Skocz do zawartości

deleteduser150

Samice
  • Postów

    3170
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    66.69 PLN 

Treść opublikowana przez deleteduser150

  1. Nie, nie olałam. Wybacz, że dopiero teraz odpisuję. Jestem po 12h pracy i dopiero pod wieczór wchodzę tutaj i odpisuję, o ile mam jeszcze energię Teraz jeszcze mogę na szybko Ci odpisać. Tak czy inaczej dziękuję. Będę pamiętać! Tak. Polak. Mam 24 lata. W maju skończę 25. Rozmawialiśmy o tym niejednokrotnie i myślimy o przeprowadzce na południe Anglii, bliżej Londynu. Chelmsford, myślimy też o Peterborough (podobno tam jest najmniej polaków i ogólnie obcokrajowców a więcej rodowitych angoli. po głowie chodzi też Cambridge - piękne urokliwe miasto. Ale najpierw stabilizacja. Liczę się z kosztami takiej przeprowadzki Póki co wynajmujemy mieszkanie w małej mieścince we wschodniej części Anglii. hrabstwo Norfolk Też się przekonaliśmy wystarczająco jacy są tutaj nasi rodacy. Mieliśmy "ciekawe" historie wynajmując u jednych pokój. Ja pracowałam w paru mordowniach ( fabrykach mięsnych) z dużą liczbą polaków (w tym na stanowiskach decyzyjnych) - tragedia ale przynajmniej wiem czego unikać. Przejechaliśmy się srogo na mechaniku - polaku i wiele innych historii. W tym też koleżanka o której wspomniałam tu na blogu, która się okazała bardzo "słowna" i "wdzięczna". Fajnie się odwdzięczyła mojemu facetowi za naprawę tableta... czyli wcale. Zwykle ludzie za usługę informatyczną płacą, bo to chyba jasne, że jak się prosi fachowca o naprawę to coś się w zamian należy... A ludzie nauczyli się teraz brać na litość na słynny tekst "kumplowi nie pomożesz (za darmo)? Wymuszając bezinteresowną pomoc, robiąc z tej osoby frajera. Ja może zrobiłam błąd, że nie nakreśliłam tego jasno na początku " że ta usługa nie będzie za darmo" Bo zwykle jak jakiś kolega z pracy potrzebował pomocy informatycznej to na wstępie się pytał "za ile" albo pod koniec jak klient otrzymywał z powrotem sprzęt bez problemu dochodziło do negocjacji. A ona to uznała za pomoc przyjacielską (pomijając, że mojego faceta jeszcze nie widziała na oczy i nie zna) Podziękowała tylko mnie przytulając przyjacielsko i mówiąc "dzięki, ma ode mnie piwo". minęło parę tygodni, nawet tego piwa dalej nie ma Powiedziałam o wszystkim mojemu bo nie chciałam interweniować bez jego wiedzy. Powiedział, bym odpuściła. Przywykł do takiego chamstwa... Co do innych nacji... troche poznałam ludzi z innych krajów i generalnie jako powierzchowne relacje w pracy miło się spędza z takimi czas, śmieszkuje itd, chociaż też do niektórych też trzymamy szczególny dystans gdyż przejechaliśmy się kilka razy, zwłaszcza jak mieszkaliśmy na pokoju. Oczywiście nie zrażam się całkowicie i nie wkładam wszystkich do jednego wora ale dystans tak czy siak należyty trzymam.
  2. @TheFlorator Dziękuję za Twoj komentarz, dał mi dużo do myślenia. Nigdy nie sądziłam, że mój wyjazd do UK był odważnym krokiem. Nie patrzyłam na to w ten sposób. Po prostu marzyłam o tym by wylecieć zagranicę, "chcę spróbować takiego życia i już" - mówiłam. "Co będzie to będzie". I co? Po paru latach fantazjowania o tym, intensywnego myślenia o wyprowadzce z domu - w końcu się ziściło. Nie miałam też raczej żadnych obaw związanych z wyjazdem...albo raczej też się nie zastanawiałam nad tym głęboko. Po prostu się spakowałam i poleciałam. Przede wszystkim nie byłam sama, bo na wyjazd zdecydowałam się z moim facetem po 3 miesiącach bycia razem (w sumie to jedynie to uważam za odważny krok ale całkowicie nie żałuję, bo był to strzał w dziesiątkę i jesteśmy ze sobą szczęśliwi do teraz) Może miałam pewne wątpliwości, że nie dostanę pracy w Anglii i będę musiała przez to wrócić do kraju ...Ale to m.in przez to, że miałam taka sytuację w Holandii u siostry, chcąc sobie dorobić na wakacjach - nie wyszło, więc wróciłam do polski po 2 tygodniach. Tutaj jednak była ciut inna sytuacja - bo zdecydowałam się na wyjazd na czas nieokreślony, czyt. z możliwością zostania na stałe więc uznałam, że nie ma opcji, może nie od razu bedzie kolorowo, ale po jakimś czasie, powolutku się ułoży. Po za tym jestem bardzo ciekawskim stworzeniem. Moja ciekawość świata i poznania nowego miejsca przyćmiła jakiekolwiek obawy i lęki. Nawet jeśli były nie wielkie te moje wątpliwości to szybko się rozwiały jak wylądowałam na "wyspie" i zaczęłam szukać pracy. Mieliśmy też pomoc na starcie od kuzynki (pomogła nam znaleźć zakwaterowanie a później chwile u niej mieszkaliśmy) ale też szybko zerwaliśmy z nią kontakt..." bo z rodziną jest dobrze tylko na zdjęciu" :). Generalnie okazało się, że ofert w naszych okolicach jest mnóstwo, nawet dla młodych ludzi bez doświadczenia w pracy, i już po tygodniu dostałam pierwszą pracę, więc jakoś tragedii nie było i strasznego startu tutaj nie miałam. Dużo w moich okolicach jest fabryk z mięsem, magazynów ( do których nie potrzebują szczególnych kwalifikacji w porównaniu do tego co jest w PL) - więc też od tego zaczęłam. Jednak nie jest to jakaś zachwycająca praca zwłaszcza, że większość ofert jest tymczasowych, "na telefon", sezonowych... więc miewało się często przerwy od pracy i szukało innej. Najgorszym okresem tutaj w Anglii jest styczeń, luty, marzec - jak chodzi się po w tym okresie po agencjach pracy najczęściej się słyszy że jest zastój. "Proszę przyjść za jakiś czas", "zadzwonimy". Ja przez dłuższy okres nie miałam też transportu i przez to też mi było ciężko załapać lepszą pracę. Przed tym co rusz chodziłam po agencjach za pracą, pierwsze pytanie jakie mi zadawano to czy mam własny transport. Rozmowa się kończyła jak mówiłam, że nie. Ale po jakimś czasie zdecydowałam się na naukę jazdy i własne auto - i od tego momentu sprawa ruszyła do przodu. Było trochę tych przygód... było dużo upadków na początku a teraz... w końcu się stabilizuje. Ale najważniejsze - nigdy nie traciłam nadziei. Nigdy mnie mój optymizm nie opuszczał i możliwe, że to własnie dzięki temu wszystko idzie w dobrą stronę. Co do ludzi tutaj. Jako, że mieszkam w miasteczku, gdzie jest miszmasz obcokrajowców (w tym najwięcej polaków) więcej mam tu "znajomych" polaków. Większości typowa cebula, którą z daleka omijamy. Mentalności większości ludzi tutaj nie jestem w stanie zdzierżyć. Dlatego z każdym "niewypałem" nabieram większego dystansu. Swoją drogą tutaj życie powiewa rutyną i głównie żyje się tu pracą. Tak samo ludzi głównie poznałam tułając się po zakładach. Tutaj nie ma też takich spontanicznych imprez jak w Polsce (przynajmniej nie w wiosce w której mieszkamy...) Ludzie tutaj też są mniej spontaniczni, zabawowi, również pochłonięci rutyną. Ciężko się z kimkolwiek nawet ugadać na zwykłe piwo. Zawsze jakieś wymówki, odkładanie spotkania po 5 razy... Mało miałam też okazji (nawet mimo tak częstych zmian pracy) spotkać jakichś rówieśników brytyjskiego pochodzenia. Większości w zakładach w których pracowałam, spotykałam ludzi w średnim wieku, małżeństwa z dziećmi - więc też mi ciężko było złapać z nimi kontakt. Często było czuć tę różnicę wiekową, ograniczone tematy do rozmów etc. Gdybyśmy mieszkali np w takim Cambridge, Oxford - typowo studenckim miasteczku - byłoby łatwiej spotkać nawet w pubach, na jakichś koncertach, wszelakich wydarzeniach ludzi w swoim wieku. Generalnie da się przeżyć i nie jest tak tragicznie, jednak czasami nachodzi taka tęsknota za tym co było w Polsce i za czasów tej beztroski...Oczywiście jak mamy możliwość to jedziemy "naładować baterie" do Polski. Jednak nasza emigracja też przyczyniła się do tego, że z wieloma osobami w Polsce urwał się kontakt. Można uznać, że to jest swego rodzaju selekcja znajomych. Z całej masy moich znajomych zostały w sumie ze 2,3 osoby, które się cieszą, że przylatuję i pytają kiedy się z nimi spotkam. Dla reszty jakbym już nie istniała. Ale i tak staram się cieszyć z tego co mam teraz .:)
  3. @Florence co jakieś 3, 4 dni jak zaczął mieć sucho a jak widziałam, że już lekko liście opadały (w moim słowniku " kiedy wygląda na smutnego ") to wręcz biegłam po wodę żeby podlać Oczywiście najlepsza woda do podlewania jakichkolwiek kwiatów to tzw "odleżana". Ja zwykle przeznaczam jedną butelkę po wodzie mineralnej własnie do podlewania kwiatów.
  4. @Quo Vadis?dokładnie o to chodzi, żeby wypuściło korzenie, po za tym awokado ogólnie potrzebuje dość sporo słońca, żeby rosło zdrowe. Ale tak jak mówię, wystarczy też po prostu zasypać w ziemi, też powinny korzenie wypuścić bez problemu.:) Ja nie zapomnę jak kiedyś w podstawówce mieliśmy pracę domową właśnie taką by wyhodować fasolkę. Jaka była moja radość jak wyhodowałam swoją pierwszą roślinkę! A że wyrosłam na ciekawską i lubiącą próbować nowych rzeczy istotę to sadzę wszystko co popadnie... a nuż coś ładnego wyrośnie! A ile satysfakcji z tego!
  5. @Florence Pierwszy raz próbowałam posadzić tą metodą co Twój kolega ale się nie przyjęło. Nakłuwa się tylko po to żeby trzymało się na danym poziomie, bo pestka ma być podobno tylko do połowy zanurzona w wodzie. Za drugim razem pestkę po prostu zasypałam do połowy ziemią (tą szerszą częścią do dołu) i podlewałam jak zaczynało mieć sucho... no i po paru tygodniach zaczęło pękać i wypuszczać łodyszkę. Teraz jest takie jak na zdjęciu.
  6. @Ella F.Ano, o rozmawianiu z kwiatkami też wielokrotnie słyszałam i szczerze? Stosuję też. Czasem chwalę kwiatki, że pięknie rosną, albo komentuję na głos, że chyba chce im się pić i zaraz im przyniosę.
  7. @Ella F. Nie, owoców jeszcze nie miałam. na forach piszą, że trzeba czekać nawet dobre parę lat nim owoce się ukażą. z cytrusika się robi takie małe bonsai więc tym bardziej nie wiem czy będą owoce.;) aczkolwiek kiedyś widziałam w sklepie mandarynki miniaturki - może kiedyś sobie takie sprawie...albo wyhoduje Jakiejś specjalnej ręki do roślin nie mam a wiedza na poziomie początkującej. Posadzenie nie było filozofią. zdarzyło mi sie już pare razy, że mi kwiatki zdechły bo nie zapewniłam im odpowiednich warunków, nie przesadzałam etc. Te co mam teraz nie są wymagające więc jeszcze jakoś się trzymają
  8. Pewnie wiele z was je owoce i warzywa ? Co robicie z pestkami? Ja czasem wsadzam do ziemi i podlewam. Takim sposobem hoduję awokado: tylko troszkę zaniedbałam, bo na starym miejscu zaczął mi chorować. Przestawiłam do ciut zaciemnionego miejsca i jest mu lepiej. Muszę chyba go zacząć czymś nawozić... Tutaj są moje kwiatki, które dostałam od mojego Lubego 14 lutego. Słoneczniki w formie "posadź se sama" . Poczyniłam więc to w ten sam dzień a po tygodniu już tak śmignęły do góry! A tutaj mój cytrusik (prawdopodobnie mandarynka) a obok dokończona gitarka, którą wcześniej tu wrzucałam W Polsce hodowałam jeszcze liczi z pestki i ananasa. Nie było to wbrew pozorom ciężkie . O ile pamiętało się podlewać... By kwiaty szybciej rosły posypuję co jakiś czas ziemię fusami z kawy (następna rzecz, którą warto jeszcze raz wykorzystać! ) , które też swoją drogą sprawdzają też się jako peeling do ciała.
  9. @Ważniak nie nie nie, oczywiście pierwszy kontrakt ogólnie w Anglii jak i też w mojej historii zawodowej. Umowę w obecnej firmie dostałam po prawie równych 3 miesiącach (czyli tak jak zwykle powinni dawać, jednak tutaj w uk jest to często dość naginane i zdarzają się przypadki, gdzie ludzie dopiero po 2 latach dostają) Zakładów w Anglii zwiedziłam w sumie 20 (liczę też te dwudniowe zatrudnienia ofc). Stąd też moja euforia. Po prostu miałam pecha do pracodawców + mało doświadczenia + brak własnego transportu przez dłuższy okres pobytu tutaj.
  10. Nie, to już jest niesmaczne i ja nie chce tak wyglądać... Już bardziej pożądaną sylwetką przeze mnie u siebie samej jest jak u tej pani co wkleił @Ważniak Po za tym, że muskulatura u tych pań nie jest już kobieca (wyglądają już jak mutantki imo), to w dodatku ich opalenizna tylko pogorsza ten efekt i dziwnie komponuje się z jaśniejszym kolorytem twarzy.
  11. Ahoj! Dawno mnie tu nie było. W końcu znalazłam wenę by coś tu naskrobać Na wstępie jeszcze tylko dodam, że będzie z mojej strony mały bełkot i i miszmasz tematów, więc jeśli nie jesteś na to gotowy/a - radzę Ci zakończyć lekturę w tym miejscu. U mnie się troszkę podziało od ostatniego wpisu. Wiec pozwólcie, że chociaż trochę nadrobię swoją nieobecność na tym blogu. Podziało się przede wszystkim w moim życiu zawodowym. W końcu po 3,5 roku pobytu w Anglii dostałam stały kontrakt! Może nie jest to moja wymarzona praca, ale póki co nie wybrzydzam. Ważne, że atmosfera w pracy jest w miarę przyjazna, pracuje tu stosunkowo mało samic ( ) więc pracuje się praktycznie bezkonfliktowo, praca nie jest ciężka, płaca przyzwoita... no i pracuję w dużej mierze z anglikami, więc szlifuję angielski, który i tak już jest całkiem niezły (ach ta moja skromność... ). Porównując z tym co było na początku...niebo a ziemia! Więc czegoż chcieć więcej? Dla niektórych to może i żaden sukces, mnie jednak ten fakt niezmiernie ucieszył i sprawił, że czuję teraz stabilniejszy grunt pod nogami. Przybliża mnie to również do realizacji moich planów i to mnie najbardziej raduje Nie zamierzam też tutaj jakoś bardzo długo zostać, bo na pewno w końcu będę chciała zmienić pracę na taką, która będzie mi dawać więcej satysfakcji. Ten "przystanek" jednak da mi możliwość ustabilizowania swojej sytuacji finansowej i zebrania wystarczającej sumy by porobić kursy (m.in językowy) i podwyższyć swoje kwalifikacje. Póki co mam wrażenie, że przez to w jakimś sensie wkroczyłam w strefę komfortu i stoję w miejscu ale wierzę, że w momencie gdy cierpliwie uzbieram daną sumę mobilizacja przyjdzie automatycznie i ruszę do przodu. Potrzebuję teraz w szczególności dużej ilości cierpliwości i wytrwałości. Jestem bardzo uczulona na nudę i "stanie dłużej w jednym miejscu". Jednak z drugiej strony nie mogę się doczekać aż zrealizuję swoje marzenia i to jest głęboko we mnie zakorzenione. Następna rzecz, która mnie niezmiernie cieszy to to, że widzę progres w moich treningach. Oczywiście, nie próżnuję, ćwiczę regularnie w domu, od czasu do czasu zawitam na siłownię i przynajmniej raz w tygodniu trenuję z tą panią: Choć zwykle omijałam taką formę ćwiczeń z daleka, bo nadzwyczajnie w świecie nie widziałam się w tym z powodu swojej koordynacji ruchowej (czy też raczej jej braku), tak jednak ta pani jakoś mnie przekonała. Czasem zdarza się, że jakieś ćwiczenia pomijam bo ciężko mi je wykonać, wtedy więc zastępuje je jakimiś innymi sprawdzonymi, również na daną partię. Ogólnie te filmiki oceniam na jeden wielki plus i polecam każdemu, kto chce zacząć swoją przygodę z treningami tego typu. Następną aktywność na jaką powoli się nastawiam bo wiosna tuż tuż to... tripy rowerowe po okolicy. Już nie mogę się doczekać aż się ciut bardziej ociepli by móc wyciągnąć swój rower ze schowka i go "odkurzyć" ~*~ Jest też jedna kwestia którą chciałam dzisiaj w tym wpisie poruszyć (może nie tak optymistyczna jak wcześniejsza część wypocin) jednak czuję, że muszę to wylać na papier razem z tą goryczą, którą poczułam po raz kolejny...i zapewne nie ostatni, poznawszy już nie co realia dzisiejszego świata. Dzisiejsze spotkanie z moją znajomą z pracy utwierdziło mnie jeszcze bardziej w przekonaniu, że ciężko... bardzo ciężko jest w tych czasach dobrać sobie przyjaciół. Zwłaszcza gdy jest się typem obserwatora, ma się tendencję do zbytniego analizowania ludzkich zachowań, dostrzega się te wszystkie schematy jakie naprawdę rządzą światem i jest się dość wyczulonym na wszelkie przejawy bezczelności, nawet tej niewinnej i mało widocznej na pierwszy rzut oka, jak też braku empatii względem drugiej osoby... Eh... A może to ze mną coś jest nie tak? Może jednak łatwiej by było jakbym miała dalej klapki na oczach i cieszyła się z najbardziej powierzchownych relacji i nie analizowała tak? A może to ja jestem przeczulona na swoim punkcie i źle to wszystko odbieram? W takich chwilach zwykłam zadawać sobie takie pytania... Jak radzić sobie ze świadomością, że wyszło się z matrixa a ludzie którzy mnie otaczają dalej w nim siedzą? Bardzo ciężko jest mi znaleźć kogokolwiek kto jest w podobnym położeniu do mnie i złapać wspólny kontakt. Brakuje mi tutaj ludzi, z którymi mogę porozmawiać czasem na ciut głębsze tematy niż praca, sprawy miłosne czy też zwykłe plotkowanie o innych. Zauważyłam, że mało kto lubi zagłębiać się w siebie, rozmawiać na tematy psychologiczne, duchowe... Tutaj w Anglii na całą masę znajomych (głownie z pracy) znam tylko 2 osoby (w tym mój partner) z którymi mogę rozmawiać o wszystkim, przy tym móc się czegoś ciekawego dowiedzieć, nauczyć. W Polsce mam takich osób tylko 2 - ale jako, że teraz bywam dość rzadko w kraju, kontakt jest dość ograniczony. Wszystkie inne relacje z ludźmi (te bardziej powierzchowne) mnie nużą bo cały czas dostrzegam te same schematy zachowań...Nie mówię... może czasem można się z takimi ludźmi pośmiać, poimprezować... ale mnie to na dłuższą metę nie wystarcza a wręcz większość zachowań mnie irytuje i jedyne co chce zrobić to oddalić się jak najszybciej od tych osób i nie mieć z nimi nic wspólnego. Jednak to proste nie jest, gdyż takich ludzi wokół jest multum i chcąc nie chcąc muszę z nimi przebywać i współpracować pod jednym dachem firmy... A w momencie gdy ja zacznę się uzewnętrzniać, poruszać jakieś mniej przyziemne tematy... ludzie w tym momencie mają mnie za nudziarę i po prostu się odsuwają albo stwierdzają, że się czegoś "nawąchałam i pierdolę farmazony" Pytanie ode mnie więc... jak żyć? Wiem już po wielu doświadczeniach, że należy liczyć tylko na siebie, i też nie należy być zanadto bezinteresownym i pomocnym. A w tym drugim aspekcie szczególnie mam problem. Z natury lubię pomagać i uszczęśliwiać ludzi... niestety często jest to wykorzystywane aż za nadto. "Dasz palec, a wezmą całą rękę" - powiadają... Jednak zauważyłam, że mało jest ludzi, którzy potrafią się odwdzięczyć może nie tym samym ale chociaż jakimś innym miłym gestem. Dla mnie to jest wręcz oczywiste i niemal automatyczna reakcja gdy otrzymam od kogoś pomoc. Dlaczego inni tak nie mają? Dzisiaj spotkawszy się z ową znajomą nie dość, że poczułam się po raz kolejny jak tampon emocjonalny, nie mogąc nawet nic powiedzieć, bo nie dopuszczano mnie do słowa to też zauważyłam, że dość popularne teraz podczas spotkań jest olewanie rozmówcy poprzez czatowanie z inną osobą na fejsbuku albo siedzenie na instagramie i to w momencie kiedy ja zaczęłam opowiadać o sobie i swoich sprawach. Przypomniała mi się wówczas jedna z najgorszych imprez sylwestrowych tutaj w UK, gdzie pierwsze pytanie jakie mnie i mojemu partnerowi zadano to : "Jakie macie hasło do wifi?" Po czym połowa gości siedziała przez większą część imprezy na telefonach) . Wiec nie jest to odosobniony przypadek... Nie byłoby problemu, gdybym była jakąś introwertyczką i umiała ładować baterie w samotności. W jakimś stopniu umiem, ale z drugiej strony też potrzebuję większego kontaktu z ludźmi, móc się wyszaleć i miło spędzić czas z innymi. Jednak widząc podejście i zachowania innych, dystansuję się coraz bardziej i czuję coraz większy niedosyt towarzystwa. Jak sobie z tym poradzić? Już od dłuższego czasu cały czas zadaje sobie te same pytania i dalej odpowiedzi nie znam. Jednak dalej mam nadzieję, że w końcu przestanę mieć takie dylematy...Może to ja muszę jeszcze szerzej oczy i sama znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Potrzebuję po prostu więcej czasu. Jednak mimo takich refleksji nie tracę nadziei i swojego optymizmu. Te dwie rzeczy są nieodłączną częścią mnie Czasem po prostu muszę się oczyścić z tych złych myśli, które mi się kłębią za bardzo w mojej głowie. Jutro już mnie to dręczyć nie będzie. Po prostu Don't worry be Happy (or hippie)! Jeśli więc drogi czytelniku dotarłeś do tego momentu... to bardzo Ci dziękuję, że poświęciłeś swój czas i jestem pełna podziwu, że udało Ci się przebrnąć przez tę ścianę tekstu pełnego bełkotu i żali. Następnym razem obiecuję, że będzie bardziej "hippie" Tymaczasem życzę Wam miłego dnia, samych miłych doznań. Trzymajcie się! Do następnego!
  12. A ja ostatecznie zdecydowałam się na cytrusową, świeżą nutę. Jestem teraz posiadaczką Lacosty Pour Elle Elegant . Są intensywne i dość trwałe
  13. Ja póki co robię smoothie zwykłym blenderem i nie jest źle dopóki czegoś twardszego typu imbir albo seler nie muszę zmiażdżyć... dlatego też za jakiś czas (jako, że smoothie robię niemal codziennie) kupię sobie jakiś smoothie maker. Co do smoothie: ja dzisiaj miałam z ananasem, grejpfrutem, banananem, i szpinakiem + odrobina cytryny żeby koloru nie stracił - pychooota!
  14. Tak jak i mnie. W innym celu nie zakładam. Nawet jakbym je dobrze ukryła pod długą spódnicą/sukienką to i tak czułabym dyskomfort. Zwłaszcza, że lubią się rolować. A jak już jesteśmy przy temacie rajstop... Co myslicie o takich różniastych, wzorzastych etc... coś tego typu : Zbyt wyzywające? Czy jeszcze ujdzie? Założyłybyście?
  15. @Mrowka pończochy to jak już to na jakąś imprezę ewentualnie specjalnie dla mojego samca zakładam jak jesteśmy sam na sam. Normalnie, na co dzień uważam je za zbyt wyzywające. Tak no jakoś... ciężko by mi było się przełamać.
  16. Ma wzrok zabójcy ale czuję też z drugiej strony zaciekawienie bo niewiadomo co się za tym spojrzeniem tak naprawdę może kryć. Wygląda na niedostępnego i skrytego a to mnie w jakimś stopniu rajcuje. Lubię jak facet ma takie spojrzenie.
  17. @Tomko Mnie nie bo to ja je robię i nie widzę swojej pupy jak ćwiczę. Bardziej nakręcają oglądających... dlatego jak robię nogi to w domu, nie na siłce za dużo gapiów - co mnie peszy
  18. @Tomko Dzisiaj akurat dzień nóg planuję (m.in squaty i moje ulubione przysiady sumo ) +parę ćwiczeń na brzuch, bez orbitreka -był wczoraj na siłowni, w domu niestety nie mam.
  19. @TomkoTy wredocie wstrętny Wychodzę stąd bo moja silna wola jest tutaj wystawiana na próbę Idę potrenować! O!
  20. Ej przestańcie, mam teraz "te dni" i przy tym największe fantazje, a wy tu ostro do pieca dowalacie
  21. Hmm w sumie mam... jeden fetysz o ile można to uznać za fetysz... lubię patrzeć na umięśnione plecy u facetów... i obserwować jak mój facet trenuje czy to w domu czy na siłowni
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.