@Nefertiti, przepraszam, że dopiero odpisuję, sama rozumiesz, trollowanie to bardzo absorbujące zajęcie :P. A tak poważnie to bardzo mocno graniczyłam ostatnio internet i mam cholernie mało czasu dla siebie: nowa praca, związek, zmiana miejsca zamieszkania i kilka przykrych zdarzeń po drodze, jednym słowem: dzieje się. Nie uznawaj więc mojego milczenia za lekceważenie. Chciałam odpisać w miarę wyczerpująco, nie na kolanie.
Dzięki za wywiad, który umieściłaś. Świetny, w ogóle energia tej kobiety… Kiedy się na nią patrzy, wszystko wydaje się tak proste, a przecież mówi o najtrudniejszych rzeczach pod słońcem! Bardzo się wpisuje w przesłanie „Jestem szczęśliwym singlem”.
No właśnie, a zatem ad rem: czy warto czytać tę książkę? Odpowiem: to zależy. Zależy, czego oczekujesz. Ja byłam po jej przeczytaniu lekko wkurzona (co spotęgował jeszcze fakt, że przed świętami sprzedawano ją w Biedrze w kombosie z innym dziełem Pawlikowskiej po cenie niższej niż ta, którą ja zapłaciłam zaraz po premierze). Jako że byłam już bowiem cokolwiek świadoma w kwestii istnienia matriksa i zaznajomiona z twórczością pani Beaty, mówiąc szczerze niczego nowego się nie dowiedziałam… Wszystko, co w tej książce opisała, można by streścić w kilku zdaniach:
Dodatkowo irytujące było to, że książkę sztucznie rozdmuchano – zawiera mnóstwo powtórzeń, czcionki są wielkie, akapit tworzy często jedno krótkie zdanie, są puste strony na ćwiczenia czy notatki. Poczułam się z lekko zrobiona w bambuko, nie powiem. Pani Beata w którymś miejscu nawet tłumaczy, że celowo tak to skonstruowała, że książka ma oddziaływać na podświadomość, że nic przypadkowego tam nie zawarto. Może i tak, ale mnie byłoby chyba szkoda sosenek. Niemniej jednak – licentia poetica.
Czy żałuję lektury? Absolutnie nie! Autorka zawarła mnóstwo ciekawych przykładów, często czułam się, jakbym czytała o sobie, niektóre fragmenty przeczytam nawet mojemu partnerowi. Natomiast jeśli oczekujesz po lekturze czegoś odkrywczego, to niestety, ale się rozczarujesz.