Jeszcze bardziej irytują mnie sesje rozkładówkowe czy okładkowe pospolitych acz "uznanych" domów mody, strzelane z wielką pompą i zadęciem przez wziętych fotografów. Do tego poza perfekcjonizmem warsztatowym, budżetowym i sprzętowym autorów, wszystko przechodzi przez walec magicznego retuszu. Otwieram taki magazyn i wyskakują same trupy z kartek papieru kredowego. Trupy lansowane jako "top modelki" czy celebrytki. Ale OK, rozumiem koncept, przecież chodzi o to, żeby sprzedać jakąś kolejną szminkę bądź szmatę. Nabrać ludzi na sztuczny miód i toksyczny gluten.
Dlatego postanowiłem dodać do formuły bloga cudze prace, będące moim zdaniem przynajmniej warte obejrzenia. Więc dzisiaj coś, na co trafiłem przed paroma laty, lubię wracać i zaglądać w nowości. Do mnie jego prace "gadają". Jest w nich i jakaś jak bym to nazwał - estetyczna wulgarność, prowokacyjność, turpizm walczący ze specyficzną urodą modelek, pokazują nastrój, charaktery, chwilę i jej emocje.
Zatem nie ociągając się, taadaaam, przedstawiam Wam oto Jiri Ruzek i jego prace w autorskim połączeniu "ugly" i "glamour". W dodatku w moich ulubionych "kolorach" i ekstremalnej prostej technice oświetlenia. Wybiorę z poszczególnych lat chociaż po jednej.
- Czytaj więcej..
- 12 komentarzy
- 1562 wyświetleń