Skocz do zawartości

Szkaradny

Starszy Użytkownik
  • Postów

    302
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Odpowiedzi opublikowane przez Szkaradny

  1. Dnia ‎2017‎-‎03‎-‎26 o 18:07, Zos napisał:

    Chciałbym się zmienić, być lepszym sobą, lepszym facetem, nie uda mi się to jednak w pojedynkę a wiem, że zegar tyka.

     

    Cel masz słuszny (jak najlepsza wersja siebie) i na nim się skoncentruj. Wiele wysiłku będzie Cię to kosztowało, ale każdy krok się opłaci i nikt tego Ci nie zajebie.

     

    Kompletnie niewłaściwe przyjmujesz założenia "nie uda mi się to jednak w pojedynkę" CO!?  - Tylko w pojedynkę Ci się to uda, żadna zewnętrzna siła Ci niepotrzebna. Czas nie ma znaczenia. Ja mam 40+ i  dopiero się wybudziłem z matrixa. 10 lat wysysała mnie taka inteligentna piękność, która szybko się trochę zmieniła na charakterku.

     

    Radzę Ci wykorzystać bieżącą sytuację do hartowania jaj - stawiaj granice, wytykaj zachowania, które Ci nie odpowiadają. Czy gdy Ty masz dobry humor, dobrą zabawę to ona też? Czy jest raczej "mokrym kocem" - który zgasi w tobie radość i jeszcze wzbudzi poczucie winy za to?

     

    Jeśli psychicznie nie wytrzymujesz takiej gry, to unikaj kontaktu, udawaj depresję, kończ znajomość i zrób ze sobą porządek (na forum wszystko znajdziesz).

     

    Bardzo uważaj na złapanie na dziecko, bo jeśli wpasowałeś się z zasobami i uległością to może zrealizować swój plan - to nie były żarty, po prostu czasem się nie kontroluje i w poczuciu pełnej władzy nad Tobą mówi co myśli.   

     

    Nie lecz jej miłością.
     

    • Like 1
  2. Dzięki Bracia za doping :)

     

    Ostatnie dwa tygodnie sytuacja trochę nabrała dynamiki, co przejawia się przez:

     

    1. większy stres żony z racji coraz większych obowiązków w pracy (projekt się rozkręca, dedlajny, spotkania i taka tam bieżączka), jest na to mocno podatna, zależy jej na dobrym wrażeniu i nie odpuszcza, co kosztuje ją dodatkowe zmęczenie, drażliwość, flustracje, chodzi obolała, jara faje i dzwoni do miliona osób by dopiąć sprawy.  Jest to też forma ucieczki od naszych/domowych obciążeń.
    2. więcej rozmów i konfrontacji między nami - z racji, że reaguję na każdą "chorzyznę" i zachowanie, które mi nie odpowiada, to takich sytuacji jest więcej. Czasem dotyczy to codziennych spraw (dzieci, obowiązki domowe) a czasem konkretnie drążę sytuację między nami. Przy sytuacjach domowych jest drażliwość, trochę złości, foszki, spina. Przy kwestiach grubszych (my, jej kondycja)  jest już mocno i mówi "strasznie się boję, mam żal, ale nie wiem do kogo, boję się że się rozpadnę, ja chyba nie mogę być szczęśliwa, tak mi przykro, chciałabym żeby było jak 5 lat temu, ale ogarnia mnie rozpacz, nie potrafię z niczego się cieszyć, ledwo wstaję z łóżka, wszystko mnie boli, znikam" - ostatnio płakała 2godziny non stop, a ja spokojnie byłem i uspokajałem, że to wszystko tylko jej myśli, i będzie ok. Dominuje strach, przerażenie przed przyszłością. Tłumaczę w takich sytuacjach moją koncepcję na udane życie i daję jej opcje pójścia w tym kierunku, ale ona to podważa, albo mówi że to łatwo powiedzieć a w praktyce nie wychodzi - wtedy mówię, że skoro tak nam nie idzie to się rozstaniemy - i słyszę "nie wiem co mam robić". Ciężko tego się słucha, ale nie widzę innej drogi, niż taki czyściec, też muszę pokazać swoją konkretną wizję i dojść do momentu decyzji. Dylemat mam taki - czy jej w bańce już się posypało, czy to efekt świadomości nadchodzącego rozstania. Komunikaty z jej strony są sprzeczne ( ;) )  - raz się produkuje by było dobrze, a raz biadoli że wszystko stracone i nie chce jej się już nic i chcemy czego innego. Sieczka. Przy świadomości, że jest w dole i negatywnych emocjach to nie dziwię się że wszystko na około widzi w czarnych kolorach, ale przykre jest to że nie złapie się mojej pozytywnej osoby :) a może to takie shittesty hgw. Pewnie za dużo na ten temat rozkminiam.

     

    Ja w tym wszystkim raczej dobrze funkcjonuję (samopoczucie dobre lub bardzo dobre, uczucie odwagi i akceptacji :) ), dbam o siebie, panuję nad emocjami, kontroluję sytuację, reaguję a ona często ulega. 

    Kilka rzeczy do poprawy w najbliższym czasie:

    • żadnego bezsensownego alko w domu (tylko wyjścia ze znajomymi)
    • zero fajek, bo mam skłonność ulegać przy wspólnych rozmowach lub jak mnie coś zirytuje
    • zero podjazdów do zbliżeń, gdy są lepsze momenty
    • więcej działań w celu zmiany pracy i zarabiania kasy
    • więcej czasu z dziećmi - też rozmowy

     

    Sam z siebie jestem bardzo zadowolony, bo z deprechy i postawy ofiary wyszedłem (wielkie zasługi ma tutaj D. Hawkins). Nie chcę z nią walczyć, konkurować czy szukać winy, akceptuję to co jest i chcę to zmienić. Niestety żona nie ma tego pułapu i rządzą w niech negatywne emocje i postawa ofiary (strach, złość, poczucie winy) a w najlepszym wypadku egoizm (pragnienie sukcesu).  Projektuje na mnie całe zło tego świata, a potem ma poczucie winy i uważa się za mega chujową. Nie wiem czy jest zdolna przeskoczyć na pozytywny poziom gdy słyszę że "miłość to bzdura" :/

     

    Strategia dalej ta sama:  Samorozwój - dobra samoocena, akceptacja (rzeczywistości), radość, miłość.

     

    Jak pisał Marek w Stosunkowo dobry - to co negatywne i toksyczne samo obumrze, a temu co pozytywne życie sprzyja :) 

     

    @K272 Gratuluję przebudzenia i konsekwencji, powodzenia, czuję że już Cię nic z tej drogi nie zwiedzie :)

     

    @Brat Jan Kilka miesięcy temu odpuściłem z robieniem dymów z nadzieją że szykowanie drugiej gałęzi zakończy się szybkim sukcesem i będzie prosta droga do rozstania. Teraz to wszystko jakby w zawieszeniu.    

     

    Komentujcie :)

     

     

     

     

    • Like 2
  3. Zgłaszam się po prawie 2 miesiącach z raportem o stanie spraw, a mianowicie:

     

    Nastąpił okres powiedzmy stabilizacji tzn.:

    • ze strony żony:  brak konfliktów, spięć, nagłych wyjść z domu, niestandardowych aktywności. Po powrocie z pracy co nieco posprząta, ogarnie dzieci, dom, trochę przy kompie fb lub film i zwija się do łóżka - bo energii już nie ma. Myślę, że ta emocjonalna stabilizacja to efekt leków. Z jej inicjatywy widzę starania w postaci większej aktywności w domu i wspólnego czasu z dziećmi na weekendzie, stara się być aktywna. Słowem z tajfunu złości i gniewu - stała się niepewną owcą (no chyba, że to taka wersja dla mnie). 
    • z mojej strony: utrzymuję aktywność fizyczną 6h/tydz + poprawa samooceny i samoświadomości (bogging, panowanie nad emocjami). Sporo dały mi książki Hawkinsa, Tolle, de Mello, V. Zeland i inne z obszaru zen.  W tej materii dużo rzeczy mi się poukładało, mam spokój i akceptację rzeczywistości :) - dla sportu 2-3 razy w tygodniu przerabiam jakiś temat z żonką o nas, o jej stanie - ona choć niechętnie (że to nie ma sensu, takie gadanie), ale przymuszona wygaduje się o swoim smutku, strachu, żalu, pustce i apatii - potem nawet mówi, że to jej pomaga. Zwalczam swoje nałogi: alko, faje, myślenie o niej ;) , fab  i  ilę mogę to rozkręcam dobrą atmosferę z dzieciakami.

     

    Co do kolegi z pracy to mało danych, bo przestałem polować na telefon i sprawdzać - zresztą jak coś się pojawiało (typu ustawka na drogę do pracy lub powrót albo jakaś fotka typu: fajne buty, ładny kwiatek, kamyk) to szybko to kasowała - czyli nie chce bym o tym wiedział. Może to dziwne, ale już temat tego gościa nie budzi we mnie emocji, akceptuję naturalny bieg wydarzeń - w końcu coś obumrze, a ja teraz nie będę się tym spalał. Poza tym powiedziała mi, że trochę się mnie boi, bo prowadzę dochodzenie i ja sprawdzam i ma stresa :) dlatego nigdzie nie wychodzi. 

     

    Zakomunikowałem jej, że nasz związek to jakaś proteza i w ogóle mi się to nie podoba, nie dam się wciągnąć w to bagno głębiej i albo będzie tak, że każdy będzie czuł się ok albo nie ma co tego ciągnąć dalej. Odpowiedziała, że nie wie co ma robić :/

     

    Najdziwniejszym epizodem było jedno jej wyjście na miasto na piwo z koleżanką z pracy - ostatecznie wróciła rano, skruszona wskoczyła do łóżka, przeprosiła, przytuliła się i zainicjowała sex ?!? Hmmm, nie wiem co o tym myśleć, bo moje podejścia kończyły się ostatnio tekstem "ja nie mam ochoty".  Nabrałem wody w usta, bo mi się dobrze zrobiło, ale czy jest sens pytać ją gdzie była itp.??

     

    Przede mną jeszcze kilka miesięcy (do terminu, który sobie wyznaczyłem na podjęcie decyzji o rozwodzie), może macie jakieś sugestie.

     

    Strategia na kolejne miesiące bez zmian - własny rozwój, minimalne serdeczne wsparcie żony + spokojne i stanowcze drążenie kluczowych tematów w naszym związku :)

       

     

     

  4. 1 godzinę temu, Gimmecash napisał:

    No tak czytam i po prostu wrzuciła Cię pod kapcia. To da się wszystko odkręcić, ale pasowałaby - siłownia, jakiś upgrade samego siebie (to że jest samopoczucie okey to już jest do przodu), gra emocji na niej. Dlaczego bym nie zrywał?

     

    Dzieci.

     

    Wszystko da się odkręcić, ale musisz nauczyć się jak zachowywać się w związku jako ten "nadrzędny" partner. 

     

    Zgadza się, przeżyłem tyle lat w drugiej linii i to mój błąd - zarówno mi było źle jak i jej (po pewnym czasie, bo zmęczyła się tym decydowaniem o wszystkim i straciła wiarę we mnie).

     

    Dzieci teraz to jak przyznaje jej jedyna ważna sprawa, reszta raczej bez szczególnego zaangażowania, w trwaniu i obojętności (może dlatego że nowa gałąź nie kwitnie tak jak by chciała, a może źle to oceniam - już zdradziła i ma moralniaka - hooj knows).

     

    Niezależnie od jej oczekiwań - może chcieć dalej domowego asystenta lub ewentualnie jakiejś mojej cudownej metamorfozy - to i tak - jak napisał @XYZ moim celem jest mój rozwój - to już do mnie dotarło. Nie tracę czasu na pielęgnację odrzucenia, zazdrości czy inne zadowalanie księżniczki. Widzi (chyba widzi ;) ), że się w moim życiu sporo pozmieniało i nie będzie ze mną kompromisów. Odżyły stare kontakty, używki zniknęły, sport na okrągło, spokój i zadowolenie, lektury, aktywności z dziećmi, nie oddaję energii w spięciach emocjonalnych.  Codziennie jestem ładny, czysty i pachnący z grafikiem pełnym zajęć. Nie czuję już, że marnuję swoje chwile.  

     

    Największym wyzwaniem jest obecnie dla mnie zmiana pracy - bo siedzę na etacie >10 lat a mam ochotę działać no i generować jakieś przyzwoite pieniądze, ale jakaś ciągła wycofka mnie hamuje, pewnie jakieś psychiczne wzorce trzymają. A może już dziś mnie oświeci i pociągnę temat :)

     

    EH, Moja wariatka to była naprawdę fajna kobieta (czyli fajna wariatka), co się z nią porobiło?  :mellow: 

    Jakoś tak to ciągle wyglądało: jak ona zadowolona to ja w dole i na odwrót - uzależnienie od tych emocji toksycznych, ja to teraz widzę - jakie to głupie i bezproduktywne, egoistyczne, walka o rację, walka o dupę, uparte smutne ego.

     

    Dzięki Bracia za naprowadzanie :)

     

     

     

      

    • Like 1
  5. Krótko o bieżącym stanie spraw.

     

    Moja pani trwa w depresji, na tyle ją to przygniotło, że była u lekarza i dostała leki (najpierw jeden a teraz po 2 tyg. chyba zmieniony na inny). W praktyce wygląda to tak, że chodzi do pracy, a po powrocie przebiera się i ląduje w łóżku, oglądając seriale. Trochę czasu spędzi z dziećmi. Ze mną konieczne ustalenia, co do spraw domowych, do rozmowy niechętna, podchodzi z obawą lub unika. Zdaje sobie sprawę, że będę napierał z konkretami (co było, co jest i co dalej). Gdy dochodzi do rozmów - ulega, nie rzuca się, nawet jakiś poranny sex zdarza się. 
    Jak to sama określiła "jesteś w najlepszej formie odkąd pamiętam" , na co przyznaję "Owszem, ale szkoda, że ty w najsłabszej".

    Kontakty z kolegą z pracy tylko w godzinach pracy, reszta dnia uziemiona w chacie, dołuje, szczęścia nie ma, entuzjazmu i zapału do wyjść, rozmów, smsów - brak. 

     

    Trochę mi jej szkoda się robi czasami, ale nie tracę na to energii, drobne uprzejmości z mojej strony to wszystko (jak ja miałem doła to się za pocieszycielem kręciła, ehhh ). Reszta to dzieci i dbanie o swoje samopoczucie - tu fizycznie i mentalnie jest ok, wkurw mnie nie porywa, spokojnie cieszę się z każdego dnia (bogging działa :) ). Gotowość na wszelkie opcje jest. Na obecnym etapie studzę trochę otoczenie (rodzinę i znajomych), bo mogłem ich przykatować lub wystraszyć emocjami jakie mnie porywały. Teraz widzą mnie uśmiechniętego i zadowolonego z tekstem "Będzie dobrze - razem czy osobno :)". Tak też i myślę, ego się czasem rzuca, ale trzymam lejce.

    Strategia wyczekiwania: albo się z tej depresji poskłada jakaś bardziej świadoma albo przeczeka do fazy powrotu energii i będziemy walczyć.  

    Może trochę nudno, ale dla mnie to fajny i dobry okres wzrostu, jakby wiosna już przyszła :) .     

     

    Bracia, jakieś sugestie? 

    • Like 2
  6. Dzięki Bracia za uwagi i sugestie.

     

    Nie jest tak, że ten rozwód to mój cel (tytuł wątku) - jest jednak obecnie opcją, co znowu jest efektem przebudzenia i zorientowania się jak do tej pory wyglądało moje życie. Dekada w chomiczym kółku mnie rozjebała.  

    Już się podreperowałem przez ostatnie 10mcy (też był psycholog - jakieś 8 wizyt, ale już chyba dość bo choćby na tym forum można dowiedzieć się więcej jak realizować zdrowy plan), i skupiam się na sobie - fizycznie, psychicznie i duchowo.

     

    Jak @Normalny przestrzega, nie będzie różowo w temacie dzieci, więc i jest to mocny argument by sprawdzić jak będzie wyglądało życie razem dla dzieci, ale wtedy to ja mam lejce. Obecnie jest to realizowane, jak na razie nie awanturujemy się, zapewniamy rozrywki i wsparcie (nawet wspólnie), choć czują że coś nie tak.     

     

    @jaro670 No nie zgodzę się, że to typowa kobieta - to co napisałem o jej osobowości to moja wnikliwa analiza - sporo ostatnio na temat zaburzeń osobowości się dowiedziałem i tak to wygląda - u niej dominują elementy osobowości narcystycznej i uwierz to kurna nie jest hop siup jak ktoś w związku tak "zasysa" do siebie całą energię, uwagę, odrzuca jakąkolwiek krytykę, wkręca poczucie winy. Zachęcam go zgłębienia tematu:

    https://pl.wikipedia.org/wiki/Narcystyczne_zaburzenie_osobowości

    http://psychiatria.mp.pl/zaburzenia_osobowosci/74485,osobowosc-narcystyczna

    http://emocje.pro/borderline-i-zaburzenie-narcystyczne/

     

    Przez swoje mocne zmotywowanie na uzyskanie podziwu jest skupiona na robieniu dobrego efektu i osiąganiu sukcesu - i jej to wychodzi, więc jest postrzegana jako "fajna babka" z charyzmatem, czarem, urokiem. Ale nikt nie wie jaki jest tego koszt i podłoże. W domu deprecha i złość na bliskich, bo "coś chcą", bo "już nie dają podziwu", bo nie chcą cierpieć jak ja", "bo chcą czegoś innego" "bo za dużo wiedzą o mnie, o mojej niedoskonałości, o słabości".

    Ogólnie pierdolec na punkcie swojej osoby - idealizowanie siebie, lub nieszczęście gdy czuje się nieidealna. Długo by pisać jak to jest poryte. Inny np. element to powierzchowne znajomości utrzymywane do momentu gdy ktoś działa pod wpływem jej uroku, daje podziw, akceptacje wszystko, gdy się pojawiają różnice zdań, jakaś asertywność to już lipa i zerwanie kontaktów. Stąd wiele zmian miejsc pracy, wiele niestałych znajomości.

     

    Gdyby to była typowa babka, to bym pewnie w to nie wpadł, ale jakoś się tak dobraliśmy, że adorowałem ją pięknie, nie wymagając nic.  Teraz trzymanie ramy z jej nawykami i potrzebami to wyzwanie.

    Ponieważ przestałem dostarczać podziw i pełną akceptację, a więcej wymagam i wogólę śmiem mówić o odejściu to jestem już w worku "Źli" - dlatego męczy kolegę, który bezkrytycznie zaspokaja potrzeby podziwu i daje się wykorzystywać do różnych prac :)

     

    Jeśli ktoś miał do czynienia z  przypadkiem narcyzmu to  proszę o podzielenie się doświadczeniami.

    W tego co wyczytałem to jest arcytrudno osiągnąć pozytywne zmiany (nawet jak pójdzie na terapię). Narcyz na stare lata zostaje sam, wszyscy uciekają, bo ich zajeźdża, swoimi potrzebami, które nigdy nie są zaspokojone. Nie można zbliżyć się za blisko, bo boi się, że ktoś zobaczy niedoskonałość. Obie strony są nieszczęśliwe. A to dzieje się dzień w dzień, sytuacja za sytuacją, myśl za myślą - po prostu zatracenie w niespełnieniu :/

     

    Przez kilka miesięcy planuję trzymanie ramy z ukierunkowaniem na swoje samopoczucie (bo jak je mam do w domu jest miło i beztrosko). Dzieci muszą mieć komfort i dojrzewać w poczuciu bezpieczeństwa i akceptacji. Skupie się na odcinaniu toksyn żony, kiedy przymusza je do oddawania wdzięczności, współcierpienia, zachcianek i dyktowania czego one mogą chcieć lub odreagowuje  na nich swoje flustracje.

    Zobaczymy jak to oceni, czy będę postrzegany jako wróg czy normalny ojciec.

     

    Będę próbował/tresował zanim postanowię to rozjebać, a może jak ona zorientuje się w zmianach to sama odejdzie (bo finansowo jest niezależna). Obaczymy :)

     

     

      

     

    • Like 1
  7. @Normalny zdaję sobie sprawę z chujozy jaka wiąże się z rozwodem, no i nie chciałbym tego, nikt by nie chciał, nawet ona! 

     

    Problemem jest jednak jej psychika, chwiejna osobowość - ja w niej widzę składowe : narcyza, borderline, Chad, wampira energetycznego - podporządkowanie i aranżowanie wszystkiego pod siebie, a jak nie to szantaże emocjonalne, wybuchy złości, obwinianie, manipulacje. Przeplatane to huśtawką od manii (supermoc, samowystarczalność) do deprechy (pustka, bezsens), zalewane kawami, fajami, redbullami i alko.  Z jednej strony potrafi być idealna, ale częściej to toksyna. Życie z nią to pole minowe.  Na hasło o psychologu/psychiatrze to tylko wkurw. Nie ma osoby, która miałaby na nią wpływ, z którą ona by się liczyła. Ze mną liczy się w sprawach domowych, wychowania, konsultuje swoje plany pomysły na wyjazd itp. ale tak naprawdę to pozór, bo wszelka dezaprobata jej pomysłów , a nawet nie dostateczne ucieszenie się :) to już dla niej obraza majestatu i strzela focha księżniczki.

     

    W takiej relacji sam mogę zwariować, depresja to nawet łagodna cena.

     

    Wyszedłem już z kręgu adoracji jej oblicza z komunikatem, że mam swoje potrzeby i jak się będzie to dalej w takim kierunku rozwijać to odejdę. W szoku uległa, był seks, ale i panika, płacze, nerwy.

    Aktualnie depresja więc łatwiej mi przejąć lejce i robię swoje, nie wysysa mi energii, ale jest to oczywiste że to się zmieni, i będzie faza aktywności.  

     

      

  8. @zuckerfrei Mam już taką datę :) jeszcze ponad pól roku, będę robił swoje, namierzę nowe lokum, przygotuję dzieci.

    Dokładnie tak,  jak piszesz - moja też nie wykazuje żadnego zainteresowania zmianą, rozwojem, nawet nie chce z ciekawości czegoś się dowiedzieć. Ona wie lepiej, swoje wie, ma swoją rację. Pełno mam książek - psychologia, socjologia, antropologia - ale ona tylko beletrystyka. Ręce opadają, bo ma spory konflikt z rzeczywistością i wkurwia się, że nie jest tak jak ona to idealnie wymyśliła, ale zmiana siebie nie wchodzi w grę :))))

    Koleżka z pracy sprawia wrażenie idealnego białego rycerza - chętny do pomocy i poświęceń na każdym kroku i o każdej porze :)wyręcza w zadaniach, doceni każdą pierdołę, wysłucha i przyjmie bezkrytycznie każdą radę i koncept, idealny również jako tampon emocjonalny. Obserwuję, widać jej inicjatywę w zaczepkach przez tel, sms, a on wszystko wykonuje, ideał normalnie :)

     

    @Silny Tak mocno pierdolnąłem o dno tej rozpaczy, że bardzo dynamicznie się odbiłem (takie mam satysfakcjonujące wrażenie :) ), że w kilka miesięcy mimo rollercastera emocjonalnego - doświadczam dużo pozytywnych wrażeń, w jakimś sensie  chcę dziękować jej z "przegięcie", bo to mnie wybudziło. Generalnie to wiem już czego chcę - w domu wszyscy mają się czuć dobrze i szczęśliwi, a nie żyć kaprysami księżniczki. Ni chuja nie odpuszczę :). Z nią czy bez niej. Mam co do siebie dużo pewności siebie, że to osiągnę - gdzieś ten potencjał się zachował i chce teraz zalać to toksyczne bagienko. Widzę sporo zmian w sobie na lepsze, a te wpływają pozytywnie na dzieci i ogólna atmosferę. Loszka na swojej huśtawce traci orientację pozostawiona bez zainteresowania jej "problemami".  Z tym lękiem masz rację - hamował mnie. Inspirując się niektórymi tekstami z "Okulary szczęścia" Rafael Santandreu   stosuje zasadę "idź tam gdzie najbardziej się boisz" - rok temu wizja rozwodu/odejścia byłaby dla mnie pętlą na szyi - teraz jest kusząca :)  

    • Like 7
  9. 16 minut temu, overkill napisał:

    Sądzę, że: 

     

    1. Sytuacja w wyniku której przez działania laski po miesiącach czy latach już podupadasz solidnie na zdrowiu musi budzić alarm i ogólną refleksję co dalej, bo to, że ona zmieni swoje zachowania = zero. Nie licz na jakąkolwiek trwałą zmianę.

     

    I to jest argument, by się wymiksować z tego układu, w którym będę zawsze dawcą. Zostaje kwestia kiedy to zrobić (jakie warunki muszą być spełnione, informacje - by podjąć taką decyzję).  

     

    16 minut temu, overkill napisał:

    2. Niestety to ty w tej relacji zostałeś dosłownie odessany z energii życiowej i ty tracisz zdrowie co stawia Cię w pozycji tego, który nie wytrzymuje. Sam jej o tym opowiadałeś licząc na współczucie (Kobieta w takiej sytuacji NIGDY nie da Ci wsparcia - poza wyjątkami czyli odstępstwami od reguły), co jeszcze bardziej pogrążało Cię w jej oczach. Widzi Cię jako słabego gościa a pocieszenia i radości szuka u kolegi. Klasyka zachowania nic nadzwyczajnego.

     

    Racja, to było naiwne. Pogorszyło jak widać sprawę i odruch poszukiwania pocieszyciela. 

     

    16 minut temu, overkill napisał:

     

    3. Co zrobić? Bo to najważniejsze - ustawić mocno granice i bardzo konsekwentnie ich przestrzegać. Twardy podział obowiązków przy dzieciach i w domu. Zacznij trzymać mocno ramę - wtedy wzmocnisz swoją pozycję bo na razie latasz pod sufitem jak ona włączy wentylator :). Bądź konkretny, rzeczowy w swoich wypowiedziach i podkreślam ustaw swoje reguły i ich sam przestrzegaj. Poza tym, zainwestuj w siebie - chodzi o czas i energię , spróbuj krok po kroku, tak żeby energię pożytkować na siebie i ewentualnie dzieciaki a nie na jałowe dyskusje z nią i rozmyślania o bieżącej sytuacji. Nie daj zabierać sobie energii !

     

     

     

    Tu nawet  idzie coś do przodu, jest reakcja i stara się trzymać ustaleń. Też rozumie powagę sytuacji i nie chce krzywdy dzieci.

    Energię kumuluję, dokładnie tak jak mówisz zużywam na siebie i dzieci, aż ją zazdrość bierze, że gdy ona w depresji to ja robię fajne rzeczy z dziećmi i jest nam bez niej dobrze, mamy spokój i radość.

    Kontakt z nią też ograniczam do konkretnych ustaleń, sama teraz więcej mi raportuje, choć też są to próby gry na emocjach - "boję się", "nie wiem co bedzie", "czuję pustkę", "nie wiem co mam robić", "chyba nie mogę być szczęśliwa" -  czyli z superpewniaka gra teraz zagubioną ofiarę stęsknioną radości i uczuć.  Nie wchodzę w dyskusję, mówię "przykro mi, że to czujesz" i koniec.

     

    16 minut temu, overkill napisał:

     

    ps. co do odejścia Twojego i jej reakcji zależy od Waszego układu - kto kogo finansuje i jaka ona ma dostęp do dóbr wszelakich przy Tobie.

     

    Mamy wspólne mieszkanie, a ona złapała ostatnio spadek :) czyli pierwszy raz w życiu ma niezależność finansową.

  10. Witam Bracia!

     

    Krótko, mój dylemat obecny to kwestia podjęcia decyzji (i jego momentu) jak rozgrywać dalszy przebieg małżeństwa?

     

    Opis: 10 lat białorycerstwa z osobowością narcystyczną/wampirem energetycznym z huśtawką nastrojów.

    Dwójka dzieci >10 lat. Przebudziłem się 10 miesięcy temu dochodząc do dna samopoczucia (poczucie winy z racji jej ciągłego niezadowolenia, ciągły stres z racji niepewności co przyniesie dzień - huśtawka nastrojów, monotonia i depresja z racji zniknięcia moich zainteresowań, niska samoocena z racji rzadkiego seksu i ogólnego stanu w związku). Cała moja energia szła na poprawianie jej komfortu, a raczej jego braku, bo ciągle coś jej nie pasuje w rzeczywistości, ludziach, itd. 

    Generalnie potrafi być super miła, fajna babka, dobra mama, świetna w łóżku, pracowita, zaradna, atrakcyjna (ale nigdy nie dostarczała powodów do zazdrości), ale to trwa krótko i jest znowu nieszczęśliwa, cierpiąca, zła, itp. rozhuśtanie emocji level hard. 

     

    Błędem było podzielenie się z nią moim stanem (że już wymiękam, deprecha), myślałem, że jakoś wesprze mnie, też dostrzeże swoją odpowiedzialność za ten stan i razem wyjdziemy z tego kryzysu. Zamiast tego włączyła tryb "samowystarczalność" i zajęła się wojowaniem świata beze mnie - z poradą idź do specjalisty.

    Przez kilka miesięcy się ogarnąłem - sport, zainteresowania, rozwój, lektury itd. I potem zacząłem zajmować się naszym związkiem - myślałem że tędy droga - więcej starań z mojej strony, opieki, zaangażowania w dom - i tu gong - totalna izolacja, huśtawki nastrojów, łącznie z groźbami samobójstwa, no i w tym kolega z pracy ( spacery, telefony, smski, jakieś wspólne imprezki pracowe). Na początku trafiła mnie kurwica i zacząłem szukać dowodów zdrady, ale nie mam nic konkretnego, w rozmowie na ten temat usłyszałem tylko, że nie sypia z nikim, a reszta to jej sprawa ).

     

    Może po prostu zabrakło jej i mi wspólnych emocji, czasu razem, jakichś odpałów. Każdy przez lata trwał w swoim fochu (ona: "nie traktuje mnie jak księżniczkę", ja: "żałuje mi tyłka"). 

     

    Jak się trochę z tym oswoiłem i dodatkowo zacząłem robić naciski i stawiać wymagania, najlepszy skutek i reakcję szokową przyniosła groźba odejścia (to jest realna groźba, nie jakiś blef) - teraz jest generalnie poprawa i chęć współpracy, łącznie z seksem, ale jakoś już jestem w tym wszystkim jakiś odmieniony i na nią już patrzę inaczej. W sumie to pozytywnie odbieram siebie w tym wybitym szambie, jakoś się odnajduje i jestem gotowy na radykalne działania.

     

    Mamy dwójkę dzieci i nam na nich teraz zależy najbardziej - nie wiem teraz czy trwać w tym i tresować w odpowiednim kierunku, czy dla zdrowia psychicznego i higieny odejść i dbać o dzieci z boku. Co zrobić z tym typem, mam go pogonić, czy może wykorzystać, by łatwiej się oderwała? Choć mocno okazuje przerażenie wizją mojego odejścia to może być to też gra na czas by przygotować miękkie lądowanie, trudno mi to wyczuć.

     

    Może powinienem czekać na zebranie dowodów, by mieć z czym iść do sądu, bo teraz to co powiem? "Jest mi z nią źle?".

    Czy utrzymywać obecny stan podnosząc stopniowo poprzeczkę dostarczając emocji i pokazując nowe samcze oblicze (w sumie to działa, ale nie wiem czy przyniesie trwałe efekty).

    Czy raczej krótko i radykalnie? Dzieci byłyby w szoku, ale czy ona może się zmienić, czy może się jakoś zmienić, skoro tyle lat wokół niej skakałem i klaskałem w pierwszym rzędzie?

     

    Bracia, co Wy na to?

     

     

     

     

    • Like 1
  11. Witam wszystkich Braci!

     

    Trafiłem niedawno tutaj i przeczesuję wątki i materiały już około tygodnia, za Wasze zaangażowanie wielkie dzięki.

     

    Mój status to "jeszcze w związku". Mam spore doświadczenie białorycerstwa małżeńskiego - 10 lat.

    Sytuacja o tyle trudna, że są dzieci - dwójka.

    Aktualnie przechodzę przebudzenie i kilka miesięcy odnajduję siebie i odzyskuję świadomość. Przez ten czas przeczytałem z 20 książek i sporo innych materiałów, wiedzę wdrażam w praktyce - w rozwoju samooceny, itd. i w rozpoznaniu białogłowy. Głównie chodzi mi o konkretne zerwania ze światem iluzji w jakim żyłem i przygotowanie do ostatecznej bitwy :)

     

    Tyle na początek, pewnie będę się wkrótce bardziej produkował.
      

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.