Skocz do zawartości

Ambroży

Starszy Użytkownik
  • Postów

    376
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    2
  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Ambroży

  1. Mam nadzieję, że zgodzisz się ze mną, że następujące sytuacje zwiększają popęd seksualny: - samotność - brak kontaktu fizycznego (przytulanie, branie na kolana) z ludźmi lub zwierzętami - strach, stres - brak zajęcia, które jest dla nas ciekawe/satysfakcjonujące - frustracja wynikająca z niemożności realizowania własnych celów życiowych Czyli to, że ogólnie jest nam źle, zwiększa popęd seksualny. Dlatego jeśli komuś udaje się zachować wstrzęmięźliwość, to na prawdę nie ma co mu współczuć, chyba że ma jakieś inne uzależnienie. Bo oznacza to, że jego życie ogólnie jest szczęśliwe i interesujące i nie potrzebuje od niego uciekać w chwilowe uciechy.
  2. Akurat jeśli chodzi o kwestie finansowania apostołów, to wygląda na to, że Biblia dopuszcza różne scenariusze. Z jednej strony apostoł Paweł podkreśla w swoich listach, że pracował, aby nie być ciężarem dla społeczności u których gościł, ale inne podejście też wydaje się być dopuszczalne. Z Dziejów Apostolskich: "Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących. Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne. Apostołowie z wielką mocą świadczyli o zmartwychwstaniu Pana Jezusa, a wszyscy oni mieli wielką łaskę. Nikt z nich nie cierpiał niedostatku, bo właściciele pól albo domów sprzedawali je i przynosili pieniądze [uzyskane] ze sprzedaży, i składali je u stóp Apostołów. Każdemu też rozdzielano według potrzeby." Jednak ja bym się nie skupiał w pierwszej kolejności nad tematem, jak według NT mają żyć inni (księża), tylko jak powinienem żyć ja, aby być szczęśliwym - być w tym "królestwie Bożym", które istnieje tu i teraz: Zapytany przez faryzeuszów, kiedy przyjdzie królestwo Boże, odpowiedział im: «Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: "Oto tu jest" albo: "Tam". Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest»
  3. Mam jedną taką w rodzinie, która też na to narzeka. Z tego co ja obserwuję wygląda to tak, że tworzy sobie wyobrażenie, jak wyglądałoby idealne traktowanie współpracownika, następnie przyjmuje nie poparte faktami założenie, że wszyscy mężczyźni są traktowani w tak idealny sposób, a ponieważ ona w nieidealny - to znaczy, że gorzej od mężczyzn. Akurat w przypadku, który ja opisuję, jest to praca w biurze - gdzie może być z kobiety jeszcze jako-taki pożytek - nie straż pożarna.
  4. Akurat zdobywanie i uwodzenie samicy wcale nie leży w naturze samców gatunku ludzkiego. Są oczywiście takie zwierzęta - np. pawie i wiele innych ptaków - gdzie samiec uwodzi. Ja jednak ludzi bym do pawi nie porównywał. Raczej do różnych małp żyjących w stadach typu wiele samców, wiele samic. Nie jestem zoologiem, programy o małpach oglądam rzadko... ale raczej nie widać tam uwodzenia, lecz zachowanie typu: samicy podoba się dany samiec (który nie robi nic specjalnego dla przypodobania się), więc daje mu okazję, a on korzysta. Bliskość/czułość można osiągać bez seksu, więc nie musi jej dawać kobieta. Może mężczyzna, może pies czy kot. Jeśli ktoś wskutek seksu czuje się męski, a bez niego - niemęski, to raczej świadczy o jego przekonaniach. Ja nie czuję się niemęski nie praktykując seksu. Pozycjonowanie w hierarchii społecznej - kwestia kulturowa, nie biologiczna. Co do określenia "bracia onaniści" - przez wiele dorosłych lat nie praktykowałem ani seksu ani onanizmu. Widziałem tylko jedną - nie mającą związku ze zdrowiem - wadę - bywało problematyczne, gdy nocny wytrysk zdarzał mi się podczas jakiegoś wyjazdu.
  5. Nie potrafię teraz zacytować tego przysłowia/powiedzenia, które kiedyś mi matka przytaczała, ale sprowadzało się ono do tego, że każdy mężczyzna, nie będący kaleką, jeśli chce, żone znajdzie, natomiast kobieta choćby była idealna, to może jej się przytrafić, że męża nie złapie. Także fakt, że nikogo nie znalazła nie musi oznaczać, że coś z nią nie tak, chociaż prawdopodobnie w większości przypadków - oznacza. Natomiast co do samego nie-praktykowania mechanicznych czynności seksualnych, w 100% zgadzam się z Adriano. To wcale nie jest potrzeba, bez której spełnienia jesteśmy chorzy. Dla niektórych powstrzymywanie się jest łatwe, dla innych trudne i szczerze wątpie, aby było to skorelowane z poziomem męskich hormonów - prędzej jest skorelowane z oglądaniem filmów i w ogóle mediów - szerzących kult kopulacji i stawiających tę "potrzebę" obok takich potrzeb jak jedzenie czy sen. Często jeszcze ci fanatycy seksualni, którzy mówią jakoby wokół seksu kręciło się całe życie, jakoby była to tak NATURALNA potrzeba (często powołując się przy tym na dogmat teorii ewolucji), do tej naturalnej potrzeby kwalifikują też rozmaite mechaniczne czynności seksualne, w których zaangażowane są części ciała, nie mogące w żaden sposób przyczynić się do spłodzenia potomka.
  6. W nawiązaniu do wypowiedzi napisanej przez Damianut: " Dalej, zaprawdę, powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. 20 Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich» " Tutaj podana jest dokładna liczba - dwóch lub trzech jest zebranych. A często ten fragment używa jest po protu do tego by stwierdzić obecność Jezusa na Mszy. Ale jet podana liczba, a nie, że dwóch, trzech lub więcej. Można na upartego powiedzieć, że grupę ludzi można podzielić na trójki i dwójki... Moim zdaniem jednak wspomina o przebywaniu razem. Skoro drugie zdanie, z "bo" ma być uzasadnieniem pierwszego, to w pierwszym ci dwaj zgodnie proszący są razem. W ogóle wg mnie instytucja księdza nie ma żadnej podstawy w NT, więc trudno na podstawie NT orzekać, co oni robić powinni a czego nie. Tak samo w żadnej ewangelii ani liście apostoła nie widziałem pojęcia "msza święta". Nie jest też możliwe, aby pierwsi chrześcijanie przykładali aż tak wielką wagę do symboliki tzw. komunii świętej - bo listy apostolskie skupiają się głównie na innych sprawach. Czy może - przykładali też wagę także do tej symboliki, ale znacznie większą do innych spraw.
  7. Obawy niewspółmierne do zagrożenia. Wbrew temu, co mówi wielu fanatyków seksualnych w mediach, pociąg seksualny nie ma aż tak dużego wpływu na zachowanie i decyzje mężczyzn. Gdyby ten pociąg miał aż taki wpływ, to gwałtów byłoby mnóstwo, a są to przecież przypadki sporadyczne. I to jest smutne, że wygląda podejrzanie, bo brak towarzystwa dziewczyn, a homoseksualizm, to cechy niezależne od siebie. Typowo męski umysł utrudnia dobre dogadywanie się z dziewczynami i sprawia że nie-seksualne interakcje z dziewczynami są zupełnie nieciekawe (a oprócz fanatyków seksualnych są też tradycjonaliści, akceptujący zasadę seks dopiero po ślubie - i dla nich, dopóki nie postanowią mieć dzieci, interakcja z kobietami to nieatrakcyjna forma marnowania czasu). Poczyniłem też kiedyś ciekawą obserwację: mężczyźni z obrączkami, nie mają tak silnej blokady przed dotykaniem/obejmowaniem bliskich sobie mężczyzn, jak ci którzy obrączki nie posiadają. Kiedyś wyjątkowo mnie to dziwiło... jak to, przecież ma tyle czułości z żoną a mu mało, natomiast ten bez żony/dziewczyny żyje bez dotykania nikogo. Obecnie rozumiem przyczynę - posiadanie żony stanowi alibi - jeśli nieżonaty obejmie drugiego, jest "podejrzany", natomiast żonaty ma obronę: "ja mam żonę". Jeśli ma te widoki często, to nie dziwię się, że nie zerka. Natomiast nie jestem zdolny uwierzyć, że nigdy nie zerkał, że np. widok ściany jest dla niego bardziej interesujący, niż drugiego człowieka, którego nie miał okazji wcześniej dobrze obejrzeć. Może być ewentualnie opcja, że widok danej osoby jest odpychający, a ściany: obojętny - wtedy rzeczywiście będzie preferował ścianę. Ale widok młodego, zdrowego człowieka, niezależnie czy mężczyzny czy kobiety, odpychający nie jest, jest miły - tak jak np. widok psa, kota,... a jest bardziej interesujący niż widok ściany.
  8. Polecam: "Uregulowania prawne dotyczące związków zawodowych, prawo pracy, orzecznictwo sądów pracy." Co prawda sam tego zestawu zainteresowań nie wymyśliłem, tylko spotkałem przy okazji innej, podobnej dyskusji, ale myślę że warte są przytoczenia. Może ktoś wpisał sobie podobne w CV albo dostał czyjeś CV z takimi zainteresowaniami?
  9. Jeśli nadejdzie, to raczej wcale nie będziesz tym zachwycony, bo może się to stać tylko jak się całkowicie wyizolujesz. To że jedni ludzie interesują się życiem innych, oceniają je, sugerują zmiany - według nich - na lepsze, jest naturalne, dobre, i należy to zaakceptować. Czasem też wtrącają się aby tylko dokuczyć - ale nie zawsze daje się to na pierwszy rzut oka odróżnić od wtrącenia się z dobrymi intencjami. Też mogę do siebie użyć definicji "indywidualista" i też spotykałem się ze zbliżonymi problemami. Widząc, że wszyscy wokół zachowują się inaczej niż my, popełniamy błąd mysląć, że jesteśmy tak unikalni. Nie jesteśmy. Ludzi podobnych do nas trochę jest i nawet mamy zdolność wykrywania takich osób w grupie. Kiedyś popełniałem wielki błąd: widząc instynktownie, że z kimś będę się dobrze dogadywał, próbowałem potwierdzić ten fakt poprzez myślenie racjonalne - pytałem, czy to co instynktownie na jego temat czuję, człowiek potwierdzi. Oczywiście zazwyczaj nie potwierdzał... Załóżmy że widzę kogoś, kto tak samo jak ja, nie lubi imprez z hałasem i tańcami, ale - w przeciwieństwie do mnie - czasem na nie chodzi. I jak taki ktoś miałby mi oficjalnie przyznać, że wprawdzie nie lubi ale chodzi? Miałem wiele przypadków, gdy myślenie racjonalne wprowadziło mnie w błąd. Były takie, że instynkt mi mówił o człowieku coś tam, myślenie racjonalne kazało mi to wykluczyć, po czym po latach przekonywałem się że to, co powiedział mi instynkt, już po bardzo krótkiej interakcji, było prawdą. Też nie mogę powiedzieć, bym w relacjach z ludźmi osiągnął pełny sukces. Sprawa jest trudna, bo cała nasza współczesna kultura interakcji z ludźmi opiera się na założeniu, że jeśli ktoś chce naszego towarzystwa, to z pewnością przyświeca mu jakiś nieuczciwy cel. Zaufanie zdobywa się bardzo długo; po zakończeniu szkół okazji do przebywania z ludźmi jest dużo mniej, więc trzeba sobie dobierać ludzi z mniejszego zbioru. Jednak widzę że się da, pomimo że z pozoru wydawałoby się, że każdy się ode mnie aż tak różni.
  10. Coś w tym złego że przylecę? Chociaż czasem mogę pominąć taki wątek, widząc że kilka wypowiedzi nie odbiega jakoś bardzo od tego, co sam bym napisał. Mam w swoim gronie i takich, którzy pojawiają się tylko gdy potrzebują, i takich którzy pojawiają się bez powodu, a czasem wręcz sami sugerują że mogliby w czymś pomóc (i nie kończy się to tylko na deklaracjach) - także moim zdaniem nie jest źle. Zawsze interpretowałem Twoje teksty tak, że twierdziłeś iż siłą psychiki można zrekompensować brak towarzystwa. Albo źle pamiętam, albo teraz przedstawiasz dużo mniej skrajny pogląd. Niezależnie od tego, ile będziemy się uczyć, będziemy zależni od innych ludzi. Z braku ludzi, jakąś - gorszą - alternatywą jest pies, koń, kot, ... Uzależnienie jednak niewątpliwie jest. Oczywiście nie proponuję nikomu dziewczyny/żony jako lekarstwa na samotność, bo w ten sposób zazwyczaj tylko pogłębia się chorobę (albo całkowita izolacja od kolegów/przyjaciół, albo ich wkurwienie poprzez zarządzone przez dziewczynę/żonę traktowanie ich jak piątego koła u wozu). Dopiero jak człowiek ma odpowiednie dla niego towarzystwo, może zastanowić się nad związkiem z kobietą - oczywiście wykluczając możliwość, by kobieta miała absolutny priorytet przed przyjacielem.
  11. Nie tylko pomija połowę problemu, ale też stara się tę część powiększyć: "Uświadomiłem sobie, że czas, jaki ci młodzi ludzie spędzają, wpatrując się w ekran komputera czy smartfona to czas, którego nie poświęcają na sen, lekturę, pisanie, rozmowy z dziewczynami, uprawianie sportu czy przebywanie na łonie natury." A dlaczego w tym zdaniu nie ma, że cierpią na tym także ich koleżeńskie relacje chłopak-chłopak? Niby dlaczego one nie są ważne? Według autora one nie tylko są nieważne, ale wręcz szkodliwe: "Skutkiem ogromnej liczby godzin spędzanych w samotności przed ekranem jest nowy rodzaj nieśmiałości, polegającej na tym, że młodzi mężczyźni preferują męskie towarzystwo" Po pierwsze, preferowanie męskiego towarzystwa jest skutkiem natury, a nie internetu, a po drugie takie stawianie sprawy doprowadza do swoistej rywalizacji: mężczyźni pchają się na siłę do kobiet, a kobiety uczą się, jak coraz mocniej ich swoim zachowaniem zniechęcać. Bo czy dla Was też nie byłoby irytujące, że do Waszego towarzystwa pcha się ktoś dlatego, że uważa to za obowiązek, a nie dlatego że Was lubi?
  12. Sport wyczynowy to zawsze przekraczanie pewnych granic. Normalnie organizm się przed tym broni, bo po przekroczeniu tych granic organizm się wyniszcza, ryzyko urazów jest bardzo wysokie itp. - wystarczy popatrzeć, jak wielu wyczynowców miało operacje: kolana, kręgosłupa, łokci,... i chodzi mi nie tylko o przedstawicieli sportów walki - tam można uznać to za nieszczęśliwy wypadek - ale do wyniszczenia stawów kolanowych doprowadzają się też biegacze! To co pozwala sportowcom utrzymać tak wysoką intensywność przez długi czas, to właśnie motywacja - np. by zostać mistrzem - sama pasja nie wystarczy. Nie słyszałem o żadnym sportowcu, który by się co prawda już wycofał z oficjalnych zawodów, bo przestał uzyskiwać dobre wyniki, a utrzymał zbliżoną intensywność treningu. Ja bardzo lubię sport, ale widzę wyraźną korelację między istnieniem jakiegoś celu, a intensywnością treningu - czyli motywacja, nie tylko pasja.
  13. Generalnie zgadzam się z autorem w kwestii tego, że nadmiarne używanie komputera jest szkodliwe, ale jednak tekst mi się nie podoba, bo jest zdecydowanie zbyt ginocentryczny. Autor pisze o nastoletnich chłopcach i ubolewa że za mało czasu spędzają w towarzystwie dziewczyn, a fakt że utrzymują relacje głównie męskie, przedstawia wręcz jako problem.
  14. Nie należy w tym wypadku stawiać w jednym szeregu ludzi słabych, oraz pedałów - bo ten pierwszy przypadek społeczności nie szkodzi, a drugi - szkodzi. Ja się tu skupię tylko na ludziach słabszych. Niestety dość powszechne jest przeświadczenie, że wszystko co dobre w ludzkim zachowaniu bierzemy z kultury, a co złe - z natury. Tymczasem tu jest bardzo różnie: kultura może uczynić nas w czymś lepszymi, a w czymś - gorszymi. Jeśli ja widzę mężczyznę słabszego fizycznie, to nie pojawia mi się automatycznie myśl: "o ale chętnie bym mu zajebał, tylko nie chcę pójść do więzienia". I w tej kwestii należę do większości a nie mniejszości. Jak analizuję, z kim mam/miałem bliższe relacje (męskie), to kryterium siły, agresji, łatwo dostrzegalnych męskich cech lub ich niedoboru - nie występowało. A przecież dobieraliśmy się odruchowo, a nie według wskazań jakiejś świętej księgi, czy państwowego kodeksu. Nawet współcześnie, przy takim panowaniu teorioewolucyjnej religii, nadal pozostają znaki, że jednak to nie cywilizacja, a natura czyni ludzi dobrymi. Prosty przykład - pewne niuanse językowe - czym się różni zachowanie "niekulturalne", "niecywilizowane" od "nieludzkiego"?
  15. Oczywiście, są liderzy wśród mężczyzn, natomiast kobiety tylko nieudolnie próbują naśladować to, co im się wydaje być cechą lidera - sądząc po zachowaniu kobiet na stanowiskach kierowniczych, często bezczelność - stosowaną w powszechnym, a nie tylko nadzwyczajnym przypadku - uważają za taką cechę. Dziś wygrywa najlepszy kłamca, a nie najsilniejszy. A wygrywa dlatego, że gdy już jego otoczenie zdąży poznać z kim ma do czynienia, on może to otoczenie zmienić. W czasach prehistorycznych taki manewr by nie przeszedł. A dlaczego nie wygrywali dawniej najsilniejsi? W jakimś stopniu wygrywali, bo mniej ich trapiły choroby, czy być może rzadziej zdarzał im się nieszczęśliwy wypadek. Natomiast ci słabsi fizycznie, to albo mieli role w których byli lepsi - np. słabo gonił zwierzynę, nie mógł nosić ciężarów, ale miał wyostrzony wzrok/słuch, czy lepszą orientację w terenie, albo jakoś się trzymali dzięki temu, że inni mężczyźni czuli z nimi więź i chcieli by jak najdłużej żyli razem z nimi - nie było wtedy pieniędzy i raczej nie było sposobu policzyć, że ten np. bierze od społeczności o 5% więcej, niż jej daje. O tym, że przeżywali nie tylko najsilniejsi, wnioskuję po efektach: mamy ludzi zróżnicowanych - jedni o zdolnościach matematycznych, inżynierskich, inni literackich... i nie ma tak, że matematycy to wywodzą się z jednego plemienia, a literaci z drugiego - wszędzie mamy zróżnicowanie. Cechy uległego, cichego myśliciela, rozmyślającego w wolnych chwilach nad abstrakcyjnymi rzeczami, jakoś w populacji przetrwały! Na równi z osobnikami, dla których ulubione zajęcie to walka, czy z typowymi przywódcami.
  16. Aby zarabiać, trzeba komuś zaoferować jakiś kompletny produkt. Owoc naszej pasji, jak szczęśliwie trafimy, to będzie np. 80% tego produktu. Te brakujące 20% niestety trzeba będzie zrobić pomimo braku pasji, zmuszając się. Weźmy sobie przykład sportowca, niech sobie będzie wspomniany już Pudzian. Załóżmy że ćwiczenia siłowe sprawiają mu przyjemność. Ale po przekroczeniu 10 godzin tygodniowo przestają być przyjemne - a aby wygrać zawody trzeba ćwiczyć 20 godzin (wartości liczbowe zmyślone - nie wiem jakie są rzeczywiste). Natomiast jeśli poprzestanie na tych 10, które sprawiają mu radość... świetnie, wielu ludzi tak robi, ale źródła zarobku musi sobie wtedy poszukać gdzie indziej.
  17. Sam sobie nie poradzi. Człowiek jest stworzeniem stadnym i w naturze większość zadań wykonuje w grupach. Jest zdolny do radzenia sobie przez jakiś czas samemu, ale jest to stan wyjątkowy, a nie zwyczajny. Człowiek nie ma tak ostrych zmysłów, jak wiele dzikich zwierząt - nie są mu potrzebne, bo zamiast tego ma współpracę w grupie, z osobami mającymi odmienne od niego mocne i słabe strony. Jeśli by próbował w czasach pierwotnych samotnie chodzić na polowania, wśród wielu groźnych dzikich drapieżników, długo by tak nie pociągnął. Nie wierzę w darwinizm - i w to, że w czasach prehistorycznych jeden mężczyzna był rywalem drugiego, a nie przyjacielem. Raczej sobie wzajemnie kobiet nie odbierali, bo zależało im na utrzymaniu dobrych relacji z innymi mężczyznami - koniecznych do przeżycia. Dopiero nowoczesna cywilizacja dała nam pozory niezależności od innych ludzi - i depresję, cierpienie, gdy wierzymy że indywidualizm to dobra droga - bo długotrwała samotność jest wbrew naturze. Natomiast jeśli chodzi o to, jak jaskiniowiec mógł traktować swoją kobietę: myślę że zupełnie dobrze. Nie podejrzewam, by nadużywał przemocy, bo mężczyźni mają biologiczną blokadę przed biciem kobiet. Tyle że kobieta go dużo bardziej szanowała, bo nikt jej od urodzenia nie okłamywał, że może być niezależna... i pewnie odczuwała strach w czasie gdy go nie było. Strach na pewno działał.
  18. Mi bardzo dużo wyjaśnił ten tekst (niestety w języku angielskim, a długi, więc nie przetłumaczę): http://illimitablemen.com/2015/02/08/machiavellian-thinking-vs-conventional-logic/ Wyjaśnił mi nie tylko sposób rozmowy kobiet, ale pozwolił także zrozumieć np. dlaczego jeden jest w towarzystwie bardzo wygadany, a drugi - skryty (ten pierwszy umie się odnaleźć w grupie, bo jest lepszy w tzw. powertalk-u). Z ciekawości wspomniałem o tym tekście mojej matce - wyglądała na nieco zaskoczoną, że idei tego machiavellizmu nie czuję instynktownie i że aż musiałem o tym przeczytać aby zacząć go wokół siebie dostrzegać. Wcześniej dostrzegałem tylko że coś jest nie tak, ale nie wiedziałem co...
  19. Obawiam się, że data z ostatniej zacytowanej przeze mnie linijki wyjaśnia pochodzenie różnicy zdań. Sam miałem maturę w 1999 i po studiach trochę czasu pracowałem z ludźmi starszymi ode mnie 10-30 lat, z czego część w pewnym okresie pracowała na politechnice jako laboranci, czy jak się tam ta funkcja zwie. Niektórzy zostali zwolnieni w wyniku redukcji etatów: redukcji WYŁĄCZNIE związanych z nauczaniem PRAKTYKI! Panów od stania przed rzutnikiem i opowiadania, redukcja nie dotknęła. Zmniejszono więc liczbę godzin laboratoriów, dla oszczędności zmodyfikowano ich program tak, aby student obecność sprzętu odczuwał w zasadzie tylko duchowo (dzięki temu sprzęt się rzadziej psuje) - a jeszcze lepiej - zamiast sprzętu dać studentom symulację komputerową. Uniemożliwiono też dostęp do pracowni w innych godzinach, niż planowe godziny ćwiczeń - lepiej aby pracownia stała przez wiekszość dnia zamknięta - bo jeszcze by ktoś się czegoś praktycznego nauczył... Próbując oszacować po wieku tych, którzy mi opowiadali, czasu ile popracowali na uczelni... te zmiany nastąpiły około 1990-1995 roku.
  20. Niestety, można być i wewnątrz kościoła i od księdza na kazaniu usłyszeć, że wprawdzie jawnie działasz wbrew Pismu Świętemu, ale to jest Ok. Zszokowało mnie kiedyś, jak ksiądz swobodnie sobie przeszedł nad tym cytatem o posłuszeństwie. Streściłbym to mniej-więcej tak: no... czasem to kobieta jest bardziej zdecydowana od męża i ona podejmuje wszystkie decyzje - ale to nie ważne - my skupmy się na drugiej części, w której to mąż ma miłować żonę i nie być dla niej przykrym.
  21. Niestety - często na uczelni technicznej, zwanej "dobrą", można nabyć takie same - żadne. Książkę mam możliwość przeczytać sobie sam - słuchanie jej odczytywania/streszczania w gmachu uczelnianym, nie sprawia w magiczny sposób, że z wiedzy wyłącznie teoretycznej nagle pozyskam praktyczną. Kiedyś jeden młody prowadzący na tzw. laboratorium zadał nam takie mniej-więcej pytanie: "czy którekolwiek z ćwiczeń tu na uczelni was czegoś nauczyło? Bo mnie niczego. Już więcej nauczyłem się w technikum." W dużej części się z tym nie zgadzam. Szczególnie jeśli chodzi o klasy od 4 wzwyż z tego co ja pamiętam ze swojej szkoły - a wątpię aby zmieniło się to na lepsze. Wybijanie się ponad przeciętność realizując program oficjalny PLUS coś innego jest możliwe tylko w przypadku gdy dziecko nie jest zdrowe i jest w stanie usiedzieć na miejscu prawie nieskończony czas. Dla zdrowego dziecka wielogogodzinne siedzenie to bardzo ciężka walka. W tej walce musi przegrać albo szkoła, albo zdrowie, bo raczej niewykonalne jest utrzymanie stanu ciągłej walki z własną naturą przez kilkanaście lat. Jedyne dobre rozwiązanie dla zdrowego dziecka to olewanie szkoły na ile tylko się da, wymigiwanie się od robienia prac domowych z tych przedmiotów, na których nauczyciel rzadko sprawda, czytanie streszczeń zamiast książek - być może wtedy będzie zdolne i zachować zdrowie i siły do pouczenia się czegoś innego.
  22. Też teraz myślę, że jest to nieprzypadkowa, dokładna liczba. Prawdopodobnie każdy, kto próbował dążyć do jakiegoś celu - przykładowo - sportowego - w towarzystwie kogoś bliskiego, oraz samotnie, zauważył że w tym pierwszym przypadku jest o wiele łatwiej. Inaczej wygląda wspólne działanie dwóch lub trzech osób - zachowują się bardziej autentycznie, nie ma gry o pozycję w grupie - a inaczej dziesięciu. Idę na łatwiznę i korzystam z pierwszej wersji internetowej wskazanej mi przez wyszukiwarkę: http://biblia.deon.pl Nie staram się szukać innych źródeł, bo nie sądzę aby moje źródła były specjalnie przekłamane: w końcu po co przekłamywać tekst źródłowy, skoro można przedstawić ludziom jako dogmat zupełnie dowolną, oderwaną od tekstu, interpretację. Ja pojęcie "ubodzy w duchu" rozumiem jako: ludzie, którzy nie przykładają dużej wagi do rozważań rozumowych, za to podążają za instynktem. Czują jakąś wewnętrzny nakaz i go słuchają, a nie próbują rozpatrywać, co na tym stracą bądź zyskają. Myślę, że może być to mniej więcej to samo, co "prostaczkowie" postawieni w opozycji do mądrych i roztropnych. Dla mnie dobrze ilustruje te akurat pozytywne cechy pan z filmu "To My Rugbiści", 37 minuta - zapytany: "kto jest ważniejszy, dziewczyna czy przyjaciel?" - doskonale zna odpowiedź, nie ma żadnej wątpliwości, natomiast w ogóle nie potrafi uzasadnić. Uważam, że co do idei NT proponuje nam postępowanie zgodne z instynktem, ale takie instynktowne postępowanie, którego później nie żałujemy. Instynktowne robienie tego, czego później żałujemy, to wg mnie ta naturalna "skłonność do grzechu". Cytat, tym razem z apostoła Pawła, a nie Jezusa: "Bo gdy poganie, którzy Prawa nie mają, idąc za naturą, czynią to, co Prawo nakazuje, chociaż Prawa nie mają, sami dla siebie są Prawem. Wykazują oni, że treść Prawa wypisana jest w ich sercach, gdy jednocześnie ich sumienie staje jako świadek, a mianowicie ich myśli na przemian ich oskarżające lub uniewinniające." PS. Niektóre podane tutaj przez innych fragmenty i interpretacje były dla mnie pouczające, ale ideę tzw. lajków uważam za szkodliwą i dlatego nikogo w ten sposób nie doceniłem.
  23. Od dłuższego już czasu czytuję różne fragmenty Nowego Testamentu i próbuję zrozumieć, co rzeczywiście jest tam nauczane. Jest tam wiele fragmentów niezwykle ciekawych, przy których interpretacji powszechnie przemilcza się wariant najbardziej oczywisty, aby zamiast jego, przedstawić jakąś bardzo zawiłą, ale dla kogoś wygodną interpretację. Celem założenia przeze mnie tego tematu, jest zebranie cytatów i ich PROSTYCH interpretacji, które pokazują, że nasze naturalne instynkty są przeważnie zgodne z jezusową nauką, natomiast współczesna kultura, w tym także "chrześcijańska" - nie. Zacznę od tego, że same Ewangelie wprost sugerują nam, że to najprostsza interpretacja jest jedyną słuszną: "Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom" "Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie" "Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego" Co mają wspólnego poniższe cytaty? Prostaczkowie, ubodzy w duchu, dzieci, nie są zdolni do tworzenia tak wybujałych interpretacji, jakie tworzą współcześni chrześcijańscy filozofowie. Zacznę od pierwszego, bardzo interesującego, cytatu: "Gdy jeszcze przemawiał do tłumów, oto Jego Matka i bracia stanęli na dworze i chcieli z Nim mówić. Ktoś rzekł do Niego: «Oto Twoja Matka i Twoi bracia stoją na dworze i chcą mówić z Tobą». Lecz On odpowiedział temu, który Mu to oznajmił: «Któż jest moją matką i którzy są moimi braćmi?» I wyciągnąwszy rękę ku swoim uczniom, rzekł: «Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką." Popatrzcie sobie w internecie, jak bardzo silą się rozmaici filozofowie, by wyczytać tam co innego niż jest napisane... Jak ja ten tekst rozumiem: Jezus zwyczajnie OLAŁ matkę i braci! Pokrewieństwo genetyczne nie ma znaczenia. Znaczenie ma, czy ktoś jest nam emocjonalnie/duchowo bliski. Wielokrotnie odczuwałem poczucie winy, dlaczego to lepiej się czuję w towarzystwie dobrego kolegi, niż np. rodziców, dlaczego często wybieram spędzanie czasu z kimś niespokrewnionym? Przecież NIE POWINIENEM niespokrewnionych traktować tak samo dobrze jak rodziny... Teraz widzę, że wysilanie się by nikogo niespokrewnionego nie traktować jak bliskiego, jest sprzeczne z naukami Jezusa. Istotnie jest to dla mnie i dla wielu innych "dobra nowina" - w tej kwestii naturalne zachowanie jest dobre, sztuczne - złe. Macie jeszcze jakieś inne, ciekawe cytaty, dające się interpretować w prosty - a jednak konsekwentnie pomijany - sposób?
  24. Trafiło się, że komentuję akurat Twój wpis, ale mój komentarz jest ogólny: Nie wierzę nikomu, kto mówi że samotność mu nie przeszkadza, że można być szczęśliwym sam ze sobą, bez towarzystwa innych ludzi - a ma psa! To znaczy - nie zarzucam nikomu takiemu że kłamie - lecz że nie rozumie samotności, bo jej nie doświadcza. Dla posiadacza psa "samotność", to diametralnie inne pojęcie niż "samotność" dla kogoś kto zwierzęcia nie posiada. Dla ścisłości dodam, że samotności nie wyznaczam jakimś matematycznym wzorem typu liczba osobogodzin towarzystwa na tydzień, tylko ilość czasu spędzanego z osobami na prawdę emocjonalnie nam bliskimi. Człowiek, który spotyka mnóstwo ludzi, a z żadnym nie odczuwa żadnej więzi, też jest samotny.
  25. Ja widzę bardzo poważną różnicę między tradycyjnymi aranżowanymi małżeństwami, a tym wymysłem: aranżujący bardzo często znał obie rodziny, a obu potencjalnych małżonków widywał czasami już od dzieciństwa, a co za tym idzie: wiedział, czy któraś z tych osób nie ma jakiejś szczególnej cechy charakteru, np. czy nie jest psychopatą. W tym wymyśle pracują "eksperci", którzy tych osób nie znają, nie mają możliwości obserwować ich naturalnych zachowań, więc o charakterze wnioskują prawdopodobnie z tego, co dana osoba im powie/nakłamie. Nawet jeśli potencjalny mąż/żona stara się mówić prawdę, to jednak to co powie nie jest tak autentyczne, jak to co można zaobserwować u dziecka, do pewnego wieku autentycznego w 100%.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.