Skocz do zawartości

Rocky Horror

Użytkownik
  • Postów

    43
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Rocky Horror

  1. Dlatego też podkreśliłem, że nie warto zmieniać się dla baby, ale jeżeli już chce się z nią być, to dla własnego bezpieczeństwa lepiej zapobiegać. Widzisz konkretne szkody, jakie wynikły z wypicia alkoholu. Nie chcesz rezygnować z niego, nie ma sprawy. Ale musisz liczyć się z tym, że w związku może to sprowadzić na Ciebie zagładę. Każdy wybiera to, co mu najbardziej pasuje.
  2. Gwarancji kontroli na trzeźwo nie ma, ale z drugiej strony - po alkoholu jest gwarancja braku kontroli . Zawsze warto minimalizować ryzyko jak tylko się da, zwłaszcza gdy można to zrobić w tak prosty sposób. W moim otoczeniu wszyscy, którzy tykali się alkoholu, wychodzili na tym w swoich związkach źle. DOSŁOWNIE wszyscy, bez wyjątku. Dopuszczam możliwość, że ktoś potrafi kontrolować sprawy nawet mimo wypicia, choć moje obserwacje nie potwierdzają tego... Alkohol, oprócz serum prawdy, ma też ignorowaną przez wielu cechę: zmienia przyzwoitych ludzi w potwory. W najgorszego sortu bestie. I nie mówię tu tylko o widocznej agresji pijanej jednostki, ale o całokształcie wyrządzanych szkód i spustoszenia Dlatego zawsze polecam abstynencję. Nie rozwiąże to wszystkich problemów tego świata, ale z dużą pewnością można zagwarantować, że bez alkoholu będzie lepiej, niż z nim.
  3. Widzę w tym temacie, jak wiele szkody wywołała kwestia, która - ku memu zaskoczeniu - nie zyskała specjalnie wyraźnego komentarza już na samym początku, a wręcz padają propozycje, aby ulegać temu dalej, mimo ryzyka fatalnych konsekwencji. Chodzi mi mianowicie o alkohol. Moja niegdysiejsza partnerka miała tendencję do robienia kretynizmów po alkoholu. Więc w pewnym momencie postawiłem jej ultimatum - albo alkohol, albo ja. Po pewnym czasie niestety wzięło górę jej uzależnienie (tak, uważam że wypicie nawet jednego piwa, gdy zna się ryzyko, jest uzależnieniem) i relacja kontynuowała swój rozkład. Generalnie dla mnie jakiekolwiek przeprogramowywanie się dla kobiety, to gra niewarta świeczki, ale jeśli ktoś koniecznie chce z kobietą być, to musi wziąć pewne zmiany pod uwagę. Gdy jest się w relacji z kobietą, najlepszą bronią jest zachowanie przytomności i światłości umysłu 24 godziny na dobę, zawsze, bez względu na okoliczności. Nawet nie tyle po to, aby nie robić jakichś krzywych akcji, ale żeby nie stracić czujności. Na tym można budować dalej, kolejne linie obrony. Adolfie. Nie rozważałeś rezygnacji z tej trucizny umysłu w ogóle? Sam widzisz rozmiary katastrofy, do jakiej doprowadziło spożycie alkoholu przez Ciebie i Twoją partnerkę. Mając permanentnie trzeźwy umysł, będziesz mieć gwarancję kontroli sytuacji. Z resztą nawet bez względu na partnerkę, polecam rezygnację z tego narkotyku.
  4. Komputer Golem XIV z książki Stanisława Lema o tym samym tytule. Niemalże oświecona, niezmącona żadnymi emocjami i rozterkami superinteligencja o potencjale umysłowym 400 tysięcy razy wyższym od ludzkiego . Albo robot Andrew ("Człowiek przyszłości") - bystry, zaradny, niezwykle twórczy i nieugięty w swoich dążeniach, no i ma tę przewagę nad Golemem, że nie jest zależny od ludzi. Choć obrałbym trochę inną drogę niż filmowy/książkowy bohater.
  5. Oprócz autentycznej pasjonatki, to jeszcze taka, która nie potrafi kłamać i shittestować - w ogóle :-). Najlepiej z powodu jakiejś anomalii genetycznej, żeby nie było obaw, że jej się odmieni kiedyś.
  6. Tak tak, tylko żeby dostępne dla ludu było. Oraz jak wspomniałem - żeby efekt nie ustawał do śmierci. I dla nas ułatwienie, żeby nie trzeba było co trochę podawać i dla niektórych kłamczuszek życiowa lekcja.
  7. Permanentne serum prawdy. Tabletka, albo inny środek, który podany kobiecie sprawi, że ta NIGDY już nie będzie zdolna do skłamania, ani to wykręcenia się od odpowiedzi, gdy ją zapytać.
  8. Dla mnie w ogóle z gruntu mylne jest pojęcie "nawrócenia" jako takiego. Żeby się na coś nawrócić, to trzeba się wcześniej od tego odwrócić. Żaden człowiek nie rodzi się wierzący - generalnie wszyscy rodzimy się ateistami, więc nie można się "nawrócić" na jakieś wyznanie, można najwyżej z tego wyznania (o ile zostało się nim wcześniej skażonym) nawrócić się na ateizm. Fakt faktem, próba wywarcia na kogoś wpływu za pomocą odprawiania rytuałów, to w zasadzie domena czarnej magii, którą powszechnie przyjęte religie niby potępiają. Jedna z wielu wewnętrznych sprzeczności i przejawów hipokryzji jednocześnie. Śmieszne jest to, jak wielu wierzących nie ma pojęcia o tym, ile czynią wbrew rdzennym regułom ich wyznań, lub nawet wiedzą, ale mniej lub bardziej ignorują to. Z punktu widzenia ich bogów w zasadzie zasługiwaliby na potępienie. To byłby niezły widok, zobaczyć, jak w dniu Sądu Ostatecznego, 95% katolików zostaje startych w niebyt za swoje cnotliwe, katolickie życie .
  9. A ja uważam, że z organizacją, która wyrządziła tak wiele szkód w całej historii, należy rozprawić się z całą bezwzględnością i żadne rozwiązanie nie będzie tu zbyt radykalne, przesadne ani nacechowane fanatyzmem. W japońskiej kulturze utarło się, że ten, który okrył się hańbą, powinien odsunąć się w cień. Odejść ze społeczeństwa, popełnić seppuku, co kiedyś całkiem powszechnie czyniono. Kilkanaście lat temu, papież Jan Paweł II wystosował przeprosiny za zbrodnie, które kościół popełniał przez wieki. "Przepraszamy i prosimy o wybaczenie" - i wystarczy. Nie, nie wystarczy. Gdyby hierarchowie kościelni mieli w sobie tyle miłosierdzia i dążenia ku prawdzie ile twierdzą, to oddaliby skradzione przez siebie bogactwa, ukrywane źródła wiedzy, zrekompensowaliby jak najwięcej poczynionego zła, a potem, jako organizacja zhańbiona, usunęli się z życia publicznego na zawsze i na wieczność! Skoro jednak nie chcą tego zrobić, trzeba usunąć ich siłą - tak jak się robi ze zbrodniarzami. Oczywiście nie oznacza to, że należy teraz niszczyć kościoły, zabytkowe obiekty, zapisy i inne przedmioty. Budynki można wykorzystać na wiele sposobów, np. na domy kultury, gdzie będzie się między innymi nauczać o zbrodniach kościoła. Całkowita destrukcja byłaby rozwiązaniem o tyle błędnym, że nie pozostawi żadnej świadomości w następnych pokoleniach - a na tym właśnie zależy dyktatorom religijnym. Polski filozof, Kazimierz Łyszczyński, skazany przez katolicką dyktaturę na karę śmierci za ateizm, mówił: "Prosty lud oszukiwany jest przez mądrzejszych wymysłem wiary w Boga na swoje uciemiężenie; tego samego uciemiężenia broni jednak lud, w taki sposób, że gdyby mędrcy chcieli prawdą wyzwolić lud z tego uciemiężenia, zostaliby zdławieni przez sam lud." Ludzie, programowani przez całe wieki, będą bronić swoich ciemiężców, wierząc w kłamstwa i broniąc się rozpaczliwie przed prawdą, stąd i ta tzw. tożsamość chrześcijańska, będąca równie prawomocnym pojęciem jak tożsamość "więzienna" (skazani niekiedy po wyjściu na wolność popełniają przestępstwa celowo, aby wrócić do więzienia, gdyż nie radzą sobie na wolności). Naszym dziedzictwem są wierzenia pogańskie, które wywodziły się wprost z obserwacji natury i tego, jak funkcjonuje wszechświat. Katolicyzm nie jest naszym dziedzictwem i nigdy nie był. Ideologia ta przywłaszczyła sobie kilka elementów dawnych, również pogańskich wierzeń jako swoje, aby łatwiej było jej "wśliznąć" się w obowiązującą kulturę i przejąć dominację, ale jako taki, katolicyzm jest jak rak, który niszczy tkankę społeczeństwa. Wszystko, co jest i było związane z katolicyzmem, zostało nam na pewnym etapie narzucone siłą, nigdy nie należy zapominać o tym.
  10. Generalnie jestem zdania, że demonstrowanie jakichkolwiek postaw religijnych, a szczególnie wywieranie ich na innej osobie, powinno być zakazane. Zabronione i koniec. Nieważne, czy to jest się katolikiem, muzułmaninem, żydem, zielonoświątkowcem, świadkiem Jehowy, czy kimkolwiek innym. Niejednokrotnie absurdalne wpływy na kulturę, setki lat wojen religijnych, brutalne, okupione masowymi mordami presje na tle wyznaniowym, odciskane na wszystkich od początku istnienia ludzkości, pokazują jasno, że religia nie jest ona rzeczą, którą ludzka cywilizacja może powszechnie przyjąć. Ludzie nie radzą sobie z tym, nie kontrolują siebie i swoich wyznaniowych poglądów w stopniu pozwalającym nie wpierdalać się w życie innego człowieka. Podobno w latach 50-tych CIA prowadziła dość podobne w swojej formie eksperymenty. Chodziło o doprowadzenie człowieka do poziomu tak ekstremalnego stresu, w którym ów "poddaje się", a jego świadomość zaczyna się dzielić. Taką świadomość można potem programować, wyznaczając człowiekowi konkretne zadania. Istnieje teoria, że w ten sposób "stworzono" Lee Harvey'a Oswalda, zabójcę prezydenta Kennedy'ego. Dostrzegacie pewną analogię? Mówienie kilkuletniemu dziecku, że z powodu błędów popełnionych przez dwojga jego przodków, będzie cierpiał w morzu ognia przez całą wieczność, chyba że odda swoją duszę w ręce właściwej instytucji kościelnej, oprócz tego że jest psychicznym molestowaniem nieletnich i jako takie podpada pod kodeks karny, jest też daleko posuniętym programowaniem, psychomanipulacją. Stworzyć atmosferę strachu, terroru i braku wszelkiej nadziei, a zaraz potem zaoferować rozwiązanie, gdzie będziesz bezpieczny, ale musisz wstąpić w "szeregi". Kościół katolicki nie jest pod tym względem ani trochę bardziej moralny, niż "Świątynia ludu" Jima Jonesa. Jest dosyć ciekawym, że we wcielanie ludzi w swe szeregi już po narodzinach, gdy człowiek nie potrafi bronić się rozumem, zamiast w wieku dojrzałym, gdy można świadomie przeanalizować to, co nam się próbuje wpoić, celuje organizacja, która wymordowała najwięcej ludzi w historii, odpowiada za rzezie pogan, aborygenów i niemal eksterminację amerykańskich Indian, dokonująca krwawych krucjat w Europie, utrzymująca cały kontynent w ciemnocie przez wieki. Co więcej - jest to sprzeczne z konstytucją. Rozdział II - Wolności, prawa i obowiązki człowieka i obywatela Art. 53, pkt. 6: "Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych." Dziecko jako człowiek nieświadomy swoich czynów, nie może uczestniczyć w chrzcie, ponieważ nie potrafi świadomie decydować o sobie. Gdyby przestrzegać konstytucji i ustanowić prawnie minimalny wiek na przyjmowanie religii np. na 18 lat, to kościoły świeciły by kompletnymi pustkami, bo ludzie nie byli by nim zarażeni od najmłodszego i pojmowali wiarę obiektywnie a nie subiektywnie poprzez jej wpojenie, a religie, w tym katolicyzm, zostałyby szybko porzucone i zapomniane. W samym Piśmie jest jasno wyłożone: nie ma żadnego pośrednika między człowiekiem a Bogiem. W świetle tej krótkiej kwestii, wszystkie religijne, wymyślane przez ludzi rytuały, szczególnie te, których uczestnikiem jest jakikolwiek tzw. duchowny, są nieważne, zaś sami duchowni pozostają uzurpatorami, żerującymi na ludzkiej niewiedzy i nieznajomości źródeł, lub ignorowaniu tychże.
  11. Nie miałem okazji, ani w sumie ochoty przetestować na swoich minionych związkach innej, bardziej wyrafinowanej metody niż zwykłe granie na zwłokę, ale nieraz w gronie znajomych, szczególnie takich gdzie jest jakaś para, która podnosi temat hajtania się, zadaję pytanie: W jakim konkretnie celu chcą tego ślubu, skoro i tak chcą być razem, bez względu na okoliczności. Co to zmieni w ich miłości? Czy gdyby z jakichś powodów ślub był niemożliwy, to rozstaliby się? Często jeszcze staram się powkurwiać te bardziej ociekające lukrowym romantyzmem loszki, wystosowując sugestię, że jeśli chcą ślubu, to oznacza, że ich miłość wygasa, bo już nie wystarczy wzajemnie dane słowo, potrzebne są obrączki, podpisy i procedury. Ku memu zaskoczeniu - nikt jeszcze mnie nie zlinczował za takie sokratyczne zagadki, niekiedy ludzie nawet przytakiwali z zadumą, często jednak prowadzi to do dość głębokiego mindfucku i ożywionych postaw między partnerami, szczególnie gdy przyszły mąż widzi w tych słowach sens, a przyszła żona nie bardzo . Nie jest mi niestety znana żadna statystyka, na ile mój zjadliwy komentarz wpłynął na czyjeś relacje.
  12. Mam na to, panowie, bardzo proste rozwiązanie. Brak kont w społecznościach, szczególnie na Facebooku. A przynajmniej atencjonowania sie na nich ze swoimi danymi osobowymi. O ile sobie przypominam, z imienia i nazwiska wylegitymowałem się chyba tylko w trzech miejscach w internecie: Allegro, eBay-u i koncie do iTunes, z którego z resztą już nie korzystam. Krótko mówiąc tylko tam, gdzie nie było zbytnio innego wyjścia. 15 lat temu ludzie doskonale radzili sobie z komunikacją przez telefon, e-mail i Gadu-Gadu, nie ma żadnego szczególnego powodu aby używać do tego mega-społeczności, będących niczym innym jak tylko harvesterami danych. Przy każdej instalacji systemu w komputerze, pierwsze co robię, to odhaczam w ustawieniach Google wszelkie opcje ofert opartych o "zainteresowania" i w ogóle gromadzenia czegokolwiek. To samo Android. Odhaczam w przeglądarkach wszelkie zapamiętywanie formularzy, haseł itp. W AdBlocku własny filtr z odpowiednimi hasłami kluczowymi. I muszę powiedzieć, że poza jedną wpadką jaką było publiczne udostępnienie adresu e-mail na jednym forum, nie mam większego problemu ze śledzeniem mojej osoby. Polecam . Warto mieć świadomość tego, że niektóre reklamy opierają swoją treść jedynie na historii przeglądania i jako-takie nie są powiedzmy groźne, choć może to być irytujące.
  13. Chyba zależy od tego, jakie wrażenia pozostały po byłej. Po relacji z partnerką, która była bardzo wartościowa dla mnie, stworzyłem "trumnę" - kartonowe pudełko, gdzie schowałem wszystkie prezenty i pamiątki po niej, a potem rytualnie zamknąłem w szafie. Jak będę miał ochotę, to zgram jeszcze dane z dysku i też tam wrzucę. Szkoda tego pozbywać się, jeśli pomyśleć o wysiłku, jaki został w to wszystko włożony. Tak jak pisał gotz, wszystko to stało się i już się nie odstanie. Po innej relacji też pozostało kilka rzeczy, między innymi roślinka, płyty z muzyką, ciuchy itp. Roślinkę kurwiszcze wyrzuciło do kosza na śmieci - odratowałem, bo było mi zwyczajnie żal. Stoi sobie teraz na parapecie i ma wywalone na wszystko. Muzyka zawsze będzie ponad podziałami śmiertelników, a kurtka jest bardzo wygodna i noszę ją do dziś bez żadnych sprzecznych uczuć . Co różniło obie te przytoczone relacje? Pierwsza była generalnie lepszą relacją. Druga zaś pozostawiła po sobie jedynie poczucie pogardy i ulgi. Przedmioty, albo roślinki nie są niczemu winne, to ludzie są winni. Nie wiem, gdzie kończyły prezenty ode mnie (głównie dzieła artystyczne), na szczęście nie było ich zbyt wiele.
  14. "- Zrób dla mnie to czy tamto - A co Ty zrobisz dla mnie? - Będę dla Ciebie miła" To był stały tekst mojej pewnej byłej :-D. NIGDY nie była miła. Zamiast tego, była roszczeniowa do bólu. I ja i całe otoczenie doskonale dostrzegaliśmy ten szantaż emocjonalny, więc był on zwykle mało skuteczny. Mimo to, naprawdę długo potrafiła forsować tę taktykę, co było dość zdumiewające. Ogólnie jej rodzina była dość świadoma tego, ile ja i moja własna rodzina robiliśmy dla tej laski - od mieszkania po wiele różnych drobnych, codziennych spraw. Podczas spektakularnego rozstania oczywiście pokazała swoje prawdziwe oblicze, co najlepsze - przy swoim tacie, który przyjechał po jej graty i siłą rzeczy był świadkiem całego zajścia. Gdy chciałem z nim o tym pogadać, uznał, że nawet nie chce się mieszać w tę żenującą sytuację. Cały woal pozorów, wyobrażenie wdzięcznej i zaangażowanej dziewoi legły w gruzach, to było bezcenne! Cała rodzina poznała się na niej i to z chyba dość długofalowym skutkiem. Oczywiście nigdy nie rozliczyła się do końca z opłat za mieszkanie (moje), argumentując, że nie musi, skoro nie była tu zameldowana. Ot - wdzięczność za dach nad głową. Miałem też swoją zemstę za kilka innych draństw. Więc generalnie pozostało sporo satysfakcji :-).
  15. Oj zdarzają się takie... Opowiem wam na dosyć konkretnym przykładzie, bo byłem z taką w relacji swego czasu. Kobieta pracy, czy bardziej pracoholiczka, nazywając sprawy po imieniu. Warto podkreślić na początku, że oprócz bycia kobietą pracy, była to również kobieta bardzo głębokiej pasji (co by wpasowało się w jeden inny wątek z forum). Jej totalną szajbą była muzyka, w rozumieniu intensywnego rozwijania się w tym kierunku: granie na instrumentach, edukacja muzyczna, warsztaty i wydarzenia związane z muzyką itp. Była więc człowiekiem ogólnie dość aktywnym na wielu płaszczyznach. Ja, będąc typem walniętego audiofila, jak i osobnika również mocno związanego ze swoimi pasjami, znalazłem z nią wspólny język. Ona na ten czas jeszcze uczyła się, ja już pracowałem. W miarę rozwoju relacji dało się dostrzec, że dziewoja trochę za dużo wyobrażeń dorabia sobie na mój temat - głównie zmierzającym ku poglądowi, że będę takim samym zapieprzającym człowiekiem sukcesu jak ona. Wiadomo, wtedy jeszcze hormony działały, więc była wizja, krytykanctwo zaczęło się dopiero później. W relacji z kimś takim szybko wychodzi, jak zaciekle tacy ludzie potrafią bronić swojego statusu. Jedna, nawet nie bezpośrednia, ale delikatna sugestia, że nie wszystko co ma, jest efektem jej pracy, a np. dostała od kogoś, doprowadziła do tak zmasowanej reakcji, jakbym co najmniej próbował ją wypatroszyć żywcem, a potem spalił jej dom i wybił całą jej rodzinę. Cała noc płaczu, dramatyzowania, w końcu ochłonięcie i wytłumaczenie się (jestem emocjonalna i musisz to zrozumieć, jakżeby inaczej). Z każdym pracoholikiem jest tak samo. Jeżeli nie wyrabiasz 500% normy, nie jesteś wyedukowany na wysokich kierunkach, nie masz własnego domu i samochodu, jeśli śpisz więcej niż 3 godziny na dobę, to jesteś dla kogoś takiego najgorszym leniem i obibokiem, jesteś dosłownie ścierwem, śmieciem bez ambicji. Do kobiety, która żyje tym na co dzień i która DOSŁOWNIE deklaruje, że jest gotowa zdechnąć podczas wykonywania pracy, nie dotrze, jak absurdalne są to wymagania, chyba że w końcu ją samą doprowadzi to do depresji albo dotkliwego uszczerbku na zdrowiu. A warto podkreślić, że kobieta, jako istota o dużo mniejszej świadomości siebie niż mężczyzna, ma również mniejsze szanse zidentyfikowania tego stanu. Trzeba było trochę czasu, może trochę przełamania się, żeby zaczęła wychodzić na jaw prawda o motywach ambicji tej dziewoi. Obsesja pracy wynikała nie tylko z osobistego nastawienia, ale też tego zaszczepianego przez otoczenie - ciągłe windowanie wymagań, oczekiwanie więcej i więcej. Taka kobieta zaczyna wywierać te wymagania dalej - na znajomych, na współpracowników, na partnera. Moja cudna muzyczna pasjonatka cierpiała niestety na pewną fizyczną dolegliwość, która sprawiała jej dużo bólu na co dzień. Oczywiście przez większość czasu pokazywała oblicze dzielnej i nieugiętej, ale podczas szczerej rozmowy wyznała mi, co za tym stoi. Otóż powiedziała, że ucieka w tę swoją pracę głównie po to, żeby zapomnieć o bólu. Żeby zastąpić jeden ból innym - tak jak ci porąbańcy z żyletkami, którzy się tną. Zapytałem ją, co zrobi, gdy już wyleczy swoją chorobę. Rozbrajająco szczerze stwierdziła, że nie wie. I że generalnie nienawidzi tego trybu życia, presji którą inni wywierali na niej i że najchętniej zaszyłaby się na kilka tygodni gdzieś daleko od pracy, ludzi, wszystkiego. I oto cała tajemnica z tym związana. Robienie kariery, to bujda na resorach, chodzi wyłącznie o to, żeby NIE MYŚLEĆ. Kobieta pracy nie pracuje po to żeby żyć, lecz żyje po to, żeby pracować, ucieka w karierę tylko po to, żeby uciec od swojego prawdziwego "ja". Robi tak najprawdopodobniej dlatego, że gdyby miała świadomie przeanalizować sobie to wszystko, to... oszalałaby. To jest pułapka. Rzecz jasna to tylko ogólne zobrazowanie sprawy, destruktywnych efektów wywołanych obsesją pracy jest dużo więcej. Nie wiem, co panna robi dziś, relacja rozpadła się wiele lat temu, ale z tego co dało się wywnioskować po aktywnościach na portalach społecznościowych, prawdopodobnie przechodziła ciężką depresję, połączoną z patologicznie niską samooceną. Żal jej, bo mimo licznych mrocznych stron kobiecej natury, był w niej potencjał, ale co zrobić... W japońskiej kulturze istnieje pojęcie nazywane "karojisatsu", czyli "samobójstwo z przepracowania". W Japonii, gdzie status społeczny tak mocno zależy od zaangażowania w pracę, zgon w takich okolicznościach jest odbierany jako powód do dumy i uznania. Wygląda na to, że zachodnia kultura, a wraz z nią także ta europejska, mocno czerpią z tych wzorców. Być może korpo-dziwek, dających sobie wmówić, że harówka od rana do nocy to jedyna droga ku szczęściu, będzie już tylko coraz więcej.
  16. Witam! No cóż, po miesiącach czytania forum, może warto w końcu podjąć jakąś aktywność - sądzę, że w wielu tematach mógłbym dodać od siebie trafny komentarz lub większą historię. Jak będzie? Czas pokaże. Przywituję się zatem z zacnym gronem serdecznie! R.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.