Skocz do zawartości

Mr. Pacjent

Użytkownik
  • Postów

    105
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Mr. Pacjent

  1. Ostatnio zasłyszałem słowa, które w przybliżeniu można sprowadzić do faktu, że każdy samiec w momencie pojawienia się na świecie już jest mężczyzną i nikomu oraz niczemu nie musi udowadniać swojego męstwa. Męstwo to jest zawsze w nim obecne, jest jego częścią. Słowa w istocie prawdziwe i słuszne, nie mniej pobudziły mnie do refleksji. Jako to się dzieję, że człowiek w procesie dorastania czy później dorosłego życia jest w stanie zapomnieć czy może ściślej mówiąc zagubić w sobie tak integralną część swojej tożsamości? Powodów jest mnóstwo i chociażby pobieżna lektura forum jest w stanie odpowiedzieć na pytanie dotyczące przyczyn. Na tym nie chciałbym się skupiać. Myślę, że każdy sam jest w stanie najlepiej ocenić na jakim etapie życia i pod wpływem czego coś poszło nie tak. Dużo ciekawsze i godne powielania są historię, które pokazują drogę. Drogę, która jest równocześnie niesamowitą podróżą w głąb siebie i mam wrażenie przygodą na całe życie. Mowa o odkrywaniu swojego męstwa i czynieniu swojej tożsamości spójną. Swoją przygodę zacząłem około 10 lat temu. Czułem, że coś jest ze mną nie tak. Na pozór byłem chłopakiem jak każdy inny, jednak w obecności mężczyzn czułem się niepewnie. Teraz potrafię otwarcie o tym mówić, jednak w tamtych chwilach za wszelką cenę starałem się udawać, że wszystko jest jak, chociaż nie było. Miałem poczucie, że znają jakąś prawdę o mnie, której sam nie byłem świadomy. Miałem wrażenie, że próbuję ich nabierać na to, że jestem jedynym z nich. To wewnętrzne przeświadczenie towarzyszyło mi przez wiele kolejnych lat. Nie przykładałem zbytnio do niego wagi, ale miałem w sobie wewnętrzną potrzebę, która motywowała mnie do tego żeby zacząć szukać sposobów by sobie pomóc. Z początku myślałem, że to kwestia samooceny i samoakceptacji. Czytałem więc mądre książki o samorozwoju, traktujące o tym co robić by polubić siebie i stać się dla siebie bardziej wyrozumiały. Przeczytane treści z lepszym lub gorszym skutkiem wprowadzałem w życie. Otarłem się też o lektury z pogranicza pozytywnego myślenia. Potęga podświadomości i takie tam. Wszystko to sprawiało, że na pewnym etapie moje życie wydawało się prawdziwsze, jednak w konfrontacji z niektórymi sytuacjami poczucie to zostawała brutalnie zweryfikowane, ja z kolei znowu wracałem do punktu wyjścia, choć z pewnością bogatszy o nowe doświadczenia. Tych doświadczeń zbierałem nie mało. Starałem się nieraz celowo stawiać w takich sytuacjach, w których mogłem dowiedzieć się czegoś nowego o sobie. Ufałem, że takie podejście prędzej czy później zaprocentuje. Tak też się stało. Poznałem nowych ludzi, popróbowałem wielu nowych rzeczy, wykształciłem w sobie wiele pozytywnych cech takich jak chociażby odpowiedzialność, cierpliwość, zaradność czy determinacja. To wszystko pozwoliło mi spojrzeć na siebie z zupełnie innej perspektywy, mogłem zdefiniować się na nowo. Bez żadnych naleciałości z przeszłości często nieopacznie przypiętych mi przez środowisko. Był to też okres, w którym w drastyczny sposób odciąłem się od w zasadzie wszystkich znajomych. Miałem wrażenie, że środowisko nie miało na mnie najlepszego wpływu. Może nie były to toksyczne relacje, ale teraz patrząc z perspektywy czasu wiem, że tkwiąc w nich dalej w żaden sposób nie poszedłbym do przodu. Wybrałem inną drogę, drogę samotności. Czas, w którym skupiłem się na sobie. Był to też czas, w którym odrzucając religię, mocno skupiłem się na osobistej relacji z Bogiem. Był to trudny czas, jednak uważam, że i takie doświadczenie jest istotną częścią całego procesu. Oceniając teraz z boku, mogę powiedzieć, że niestety nie wykorzystałem tego etapu na to by tworzyć nowe relację by poznawać nowych ludzi. Obecnie staram się to zmienić, jednak nie ma co ukrywać, wiek najlepszy na zawieranie przyjaźni i koleżeństwa to czasy szkolne i studenckie. Nie mniej polubiłem siebie, a samotność w jakimś stopniu zaakceptowałem. Jedno co się nie zmieniło i wciąż było mi obecne to poczucie, że kogoś cały czas nabieram. Jak to określiłem wyżej będąc w towarzystwie mężczyzn nie czułem się jednym z nich. Tu dochodzę do kluczowej moim zdaniem kwestii. Otóż tego, że niezmiernie istotne jest by na etapie swojego rozwoju samiec spotkał mężczyznę, który pomoże mu zbudować swoją tożsamość. Który utwierdzi go w przekonaniu, że niczego mu nie brakuję. W idealnych warunkach jest to ojciec, który poświęca uwagę, ale i co znacznie istotniejsze - czas. Dając tym samym dowód tego, że dziecko jest ważne. Przypadek sprawił, że na swojej drodze spotkałem człowieka, który uosabiał w sobie wszystko co męskie. Był dla mnie symbolem faceta z krwi i kości. Powalał doświadczeniem, swoją wiedzą i sposobem bycia, był w tym wszystkim naturalny i prawdziwy. Łączyła nas zależność służbowa, jednak chętnie spędzaliśmy w swoim towarzystwie czas. Początkowo przy okazji jakiś służbowych tematów wypiliśmy jakąś kawę, pogadaliśmy chwilę. Z czasem zaproponował, że może mnie nauczyć paru rzeczy (spawanie, obsługa narzędzi itd). Chętnie z takiej pomocy korzystałem. Jednak wszystko czego się od niego dowiedziałem jest niczym w porównaniu z tym co stało się w moim wnętrzu. Z czego oczywiście zdałem sobie sprawę dopiero po czasie. Całkiem niedawno bo jakiś rok temu, złapałem się na tym, że nie mam już opisywanego wcześniej przeświadczenia. Był to dla mnie nie mały szok. Po raz pierwszy świadomie zarejestrowałem, że rozmawiam z mężczyznami jak równy z równym. Patrzę im w oczy i nie spuszczam wzroku. Nie czuję, że coś ukrywam, nie mam strachu, że przed tym, że odkryją fakt że ich nabieram. Przemianę tą łączę z faktem poznania osoby, o której piszę. Osoby, którą wydaje się, że mogę nazwać przyjacielem. Uważam, że niezbędne w każdej przemianie (która w istocie jest poszukiwaniem tego co po drodze zagubiliśmy) jest to by nawiązać kontakt z innym mężczyzną. Wydaję mi się, że bez tego wciąż będziemy gonić króliczka. Uganiać się za czymś co w naszym mniemaniu da nam poczucie pewności. I pewnie na jakimś etapie rzeczywiście da, dopóki nie połapiemy się, że to czemu sami nadaliśmy moc przestało działać. Dlatego uważam też, że idea tego forum jest jak najbardziej słuszna. Dlatego też zdecydowałem się otworzyć temat. Nie mówię, że już jestem w miejscu, w którym chcę być. Bardzo nie. Często nachodzą mnie wątpliwości, zwątpienie czy poczucie zrezygnowania. Zresztą kto czytał mój wątek to wie. Sam mam swoje za uszami i wiem, że do ideału mi daleko. Staram się skupiać na sobie i odciąć się od uczuć, w których się miotam. Co to przyniesie zobaczymy. Jednak mam poczucie mocno ugruntowanej tożsamości i dobrze czuję się w swojej skórze. Wiem, że nie uniknę potknięć, zresztą nie ja jeden. Dlatego chciałbym skupić tu ludzi którzy mogą podzielić się swoim doświadczenie, są w stanie wskazać drogę, podtrzymać na duchu w tej ciężkiej przeprawie. Tych którzy znaleźli się na zakręcie oraz tych którzy zakręt ten mają już za sobą i mogą pomóc wyjść z niego cało. Bo przecież w najlepszym interesie ogółu społeczeństwa jest to by świadomych własnej tożsamości mężczyzn było jak najwięcej.
  2. Dużo cierpkich i trafnych słów. Dzięki. To też nie jest tak, że siedzę całymi dniami i dumam o niej. Jestem aktywny, udzielam się, mam dobrze zorganizowany czas. Czytam różne historie opisane tu na forum i przewija się często rada żeby skupić się na sobie. Zamierzam też wziąć to sobie do serca z jeszcze większą mocą i więcej uwagi przekierować na siebie samego. Myślę też, że opcją byłw by jakaś inna pani. Ale tu zaś.. Po pierwsze jak widzę co te młodsze panny mają w głowie to już mi się odechciewa. Żeby jeszcze chociaż wyglądały, ale tu też bardzo różnie jest. Po wtóre mam też taką jedną która jest mocno wkręcić, ale tu też używając nomenklatury to czerwona flaga. Porządna dziewczyna, ale z dwójką małych dzieci. Odeszła od męża, który ją regularnie zdradzał. Po trzecie trochę w powiązaniu swoje potrzeby też mam seksualne. Nie jestem zwolennikiem ruchami czego popadnie. Wyznaje zasadę że seksualnych tylko z osobą do której coś czuję. Żadne przypadkowe kontakty. Tak się składa, że praktykuję nofap będzie już z 5 miesięcy, a wiadomo krew nie woda i bywają ciężkie momenty.  Dzięki za film. Szukam po necie, ale nie mogę znaleźć. Jest gdzieś książka, strona cokolwiek gdzie są opisane szczegółowo zasady. Założenia tej filozofii te bardziej szczegółowe i poprarte przykładami?
  3. Właśnie staram się sobie to wbić do głowy. Ustawiam sobie myślenie we właściwy sposób tak by wypłatać się z tej sytuacji. Nastawienie mam dobre, ale póki co jej nie spotykam. Rzecz w tym, że jak dojdzie do spotkania to podejrzewam, że zaś mnie zacznie urabiać. Tu herbatka, kawka tu się ostrze i będzie się przymilać, a na to by to przestało robić na mnie wrażenie obawiam się, że jeszcze nie mam siły.
  4. Sporo o tym wszystkim myślałem, nie pierwszy raz zresztą, ale może nieco w inny sposób. Jestem też po lekturze polecanych przez was wątków. Nigdy nie twierdziłem, że jestem już w pełni ukształtowanym mężczyzna. Mam świadomość tego, że jest to proces i jak na każdy proces potrzeba czasu. Zresztą cała ta moja historia, która pewnie niektórych z was przyprawia o bóle brzucha spowodowane atakami śmiechu, jest dowodem na to, że jeszcze sporo pracy przede mną. W czytanych historiach widzę powtarzające się wątki zarówno w zachowaniu kobiet w zachowaniu facetów. Napewno co chcę mocno wbić sobie do głowy to to, że na kobiece gadanie nie ma co zwracać uwagi. Teraz jak sięgam pamięcią przypominam sobie, że nieraz to same kobiety mi to komunikowały. Chcę stać się mężczyzna potrafiącym ignorować takie zagrywki, a już z pewnością nie reagować na nie w sposób jak to niekiedy miało miejsce w przeszłości fochy, pretensje a w konsekwencji źle samopoczucie i poczucie winy. W wielu postach przewija się wątek czerwonych piguł i niektórzy twierdzą, że taka dieta bardzo im służy. Szukałem założeń tego sposobu żywienia, ale bez większego skutku. Będę wdzięczny za każdą poradę. Co do mojej koleżanki, postanowiłem ograniczyć kontakt. Póki co ten telefoniczny. Sam na pewno nie inicjuję. Jak sama piszę to raczej zdawkowo odpowiadam, nie podtrzymuje za wszelką cenę rozmowy. Najgorzej, że poza tym wszystkim naprawdę ją lubię. Będąc w jej towarzystwie nie potrafię jej zignorować i też do końca nie wiem czy to jest właściwe rozwiązanie. Nie raz myślałem o zmianie pracy. Ale tu też mam mieszane uczucia, z jednej strony jestem pewny, że to załatwiło by sprawę bo spotykając ją regularnie czuje się jak niepijący alkoholik, któremu ktoś codzień podstawa wóde pod nos. Z drugiej strony też żadnej gwarancji nie mam na to, że w innej pracy nie wpierd.... się w podobną kabałę. Teraz jest mi trochę łatwiej bo przez parę dni jej nie ma, ale nie wiem jak zareaguję jak się spotkamy.
  5. Robiłem, nie pomogło. Rozumiem do czego zamierzasz, ale to też nie to. Po prostu podoba mi się jej postawa. Jest zaangażowana i dużo z siebie daje. Nie potrzebuję jej opieki ani nie przenoszę na nią uczuć związanych z matką, też jej tak nie traktuję. Zwyczajnie jej zachowanie i sposób bycia uosabia to czego szukam i oczekuję od kobiety.
  6. Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Jest to coś co sprawia, że nie masz nigdy dość przebywania w towarzystwie drugiej osoby. Coś jak wieczny głód. Nie będę się tu bawić w domorosłego poetę, ale chodzi o to, że nigdy nawet w małym stopniu nie przytrafiło mi się to w stosunku do żadnej innej. Na powodzenie nie narzekam. Spotykałem się z naprawdę atrakcyjnymi w moim mniemaniu dziewczynami. Były zaangażowane, starały się, było miło, ale we mnie nic nie grało. W opisywanym przypadku gra mam wrażenie wszystko.
  7. Może z tego? https://www.google.com/amp/s/forsal.pl/amp/1450671,w-wuhanie-dziala-laboratorium-badan-nad-najgrozniejszymi-wirusami.html
  8. Zazdroszczę czarno białego spojrzenia na świat. Spotykałem się z różnymi, jednak żadna z tych które spotkałem do tej pory nie wywarła na mnie nawet w małym pocenie takiego wrażenia. Póki co ograniczam kontakt. Napewno sam go nie nawiązuje. Jak się odzywa to odpisuje zdawkowo. Piszę w taki sposób żeby zaczęła stawiać sprawę jasno bez żadnych niedopowiedzeń, żeby zaczęła wyrażać swoje intencje.
  9. W realnym życiu mam może dwóch napewno jednego przyjaciela. To dużo starsi ode mnie faceci. Z charakterem, jajami i ogromem doświadczeń również w kwestii najróżniejszych układów z kobietami. Widzą to w podobny sposób jednak przyjaźnimy się i choć niczego nie ukrywają to nigdy nie powiedzą mi tego w taki sposób jak może zrobić to osoba, która w ogóle nie liczy się z moimi uczuciami, kompletnie mi obca. Więc po to ten wątek żebym w chwili słabości mógł tu wejść i spróbować przywrócić myślenie na właściwe tory. Przyznałem, że chodzi mi po głowie. To nie tak, że nie widzę jej tydzień czy dwa nie jestem w stanie funkcjonować. Bardzo nie, jednak nawet jak się nie spotykamy to i tak o niej myślę. Nie znam, cóż to za skrót?
  10. Chyba w punkt. Jak sięgam pamięcią to odkąd ją poznałem nie było dnia żebym o niej nie myślał. Nie żartuję.
  11. No more nice guy. Nie żebym się tego bał. Po prostu wiem, że z taką kartoteką jestem tu łatwym celem No i czego nie zrozumiałeś? Napisałem, że udowadniać Ci niczego nie zamierzam, a opinię cenię.
  12. Po 1 to mylisz pojęcia. Nie obchodzi mnie to czy mi wierzysz, a nie to co masz do powiedzenia. Po 2 mocno stereotypowo i powierzchownie. Pisząc w ogóle nie myślałem o "breloczkach" raczej o doświadczeniach. Wiem z jakiego punktu startowałem i oceniam progres jaki zrobiłem, ale tam.. szczegóły. Też nic mi do tego. Po 3 dzięki za opinię.
  13. Masz takie prawo. Zresztą nic mnie to nie obchodzi. Wchodząc tu z taką historią miałem świadomość tego, że jestem jak w jaskini pełnej lwów, czyhających tylko by mnie pożreć. Dlatego też liczyłem się ze słowami krytyki, które mogą paść pod moim adresem, jednak nawet za te mocne dziękuję. Między innymi dostało mi się po uszach za "lekcje z dorosłości". Żeby być dobrze zrozumianym doprecyzuję. Wierzcie lub nie, ale gdzieś od pół roku jestem zupełnie innym gościem. Zawsze byłem całkiem ogarnięty, zaradny, samodzielny i tak dalej ... ale często nieświadomie chociażby w relacjach z ludźmi poruszałem się za pomocą nabytych schematów, z których totalnie nie zdawałem sobie sprawy. Niby wiedziałem, że coś jest nie do końca tak jak powinno być, ale jakoś z tym żyłem. Nie było to na tyle uciążliwe żeby uniemożliwiać mi funkcjonowanie. Pomimo tego znalazłem dobre zajęcie, rozwijałem się byłem aktywny. Dopiero uświadomienie sobie tego co mi jest przyczyniło się do przełomu w moim życiu. W zasadzie z dnia na dzień zmieniłem swoje podejście. Jak nigdy wcześniej stałem się otwarty, zacząłem się upominać o swoje, zacząłem dostrzegać i mówić o swoich potrzebach (wcześniej uważałem to za oznakę mojej słabości). Nie piszę tego po to by się chwalić. Chcę powiedzieć, że nie urwałem się z choinki. Sam pewnie słysząc taką historię złapałbym się za głowę i chciałbym mu to z niej wytłuc na wszelkie możliwe sposoby. Mam świadomość tego jak to wszystko wygląda. Tylko to niczego nie zmienia. W całą sytuację wkręciłem się gdzieś 2,5 roku temu. W okresie gdzie mimo wszystko jeszcze inaczej patrzyłem na świat. W zasadzie pozwoliłem się w to wkręcić i dopuściłem do tego by na poziomie emocjonalnym mną zawładnęła. Zrobiła to z taką siłą, że nawet teraz z zupełnie nowym spojrzeniem nie potrafię się z tego wyplątać. Dlatego gdzieś moje zachowanie w stosunku do niej jest powiedziałbym mieszanką starego i nowego ja. Wiem, że nie o to chodzi w spójności i dlatego czuję się z tym źle. Z drugiej strony trochę się znam na rzeczy i wiem, że wzorce zachowań zwłaszcza utrwalone silnym ładunkiem emocjonalnym nie są takie łatwe do odwrócenia. Dlatego może dla równowagi parę razy pałą po jajach nie zaszkodzi. Już dzisiaj przeczytałem o sobie, że jestem kobietą. Mocne, ale dzielnie zniese.
  14. Najlepiej zacznę od początku.. historia tej znajomości zaczyna się gdzieś 3 lata temu. Poznałem wtedy kobietę, do której od pierwszych chwil znajomości poczułem coś czego nigdy wcześniej ani później nie czułem do żadnej innej. Nie potrafię sprecyzować czy to miłość, zauroczenie, zakochanie czy jeszcze coś innego. Efekt jest taki, że od 3 lat nie przestaję o niej myśleć. Spotkaliśmy się przypadkiem, jednak mamy wspólnych znajomych i wiem, że po tamtym spotkaniu sama zaczęła szukać ze mną kontaktu. Po jakimś czasie stało się tak, że w jakimś zakresie zaczęliśmy razem pracować. Firma, w której ona pracuje współpracuje z moją w efekcie czego nasze kontakty stały się bardziej regularne. Zaczęły się głębsze rozmowy (tylko z tobą w taki sposób rozmawiam..) , jakieś służbowe kawy, później zwierzenia (masz w sobie coś co sprawia, że nie boję się otworzyć i takie tam) , nocne pisanie i tak dalej. Wszystko pięknie miło, byłem w jej oczach mężczyzną wyjątkowym, często dawała mi o tym znać, komplementowała moje podejście do życia, zaradność i to jak potrafię się odnaleźć w każdej sytuacji. Nie udawała, imponowałem jej i wiem, że to była w tym szczera. Dodam, że faktycznie gdzieś taki jestem. Nie będę sobie wystawiał laurki, ale rzeczywiście mam świadomość tego, że dość dobrze odrobiłem lekcje z dorosłości. Dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie. I choć nie miałem problemu z samooceną to gdzieś schlebiało mi jej zachowanie i to, że stara się mnie dowartościować. Do tego bardzo pociągała mnie fizycznie, jest piękną kobietą. Byłem też dla niej pomocny, jednak w granicach rozsądku. Nie nazwałbym się białorycerzem. Tym bardziej, że zawsze w takiej czy innej formie (ciasto, jedzenie czy oferta pomocy) starała się odwdzięczyć za okazaną pomoc. Była gdzieś w moich oczach materiałem na dobrą żonę, którą chciałby mieć każdy normalny facet. Była jak powiew świeżości. Jej sposób bycia oraz podejście do życia było jak antidotum na zataczającą coraz szersze kręgi epidemie łbów spranych feminizmem. Jak wspomniałem mamy wspólnych znajomych i wiem, że ona taka po prostu była, nie była to jej kreacja. Dwa słowa o niej, kobieta 10 lat ode mnie starsza, mężatka z trójką dzieci. Będąca w związku z facetem, który nie bardzo ją szanuje, często wykorzystywana i niedoceniana (to też między innymi opinia wspólnych znajomych). W momencie jak się poznaliśmy małżeństwo było już we wstępnej fazie rozpadu. Z czasem relacja stawała się coraz głębsza. Wiedzieliśmy o sobie sporo, ja też gdzieś przy niej się otworzyłem. Zaczęły się również jakieś delikatne rozmowy o seksie, nawiązywała też kontakt fizyczny. Doszło do tego, że kilka razy sama zaproponowała spotkanie u mnie w mieszkaniu, musiała coś załatwić, ale ma dwie godziny luzu i nie chce czekać w aucie. Odmówiłem. Później proponowała również spotkanie w innych okolicznościach. Też odmówiłem, tłumacząc, że ma męża i że co by się nie działo to dalej są małżeństwem i mogło by to być źle odebrane. Później sytuacja się już nie powtórzyła. Czułem jak narasta we mnie napięcie. Z jednej strony bardzo tego chciałem z drugiej zaś moralna blokada mi tego zabraniała. Ograniczyłem kontakt, napisałem, że nie chcę żadnych smsów, rozmów zostają czysto służbowe relacje. Ciężko to przyjęła, ale pogodziła się z tym. Nie widzieliśmy się przez dłuższy czas. Przy ponownym spotkaniu zachowywaliśmy się jakby nigdy nic, ale już tego dnia nie wytrzymała i zaczęła się zwierzać. Z czasem sytuacja poniekąd wróciła do normy, jednak z jej strony wyczuwałem już jakiś dystans. Zdecydowanie rzadziej pisała, nie była już tak zaangażowana, wysyłała sprzeczne sygnały. Zacząłem odczuwać frustrację. Czułem, że coś się zmieniło, coś straciłem, a mimo to nie rzadko zachowywała się względem mnie tak jak dawniej. Straciłem grunt pod nogami, zacząłem się zachowywać w sposób podejrzliwy, robiłem awantury o byle bzdury, obrażałem się gdy nie zachowywała się tak jakbym tego oczekiwał. To sprawiło, że przeszedłem coś na kształt jakiegoś załamania nerwowego. Zacząłem szukać pomocy, trafiłem na książkę "o miłych chłopcach" przeżyłem oczyszczenie. Przebudowałem swoje wartości, zmieniłem sposób postrzegania i podejścia do życia. Wiele aspektów moich dotąd niejasnych zachowań znalazło swoje wytłumaczenie. Zmieniło się też moje podejście do niej, ale jeszcze nie w formie takiej jakiej oczekuję. Napewno zdecydowanie mniej inwestuje, ale często wewnętrznie czuję, że ma jeszcze w jakimś stopniu władze nade mną. Wiem, że powinienem nie zwracać uwagi na jej zachowanie, a mimo to niekiedy potrafi mnie wyprowadzić z równowagi. Jedyny osiąg, że tego coraz rzadziej to okazuje. Do brzegu.. Cenie sobie rady osób, które patrzą z boku, dlatego proszę o jakieś porady. Po pierwsze nie do końca jestem zadowolony ze swojej postawy. Moje zachowanie niestety jeszcze nie we wszystkich aspektach jest tak spójne jakbym sobie tego życzył. Co jeszcze mogę zrobić, jakie kroki mogę podjąć by robić jak najmniej wpadek? Po drugie, jeśli chodzi o nią to jakiś czas temu podjęła decyzje o rozwodzie, papiery już w toku (dzieli się ze mną takimi informacjami dlatego jestem w miarę na bieżąco). Jak to widzicie? Zmieniła się, ale wydaje mi się, że to gdzieś w dalszym ciągu jest żywe. Inicjuje też kontakt fizyczny i to w sposób w jaki nigdy wcześniej tego nie robiła. Nie chcę sobie niczego wkręcać, opisuję tylko stan rzeczy. Mam świadomość tego, że jakbym ją wtedy wygrzmocił to wszystko zupełnie inaczej by wyglądało. I po trzecie już tak ogólnie. Czy na tym polu to tak jak w wojsku? Saper myli się tylko raz? Raz się splamisz na przykład przez zachowanie mężczyzny nie godne i po tobie? Tak z ciekawości bo pamiętam z lektury "o miłych chłopcach", że tam co poniektórzy wychodzili na prostą po tym jak się radykalnie zmienili. Z góry dzięki za odzew. Pozdro
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.