Skocz do zawartości

Rekomendowane odpowiedzi

5 godzin temu, maroon napisał:
5 godzin temu, Stefan Batory napisał:

 

"Fala" jest specyficzna dla zamkniętych środowisk o charakterze egalitarności. Tak w skrócie. Polibuda czy liceum takie nie są, elitarna szkoła sportowa czy teatralna już tak. Pierwotna przyczyna "fali" to próba kompensacji psychicznej tych co przeszli trudy danego miejsca, na tych co dopiero zaczynają. Spotkałem się też z pojęciem, że to swoista forma zarządzania przez konflikt. Oczywiście to czy fala występuje czy nie, zależy tylko i wyłącznie od "dowództwa". Jak jest przyzwolenie, to występuje. Zwróć uwagę, że w woju z poboru fala nie wszędzie występowała, zazwyczaj tam, gdzie przełożeni się nie pierdolili i "dziadkowania" nie tolerowano. 

"Dziadkowanie" i fala są w wojsku bardzo niebezpieczne, ale występuje tylko w dziadowskim wojsku.  Kolega ze szkoły średniej w ramach fali w Ludowym Wojsku Polskim musiał chodzić w zbyt małych butach. Szpitalem się to skończyło.  Ładnych parę lat temu miałem okazję pracować razem z weteranem z Legii Cudzoziemskiej. Który dużo opowiadał o swoich przygodach.  Jak twierdził w Legii fali nie ma. Jest jeden nabór, zawodowi podoficerowie itd. Chyba coś jest na rzeczy. Miałem okazję przeczytać wspomnienia rosyjskiego żołnierza, weterana z Afganistanu.

 

On wspominał, że jego kompania w pierwszej walce poniosła duże straty. Zginęli wszyscy prześladowcy żołnierzy. Zawsze wyglądało to tak samo. Seria z AK- 47 w plecy i dwa granaty dla zatarcia śladów. 

 

Nie jestem w stanie zrozumieć, że takie debilizmy potrafią się dziać w szkołach artystycznych. Moim zdaniem te szkoły są elitarne, bo trzeba mieć jakiś talent, żeby się w nich uczyć, ale jak widać z wątkodawczego tekstu o "fuksówkach" nie przyciągają ludzi szczególnie inteligentnych. Np. studenci naprawdę elitarnego wydziału Fizyki Technicznej na PG nie zabawiali się nigdy w tak kretyński sposób.

 

 

5 godzin temu, MalVina napisał:
5 godzin temu, Stefan Batory napisał:

Na studia zaoczne trafiali wtedy tylko ci, co nie dawali rady na dziennych.

Albo nie starczyło dla nich miejsc na dziennych lub nie było ich na to stać. Pracą w same weekendy nie utrzymasz się w dużym mieścue.

Ja na studia szłam 16 lat temu. I było 200 osób chętnych na jedno miejsce. Z czego większość chętnych zdawała świetnie egzamin, więc dostanie się na dzienne często oznaczało, że ktoś ma znajomości. I wyglądało to trochę inaczej niż teraz.

 

Teraz... Zaoczne to jakiś żart. Materiały dostępne online, egzaminy zdawane wyłącznie pisemnie w grupie (i ściąganie googlując pod stolikiem odpowiedzi), albo na podkładkę bo profesorowie nie zmieniają testów co roku, materiał okrojony strasznie, te dzieciaki są tak roszczeniowe, że naprawdę jestem w szoku, prace pisane z gotowców z neta lub kupione od kogoś. 

Creepy. A potem lament, że im ktoś zwröcił pracę, bo plagiat.

No, ale czego się spodziewać? Jak się przepisuje z neta? Zapytałam jedną laskę z roku czemu ma taki ból dupy skoro sama nie napisała pracy, a ta na to ze "płacę wymagam. Nie może mnie udupić za głupią pracę, bo to ja jej płacę

Ja byłem na studiach w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Na wielu, porządnych kierunkach nie ma trybu zaocznego, bo jest tam za dużo nauki (medycyna czy wiele kierunków na polibudzie). Jeśli ktoś był biedny, to mógł dostać darmowy akademik, darmowe wyżywienie, stypendium socjalne (niezbyt duże), stypendium za dobre oceny i podręczniki z biblioteki. Od drugiego roku już mógł sobie gdzieś tam pracować. Z resztą każdy miał wakacje. Wielu moich kolegów funkcjonowało na dziennych nie dostając z domu ani grosza.

 

Wystarczyło zdać tylko naprawdę trudny egzamin wstępny. Gdy ja zdałem ten egzamin, to na jednego kandydata przypadały dwa miejsca na wydziale?. Jeśli większość chętnych zdawała świetnie egzamin wstępny, to znaczy, że komisja egzaminacyjna to gamonie, bo egzamin był zbyt łatwy.

 

Jeśli idzie się na gównokierunek, to póżniej taki dyplom jest zupełnie bezwartościowy. Ja i kumple po moich dziennych studiach, z naszymi dyplomami spokojnie podejmowaliśmy pracę w wyuczonych zawodach na Zachodzie. Tego na pewno nie mogą zrobić posiadacze dyplomów napisanych na zasadzie "kopiuj i wklej".

 

Mocno mnie zirytował następujący tekst:

 

15 godzin temu, MalVina napisał:
16 godzin temu, Lalkaa napisał:

Po co mi zaproszenie na czyjąś imprezę albo nawet jakakolwiek imprezę. No ale to ja. 

Dokładnie tak. Kompletna głupota. Zawsze mnie te hamerykanckie filmy bawily gdzie na uniwerkach mieli bractwa i te wszystkie pierdololo. Szkoda czasu na takie rzeczy. Ja na studiach wynajmowałam stancję (kosztowała tyle samo co akademik), żeby mieć święty spokój i ciszę do nauki.

 

My nie mięliśmy bractw, ale ich polskie odpowiedniki, czyli międzyuczelniane kluby turystyczne. Nigdy w życiu nie nazwałbym przynależności do np. takiego klubu i imprezowania w nim głupotą:

http://www.pg.gda.pl/antymoto/oklubie.html  Przeczytaj pierwsze dwa wiersze w opisie klubu Antymoto

.

czy np. taki klub: http://www.bystrze.org/bystrze/klub-2/

 

Nigdy, nawet na najcięższych studiach nie jest tak, żeby człowiek nie znalazł chwili czasu na wesołe życie klubowe. Co ciekawe, w klubach zwykle jest najwięcej ludzi właśnie z ciężkich kierunków. Te kluby nadal istnieją i prężnie działają. Dlaczego z nich nie korzystać? Jest jeszcze jedna istotna sprawa. Zadajesz się wtedy ze studentami z różnych kierunków. ludzie kończą te studia. Idą do roboty, cały czas trzymają kontakt ze sobą. Nagle się okazuje, że znasz paru sędziów, prokuratorów, całkiem sporo lekarzy, psychologów itd. Ja pracuję gdzieś od 1992 roku do dzisiaj. Większość posad zdobyłem dzięki znajomościom z kumplami ze studenckich czasów. To zawsze polegało na: "Jeden z naszych szuka roboty".

 

 

 

Dobrze jest mieć grupę wspierających się wzajemnie przyjaciół. Jest  z kim na narty pojechać itd.  Znajomości to podstawa?. A gdzie je zdobyć, jak nie na studiach?

 

5 godzin temu, Amperka napisał:

A ja nie wzdycham za szalonymi, najlepszymi czasami studiów, bo pracowałam i studiowałam dziennie jednocześnie.

Ja też nie wzdycham za czasami studenckimi. Tak samo jak nie wzdycham za imprezami sprzed 10 lat, 15 lat, 5 lat itd. Uważam, że cały czas sobie fajnie żyję.

 

 

Wracając do wątku. Od zawsze uważałem, że ze studentami z uczelni artystycznych w 3city jest coś nie halo, bo nigdy żaden z nich do mojego klubu się nie zapisał. Dziwni jacyś. Tylko wśród takich ludzi możliwe są krzywe akcje.

 

 

 

 

 

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

34 minuty temu, Stefan Batory napisał:

Mocno mnie zirytował następujący tekst:

Nie rozumiem czemu Cię zirytował. To jest moje prywatne zdanie, nie musisz się z nim zgadzać. 

Ty się odnalazłeś w klubach TEMATYCZNYCH, a nie bractwach, które tylko mają na celu schlanie się albo co gorsza robienie takich akcji o jakich opowiada ten post.

 

Przyjaciół na całe życie można i gdzie indziej znaleźć. Ja np. miałam naprawdę cudowną grupę na roku i trzymaliśmy się w kupie razem. Spotykaliśmy się czasem wieczorami. Wymienialiśmy notatkami. Z kilkoma dziewczynami się przyjaźniłam i jeździłyśmy razem na wycieczki. Nie potrzebowałam do tego być w żadnym klubie. Przynależność do klubu zobowiązuje cię do robienia czegoś w tej grupie. A ja bym miała wyrzuty sumienia, że nie mam czasu by tam bywać tyle ile powinnam.

 

Te kluby które podałeś brzmią świetnie. Naprawdę fajna opcja. Aczkolwiek ja bym na to nie poszła, bo nie miałam czasu. Pracowalam od rana do nocy, a wieczorami pisalam prace i zakuwałam. W weekendy miałam zjazdy albo też gnałam do pracy. Fakt, że człowiek młody miał więcej energii i można było na kacu przyjść na zajęcia.. ale na moim kierunku było mnóstwo roboty w domu. Jesli nie ogarnelam tych 60 pozycji w semestrze, gdzie musiałam każdą książkę przynajmniej raz dokładnie przeczytać (a mowie tylko o jednym przedmiocie) to mogło być marnie na egzaminie. Wtedy jeszcze były egzaminy ustne w gabinecie sora. Teraz np zdajemy tylko pisemne i polowe czasu sie wykładowca gapi w gazetę i nie zwraca uwagi na ściągających (ja nie ściągam bo jestem cykorem ?)

34 minuty temu, Stefan Batory napisał:

 

Jeśli idzie się na gównokierunek, to póżniej taki dyplom jest zupełnie bezwartościowy. Ja i kumple po moich dziennych studiach, z naszymi dyplomami spokojnie podejmowaliśmy pracę w wyuczonych zawodach na Zachodzie. Tego na pewno nie mogą zrobić posiadacze dyplomów napisanych na zasadzie "kopiuj i wklej".

 Nie każdy kończy "gównokierunek", i na większości uczelni w "moich czasach" już istniał program antyplagiatowy, więc nie było mowy o "kopiuj wklej". I jak mówiłam, na moje nieszczęście było nas za dużo, kandydatów, i nie liczył się już wynik, bo z tych co egzamin pisali przed komisją, połowa egzamin zaliczyła z super wynikiem. Liczyły się koneksje.

Teraz nie wiem jak to jest, tam gdzie teraz się uczę jest porażka (nie bede podawac nazwy, żeby nie robić im antyreklamy) jeśli chodzi o system nauczania i poziom, ale teraz robie studia kierunkowe pod obecną pracę (po papierek a nie po wiedzę tam poszłam, bo wiedzę mam), bo da mi to awans i podwyżkę. 

Wtedy szłam na UG właśnie i wyglądało to trochę inaczej. Zaoczni tyrali bardziej niż dzienni i moim priorytetem była nauka. Szkoda mi było czasu na imprezy (co nie znaczy, że nie chodziłam ?). Kuzynka była na dziennych na innym wydziale i jej koledzy z roku wprost mowili ze wiekszosc czasu balują, i zawsze namawiali na "zerwanie się", bo szkoda życia na naukę. 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szczrze średnio chce mi się wierzyć w aż tak 'przesadne' rytuały na polskiej uczelni i brak jakiejkolwiek solidarności starszych roczników z młodszymi. Jakoś tak naciągane mi się to wydaje, chyba że nie doceniam kreatywności i sadyzmu branży artystycznej.

 

A wszelkie kluby studenckie...? Ło matko, coś czuję, że moim maksimum będą wykłady międzyuczelniane i koła naukowe. Na obóz integracyjny się dziwnym trafem nie wybieram:P Musiałabym być zmuszona siłą, abym tak naciągnęła moje potrzeby towarzystkie. Na studiach planuję się uczyć, gdyż to uwielbiam, poznać kilka osób, szukać różnych staży. Do stowarzyszeń mi daleko i dlatego jakoś uspokaja mnie, że pierwszy semestr będzie częściowo zdalny. Podobno na moim przyszłym wydziale (tak @Stefan Batory jednak prawo, sinologię zdążę dorobić w razie potrzeby) tryb ten był dobrze przeprowadzany już podczas lockdown'u, więc teraz tym bardziej. Podjarana jestem nowym etapem, żadnej fali się nie spodziewam i już otrzymałam sporo porad od starszych roczników. Dobrze się zapowiada:) 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 godziny temu, Stefan Batory napisał:

Dobrze jest mieć grupę wspierających się wzajemnie przyjaciół. Jest  z kim na narty pojechać itd.  Znajomości to podstawa?. A gdzie je zdobyć, jak nie na studiach?

Bez imprez mi się to udało. I tez bez żadnych bractw czy innych rzeczy tego typu. 

 

3 godziny temu, Stefan Batory napisał:

Nigdy, nawet na najcięższych studiach nie jest tak, żeby człowiek nie znalazł chwili czasu na wesołe życie klubowe. Co ciekawe, w klubach zwykle jest najwięcej ludzi właśnie z ciężkich kierunków. Te kluby nadal istnieją i prężnie działają. Dlaczego z nich nie korzystać? Jest jeszcze jedna istotna sprawa. Zadajesz się wtedy ze studentami z różnych kierunków. ludzie kończą te studia. Idą do roboty, cały czas trzymają kontakt ze sobą. Nagle się okazuje, że znasz paru sędziów, prokuratorów, całkiem sporo lekarzy, psychologów itd. Ja pracuję gdzieś od 1992 roku do dzisiaj. Większość posad zdobyłem dzięki znajomościom z kumplami ze studenckich czasów. To zawsze polegało na: "Jeden z naszych szuka roboty".

Chyba nie rozumiesz znaczącej rzeczy - nie każdy ma na to ochotę. I nie każdy chciał i nie każdy chce i jakoś ludzie i tak się poznają, znajdują. 
 

Każdy robi jak chce i jak uważa. Mi jakoś spokojne życie na studiach nie uniemożliwiło poznania ludzi. 
 

Zgadzam się z @MalVina, tyrałam na dziennych i tyram na zaocznych. To od ciebie zależy ile ze studiów wyniesiesz i się nauczysz. Studia to nie liceum. Tam nikt mnie nie prosi bym się uczyła. Nie uczysz się wylatujesz. Nikt się z nami nie cacka. 

3 godziny temu, Stefan Batory napisał:

Wracając do wątku. Od zawsze uważałem, że ze studentami z uczelni artystycznych w 3city jest coś nie halo, bo nigdy żaden z nich do mojego klubu się nie zapisał. Dziwni jacyś. Tylko wśród takich ludzi możliwe są krzywe akcje.

Jakoś z nami jest wszystko „halo” a jestem z uczelni artystycznej. I u nas jak pisałam takich zachowań nie ma. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.