skupiłaby się na analizie dlaczego mężczyźni mają coraz niższe poczucie sprawczości i jak można im pomóc ją odzyskać, jednocześnie akceptując fakt że kobiety są takimi samymi ludźmi, z takimi samymi prawami i nie chcą być mężczyznom podległe. Innymi słowy sprawczość mężczyzn nie może opierać się o bycie ponad kobietami. Ta lista kilkunastu punktów była tu (jak i w innych wątkach) przedstawiona jako lista faktów, z linkami do źródeł, które miały te fakty potwierdzać. Zatem mieszanie faktów i własnych opinii tworzy nieprawdziwy obraz jakoby te opinie również były faktami. Zarzucanie mi że nie mam argumentów jest nieco chybione. Każdy mój wpis tutaj składa się głównie z odnośników do wiarygodnych danych. Jednocześnie staram się nie tworzyć moich interpretacji tych danych, a na pewno nie przedstawiam ich jako oczywisty wniosek. Zostawiam do samodzielnej analizy, bo wiem jak bardzo lubicie fakty i logikę i jak łatwo dostać tu łatkę kobiety, która nie potrafi odróżnić logiki od emocji. Co więcej, nie obalam wszystkiego jak leci mówiąc że jest na odwrót, tylko pokazuję, że rzeczywistość nie jest tak jednowymiarowa jak pokazana m.in. na tej liście punktów, którą zamieścił Iceman84 na 2 stronie tego wątku. To smutne i zgadzam się, że nie powinno tak być. Zauważ jednak że nawet w tym eksperymencie jako pierwsze za kobieta doznającą przemocy wstawiły się inne kobiety. Za mężczyzną nie wstawili się inni mężczyźni, a nawet mam wrażenie, że właśnie inni mężczyźni najbardziej się z tego śmiali. Czy to jest wina kobiet? Przemoc wobec mężczyzn, tak jak wobec wszystkich ludzi powinna być piętnowana i karana. I do tego powinniśmy dążyć, ale nie poprzez zaprzeczanie istnienia przemocy wobec kobiet i stopowaniu rozwiązań, które mają tą przemoc ograniczać. Wszystkie rodzaje przemocy powinny być karane z równą siłą. Ja nie twierdzę, że problem przemocy wobec mężczyzn nie istnieje. Zdaję sobie sprawę z tego że istnieje. Iceman84 napisał jednak że poziom przemocy wobec mężczyzn jest wyższy niż poziom przemocy wobec kobiet i zastanawiam się na jakiej podstawie postawił taką tezę. Zjawisko przemocy wobec mężczyzn jest wg mnie obecnie w takiej fazie jak przemoc wobec kobiet była 30 lat temu. Tzn pokolenie kobiet urodzonych w latach 60 i wcześniej też wstydziło się tego, że doznaje przemocy, nie mówiło o tym, ukrywało ten fakt. Zresztą do dziś duża część kobiet tak robi. Te wszystkie akcje w ciągu ostatnich 20 lat miały na celu wyzbycie się tego wstydu i to w dużej mierze się udało. Błędem być może było założenie, że tylko kobiety takiej przemocy doznają. To samo co kobiety 30 lat temu być może dzisiaj czują mężczyźni doświadczający przemocy. I należy się tej przemocy przeciwstawić, pokazać ją i napiętnować. Ale tak samo jak kiedyś kobiety musiały przełamać wstyd mówienia o własnej krzywdzie, gwałtach, biciu itp dziś ten wstyd muszą przełamać mężczyźni. Kobiety tego za Was zrobią po prostu, bo nas to bezpośrednio nie dotyczy. Prawa to nie zasoby, że aby jakieś zdobyć to trzeba je zabrać innym. Wszyscy możemy mieć prawa i o to mi głównie chodzi.
  4. Z przywołanej przez Ciebie mapki wynika coś innego niż napisałeś. Polska jest na 24 miejscu sposród 40 europejskich krajów pod względem odsetka kobiet wsród naukowców. To nie jest "jedno z wyższych", a raczej "średnie" lub "średnio niższe" miejsce w tym rankingu.
  5. Wow, jestem totalnie zaskoczona, ale to faktycznie prawda - wskaźnik przemocy wobec kobiet jest w Polsce jednym z najniższych na świecie (tu odpowiednia mapka, również z raportu WHO). Muszę przyznać, że mnie to zszokowało, ale równamy się jedynie z Australią, Kanadą, Irlandią, Gruzją i Hiszpanią, a lepsza od nas jest jedynie Szwajcaria. Oczywiście może to być skorelowane z tym, co w danym kraju jest postrzegane za przemoc a co nie, ale tak czy inaczej jest to niesamowite. Czegoś się dziś nauczyłam. Skąd takie dane? Nie udało mi się nic znaleźć na ten temat. Jak można sprawdzić ile osób (zarówno kobiet jak i mężczyzn) nie zgłasza przemocy wobec siebie? Gdzie można znaleźć dane dotyczące przemocy kobiet wobec mężczyzn? To już jest tylko Twoja opinia i interpretacja. Ani prawo tego nie reguluje, ani nie ma chyba badań na ten temat (jeśli są to poproszę o link). To się zresztą mocno łączy z definicją męskości, o której pisałam w poprzednim poście. U osób wyznających "wschodnią" definicję, gdzie mężczyzna ma być silny i samowystarczalny może tak być, że skrzywdzony mężczyzna wywołuje pogardę, ale u osób wyznających "zachodnią" definicję, gdzie mężczyzna tak samo jak kobieta jest przede wszystkim człowiekiem taka osoba wzbudzi współczucie, zrozumienie i chęć pomocy niezależnie od płci. Dlatego uważam, że mężczyźni usilnie próbujący utrzymać ten tradycyjny podział i definicje sami sobie wyrządzają krzywdę - sami sobą pogardzają z powodu słabości, a dopatrują się tego w "feministkach", choć w środowiskach i publikacjach feministycznych nigdy takie opinie się nie pojawiają (że mężczyzna skrzywdzony czy słaby jest godny śmiechu i pogardy). Takie poglądy pojawiają się tylko u konserwatywnych mężczyzn ponieważ oni sami je wyznają. Ale jak wytłumaczysz w takim razie fakt, że w Rosji i Ukrainie wskaźnik samobójstw wśród mężczyzn jest dwukrotnie wyższy niż w Polsce, a w Polsce taki sam jak w Szwecji, jednocześnie dwukrotnie wyższy niż w Iranie i Hiszpanii? Nie ma tu wspólnego mianownika "polityki wobec kobiet", ani "bogactwa kraju".
  6. Ukraina M: 32.7 K: 4.65 ratio ok 7:1 - proporcje te sama, ale zarówno kobiety jak i mężczyźni na Ukrainie popełniają samobójstwa 2 razy częściej Rosja M: 38.18 K: 7.23 ratio ok 5:1 - tutaj to po prostu ilość zatrważa, ale jednak dysproporcje w PL i w UKR większe Kazahstan: M: 30.88 K: 6.94 ratio ok 4:1 Mongolia: M: 31.11 K: 5.62 ratio ok 6:1 Uzbekistan: M: 11.84 K: 4.93 ratio ok 2:1 Kirgistan M: 13.49 K: 3.54 ratio ok 4:1 Mój wniosek - ilość samobójstw wsród mężczyzn NIE JEST bezpośrednio związana z polityka danego kraju wobec kobiet. Największy wpływ na ilość samobójstw ogółem w danym kraju wydaje się mieć położenie geograficzne (ilość słońca). Dodatkowo w oczy bije wpływ ilości samobójstw wsród mężczyzn w byłym bloku wschodnim. To dziś widać korelację - im bliżej geograficznie i kulturowo do Rosji tym wyższy wskaźnik samobójstw wsród mężczyzn. Temat jest bardzo ciekawy i wielu naukowców go bada, na pewno jednak wniosek, że ilość i stosunek samobójstw mężczyzn i kobiet w Polsce wynika z lepszego traktowania i lepszej pozycji życiowej tych drugich jest nieuprawniony i mam nadzieję, że to widać z przytoczonych przeze mnie danych. Na pewno nie to jest powodem. Co to w ogóle znaczy "męski"? Dla każdego coś innego. Spekulując - może chodzić o definicję męskości, która tradycyjnie w krajach bloku wschodniego wymaga od mężczyzn bycia "silnym, nieokazywania emocji, przywalenia rywalowi i wzięcia sobie wybranki niezależnie od jej chęci". Ta definicja nijak nie przystaje do współczesnego świata zachodniego, gdzie przez męskość rozumie się raczej "umiejętność rozwiązywania konfliktów, problemów bez użycia przemocy, szczerość wobec siebie i innych oraz zdrową, silną psychikę". Te dwie wizje się ścierają i faktycznie w Polsce być może widać to najmocniej.
  7. Odpowiedni fragment z zalinkowanego artykułu: Wskaźnik samobójstw wynosi tu 16,2 na 100 tysięcy mieszkańców, ale w przypadku mężczyzn jest on zatrważająco wysoki – 23,9 (4. miejsce od końca w UE) Polskie kobiety targną się na swoje życie to relatywnie rzadko (3,4 samobójstw na 100 tysięcy osób). Sprawdziłam dane WHO dotyczące ilości samobójstw wsród mężczyzn i kobiet, a także porównałam je z krajami uchodzącymi za najbardziej i najmniej przyjazne kobietom, czyli te gdzie emancypacja kobiet jest najmniej i najbardziej zaawansowana. Wybrałam Arabię Saudyjską, Iran, Szwecję, Hiszpanię i oczywiście Polskę. Raport pochodzi z 2019 roku. Wskaźnik samobójstw (ilość samobójstw na 100.000 mieszkańców) wynosi odpowiednio: Arabia Saudyjska: M: 7.79 K: 1.91 - ratio ok 4:1 Iran: M: 7.48 K: 2.75 - ratio ok 3:1 Polska: M: 16.46 K: 2.43 - ratio ok 7:1 Szwecja: M: 16.95 K: 7.73 - ratio ok 2:1 Hiszpania: M: 7.88 K: 2.83 - ratio ok 3:1 Wynika z tego jedynie, że na całym świecie mężczyźni popełniają samobójstwa częściej niż kobiety. W Polsce stosunek samobójstw mężczyzn i kobiet jest najwyższy jaki udało mi się znaleźć, ale co właściwie z tego wynika? Wskaźnik samobójstw w Polsce wsród kobiet jest bardzo zbliżony do tego, który można zaobserwować w krajach "tradycyjnych". Paradoksalnie w krajach "nowoczesnych" współczynnik samobójstw wśród kobiet jest wyższy i wynosi powyżej 3, a w Skandynawii, USA oscyluje wokół 7. Nie widać tu żadnego powiązania między "poziomem wspierania danej płci w społeczeństwie" a poziomem samobójstw. Polecam otworzyć sobie tę interaktywną mapkę na stronie WHO i przejrzeć jak to wygląda w różnych krajach. Idzie w poprzek do tego jak bardzo dane społeczeństwo jest lub nie jest przyjazne kobietom. Już większy związek da się zauważyć z ilością słońca w danym rejonie świata.
  8. Tak myślę od wczoraj co Ci odpisać. Przede wszystkim trzymaj się! Ja nie oczekuję odpowiedzi od Ciebie, także tym się w ogóle nie przejmuj. Skup się na sobie i pamiętaj, że osoba unikająca postępuje tak, bo inaczej nie potrafi, przytłacza ją jej własny lęk. Nie bierz tego do siebie. Wiem oczywiście, że to trudne, bo czujesz się zawiedziony postawą przyjaciela, ale najważniejsze to pamiętać, że Ty tu nie zawiniłeś i jego postępowanie wynika z jego własnych demonów. Trzymaj się ciepło i nie wkręcaj się w negatywne emocje za bardzo. Pozdrawiam serdecznie!
  9. Rozpisz proces decyzyjny uczestniczących podmiotów tak aby żadna ze stron nie była pokrzywdzona. Zgodnie z zasadą win-win. Teoretycznie to mogłoby być coś na zasadzie oświadczenia kobiety i mężczyzny czy dziecka chcą i zobowiązują się nim opiekować i je utrzymywać. Jeśli obie strony są zgodne to albo przerwanie ciąży (jeśli żadne z rodziców nie chce podjąć się opieki i utrzymania) albo podział 50/50 jeśli oboje się zobowiązują do opieki i utrzymania. Jeśli kobieta chce dziecka, a mężczyzna nie to wg mine powinna być możliwość zrzeczenia się praw i obowiązków na rzecz drugiego rodzica. W takim wypadku kobieta decydując się urodzić takie dziecko musiałaby sama wziąć na siebie odpowiedzialność za jego utrzymanie i opiekę nad nim. Jednocześnie ojciec traciłby wszelkie prawa rodzicielskie, tak aby np poprzez adopcję mógł je nabyć ktoś inny. Analogicznie powinno być w drugą stronę gdy to kobieta nie chce dziecka, a mężczyzna tak. W tym przypadku jest jednak pewna trudność, a mianowicie mężczyzna za kobietę w ciąży nie będzie ani dziecka nie urodzi. Dlatego problematyczny jest case kiedy kobieta dziecka nie chce, a mimo to miałaby przez 9 miesięcy nosić ciążę, dbać o nią i przechodzić poród. Nie wiem jaka ścieżka mogłaby tu być zastosowana... Aby tego typu scenariusze były możliwe (czyli większa równość rodziców, co osobiście popieram i co było impulsem dla mnie by wejść w ogóle na to forum) niezbędne jednak jest dopuszczenie możliwości dokonania wyboru czy dziecko się chce mieć czy nie! To dotyczy obojga rodziców. Inna sprawa, że naprawdę to są jakieś brzegowe sytuacje kiedy jedna strona bardzo dziecka chce, a druga kategorycznie nie chce i naciska na przerwanie ciąży. Ja się nigdy z czymś takim nie spotkałam w swoim otoczeniu, a trochę widziałam. Zazwyczaj decyzja czy chcemy czy nie chcemy dziecka jest podejmowana wspólnie jeśli partnerzy są w jakiejkolwiek relacji. Jeśli nie są to w obecnym systemie (zakładając że dziecka nie chcą) prawnym kobieta jest zmuszona wziąć na siebie opiekę, a mężczyzna sporą część utrzymania. Oboje są w sytuacji, której nie chcą, bo prawo nie daje im żadnego wyboru. Wiem, że większość z Was napisze teraz coś o odpowiedzialności, konsekwencjach własnych decyzji itp. Czyli w skrócie - poszli do łóżka, nie zabezpieczyli się, niech ponoszą konsekwencje. Tylko pytanie co nam to da jako społeczeństwu i kto najbardziej na tym ucierpi? Czy nie takie dziecko "za karę", które ma być po prostu nauczką? Wg mnie to sprowadzanie na świat kolejnego skrzywdzonego człowieka, który będzie słyszał, że "zmarnowałeś mi życie", "gdyby nie Ty to" itp, a potem powielał te traumy dalej. Osobiście nie widzę sensu ani na poziomie społecznym ani indywidualnym aby sprowadzać na świat niechciane dzieci. To co opisałam powyżej to jest oczywiście aborcja "na życzenie" i wiem, że jest to mocno wątpliwe z etycznego punktu widzenia i ma wielu przeciwników, w szczególności na tym forum. Chciałam jedynie pokazać, że jeśli chcielibyśmy trzymać się jedynie logiki to musimy dać obu stronom możliwość podjęcia decyzji o przyjęciu na siebie odpowiedzialności za nowego człowieka. Jeśli włączymy w to aspekt moralny i jako społeczeństwo odrzucimy możliwość takiego wyboru to wtedy zostajemy z tym co jest teraz.
  10. O to, to. Pięknie powiedziane. Chcesz obarczyć kogoś odpowiedzialnością to daj mu możliwość podjęcia decyzji, czyli wybór czy chce się tej odpowiedzialności podjąć. O to właśnie chodzi kobietom walczącym O prawo do legalnej aborcji. Cieszę się, że się zgadzamy.
  11. Dałam radę tylko 10min tego filmu z. pierwszego posta obejrzeć. Autor płynie ze swoimi narracjami i wnioskami tak daleko, ze dziwię się, że można to traktować jako "przedstawianie faktów". Faktem być może są te statystyki, o których mówił np ile osób doświadczyło przemocy w rodzinie i jak to się przedstawia w poszczególnych grupach, ale już wnioski które z tego wyciąga nie maja żadnego poparcia w logice. Jeśli założymy, że to co napisał @Iceman84PL jest faktem "9. tyś eksmisji wykonano bez wyroku sądu" to w zależności od tego, co chcemy udowodnić można powiedzieć obie rzeczy: 1. Skala przemocy w rodzinie jest tak duża, że należy nad tym problemem jeszcze bardziej się pochylić, być może nawet bardziej zradykalizować prawo w tym zakresie. 2. To prawo daje zbyt duże pole do pomówień i przez to tysiące niewinnych osób zostało pozbawionych prawa do mieszkania w swoim domu. Żaden z tych wniosków nie jest logiczny! Bo nie jest podparty dowodem istnienia związku przyczynowo-skutkowego ani nawet danymi wynikowymi (czyli np ile z tych oskarżeń zakończyło się oddaleniem zarzutów, a ile zostało potwierdzonych). Z każdego faktu można sobie wysnuć narrację i wnioski jakie komu pasują pod tezę, ale to nie czyni ich logicznymi. Tyle ode mnie na temat samego filmu. Jeśli chodzi o temat odbierania mieszkań za pomówienie to czy ktoś tutaj ma może link do tekstu tej ustawy? Szczerze przyznaję, że go nie znam, więc nie będę się na razie wypowiadać. Chętnie przeczytam w przyjętej przez parlament formie, ale nie jakieś skróty, podsumowania i opinie. Jeśli chodzi o prawo do aborcji to również polecam zapoznać się z obecnie obowiązującą wykładnią prawa w naszym kraju oraz faktami na temat dostępności legalnej aborcji w Polsce. A mianowicie ustawa z 1993r dopuszczała przerwanie ciąży w 4 ściśle określonych przypadkach. W roku 1997 przesłanka nr 4, czyli przypadek trudnej sytuacji materialnej społecznej, życiowej została usunięta. W 2020 roku usnięta została przesłanka nr 2 czyli przypadek płodu obarczonego ciężką wadą wrodzoną. Obecnie wygląda to tak: Art. 4a. 1. Przerwanie ciąży może być dokonane wyłącznie przez lekarza, w przypadku gdy: 1) ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej, 2) (utracił moc) 3) zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego, 4) (utracił moc) Historia tego artykułu pokazuje jasno, że w ostatnich 30 latach nie ma mowy o jakimkolwiek "rozszerzaniu" dostępu do aborcji, wręcz przeciwnie - prawo to jest systematycznie ograniczane. Tutaj można zobaczyć faktyczną ilośc legalnych aborcji w 2020 i 2021 roku, czyli po usunięciu 2 przesłanki. Są to dane Ministerstwa Zdrowia. Jeśli dodamy do tego fakt, że nawet te dwie pozostałe przesłanki są kwestionowane przez lekarzy zasłaniających się klauzulą sumienia i są w Polsce całe województwa gdzie nawet w takim przypadku legalna aborcja nie jest dostępna to mamy mniej więcej obraz tego, o co walczą obecnie kobiety. Pamiętajcie proszę, że ta walka wzięła się głównie z tego, że prawo do aborcji jest systematycznie OGRANICZANE. Gdzieś widziałam dane pokazujące że więcej zabiegów przerywania ciąży wykonywane jest u mężatek niż u kobiet niezamężnych (nie mogę tego odnaleźć teraz, ale jak znajdę to wrzucę). To też obala kolejny mit jakoby aborcji chciały młode kobiety, które chcą seksić się bez zobowiązań i aborcja jest im potrzebna na wypadek wpadki. Dwa ostatnio głośne przypadki kobiet, które zmarły w szpitalach z powodu zwlekania z przerwaniem ciąży to były żony, które razem ze swoimi mężami chciały mieć dzieci. Jedna z nich była już zresztą mamą i swoje małe dziecko osierociła. Po prostu tak bywa, że nie zawsze ciążą przebiega prawidłowo, nie zawsze płód jest zdrowy i nie zawsze też stan zdrowia kobiety pozwala na bezpieczne urodzenie dziecka. W takich przypadkach przerwanie ciąży powinno być standardem i o to tu głównie chodzi. O to, aby kobieta w ciąży była przede wszystkim pacjentką, a nie żywicielem płodu. Nie wiem czy wiecie, ale na przykład kobieta w ciąży nie dostanie skierowania na żadne badanie, które nie dotyczy bezpośrednio ciąży. Ja sama dwukrotnie spotkałam się z odmową wystawienia skierowania na badania, które mam zalecone wykonywać np. co pół roku lub raz na kwartał. Są to badania zupełnie niezwiązane z ciążą i zupełnie ciąży niezagrażające. Ale dwa razy odmówiono mi ponieważ byłam w ciąży. Uzasadnienie: "Zrobi sobie Pani po porodzie, po co się Pani będzie denerwować? Jak wyniki wyjdą złe to co Pani zrobi? Przecież gdyby okazało się, że ma Pani XXX albo że potrzebna jest operacja to trzeba by przerwać ciążę". To kończyło dyskusję, bo dla tych lekarzy oczywiste było, że ciąży się nie przerywa żeby nie wiem co. Nawet jeśli pacjentka jest w grupie podwyższonego ryzyka dajmy na to raka piersi to w czasie ciąży lekarze nie będą chcieli badać jej pod kątem tego zagrożenia, bo za wszelką cenę chcą uniknąć sytuacji gdzie życie i zdrowie kobiety jest zagrożone. Po to właśnie, aby nie można było zastosować przesłanki nr 1 z ww ustawy. Aby nie dopuścić w ogóle do sytuacji kiedy trzeba dokonać wyboru: matka albo dziecko. Ta przesłanka też zresztą jest już mocno ograniczona w praktyce, bo mimo iż mówi o "zagrożeniu dla życia lub zdrowia kobiety" to w praktyce jedynie bezpośrednie zagrożenie życia powoduje jej uruchomienie. Ciąża zazwyczaj przytrafia się kobiecie, która chce zajść w ciążę lub przynajmniej dopuszcza taką możliwości i która uprawia seks z partnerem, który również chce dziecka lub dopuszcza taką możliwość. Przypadki ciąż wbrew woli są statystycznie bardzo, bardzo rzadkie. Warto tu zauważyć, że o ile ta niechciana ciąża nie była wynikiem gwałtu to i tak w Polsce od 1993 roku nie można było takiej ciąży przerwać. A jednak do 2020 roku nie było masowych protestów i żądań większego dostępu do aborcji. NAsilają się one proporcjonalnie do OGRANICZANIA prawa do przerywania ciąży i usuwania kolejnych przesłanek do jego dokonania. Sama od zawsze chciałam mieć rodzinę, dużo dzieci. I mam zdrowe dzieci. Jestem szczęściarą. Ale po drodze przeżyłam na przykład obumarcie płodu, który musiał zostać usunięty. To taka aborcja, tylko na nieżyjącym już płodzie. Strasznie wtedy rozpaczałam, bo to miało być moje pierwsze dziecko i nie przyszło mi nawet do głowy że coś takiego może się wydarzyć. Też żyłam w przekonaniu, że jak jest ciążą to będzie dziecko, a jakieś wady, nieprawidłowości to tylko w patologii i baaardzo rzadko. Aż mnie wtedy lekarz uświadomił. Ciąża to genetyczna ruletka. Trafisz albo nie. 10% ciąż kończy się poronieniem. Szanse na zdrowe dziecko są duże, ale nie tak duże jak wszyscy chcielibyśmy wierzyć. Chore, zdeformowane dzieci rodzą się perfekcyjnie zdrowym ludziom, którzy wcześniej lub później mają też zdrowe potomstwo. Podobnie ciąża zagrażająca zdrowiu matki zdarza się często kobietom, które są już matkami i chcą żyć i być zdrowe dla swoich urodzonych już dzieci i chcą mieć prawo do takiego wyboru. Czy rodzicom np 3 małych dzieci, którzy są w kolejnej ciąży i dowiadują się że ta ciąża zagrażają zdrowiu matki lub że płód jest nieuleczalnie chory też powiecie, że są egoistami bo chcą mieć prawo do przerwania takiej ciąży?
  12. Tak, masz rację. Jednak u osób unikowych, a przynajmniej u mojego męża, to jest trudne do dostrzeżenia na pierwszy rzut oka. To nie jest tak, że na moje potrzeby on reaguje z entuzjazmem i ochoczo je spełnia. Zazwyczaj w pierwszym odruchu to budzi wrogość, że dlaczego Ty oczekujesz czegoś ode mnie skoro ja od Ciebie nic nie oczekuję. Dlatego tak długo byłam przekonana, że główny problem jest z jego niechęcią do zrozumienia moich emocji lub nieliczeniem się z nimi. Kilka lat to zajęło, żeby dostrzec, że ta niechęć nie jest niechęcią tylko autentycznym niezrozumieniem, bo on nigdy nie pozwalał sobie na emocje i nie przychodziło mu do głowy że można liczyć na wsparcie. I tak samo długi czas minął zanim zauważyłam, że on mimo że negował również moje potrzeby i w trakcie rozmów/kłótni je odrzucał to tak naprawdę wszystko przyjmował, zapamiętywał i starał się im sprostać. To jest bardzo smutne tak naprawdę i ma korzenie oczywiście w dzieciństwie i relacji z rodzicami. Ps. Czy ta książka "Przytul mnie" jest autorstwa Carlo Rochetta? Bo jest sporo książek o tym tytule i nie wiem czy znalazłam tę właściwą. Tak, u nas to jest dokładnie tak jak opisujesz. Mąż też mi często tłumaczy, że z jego perspektywy nie ma sensu się nad wszystkim zastanawiac etc. Ale ja jestem z kolei przekonana, że takie podejścia naprawdę zabiera dużo radości z życia. Wydaje mi się, że ono bierze się z tego, że ilośc rozczarowań w życiu dziecięcym była tak duża, że dziecko musiało wykształcić w sobie takie mechanizm obronny w stylu "nic mnie nie obchodzi, nic mnie nie rusza, na nic nie liczę". To minimalizuje ryzyko rozczarowania. ale przy okazji pozbawia też szansy na sukces, radość, szczęście. O ile taki mechanizm był uzasadniony w przeszłości, bo jako dziecko na przykład żyłeś w takim otoczeniu, które to wymusiło o tyle nie ma uzasadnienia by przeżyć tak całe życie. Po pierwsze otoczenie, ludzie wokół Ciebie się zminili, a po drugie jesteś już dorosłą osobą, która może inaczej radzić sobie z rozczarowaniem. Do tego, tak jak napisałeś, trzeba kontaku ze swoim wewnętrzym dzieckiem i myślę, że dlatego u mojego męża największym katalizatorem przemiany były właśnie nasze dzieci. Niejako poprzez nie złapał kontakt ze sobą jako dzieckiem. To jest zresztą podobno bardzo częsty mechanizm - czytałam np o tym, że ludzie którzy byli w dzieciństwie wykorzystywani seksualnie przez wiele, wiele lat żyją w poczuciu winy i wstydu i gdzieś podświadomie myślą, że to oni to sprowokowali, a dopiero pojawienie się własnych dzieci i osiągnięcie przez nich wieku, w którym ta trauma wydarzyła się w naszym życiu pozwala zobaczyć wszystko z innej perspektywy. Zobaczyć w sobie to dziecko, którym się było i uwolnić się od poczucia winy. Ja to interpretuję w ten sposób, że skoro u osób unikowych w dzieciństwie występowało jakieś silne poczucie bycia nieodpowiednim, niewystarczającym, zbyt wymagającym i to poczucie jest z taką osobą przez całe życie to gdy zobaczy się swoje własne dziecko w tym wieku to wtedy uświadamiasz sobie jak nieprawdziwe są te przekonania. Że takie dziecko nigdy nie jest niewystarczające etc. Nie to, żebym namawiała do płodzenia dzieci dla własnego wyzdrowienia, ale chcę powiedzieć, że dzieci są po prostu wspaniałym lustrem i dają nam niepowtarzalną szansę na spotkanie ze swoim wewnętrznym dzieckiem. Sama też tego doświadczyłam, wiele moich przekonań zostało zweryfikowanych w ten sposób. Bardzo słuszna uwaga, dziękuję. Na razie widzę pozytywne efekty komunikatu "będziemy teraz robili to co Ty chcesz, tylko musisz mówić czego chcesz". Poza tym ja po prostu teraz staram się inaczej reagować. Jak on pyta np: "to co dziś robimy?" to zamiast przedstawiać propozycję pytam "a co Ty chcesz dziś robić?" itp. Na razie fajnie to wychodzi, ale na jakieś większe wnioski to trzeba poczekać minimum kilka tygodni, a może miesięcy także szybko tu updejtu nie będzie Super podejście! Widać, że też masz już dużo przepracowane. Dzięki za tipy i pozdrawiam!
  13. Zrobiłeś mi wieczór tym nagraniem! Tak dawno tego nie słuchałam, a kiedyś dawno temu, był to mój ulubiony utwór i klip wszechczasów 😀 Dzięki!
  14. Jeśli tak to nieświadomie. Ja jeszcze nie ogarniam o co chodzi z tą ścianą w ogóle Tyle tu nowych terminów, którymi się wszyscy tak sprawnie posługujecie, a ja nie znam definicji Serio, nie wiem co dokładnie ma oznaczać "ściana", "po ścianie", "chad", "alpha" ani jak się ocenia SMV Beta to jak rozumiem fajny chłopak, z którym można się dogadać i miło spędzić życie, choć u Was to jakoś negatywnie, więc też w sumie nie wiem o co chodzi... Z wiekiem na dziecko pisałam jak wynika z moich obserwacji i doświadczeń. To jest najlepszy wiek (średnio, nie dla każdego będzie tak samo), bo ludzie są wtedy na tyle dojrzali, że mogą świadomie się na taki krok zdecydować. Biologicznie to ja wiem, że bardziej ok 20, ale biologia to nie wszystko. Gotowość psychiczna ma według mnie większe znaczenie. Gotowość do wychowania dziecka, ale też do bycia w związku gdzie nie ma samych przyjemności, a obowiązki zabierają 90% czasu i energii, gdzie trzeba iść na kompromisy itd. Ja w wieku 20 lat bym nie podołała w każdym razie.
  15. Z obserwacji znajomych i własnego doświadczenia uważam, że najlepszy wiek na pierwsze dziecko to 30 lat, co oznacza, że etap znalezienia partnera, ułożenie relacji, rozmowy o tym ile chcemy dzieci, jak je wychowywać etc powinny odbyć się między 25 a 30 lat, tak aby pierwsze dziecko urodziło się właśnie w okolicy 30 urodzin i żeby to nie było "na już, od razu, po 3 miesiącach znajomości ciąża". Ostatni dzwonek to ok 40 lat, ale wtedy jest już trudno. Nawet nie chodzi o ciążę i poród, raczej o okres macierzyństwa z małym dzieckiem - to jest męczący czas i tu każdy rok ma znaczenie.
  16. Dziękuję, oboje wykonaliśmy dużą pracę, ale faktycznie mąż tutaj zrobił rzeczy, które wydawały się niemożliwe. Za to szanuję go i kocham najbardziej, bo zdaję sobie sprawę jak to było trudne dla niego. Dodam jeszcze, że wiele było powodów dla których podjął się tego wyzwania, ja na pewno byłam jednym z nich, ale zdecydowanie największą motywacją i motorem do działania były nasze dzieci i to dla nich tak naprawdę podjął największy trud. Jeśli o mnie chodzi to ja mam raczej bezpieczny typ przywiązania, z lekkim rysem lękowym, ale to nie jest dominujące. Myślę, że gdybym była typem zupełnie lękowym to by się nam nie udało. Trzeba naprawdę mieć silne poczucie własnej wartości, aby nie brać do siebie akcji unikowych. Ale masz rację, ja też się bardzo wiele od niego nauczyłam - przede wszystkim że to jest ogromna siła nie być tak mocno zależnym emocjonalnie od innych i mieć poczucie że poradzi się sobie samemu w każdej sytuacji. On jest zawsze opanowany, wie co zrobić, jest mega stabilny. Ja akurat zupełnie taka nie jestem - gdy coś się dzieje to od razu panikuję, szukam pomocy i łapię za telefon - kiedyś do mojego taty, a teraz do męża Nauczyłam się też nieco trzymać emocje na wodzy i właśnie nie brac wszystkiego do siebie. Kiedyś łapałam za słówka, wyszukiwałam znaczeń negatywnych, robiłam sceny. Teraz umiem się bardziej kontrolować, wiem że jeśli on mówi co czuje/myśli to już jest dla niego bardzo trudne i nie ma sensu wymagać jeszcze ubierania wszystkiego w piękne słowa. Ech, dużo by pisać... Z Twoich postów zainspirowała mnie jedna rzecz, której wcześniej nie łączyłam z typem unikającym. Wiedziałam, że mąż tak ma, ale myślałam że to jest niezależne, a teraz ten element wskoczył mi na odpowiednie miejsce i nad tym teraz rozmyślam od dwóch dni. Chodzi mi mianowicie o to, co gdzieś tu pisałeś (nie mogę odszukać tego fragmentu), że osoby o unikowym typie przywiązania mają ogromny problem z wyrażaniem swoich pragnień, marzeń, w ogóle z mówieniem czego chcą. Zawsze mnie to dziwiło/irytowało że gdy pytam męża co by chciał osiągnąć, jak chce żeby wyglądało nasze życie, a nawet o tak zwykłe rzeczy jak co chce zjeść na obiad czy jak spędzić wolny wieczór to on unika odpowiedzi. Jednocześnie jest osobą bardzo stanowczą i upartą, więc nie chodzi tu o to, że jest uległy. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale myślę, że wiesz o co chodzi. Kiedyś, dawno temu myślałam, że nie chce się odkrywać przede mną i dlatego mi nie mówi np o swoich marzeniach, planach i pragnieniach. Od kilku lat wiem już, że nie chodzi o to, że on mi nie mówi tylko że on po prostu sam tego nie wie, nie zastanawia się nad tym. Sam mi wielokrotnie powtarzał, że nie ma sensu nic planować bo w każdej chwili cos się może wydarzyć, co te plany zniszczy, że on żyje tym co tu i teraz. Po lekturze tego wątku załapałam, że tu jest właśnie duży obszar do pracy nad naszą relacją. Często wkurzam się, że on mnie traktuje jak powietrze i zawsze nasze rozmowy szły w tym kierunku żeby on bardziej o mnie dbał, o moje uczuica, emocje, a teraz uświadomiłam sobie że to wcale nie o to chodzi. On o mnie dba bardzo, bardzo dobrze. To, co jest problemem i co mnie podświadomie boli to fakt, że on niczego nie potrzebuje i nie chce ode mnie. W ogóle od nikogo. Jest samowystarczalny, a nawet jeśli nie jest to udaje że jest. Nigdy o nic nie prosi, niczego nie oczekuje, niczego nie wymaga. To właśnie była dla mnie eureka w tym wątku Teraz zaczynam wdrażać nowy sposób postępowania, a mianowicie powiedziałam mężowi, żebyśmy przestali skupiać się tak na mnie, a w 100% skupili się na nim. Że będę robić to, co on będzie chciał i on niech robi to co chce, tylko on musi mi powiedzieć czego chce, bo ja sama z siebie też już nie będę zgadywać. To ma służyć temu, żeby on zaczął mieć kontakt ze swoimi potrzebami i chęciami i żeby wiedział, że ma prawo to wyrażać i do tego dążyć. Co o tym myślisz @SzatanK?
  17. Mam tak samo! Jeśli mężczyzna nie odsłania się wcale ze swoimi problemami/słabościami obecnymi lub przeszłymi to dla mnie oznacza to tylko tyle, że mi nie ufa lub nie chce się angażować w związek ze mną. A nic nie budzi większego mojego szacunku jak umiejętność radzenia sobie ze swoimi demonami. Najtrudniejsza praca to praca nad sobą i to imponuje mi na maxa. Bo może płakać i mieć depresję, ale powinien też potem wziąć się w garść, poszukać pomocy i ogarnąć To jest hot! Dla mnie to by było tak (od najmniej do najbardziej hot): 1. Mężczyzna z problemami, który nic z tym nie robi poza narzekaniem i umartwianiem się 2. Bez żadnych problemów (czyli w 99% przypadków ukrywający swoje problemy lub je negujący) 3. Z problemami, z którymi sobie poradził lub nad którymi aktywnie pracuje i nie wstydzi się o tym mówić.
  18. Te emocje wystąpią, ale tylko jeśli romans ją rozczaruje. Jeśli rozkwitnie to pewnie nie wystąpią, o czym pisałam w kolejnych punktach. Tu może nie wzięłam pod uwagę, że wcześniej mąż ją zdradził, więc może faktycznie to poczucie winy będzie mniejsze, może to pójdzie w tę stronę, że "wyrównałam rachunki". Trudno powiedzieć, bo to zależy czy ona wciąż ma do męża duży żal za tamtą zdradę czy już ten temat rozwiązali i zamknęli, a zaufanie wróciło. Oczywiście, że żałujemy wtedy kiedy coś stracimy, jeśli zyskujemy to raczej nie ma czego żałować. Tutaj zadanie polega na tym, by uświadomić jej że w każdym scenariuszu straci dużo. Tak, kobiety karmią się emocjami, tak emocje u kobiet w znacznie większym stopniu niż u mężczyzn wpływają na podejmowane decyzje i tak często pod wpływem silnych emocji kobiety podejmują złe decyzje. Ale to nie znaczy, że są bezwolne wobec tych emocji w 100%. Być może młodziutkie dziewczyny tak, ale kobiety mądre, z doświadczeniem życiowym, a taką wydaje się być koleżanka @bzgqdn już to wiedzą o sobie i świadome tego "wołają o pomoc". Ona sama najprawdopodobniej faktycznie nie jest w stanie podjąć decyzji logicznie, rozumowo, ale właśnie dlatego potrzebuje w takim stanie kogoś kto rozłoży to na czynniki pierwsze bez emocji i jej to przedstawi. Ona nie jest głupia, więc to przyjmie z wdzięcznością. A potem oczywiście i tak sama podejmie decyzję. Ale przyjaciel może zrobić to czego ona w emocjach nie jest w stanie zrobić - pomyśleć dwa, trzy kroki do przodu.
  19. Nie wiem czy temat jeszcze aktualny, ale @bzgqdn ja bym zdecydowanie jej odradziła, a zrobiła to w taki sposób, aby wyłożyć jej wszystkie możliwe scenariusze dalszych wydarzeń i pokazać, że każdy kończy się dla niej źle. Często radzę koleżankom i niestety prawda jest tak, że kobiety w emocjach zazwyczaj w ogóle nie patrzą dalej niż dwa kroki w przód, a czasami nawet to nie Co może się wydarzyć jeśli ona pójdzie w romans: 1. Będzie tak sobie, rozczaruje się, straci te wspaniałe wspomnienia, które ma z tym facetem. Będzie miała mega wyrzuty sumienia wobec męża - tu jedynie szansa na to, że doceni bardziej jego i nastąpi jakieś ożywienie w ich relacji, ale ona będzie się czuła fatalnie i może jeszcze sama będzie się karać za to co zrobiła. 2. Będzie super, wspomnienia odżyją, ale wspólnie z kochankiem stwierdzą, że nie ma sensu tego ciągnąć i na tym jednym/kilku spotkaniach się skończy. Ona będzie myśleć o tym non-stop, małżeństwo się rozleci, bo albo mąż się w końcu zorientuje co jest grane, albo ona już totalnie będzie rozczarowana swoim życiem małżeńskim, bo w głowie będzie cały czas to jak cudownie może być z kimś innym i sama to małżeństwo zakończy. Po jakimś czasie dotrze do niej, że alternatywą jest samotność lub przygodne relacje, bo ona już nie ma 19 ani nawet 29 lat, zresztą sama z nikim nie będzie zadowolona, bo do końca życia będzie czuć, że takiego uczucia jak z tamtym nie da się powtórzyć (co pewnie jest prawdą). 3. Będzie super, oboje postanowią w tym trwać, może nawet świadomie zakończą swoje małżeństwa. Scenariusz mało prawdopodobny, ale może ona na to liczy. Uświadom jej, że ona zbudowała życie tutaj - praca, dzieci, przyjaciele, a on to samo ma w innym kraju. Czy ona zdaje sobie sprawę, że musiałaby zostawić WSZYSTKO, nie tylko męża żeby być z nim? Ewentualnie czy on chciałby zostawić swoje WSZYSTKO, aby być z nią? Czy po takim poświęceniu jednej strony związek będzie miał szanse być szczęśliwy? Przecież tam wejdzie w grę ogromne poczucie "długu wdzięczności", słowa "ja dla Ciebie rzuciłam/em wszystko, a Ty mnie nie kochasz wystarczająco" pojawią się przy pierwszej sprzeczce. Z doświadczenia wiem, że takie rozłożenie na czynniki pierwsze i pokazanie możliwych scenariuszy otwiera oczy. Ona będzie Ci za to wdzięczna, bo fakt, że zwróciła się do Ciebie świadczy o tym, że to jest wołanie o pomoc, jak słusznie zauważyłeś. Gdyby chciała usłyszeć "idź w to!" to poszłaby do koleżanki feministki
  20. @SzatanK dzięki za ten wątek. Bardzo ciekawe, interesuję się tą tematyką od dawna, ale fajnie to tu wszystko zebrałeś. Mój mąż ma typowo unikający styl przywiązania i dlatego mnie to interesuje. Już ogromną pracę wykonał i jest znacznie lepiej niż na początku naszego związku, ale niektóre zachowania są chyba tak głęboko zakorzenione, że nie ma szansy ich wyeliminować. Związek z taką osobą może mieć miejsce i może być naprawdę satysfakcjonujący i udany, ale faktem jest że to jest trudne wytrwać do czasu aż ta unikająca strona poczuje się na tyle bezpiecznie by odważyć się odsłonić. @OceanSpokojny Możesz ten fragment wyjaśnić? Czy chodzi o to, że tego ostatniego kawałka nie chciałeś odsłonić i dlatego zrobiłeś "unik"?
  21. @Amperka Fajnie to brzmi, widać że jesteś zadowolona Nie wiem jak Wy to robicie, że tak na luzie z małymi dziećmi, domem i jeszcze każdy ma czas dla siebie. Szczerze gratuluję. U nas wszystko agrafkami pospinane, o czasie na własne pasje to możemy pomarzyć jedynie...
  22. To ciekawe, że napisałaś że ciężar dbania o dom jest przeniesiony w dużej mierze na męża, bo Ty głownie zabezpieczasz Was finansowo i poświęcasz więcej czasu pracy zawodowej, a potem wymieniasz, że to Ty prasujesz, gotujesz obiady, zawozisz i odbierasz dzieci i ogarniasz wszystkie imprezy domowe i przedszkolne. Chyba tylko kobieta może widzieć to w ten sposób Ale spoko, nie oceniam, być może w rzeczywistości wygląda to inaczej niż obraz który wyłania się z tego posta. U mnie też sytuacja raczej nietypowa (chyba), bo oboje mamy ten sam zawód, na takim samym stanowisku, tylko w różnych firmach. Zarówno pod względem finansowym jak i czasowym jesteśmy totalnie 50/50. Też mamy małe dzieci, zatem trochę podobnie jak u Was. Pytałam o ten podział obowiązków, bo u mnie zdarzają się spiny na tym tle (z obu stron). Mi się wydaje że dzielimy się sprawiedliwie, ja robię lekko więcej, ale jestem z tym zasadniczo okay. Natomiast mąż twierdzi, że on robi baaardzo dużo i że nie zna drugiego takiego faceta, co by tyle w domu i przy dzieciach robił. Jedno oczywiście nie wyklucza drugiego U nas to wygląda mniej więcej tak: Ja: 1. robię wszystkie zakupy: duże zamawiam przez internet, czasami jadę do supermarketu po chemię itp, ogarniam codzienne zakupy "po drodze", wszystkie kosmetyki dla całej rodziny, wszystko dla dzieci. 2. Ogarniam wszystkie posiłki, jeśli nic nie ugotuję to ja zamawiam tak żeby zawsze było (pracujemy z domu zatem nie jemy nic na mieście) 3. Piorę, składam i rozkładam w szafach pranie 4. Robie jakieś szybkie śniadanie dla dzieci, pakuję najstarsze dziecko do szkoły 4. Odbieram dzieci 5. Ogarniam wszystkie imprezy, święta, prezenty, wakacje, imprezy szkolne i przedszkolne, komunikuję się z nauczycielami - w skrócie ogarniam nasz kalendarz 6. Pilnuję wszelkich rachunków, płatności Mąż: 1. Wstaje wcześniej i ogarnia rano dzieci (robi mleko, kakao), ubiera 2. Zawozi rano dzieci 3. Odkurza, myje podłogi 4. Ogarnia zmywarkę, blaty w kuchni 5. Ogarnia drobne naprawy w domu 6. Kosi trawę 7. PIlnuje przeglądów i napraw w samochodach Spędzamy czas z dziećmi po południu i usypiamy zazwyczaj wspólnie. Rzadko wychodzimy i rzadko któreś z nas zostaje samo z dziećmi, ale oboje dajemy radę jeśli tak się zdarzy. Mąż ogólnie świetnie ogarnia dzieci, myślę nawet, że lepiej ode mnie. Ja z kolei jestem lepsza organizacyjnie, o wszystkim pamiętam, robię z wyprzedzeniem, dbam żeby niczego nam w domu nie zabrakło. Myślę, że dobrze się ten nasz poddział sprawdza tylko zgrzyt mamy ze sprzątaniem zazwyczaj, bo mąż lubi porządek i umówiliśmy się, że to on sprząta, a ja robię zakupy, gotuję i piorę, ale jego wnerwia, że nie jest tak jak kiedyś, że można było w sobotę 2h posprzątać i mieć ładnie cały tydzień. Teraz, przy dzieciakach to raz dziennie jest za mało, a i tak zawsze bałagan... No i tak to wygląda u mnie
  23. Podepnę się pod ten wątek bo jestem ciekawa jak u Was wygląda podział obowiązków w domu (przy dzieciach i nie tylko)? Czy jesteście z niego zadowoleni (Wy i Wasi mężowie)?
  24. maria

    Witam

    Już za dużo by się przyznawać W każdym razie przy garach dużo stoję, bo gromadka dzieci w domu, a i mężowi obiad podać trzeba
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.