Skocz do zawartości

aceiro

Użytkownik
  • Postów

    108
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez aceiro

  1. To bardziej skomplikowane. Przez lata taki byłem, a właściwie bywałem w sytuacjach jakichś konfliktów, sporów, sprzeczek itp. Ale też nie w tej skali, bo i nigdy nie wkurwiła mnie tak bardzo. No i miałem wtedy mnóstwo znajomych, jakieś dupy które na mnie po cichu leciały itp. Później skapcaniałem - myślałem, że teraz to już będziemy tylko "my", ja, ona, rodzina, wspólne sprawy. Coś jak koniec historii "proroka" Fukuyamy?. Osuwałem się powoli w koleiny zwykłego, wygodnego i bezproblemowego życia, wygasały moje kontakty towarzyskie, ale cały czas miałem wrażenie że to wszystko kontroluję - to ja podejmowałem decyzje, które ona czasem krytykowała (zwłaszcza post factum, jak coś nie wyszło), ale się podporządkowywała. No ale przyszedł pierwszy kryzys, na koniec którego dałem dupy i poprosiłem by wróciła. I wtedy chyba cały ten syf się naprawdę zaczął. Dziś, mając wiedzę którą nabyłem w czasie ostatniego miesiąca (m.in. z tego forum - dzięki Bracia!, ale też z wielu innych redpillowych źródeł), myślę że rozegrałbym to wtedy inaczej i to co jest teraz nigdy by nie nastąpiło. Zamiast jebnąć pięścią w stół zachowałem się jak cipa, podejmując jej grę, wchodząc w dąsy i przedłużające się ciche dni. Ona, uzbrojona w porady koleżaneczek-rózwódeczek pokazała twarz żmiji, a ja - zszokowany tą nagłą przemianą i pozostawiony sam sobie, wstydząc przyznać się przed kimkolwiek co się dzieje - nie byłem w stanie się obronić. Później - gdy już dałem dupy - po jakimś czasie wszystko niby wróciło do normy i niby było tak samo jak wcześniej, ale jednak już nie całkiem. Może i dobrze że dostałem teraz tego kopa w ryja - przynajmniej obudziłem się z tego chujowego letargu.
  2. Też mam wrażenie, że to wszystko i tak wróci. To co się stało i to co zostało powiedziane (a właściwie wywrzeszczane) w trakcie tych awantur będzie jak zadra w dupie. Nawet jeśli zostaniemy razem, to po jakimś czasie życie wróci w koleiny szarej codzienności i prędzej czy później przy jakiejś sprzeczce ten wrzód pęknie. Wiem jestem tego świadomy. W czasie tych awantur ponosiło mnie momentami i przekraczałem pewne granice, ale obiecałem sobie, że będę uważał. Widzisz, to wszystko jest wyjątkowo pojebane. Poza kilkudniową przerwą po jej wolcie ws. notariusza, kiedy próbowała zagrać dupą (co olałem), zachowuje się jak nimfomanka i przez cały ten czas - pomiędzy karczemnymi awanturami, sprzeczkami, dąsami i fochami, ale też rozsądnymi rozmowami i zwykłym codziennym życiem - ruchaliśmy się jak króliki. Starannie oddzielałem przy tym to co w łóżku od tego co poza nim, traktując dymanie jako rozrywkę dla obu stron (i komunikując jej jasno taki stan rzeczy). Co zabawne, o "ostatnim razie" wiele razy w tym czasie mówiła ona. Oczywiście zawsze to był ostatni. Przed następnym?, czasem jeszcze tego samego dnia/nocy.
  3. Nie potępiałbym w czambuł Wandy, bo taki to sport - gdzie wszystko nie jest takie proste i jednoznaczne. To nie jest tak jak wyskoczyć na przystanek i wrócić bo autobus uciekł, to jest ekstremalny wysiłek w skrajnie niekorzystnych warunkach otoczenia. Czasem da się wejść, ale zejść już nie. No i wpisany jest w jego uprawianie ten gen samozaglady (wiesz że nawet jeśli jesteś najlepszy to możesz zginąć - bo pogoda, zmienne warunki techniczne na trasie, lawiny itp.), ale też prawdopodobieństwo konieczności podejmowania decyzji o cudzym życiu lub śmierci (pomagasz koledze i zginiecie razem czy go zostawiasz i wracasz sam). Wiele jest takich kontrowersyjnych historii. @NurniF to po prostu tzw. fałszywa generalizacja
  4. We Wrocku odsłonięto mural mający upamiętniać wybitną himalaistkę Wandę Rutkiewicz. Niestety, wyszła z tego cepem szyta promocja feministycznej spierdoliny
  5. Kilka miesięcy (4-5) Wbiłem bardzo dogłębnie już w czasie tych awantur, kiedy pokazała twarz Mr Hyde'a. O braku zaufania przypominam za każdym razem, kiedy o tym wszystkim gadamy. Od kiedy się dowiedziałem co robiła pilnuję, aby wnosiła wkład finansowy w koszty utrzymania. Może nie 50/50 bo jednak zapierdala na chacie przy garach i sprzątaniu (zwłaszcza że zapierdala teraz ostro na 150% normy?) ale płaci. Staram się tak właśnie robić. Odnawiam dawne znajomości, zrzucam z masy, chcę wejść w trochę sportu, no i w ogóle biorę się za siebie (mam nadzieję że wystarczy mi motywacji). Traktuję ją z góry i nieco oschle, ale też bez przesady, że cały czas. Jak jest grzeczna to odpuszczam, bo przecież żyjemy wciąż razem i taka orka na 100% 24/7 byłaby nie do wytrzymania. Oczywiście obserwuję i czekam. Palec na spuście.?
  6. @miloszy Wiem, że zasadniczo masz rację, ale to nie jest proste. - to było 15 lat związku, z których przez +/-13 było ok lub dobrze, czasem nawet i bardzo dobrze - nie mam dowodów ani nawet poszlak fizycznej zdrady, jedynie napierdalanie na mnie przed koleżaneczkami i pośrednie dowody flirtu, który - jak wynika z przechwyconej korespondencji - wygląda że się skończył zanim wlazłem na tego jej fejsa (wiem, ze być może to tylko zasługa tego, że nowa gałąź okazała się coś nie teges - koleś żonaty) - w czasie ostatniego miesiąca (po awanturze) było kilka poważnych i spokojnych rozmów, w czasie których wyglądało, że rozumie kurewskość swojego zachowania (może to tak jak to ktoś tu napisał - że baba potrafi logicznie analizować swoje postępowanie tylko w sytuacji realnego zagrożenia siarczystym kopem, naruszającym żywotnie jej interesy) - dostała tego kopa, bolesnego - było jej to baaaaardzo nie w smak?, co było słychać widać i czuć - próbowała mnie na różne sposoby odwieść od tego, ale ucinałem szybko wszelkie chujowe gierki, a w logicznej gadce twarde argumenty były po mojej stronie - no i najważniejsze: mam 2 córki, na rozstanie z którymi nie jestem mentalnie gotowy. Z drugiej strony nadal wkurwia mnie okrutnie ta nielojalność, oszustwo i kłamstwa, no i nie wiem do końca jak to tam naprawdę było. Powiedziałem jej, ze nie wybaczę, ale mogę spróbować zapomnieć. Chociaż i tak wątpię czy się uda. Ale piłka i tak jest po jej stronie - jak chce, niech spierdala.
  7. Klasyka loszkologiki wzajemnych zarzutów w sporze. K: Zrobiłeś (np. pięć albo dziesięć lat temu ?) to, to, to i tamto (w domyśle - bo taki z ciebie podły chuj....) M; Ale ty zrobiłaś wtedy i wtedy to samo... K; A wiesz dlaczego tak robiłam? Bo ty to, to i tamto (bo taki z ciebie podły chuj...) ?
  8. Kiedyś miałem podobną sytuację. W samolocie miejsce obok mnie dostał mega-wieprz-USA-size (płci męskiej), który właściwie powinien wykupić dwa bilety ? A było to w jakimś rajanie - wiadomo, siedzenia jak w busie komunikacji miejskiej, gość dosłownie wylewał się nad podłokietnikami. Na szczęście po zakończeniu boardingu okazało się, że lot nie jest w pełnym obłożeniu i szybko myknąłem dwa rzędy w przód.
  9. Po wielu dniach przepychanek, kłótni, fochów i dąsów, ale też i paru spokojnych rzeczowych rozmów żonka w końcu podpisała kwita. W czasie bezpośrednio poprzedzającym wizytę u notariusza atmosfera była wyjątkowo stęchła, pełna fochów, prób zwalania winy na mnie ? i zapowiedzi że to absolutny koniec - ale udało mi się utrzymać postawę totalnej i kompleksowej wyjebki na to wszystko. Po kilku dniach rozmawiamy w sumie w miarę normalnie (momentami nawet o pierdołach), choć sytuacja jest dynamiczna - zdarzają się zmienne nastroje, dąsiki i powtarzane deklaracje, że się wyprowadzi. Zobaczymy co będzie dalej.
  10. Klasyka. Żonka w mesendżerkach do koleżanek: "Załatwiłam Młodej (xxxx)". W rzeczywistości chodziliśmy za tym 50% czasu razem a 50% łaziłem ja sam. "Jednak w końcu posłałam Młodą do komunii". W rzeczywistości - żonka jest właściwie niewierzaca, ja tak dość chłodno, ale o tym żadnej dyskusji nie było. Od zawsze było jasne że pójdzie, nie wyobrażałem sobie, aby mogło być inaczej (nie oponowała nawet słowem). "Byłam z Młodą u psychologa". W rzeczywistości byliśmy razem i to ja tam prowadziłem rozmowę, ona tylko czasem coś dodawała. itp, itd
  11. Też w samochodzie mam lekki syf, ale to ja sam go tam robię ? Babie bryki nie daję, bo nie ma prawka. Gdyby miała, też bym nie dał, no chyba że po ukończeniu 10 lat. Przez brykę, nie babę - rzecz jasna?
  12. Masz rację. Wciąż balansuję na krawędzi - strefa komfortu (realnie już nieaktualna, ale przecież wciąż tak nieodległa w czasie i kusząca) vs. skok na głęboką wodę. Wiem, że potrzebne jest radykalne cięcie - tak wskazuje logika. Ale emocji nie wyzbyłem się jeszcze tak do końca....... Przy okazji - cytat z Dantego jednak lepszy niż mój tytuł wątku....?
  13. Chyba jednak dość mocno różnimy się (Ty i ja) postawą wobec życia...?. W sumie zazdroszczę. Echhhh... gdyby życie było tak proste jak D-klasowy hollywoodzki film, a żonka tak głupia jak jego bohaterowie.... Akt musi być przygotowany wcześniej, a strony znać jego treść. Ostry seks i łóżkowe wyznania były już zresztą w grze zaraz po tej awanturze - ale jako jej próba zmiękczenia mnie, abym odstąpił od podziału. Obstawałem przy swoim, więc front się zmienił. Zresztą sytuacja jest dynamiczna. Wczoraj kolejna poważna rozmowa, gdzie ona proponuje jakąś terapię małżeńską, a ja że ok, ale podział majątku chcę i tak (jako dowód, że chodzi o mnie a nie o kasę). No ale nie, nie, nie..... bo prawnik powiedział, że nie, nie, nie......... Przy okazji słyszę, że ona "nie wie co czuje" ? - czytam forum, ale przyznam się Wam, że nie do końca wierzyłem, że to może być aż tak schematyczne. No ale co najciekawsze - mówię, ze w ewent. sprawie rozwodowej wezwę bolca na świadka - a tu lekka panika ("po co będziesz robił gościowi problemy?"). Widząc czuły punkt poprawiam, że złożę ten pozew choćby tylko po to, żeby on pojawił się w sądzie. I dodaję, że w przeciwieństwie do postów na messendżerze, skasowane SMS-y sąd wyciągnie od operatora. I co? Żonka przybiega, że jednak mi ten podział podpisze, ale "nie chce mnie już więcej znać". ? Nie mam złudzeń, że ciąg dalszy nastąpi i front z powrotem się zmieni - jak dzisiaj zadzwoni do bolca, a ten jej powie że spoko, bo nałga w sądzie albo coś w ten deseń. Ale reakcja ciekawa z poznawczego punktu widzenia. Wiele razy już tu pojawiała się ta rada - ale pamiętajcie, że hazard to najidiotyczniejsza strategia. Majątek roztrwoniony podlega roszczeniu odszkodowawczemu, więc NIC to nie daje. I to jest megarozsądne. Dzięki. Tym niemniej nie wiem czy dam radę.
  14. Tak chciałem. Początkowo się zgodziła, ale poszła do prawnika i teraz już nie chce nic podpisać. Albo zapewni wygodne życie z nowym bolcem za moją kasę.... Chciałbym tak potrafić, ale nerwowy z natury jestem ?
  15. @azagoth No o tym pisałem przecież, że to tylko teoria. Wyobrażam sobie jeszcze, że facet po zdradzeniu żony bierze sprawę honorowo na klatę i wnosi o orzeczenie swojej wyłącznej winy. W drugą stronę raczej fikcja i ten 1% i tak wyrobisz. @Adams Art 56 par 3 KRiO
  16. Tu jest art na ten temat. https://www.infor.pl/prawo/rozwody/sprawa-rozwodowa/277195,Kiedy-rozwod-jest-niedopuszczalny.html
  17. Nie do końca tak jest. W sytuacji gdy rozwodu żąda małżonek wyłącznie winny za rozkład związku a drugi na rozwód się nie zgadza - sąd nie ma prawa go orzec. Ale to teoria, bo sąd nie ustala proporcji winy - więc jeśli uzna, że jeden z małżonków jest winny w 99% a drugi w 1%, i tak orzeknie winę obu stron.
  18. Nie wiem czy cezurą był ślub, nie postrzegałem tego w ten sposób. Brałem ten ślub w trudnym dla mnie okresie i ona przy mnie była. Z potrzeby serca czy z braku innej opcji - nie wiem. Ale nie odeszła. Myślę ze cała ta historia była raczej pewną ewolucją niż rewolucją. Co do alfa-beta, od początku przejawiałem zarówno cechy alfa (wewnątrzsterowność, naturalna silna awersja do podporządkowania się innym, no i niewątpliwie kiedyś byłem atrakcyjny fizycznie i społecznie ? - zawsze to laski zakochiwały się we mnie jako pierwsze, żonka nie była tu wyjątkiem - choć może jednak była, bo szybko odwzajemniłem to uczucie) - jak i beta (nieco refleksyjna natura, lenistwo, purytańskie wychowanie w domu powodujące, że nie za bardzo umiałem postępować z kobietami - ech, gdybym wtedy wiedział to co wiem teraz...). W okresie konkubinatu byłem praktycznie wyłącznie alfa. Ona niedoświadczona (byłam jej pierwszym w życiu), niepracująca, bez kasy i pomysłu na życie, odrobinę nieporadna. Potem była ta depresja i ślub, ale po tym wszystkim nie zauważyłem jakiejś radykalnej zmiany. Nie znaczy, że coś nie działo się ewolucyjnie, ale tego nie zauważałem. Zauważyłem dopiero w tym pierwszym kryzysie, ale to mogło powoli dziać się wcześniej (jak z tą gotowaną powoli żabą). Fakt, że z upływem czasu coraz mniej mi się chciało, trochę się zapuściłem, powoli wygasały moje kontakty towarzyskie. Uważałem to za normalną konsekwencję wieku i upływu czasu w związku. Myślałem, że tak już do końca świata będziemy już przede wszystkim MY (rodzina), a ta cała reszta się nie liczy. Ale nie było tak, że się podporządkowałem. Cały czas to ja podejmowałem decyzje, ona czasem je kontestowała, czasem był kompromis, ale nigdy nie dawałem przejąć steru. Zawsze reagowałem zdecydowanie na jakiekolwiek takie próby (budziła się we mnie ta awersja do jakiejkolwiek subordynacji). Ale też nie zawsze chciało mi się spinać na jakieś shit-testy. Zwłaszcza, że myślałem kategoriami MY i jeśli to było coś co wydawało mi się niewinne, żartobliwe albo miało charakter prośby..... Tym niemniej pewnie jej mózg odczytywał to inaczej i w jej oczach zapewne powoli stawałem się beta. Co w pełni przejawiło się po wybuchu kryzysu, w którego efekcie dałem dupy na całej linii (poprosiłem aby wróciła). Potem było już rożnie, momentami musiałem mocno szarpać cugle - ale nadal to ja decydowałem, choć już czasem przy jawnej kontestacji z jej strony, sprzeczkach, krytykanctwie itp. Nie potrafiła na codzień przeciwstawiać mi się jawnie (poza sprzeczkami, gdzie nie było zmiłuj się), poszła za to w alternatywne życie (starannie odseparowane od mojego) gdzie jak widzę mogła czuć się kimś innym i kreować zupełnie inny obraz siebie. Niestety w znacznej mierze moim, kurwa, kosztem. No i jest jak jest. Żonka - po okresie prób topienia sprawy w seksie i uległości - powoli wycofuje się ze zgody na podział majątku. Czyli to była gra obliczona na to że się wycofam, bezwarunkowo przebaczę i będzie jak było. Wracam do czarnej dupy - będę musiał napierdalać się przed sądami o każdą złotówkę, płacąc zapewne sute prowizje papugom. Nie chce mi się - ale jak pomyślę, ze kurwa chce mnie okraść, to mną szarpie.
  19. @manygguh @Taboo Wiem, nie daję się ponieść emocjom - co nie znaczy że nie korzystam z różnych awansów z jej strony. W sumie chciałbym wierzyć, że to wszystko szczere, no ale się nie da. Ten nagły wybuch "miłości" nastąpił w końcu tylko dlatego że została nakryta, a nie dlatego że sama przemyślała sprawę. Załatwiam notariusza - na tym etapie uznam że jest ok jeśli podpisze podział majątku na moich warunkach. To będzie pokuta za winy. Przebaczenie bez pokuty jest demoralizujące. Później zobaczymy.
  20. @zwirowski Nie no, coś Ty.... Nie karmię się złudzeniami, jedynie jakąś niewielką nadzieją i mam pełną świadomość że może się ona okazać złudną. Mam tu teraz miesiąc miodowy - żonka próbuje mnie normalnie podrywać (momentami dość śmieszne to jest) a napalona jest jak piec hutniczy. Ale wiem, że leci teraz na mnie pełnym pędem mocnego odbicia od ściany i że ten pęd szybko wyhamuje w prozie codziennego życia. A później może i wróci ruchem wahadła. Absolutnie niczego nie zamierzam odpuszczać z moich warunków - w szczególności sprawy podziału majątku. Zaraz zacznę dzwonić po notariuszach. Wiem, że muszę działać szybko, zanim minie jej poczucie winy i jakoś sobie to tam w pokrętny sposób zracjonalizuje do tezy o "wspólnej", albo wręcz mojej winie (w tej chryi coś nawet padło, że zwróciła uwagę na faceta bo ja jej rzekomo nie ciałem dymać....Hmm.....). Tak, masz rację. Dopiero akt notarialny z podziałem majątku będzie oznaczał, że wygrałem tę bitwę (reszta może być tylko chwilową ułudą). Jeśli by się to udało, odetnę ciężki głaz tak mocno ciągnący mnie w dół w każdej kryzysowej sytuacji w tym związku. Wyobrażacie sobie, jak ujebiająca w sprzeczce jest bezsilność po usłyszeniu, ze należy się połowa, "bo przecież sprzątałam i gotowałam". Oczywiście to nie jedyny taki głaz - są jeszcze dzieci. Więc podział majątku to na ten moment clou sprawy. Co do reszty, będę uważnie obserwował rozwój sytuacji. Wiem, ze z tą pracą coś śmierdzi - dotychczas zawsze narzekała, mówiła że ma dość, że chce się zwolnić, a tu nagle taka wolta. Może to ten spodziewany awansik. Albo bolec. Nie wiem, chyba i tak nie mam szans tego wymusić, bo przecież nie zmieni pracy na gorszą, a lepszej ja jej przecież nie będę szukał (więc jak nie będzie chciała niczego znaleźć, to nie znajdzie).
  21. Długo jednak nie wytrzymałem. Ale na szczęście jest happy end ?. Przy jakiejś drobnej sprzeczce, gdy zaczęła zachowywać się pizdowato, nie wytrzymałem i wygarnąłem jej wszystko - zrobiłem awanturę, która błyskawicznie przerodziła się w megaawanturę. Pozwolicie, że oszczędzę szczegółów, ale nadal odczuwam z tego powodu spory niesmak. Było w każdym razie bardzo brutalnie i bardzo daleko od wszelkich cywilizowanych standardów, a wszelkie moje zarzuty i pretensje wobec niej wybrzmiały wyjątkowo dobitnie?. Parłem do rozwodu jak czołg, wypierdalałem ją z chaty, wrzeszczałem, że dała dupy a teraz chce mnie okraść... (ona, że nie dała, tylko "spodobał jej się facet" i było to tylko przez chwilę). Następnego dnia, już zupełnie na spokojnie, podtrzymałem żądanie rozwodu i aby odbyło się to w sposób cywilizowany - na ugodach. Powiedziałem że dostanie jakąś działkę, ale bez okradania mnie z majątku, że zgodnie ustalimy alimenty, sposób opieki nad dziećmi itp. No chyba, że woli aby jej mesendżerki były odczytywane na sali sądowej a jej koleżaneczki odpytywane przed sądem na okoliczność tego, co słyszały od niej na temat mnie i naszego związku. I wyobraźcie sobie, że po kilku godzinach żonka uklękła... Przyszła grzecznie poprosić, abyśmy spróbowali jeszcze raz... Nie mogłem sobie odmówić wbicia jej kilku pizdowatych szpili, ale nawet nie próbowała się bronić. Zgodziłem się, ale postawiłem warunki - postanowienie poprawy, umowa notarialna o podziale majątku na moich warunkach, pełna przejrzystość dla mnie jej fejsa (ma zostać zalogowany na stałe, tak jak jest teraz) i zmiana przez nią pracy. Pierwsze trzy zaakceptowała bez mrugnięcia okiem. Co do podziału to nawet powiedziała, że NIC nie chce, ale honorowo podtrzymałem wcześniejszą propozycję (kwota odpowiadająca ok. 15% wartości majątku - myślę że to uczciwy deal, dostanie równowartość swoich klikuletnich zarobków). Ale ze zmiany pracy próbuje się wykręcać - kroi się jej tam jakiś awansik i chyba ją to jara. Nie wiem - chyba odpuszczę, chociaż z drugiej strony ten flirt to był w pracy. Victoria. Jutro lecę ustawiać notariusza, mam nadzieję że nic jej do łba nie strzeli.....
  22. ? Dobra analiza. W zasadzie nic dodać, nic ująć. Tak to życie często wygląda. Dlatego warto świadomie przepracować własne słabości. Jeśli się uda (wiem że nie łatwo), masz na tę szpilę znieczulenie.
  23. W samochodzie zaparkowanym w mniej (kilka razy) lub bardziej odludnych miejscach (wiele razy). Kilka razy wieczorem na plaży. Raz nocą w parku w centrum miasta i raz w dzień w odludnej części parku. W lesie albo w górach na szlakach turystycznych (wiele razy). Pod prysznicem w schronisku. Kilka razy po imprezach w pokoju w którym spało jeszcze z 5 innych osób. No i extreme - w łóżku w którym razem z nami spało nasze dziecko (spoko - małe, nic nie czaiło?)
  24. Nigdy nie nosiłem, jakoś mnie odrzuca od biżuterii. W dniu ślubu wsadziłem do szafki i teraz nie mogę znaleźć (a w sumie warta parę stówek). Moja przez jakiś czas nosiła, później przestała. Nie wiem czy to, że nie nosiłem miało wpływ na rozpierdol tego związku...... ale chyba nie?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.