Skocz do zawartości

Granita

Użytkownik
  • Postów

    55
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Granita

  1. Mam tak niemal codziennie, ale wymagało to wyrobienia w sobie przez kilka ostatnich lat nauki wdzięczności. Potrafię być wdzięczna za wszystko, co aktualnie mi się przydarza, a to wiąże się z wyrzutem dopaminy, przepływem tych miłych dreszczy i poczuciem błogosci/szczęścia. Przykładowe sytuacje: - słuchanie muzyki, wczuwanie się w te dźwięki oraz treść piosenki - szum wiatru, widok kołysających się drzew/latających ptaków czy owadów/promieni słonecznych odbijających się od tafli wody - szczery śmiech mijanych grupek ludzi I tak dalej... Lubię, gdy przechodzą mnie dreszcze i zalewa fala pozytywnych uczuć wobec partnera, kiedy ten przykładowo odwróci się od ekranu monitora i uśmiechnie się do mnie. Albo mijając mnie, smyrnie jakąś część mojego ciała. Albo powie, że jest ze mną szczęśliwy (tu mam dreszcze takie, że łojezu).Albo gdy wjeżdża nam jakiś temat i potrafimy dyskutować o czymś godzinami. Albo chillujemy sobie na kanapie, a po chwili między nas wbija kot i włącza mu się mruczadło. Albo gdy chłop jest czymś mocno zajęty albo śpi, a ja na niego spojrzę i czuję, że to wspaniałe móc dzielić rzeczywistość z tak wspaniałym człowiekiem. Podobnych sytuacji jest u mnie na co dzień cała masa, ale podejrzewam, że wynika to nie z obiektywnej zajebistości tychże, lecz mojego podejścia do nich. Skupiam sie całą sobą na tym, co tu i teraz i odczuwam ogromną wdzięczność, że jest jak jest. I do świata i do ludzi i do siebie. I odkąd to odczuwam, mam wrażenie, że tych "dobrych" aspektów jest w moim życiu coraz więcej. A rzeczy, które kiedyś denerwowały, prawie wcale mnie już nie ruszają. Nawet gdy nie wszystko układa się po mojej myśli, skupiam się na tym, co mogę naprawić i zrobić lepiej, zamiast siać autodefetyzm. To chyba coś na zasadzie nieskupiania się na negatywnych emocjach i pozwalaniu im po prostu "przepłynąć", a później je przeanalizować i znaleźć rozwiązanie oraz intensyfikowaniu pozytywnych emocji i tym samym odczuwania tej wdzięczności. Jezu, jaki elaborat.
  2. To prawda, wynika to ze zmian cywilizacyjnych. Łatwiej opiekować się dzieciakami, mając wsparcie innych kobiet (szczególnie w pierwszych latach życia dziecka), gdzie można umówić się na podział obowiązków w społeczności - jednego dnia jedna z pań ma oko na dzieciaki, a inne np. ogarniają kwestie przyrządzania posiłków/sprzątania/pracy na rzecz tej społeczności. Obecnie przykładem może być sytuacja, w której matka ogarnia pracę i np. przyrządzanie posiłków, a babcia/dziadek zajmuje się dzieckiem. Choć widzę, że coraz więcej kobiet w moim otoczeniu dobrze radzi sobie z łączeniem opieki nad maluchem z ogarnianiem chaty/przygotowaniem posiłków dla męża wracającego z pracy. Wiadomo, jest to kwestia indywidualna i jedno dziecko będzie wymagało mniej interakcji na co dzień, a inne więcej. Nie uogólniałabym jednak ani samego przebiegu ciąży (koleżanka pierwszą ciążę znosiła bardzo dobrze i pracowała do prawie 9. miesiąca, a druga ciąża wiązała się z ciągłą sennością, codziennymi wymiotami co kilka godzin i koniecznością jeżdżenia do szpitala pod kroplówki nawadniające, bo nie była w stanie nawet przyjąć wody bez jej zwrócenia. Schudła w ciąży 15kg i była wykończona. Jedna kobieta - dwa zupełnie odmienne przebiegi ciąży. W obu przypadkach córki urodziły się zdrowe), ani opieki nad dziećmi - jedne są bardziej pobudzone i wymagają ciągłej stymulacji i interakcji, inne z kolei potrafią przez kilka godzin spokojnie bawić się samodzielnie klockami/misiami i rodzic nie musi poświęcać im aż tyle czasu. Naprawdę nie ma reguły. Co do samego rodzicielstwa - z całą pewnością wiąże się z wieloma wyrzeczeniami i pozbawieniem wygody w wielu kwestiach, ale dla części ludzi również z wielką satysfakcją z faktu pokazywania świata młodemu człowiekowi i kształtowania go. Jeśli o mnie chodzi, nie czuję potrzeby posiadania dziecka. Zajmowałam się kiedyś maluchami w ramach dorabiania na studiach, mam też kontakt z dziećmi koleżanek i kolegów i mimo że opieka nad nimi/zabawa daje mi sporo radości i to lubię, nie wyobrażam sobie mieć to na co dzień 😛 Najprawdopodobniej jesteśmy z partnerem zbyt wygodni, bo lubimy przy weekendzie spontanicznie gdzieś wyskoczyć na dzień lub dwa i to sprawia nam wiele radochy, a myśl o dziecku sprawia nam duży dyskomfort. Nie każdy nadaje się do bycia rodzicem i gdyby górę brała świadomość, a nie paradygmat biologiczny i silny instynkt, możliwe, że wiele osób (i obecni rodzice i osoby, które urodziły się w domach, w których rodzicielstwo przerastało rodziców) mogłyby być szczęśliwsze. Inna kwestia to wychowywanie dziecka przez rodziców, którzy nie są już parą - dla mnie to tak przerażająca wizja, że tylko utwierdza mnie w moich niemacierzyńskich przekonaniach. Czuję, że taka sytuacja byłaby dla mnie wielką rodzicielską porażką, choć wiem, że sporo dzieciaków wychowuje się w ten sposób i dobrze funkcjonują w takim trybie. Ale mnie to przeraża i koniec. Szczególnie mając świadomość, jak w dzisiejszym świecie łatwo o rozpad związku.
  3. Na satysfakcję w danym związku składa się zbyt wiele czynników, by móc jednoznacznie na to pytanie odpowiedzieć, ale wydaje mi się, że dobieranie w pary przez osoby już bardziej doświadczone życiowo, stabilne emocjonalnie(!) I znające swoje potrzeby/granice może zwiększać prawdopodobieństwo tejże satysfakcji. Najważniejsze to - moim zdaniem: - nie bać się utraty partnera/ki - lubić go/ją jako człowieka - znać swoje granice i strefę komfortu - wyznawać zbliżone wartości - mieć zbliżone poglądy dotyczące planów na przyszłość/sposobu życia - zbliżony poziom intelektualny i wrażliwości - mieć w sobie dużo wyrozumiałości i chęci okazywania wsparcia - myśleć w kategoriach "my" jako "drużyna" grająca do jednej bramki, a nie przeciwko sobie - i co mega istotne - nie zakładać złych intencji; z tym jest duży problem w związkach. Jeśli partnerom zależy na efektywnej, pozbawionej obwiniania komunikacji, związek ma większe szansę na przetrwanie.
  4. Jak zwykle - to zależy. Co do zasady jesteśmy zwierzętami stadnymi i potrzebujemy innych do prawidłowego funkcjonowania. To, w jakim stopniu i natężeniu zależne jest już od jednostki. Moim zdaniem szczęście zawiera się głównie we wdzięczności za to, co nam się przydarza/wypracowaliśmy. Są osoby, które pomimo samotności definiowanej jako bycie singlem będą szczęśliwe, bo spełnią się na innych płaszczyznach, niż związkowa. Będzie im dobrze w tak ułożonym życiu. Będą też osoby w związkach, ale osamotnione, więc moim zdaniem generalizowanie jest zbyt ogólne, by odpowiedzieć w pełni na to pytanie. Każdy ma inną hierarchię potrzeb. Mogę powiedzieć za siebie - o wiele szczęśliwsza byłam, będąc singielką, aniżeli będąc wcześniej w wyniszczającym związku, ale znów jeszcze lepiej mi się żyje, gdy trafiłam na odpowiednią osobę, bo mogę dodatkowo spełnić potrzebę bliskości, seksu, poczucia bycia potrzebną i tak dalej. W moim przypadku singielstwo było naprawdę świetne, bo nauczyłam się dbać o swoje potrzeby i cieszyć każdym dniem, dbając o swój rozwój, ale jednocześnie jestem świadoma, że samotnie nie wypełnię potrzeb związanych z bliską relacją. Myślę, że samemu można być szczęśliwym, gdyż szczęście to stan umysłu, ale istnieją potrzeby, których nie da się zaspokoić w pojedynkę. A każdy hierarchizuje je w inny sposób.
  5. Sama waga w odniesieniu do wzrostu może dać jakiś ogólny ogląd, ale to, jak tłuszcz rozkłada się w organizmie zależy głównie od budowy ciała. Będą typowe klepsydry z dużym biustem, sporą pupą i kawałkiem uda, za to ze szczupłą talią, będą też kobiety o figurze typu np. jabłko, gdzie tłuszcz odkłada się głównie w piersiach i na brzuchu, a nie w udach i pupie, więc panie z tym samym wzrostem i wagą moga wyglądać zupełnie inaczej. Nie wspominam nawet o umięśnionych laskach, gdzie - wiadomo - mięsień waży więcej niż tłuszcz. Mam jedną kumpelę, która przy moim wzroście (170cm) waży 65 kg i byłam w szoku, że "aż tyle", bo wygląda turbo szczupło. Jest jednak umięśniona Mam wrażenie, że sporo młodych kobiet dotyka problem tzw. skinny fat - laska w ubraniu wydaje się szczupła, a w bieliźnie ciało jak galareta. To często wynik zwyczajnego braku ruchu i utrzymywania poprzez to jędrnośnci ciała. Wymodelowane 65kg będzie moim zdaniem zwykle wyglądało lepiej od galaretowatego 55 kg. Ale fakt - coraz więcej ludzi spożywa syf i mało się rusza, a u kobiet szczególnie po 25 r.ż. zaczyna się to znacznie odbijać na sylwetce. Pamiętam, jak zaczął się lockdown, praca stała się zdalna, u mnie wjeżdżały spore nadgodziny, co skutkowało brakiem ruchu i rzucaniem się po pracy na pełne węgli jedzenie (bo w trakcie pracy był focus na robotę, a nie dbanie o regularność posiłków). I z 56 kg zrobiło się 67 w ciągu roku - i co z tego, że nosiłam ciuchy S/M, skoro wyglądałam jak galareta. Na szczęście się opamiętałam, przestałam robić nadgodziny, wdrożyłam ruch i zdrowe żywienie i w 5 miesięcy wróciłam do wagi sprzed pandemii. Teraz gdy o tym myślę, przeraża mnie, jak ja - zawsze szczupła i zwracająca uwagę na swój wygląd - mogłam tak bardzo przeoczyć fakt takiego tycia. To się przecież nie dzieje z dnia na dzień... Ostatnio byłam u dietetyka i przeżyłam lekki szok, gdy powiedział, że martwi go, że cellulit dotyka już nawet dzieci w wieku przedszkolnym. Nie dziwota więc, że dorośli tym bardziej przestają dbać o zdrowie i sylwetkę, skoro karmią dzieci syfem 😕
  6. W żadnym wypadku nie było to odradzanie. Przedstawiłam (pytana) swoją opinię na temat potencjalnych zagrożeń, nad którymi mogą (nie muszą) się pochylić i przeanalizować. Dlaczego uznałaś, że wiem lepiej od nich, co jest dla nich dobre? Nie padała z moich ust nigdy teza pt.: "małżeństwo jest złe/dobre", ja jedynie przedstawiałam do zastanowienia swój punkt widzenia. Przytaczałam sytuacje znanych mi (już w większości byłych) małżeństw, które potoczyły się nierzadko tak, jak często opisują to panowie na Forum. Wskazałam na potencjalne zagrożenia, które mogą mieć miejsce, a których znajomi nie byli do końca świadomi, bo mocno rozwijali dyskusję i zadawali szereg dodatkowych pytań. To, co zrobią ze świadomością potencjalnych zagrożeń, to ich sprawa i wybór. Co do mnie - jeśli oni będą zadowoleni, to ja też Dodatkowo nie uważam, by małżeństwa były złe. Większość dobrze funkcjonuje. Moim zdaniem jednak kwestia sformalizowania związku jest turbo poważna i dobrze (niezależnie od płci) zastanowić się kilka razy, czy aby na pewno. Plus być świadomym skutków prawnych w trakcie i po potencjalnym ustaniu małżeństwa. Ale jestem prawnikiem i mediatorem sądowym, stąd pewnie taka ostrożność i brak kierowania się samym romantyzmem. Chciałam* - czas przeszły. Tak, moją winą było dopasowywanie się wbrew sobie i to nie ulega wątpliwości, ale poruszyłam ten wątek, by zobrazować, że wyniesienie z domu postawy uległej względem mężczyzny może skutkować tym, że uległość = dopasowywanie się do uległego mężczyzny może rodzić dominację po stronie kobiety. Na zasadzie - on wykazuje zachowania świadczące o potrzebie bycia w związku z dominującą dziewczyną, więc chcąc wyjść naprzeciw jego potrzebom taka dla niego będę. Absolutnie nie zrzucam winy na byłego, wina leży po mojej stronie, ale niestety minęły lata, zanim to sobie uświadomiłam. Dlatego nie weszłabym drugi raz w kilkuletni związek będąc 16-latką - za mało wiedziałam o sobie i życiu, by tworzyć poważną relację. Plus taki, że rozstaliśmy się w zgodzie, ex ma teraz super dziewczynę i jest szczęśliwy, ja również mam świetnego partnera. Na mój niegdyś brak pewności siebie miało wpływ kilka czynników - w sporej mierze tłoczone przez mamę latami: dziewczyna ma być posłuszna i grzeczna, nie powinna odzywać się niepytana, ma się dobrze uczyć i nie kłócić, itp. Nawet gdy w 6 klasie kolega złapał mnie za piersi i rzucił niewybrednym tekstem, a ja w zamian odwinęłam mu płaskiego tak, że obrócił się i upadł, moja mamuśka zbeształa MNIE za to, że uderzyłam kolegę i "jak to wygląda, co powie dyrekcja i nauczyciele". Klasyczne wychowanie skutkujące brakiem walki o swoje. Nie winię jej za to, wychowała mnie najlepiej, jak umiała i uważała za słuszne. Ale gdy już zostałam po wielu latach singielką, miałam ogrom czasu i determinacji, by przepracować stary schemat i błędy, docenić siebie i nie bać się wyrażać swojego zdania i walczyć o swoje. Obecnie nie mogę powiedzieć, że brakuje mi pewności siebie, raczej wręcz przeciwnie Tutaj również się zgodzę.
  7. Na szczęście. Gdy przestaną, wpadnę w depresję, to moja wielka miłość od 9 r.ż.😁 A dziś cieszę się na świadomość, że wyrobiłam się z robotą na tyle, by móc wyjść teraz na balkon i złapać promyki słońca, których mam ewidentny deficyt. A na słuchawkach wyjątkowo Manson.
  8. Dzięki, @Lalka za odpowiedź Jasne, dominowanie w pierwszym związku było moim ogromnym błędem, którego więcej nie zamierzam popełniać, niemniej wyjaśniłam, z czego taki a nie inny schemat skutkujący takim zachowaniem pojawił się w mojej główce. Usilnie chciałam się "dopasować". Dobre partie to były? Pod kątem zaradności i finansowym tak. Poza tym zadbani, elokwentni i inteligentni. Kwestia aparycji jest umowna, bo każdy lubi co innego. Nie. Napisałam, że brak pewności siebie mężczyzn w kontekście relacji męsko-damskich często wynika z braku docenienia ich przez kobiety. Można być pewnym siebie na wielu płaszczyznach (praca skutkująca dobrym hajsem/satysfakcją, przekraczanie swoich granic np. przy nauce nowego hobby dające zadowolenie z siebie itp.), ale na tej jednej, relacyjnej z kobietami, gdy otrzymuje się głównie negatywny feedback, można tej pewności w sobie szybko nie wypracować. To się zresztą tyczy każdego niezależnie od płci, ale mowa była o mężczyznach.
  9. Pełna zgoda. Mnie taka wymiana opinii (nawet jeśli przy braku tego zrozumienia, o którym piszesz) poszerza coraz bardziej horyzonty, pozwala uwzględniać kolejne punkty widzenia, później być może je przeanalizować, możliwe też, że dojść do jakichś nowych wniosków. Ot, ciekawość ludzkiej psychiki w odniesieniu do indywidualnych jednostek.
  10. Hej, @meghan, dziękuję za odpowiedź Czy informacje pozyskane z Forum miały jakikolwiek wpływ na Twoje postrzeganie kobiet, mężczyzn, relacji? Jasne, choć w większości wątków dot. relacji jednak przewija się temat kolorowych pigułek w odniesieniu do matrixa. Kwestia red pilla podnoszona jest często i bywa dla nas, kobiet, mocno niewygodna, stąd chciałam skupić się głównie na tej kwestii i podpytać inne kobiety o opinie w temacie. Coś na rodzaj ulgi, że są kobiety, które mogą mieć podobne spostrzeżenia do moich, jako że w życiu pozainternetowym rzadko się z tym spotykam. Post dedykowany jest ciekawością, jak forumowe kobiety odnoszą się do tematu red pilla, czy to w jakikolwiek sposób zmieniło ich postrzeganie, czy wynoszą z tego jakąś wartość, czy wręcz przeciwnie.
  11. Dlatego liczę na to, że wypowiedzą się też tutaj Dziewczyny i okaże się, że nie jestem jedyna. A jednak. Tak, też byłam zaskoczona, ale zdarzają się mężczyźni z typowo kobiecym podejściem i bywają żądni emocji. Tych niezdrowych także.
  12. Może gdyby mężczyźni nie dawali takim kobietom tylu możliwości, czyli bardziej trzymali ramę i wymagali, kobiety w końcu mogłyby zrewidować swoje poglądy na swoją "zajebistość" i zaczęły dawać sporo od siebie, by zdobyć fajnego faceta i utrzymać relację? Dlatego cały myk polega na dobrej komunikacji między partnerami. To facet ma zdecydować, czy jego partnerka nadal dba o swoją atrakcyjność, poziom relacji seksualnej i czy go docenia. Wiem, że to brzmi, jak zrzucanie odpowiedzialności na mężczyzn, ale trochę tak jest, że to głównie dzięki potwornie dużej męskiej atencji dla zupełnie normalnych kobiet, tym kobietom zaczyna odbijać. Zresztą nierzadko facetom z dużym powodzeniem wśród pięknych kobiet również. Wiemy, z czego ta atencja i chęć umoczenia wynika, ale to strasznie psuje i kobiety i rynek.
  13. @zuckerfrei Tak, wiem, że jestem naiwna. Ale ja naprawdę wierzę, że to pójdzie w dobrym kierunku. Takim, by obie płcie były świadome i zadowolone. Kiedyś.
  14. A może pójdzie to bardziej w kierunku: "Musisz dawać mi zasoby, ale muszę dbać w zamian o Twoje potrzeby, swoją atrakcyjność, doceniać Cię i zapewniać seks na dobrym poziomie"? Tutaj liczę na to, że kobiety mające tego typu wymagania zweryfikują je, zderzając się ze ścianą. I albo znajdą kogoś, na kogo "będzie je stać", albo ogarną kota i dożywotnią dostawę winka. Redpill może też powiedzieć, że mężczyźni z natury chcą wiązać się i łożyć na atrakcyjne i doceniające swoich partnerów kobiety. Fajnie, jakby te idee nie były jednostronne, czyli uświadamiały nie tylko mężczyzn w tym, jakie bywają kobiety, ale i kobiety, by wiedziały, jakie powinny być, być dany typ mężczyzny był nimi zainteresowany na dłużej.
  15. Niespójność jest wynikiem odniesienia się do misji w kontekście pomagania znajomym, bo o tym był wątek. Zawężyłam zakres do pomocy kolegom/koleżankom pod kątem wiedzy redpillowej, stąd czas przeszły, gdyż już tego nie praktykuję. Odpuściłam chęć uświadamiania znajomych, pomagam nadal seniorom i bliskim Ale zgadzam się, mój błąd, jako że w kontekście elaboratu widać sprzeczność. Odpuściłam wchodzenie w dyskusje dotyczące aspektów poruszanych na Forum, bowiem zdecydowanie częściej spotykałam się z krytyką i niechęcią zagłębiania tematu przez drugą stronę. Uznałam, że tylko niepotrzebnie marnuję swoją energię i teraz w tym kontekście ograniczam się tylko do ewentualnego podesłania namiarów na Forum.
  16. Może teraz wydam się turbo naiwna, być może taka jestem, niemniej: A gdyby obie strony relacji były bardziej świadome i obie chciały tworzyć jak najbardziej satysfakcjonujący model związku w myśl zasady: "jeśli i Tobie i mnie będzie dobrze, to nam będzie dobrze?" Rozczarowania ludzi biorą się z oczekiwań oraz lenistwa. Oczekujemy, że przez lata będzie tak wspaniale, jak na początku, a często sabotujemy związki. Nie chce nam sie starać o to, by dbać o swoją atrakcyjność i chęć zrozumienia partnera/ki. Zmieniamy się na gorsze. Często dlatego, że mamy innego rodzaju obowiązki, wchodzimy w nowe role (np gdy kobieta poczuje się zbyt pewnie po ślubie i zaczyna wymagać, niewiele dając w zamian lub dochodzą do tego dzieci), zaczynamy iść przez życie w imię: "jakoś to będzie", później "chu*owo, ale stabilnie", by w końcu dać upust narastającej latami frustracji. Ludzie zaczynają się rozmijać, przestają rozmawiać ze sobą i brakuje w nich chęci wyjścia naprzeciw potrzebom partnera/ki. Rozumiem ten mechanizm w momencie, gdy jedna strona próbuje to poskładać, a druga strona ma na to wywalone. Wtedy związek umiera. Ale gdyby założyć, że obu stronom zależy na tym wzajemnym zrozumieniu i chęci zaspokojania potrzeb drugiej strony, upatrując w tym obopólnych korzyści? Tak, wiem, myślenie życzeniowe i naiwność, ale nie poddam się w tym myśleniu, dopóki nie polegnę. Owszem, tyle że gro ludzi czuje, że ma "dobrze", gdy jest w relacji. Najczęściej niestety do czasu. Ale wciąż jestem zdania, że to mogłoby się udać, gdyby obie strony dążyły do dbania o swoją atrakcyjność o oczach partnera, nie osiadały laurach, zamiast wymagać - dawały od siebie, chciały zaspokajać potrzeby drugiej strony. Cechowały się wnikliwością dotyczącą stanu psychicznego/poglądów partnera i wskazywały zrozumienie. Dla dobra związku, czyli ich wspólnego interesu. Warunek - to musiałoby się dziać równolegle, obie strony musiałyby chcieć się w ten sposób angażować. Wcześniej i zresztą do tej pory udzielam się jako wolontariusz dla osób starszych i samotnych. Kilka razy w tygodniu odwiedzam "moich" seniorów, a to zrobię zakupy, a to przygotuję posiłek, ale najczęściej po prostu siedzimy/idziemy na spacer/gramy w różne gry, dużo rozmawiamy. To ludzie z ogromem wiedzy życiowej, których dzieci nie odwiedzają w ogóle albo bardzo rzadko. Oni dzięki takim spotkaniom czują się mniej samotni, ja z kolei cieszę się, że widzę na ich twarzach uśmiech wywołany moją obecnością i chłonę wiele z ich życiowych doświadczeń. Mało kto ma pojęcie, jaki mamy ogrom samotnych seniorów w społeczeństwie i jak cudowni są ci ludzie. Zdarzają się też cykliczne akcje w wolontariacie na zasadzie organizowanie lokalnych zbiórek potrzebnych rzeczy dla rodzin potrzebujących. Byłam raz w domu dziecka, ale nie dałam rady tego powtórzyć - ten smutek w oczach dzieci za bardzo mnie przytłoczył i potem ryczałam przez kilka dni, nie mogąc dojść do siebie. Podobnie mam ze zwierzakami niestety. Ale wspomniana przeze mnie "misja" dotyczy też bliskich mi osób - od niepamiętnych czasów robiłam za tampon emocjonalny, pozwalając się wygadać/wypłakać i udzielałam z mojego punktu widzenia dobrych rad. Stąd też chciałam przekazywać dalej info o Forum głównie kolegom, którzy ewidentnie wpadali w tryb simpowania/friendzone.
  17. Są obłędne http://torunskamanufakturapiernika.pl/produkt/pieguski-140g/ Tak, człowiek z wiekiem mądrzeje i sam dobiera sobie odpowiednie towarzystwo
  18. Teraz już tak, ale kiedyś miałam Misję Pomagania Ludziom. Kiedy ogarnęłam, że w większości przypadków zderzam się (nomen omen ) ze ścianą, odpuściłam.
  19. Pjona. Nie ma lekko. Nie no, o polityce też czasem się zdarza. A kwestia oczu cipą zarośniętych - biologia. Nie każdy chce być ponad to i pracować nad sobą na tyle, by się nią nie kierować w niemal każdej sytuacji. Winna! Nie do końca. Część kolegów uznała mnie za dziwną i kontakty mocno osłabły. Szczególnie ci, którzy przekazywali moje "rewelacje" swoim laskom Niektóre koleżanki zresztą też otwarcie przyznały, że moje poglądy uderzają w nie osobiście i zaczęły się odsuwać. Takie sytuacje fajnie weryfikują znajomości.
  20. Niestety muszę się zgodzić. Niemniej podobny schemat widać także w typowo żeńskich grupach: niechęć do odmiennej płci/przedstawicieli danej nacji determinuje bardzo ostre poglądy, które często są po prostu krzywdzące. Jednakże nie od dziś wiadomo, że tam, gdzie w grę wchodzą emocje, trudno o obiektywizm. A tego obiektywizmu czasem mocno brakuje. Choć z drugiej strony każdy opisuje swoje przekonania na podstawie przeżytych doświadczeń, a i choćby były one krzywdzące i hiperbolizowały pewne zjawiska, tego typu treści również są bardzo potrzebne. Ukazują pewne tendencje, poszerzają horyzonty. Każdy czyta je na własną odpowiedzialność i tylko od niego zależy, co z tą wiedzą zrobi - czy przyjmie wszystko bezkrytycznie, czy postanowi nałożyć filtr i wypracować własne poglądy. Dzięki za wyrażenie opinii! @icman Tak samo można zarzucić kobietom, że swoją chęcią dominacji i pozyskiwania atencji wymuszają na partnerach służalczość. Moim zdaniem to błędne koło, bo jedno wynika z drugiego, a drugie z pierwszego: ta machina pt.: "on ma mnie zabawiać" i "muszę ją zabawiać" kręci się w kółko i mocno zazębia. Pytanie, czy chcemy szukać winnych początku "ruszenia tej machiny", czy pracować nad sobą (i być może kolejnymi pokoleniami) na tyle, by nie być jej częścią i dzięki temu tworzyć satysfakcjonujące relacje. Mogłabym napisać, że biologicznie to mężczyzna nadaje relacji ramę i kierunek, a kobieta winna się temu podporządkować, ale wtedy zrzuciłabym winę na mężczyzn. A to byłoby o tyle nie fair, że to mężczyźni częściej wykazują się chęcią opieki i niesienia pomocy partnerce, a niektóre kobiety niestety to wykorzystują i przeciągają linę w nieskończoność. A mogą, bo już nie są zależne finansowo od mężczyzn lub mają tyle atencji z zewnątrz, że mogą sobie zapewnić finansowanie "gdzie indziej". Wiadomym jest, że większość z nas naturalnie kieruje się swoim interesem, ale smutno się robi, gdy interes przesłania chęć autentycznego budowania trwałej relacji z druga osobą. Gdy interes jednostki jest ważniejszy od wypracowania wspólnego interesu.
  21. Witajcie, W nawiązaniu do tematu chciałam przedstawić swój punkt widzenia i zadać Wam, Dziewczyny, kilka pytań. Mój punkt widzenia (mam nadzieję, @mac, że się nie zagotujesz, w imię idei, że "znowu baba wpie*dala się ze swoimi mundruściami). Z racji tego, że pochodzę z rodziny, w której to ojciec trzymał ramę, podobny zresztą jest mój brat, naturalnym było dla mnie, że to kobieta powinna być uległa względem mężczyzny. Nie mylcie tego jednak z byciem szeroko pojętą postawą służalczą: związek rodziców opierał się (czas przeszły, gdyż ojciec zmarł wiele lat temu) na dobrej wzajemnej komunikacji, lojalności i dbaniu wzajemnie o potrzeby, przy czym do niego należało ostatnie zdanie. Mama, choć silna babka (co pokazał idealnie czas po śmierci taty), była względem niego uległa. I dla mnie to był wzór, który chciałam powielać w swoich przyszłych relacjach. Czy udało się go powielić? Do czasu: NIE. Dlaczego? 1. Ponieważ mój pierwszy facet pochodził z rozbitej rodziny, w której mieszkał z bardzo emocjonalną mamą, a ojciec, choć również mieli kontakt, wykazywał postawę turbo uległą (DDA bardzo związany ze swoją matką, do której nawet w wieku 50 lat woził do innego miasta brudne gacie do uprania, choć pralkę miał, mieszkanie też). Ja w tym związku naturalnie przejęłam rolę matki/mentorki, choć nie uśmiechało mi się to i z czasem stawało powodem do ostrej wymiany zdań a później frustracji i w końcu rozstania. Przedstawiałam mu swój punkt widzenia, namawiałam, by podejmował jakieś aktywności w męskim towarzystwie, ale to nie mogło się udać, bo u mnie skończyło się tylko na gadaniu. Gdy podesłałam mu to Forum, powiedział, że to jakaś banda nienawidzących kobiet facetów i czy chcę, by zaczął to czytać i mnie lać? Powiedział, że jeśli chcę twardego faceta, powinnam sobie poszukać w innej kulturze (w domyśle: islam), bo jemu jest dobrze jak jest, Moim błędem było tutaj jedynie gadanie, zamiast nauczenia się przejawiania uległej postawy, by wymusić na nim zmiany w zachowaniu. Tak, wymusić, bo musiałby mocno wyjść ze swojej strefy komfortu budowanej na świadomości relacji jego rodziców. 2. Drugi związek, o wiele krótszy, podobnie - początkowo facet sprawiał wrażenie bardzo zdecydowanego i dominującego, ale kolejne miesiące pokazały, że owa władczość = pełna kontrola nad moim życiem i robienie emocjonalnych jazd. Kontrolował wszystko, chciał, bym zmieniła styl ubioru, tłumaczyła się z każdej sytuacji, w której jestem dostępna na komunikatorze, a jemu nie odpisuję od razu, przetrzepywał mi ciągle telefon, zarzucał, że jestem za mało emocjonalna i co ze mnie za kobieta, która nie lubi się kłócić. Wkurzał się, że mimo usilnych prób, nie wyzwala we mnie zazdrości. Długo nie wytrzymałam. Powód jego zachowania też z czasem stał się oczywisty, gdy poznałam jego rodziców - mama nosząca spodnie i nieznosząca sprzeciwu, ojciec typowy beciak zgadzający się na wszystko. Wyczułam, że Ex2 przejął po swojej matce wiele cech, które uważał za atrakcyjne. Gdyby ograniczył się do bycia dominującym, byłoby spoko, ale był zbyt emocjonalny i szukał rollercostera, więc to nie mogło się udać. Rozpisałam dość obszernie swoje doświadczenia w związkach, by zwrócić uwagę na to, że mimo wyniesienia z domu przekonania, że kobieta powinna być uległa, trafiałam na facetów, którzy wymuszali swoją postawą moją dominację (Ex1) lub trzymanie ramy w momentach wybuchu emocji ze strony faceta (Ex2). I to ja się dopasowywałam do nich zgodnie z ideą bycia uległą 🤪 Taki mindfuck. I takich postaw wśród mężczyzn mojego pokolenia (29.l.) widziałam przez lata i nadal widzę całe mnóstwo. Koledzy nieraz pytali mnie o radę dot. ich problemów męsko-damskich, a gdy wyjeżdżałam czy to z linkiem do tego Forum, czy choćby dając im zajawkę tego, że kobiety lubią dominację, atencję i kierują się często emocjami, uznawali, że to na bank tak nie jest, bo przecież kobiety to romantyczki i kochają kwiaty. I że to ze mną jest coś nie tak, skoro mam takie podejście Była też inna grupa kolegów - oni uważali moje postrzeganie (na gruncie bardziej redpillowym) za atrakcyjne i chcieli się wiązać. Tu pozwolę sobie zacytować: Co do zasady zgadzam się z tą wypowiedzią, niemniej w moim przypadku atencja pojawiała się z inicjatywy facetów, a nie mojej potrzeby bycia adorowaną. Wiem, trudno w to uwierzyć, ale jak baby mają nie mieć atencji, skoro faceci sami robią z nich atencjuszki? Na moje wyrażenie opinii w stylu: "chłopaki, zastanówcie się dwa razy, zanim się hajtniecie, bo potem kobiety mogą trzymać Was finansowo i prawnie w garści", "nie zabieraj laski na pierwsze randki do drogich miejsc, niech ona też da coś od siebie, nie płać za nią, nie rób z siebie szmatki, bo laska może tego nie docenić. Jeśli chcesz, to za nią płać, ale dopiero gdy doceni Twoją osobę i na to zasłuży" "Nie daj się wciągać w kłótnie z dupy, im bardziej będziesz opanowany, tym bardziej ona się na ciebie napali" otrzymywałam nierzadko: "Granita, Ty to masz super punkt widzenia, łooooooo, powinno być więcej takich kobiet jak ty" - a wolałabym usłyszeć "kurczę, chyba coś w tym jest, podeślij link do Forum/namiary na książki/podcasty". Kumacie? Intencja może być jak najbardziej altruistyczna, a i tak część kolesi zechce połechtać babskie ego, bo przecież przyzwyczajeni są do komplementowania kobiet za nic ☺️ Cytat idealnie oddający, co mam na myśli: Obecnie nie przejawiam już chęci wchodzenia w ten temat, nawet gdy znajomi pytają mnie o rady/opinię, bo jestem zniechęcona ww. przykładami z przeszłości. Po prostu odsyłam do Forum. Co z tym zrobią, ich broszka, ja nie mam już siły na tłumaczenie się z czegoś, co jest dla mnie oczywiste. O kobietach-koleżankach, które przejawiają typowo kobiece (opisywane na tym Forum) cechy nie wspomnę, bo gdy demaskowałam ich pobudki w momencie, gdy chciały coś wymusić np. płaczem albo plotły o tym, że facet powinien mieć x hajsu, super samochód itp (znamy temat), wchodziłam na ścieżkę wojenną Uważam, że idealne byłyby szkoły dzielone na płcie. W męskich - nauczyciele - mężczyźni (najlepiej świadomi redpilla), w żeńskich nauczycielki hołdujące zapoznanie z paradygmatem biologicznym kobiety, zwracające uwagę na cechy kobiece i to, że jedną z nich powinno być docenianie mężczyzny. Mam bowiem wrażenie, że to właśnie brak doceniania facetów przez ich kobiety (matki, siostry, partnerki, koleżanki) buduje w nich brak pewności siebie. I tym samym poddańczą postawę względem kobiet. Wizja mocno idylliczna biorąc pod uwagę dzisiejsze "standardy" i turbo lewicowe społeczeństwo, w jakim żyjemy. Obecnie ratunkiem mogłyby być: może wtedy mężczyźni mieliby szansę spojrzeć na kobiety bardziej krytycznym okiem i zacząć od nas wymagać. Pytania do Pań: 1. Jak ustosunkowujecie się na co dzień do swojej wiedzy pozyskanej z Forum? 2. Czy - jeśli zgadzacie się z ideą Forum - przekazujecie link lub redpillowe zajawki dalej? 3. Czy reagujecie, gdy widzicie wśród bliskich Wam mężczyzn (wdziałam Twój temat, @Amperka dotyczący Twojego brata i szacun za Twoją postawę i chęć pomocy) postawy służalcze względem kobiet/gdy dostrzegacie wśród kobiet postawy typu "mi się po prostu należy"? Zapraszam do dyskusji.
  22. Sens zdania i porównanie w pełni logiczne, ale może być potraktowane jako zestawienie jeden do jednego kobiety z dzieckiem do zużytej gumki. A poprzez to wywołanie negatywnych emocji i niepotrzebnej ich eskalacji. Niemniej zgadzam się z tym, że ludzie (niezależnie od płci) najczęściej będą wybierali partnera/rkę bez bagażu. Sama, mając do wyboru dwóch interesujących mężczyzn, wybrałabym tego, ktory nie ma dzieci. Stąd też nie mogłabym winić faceta o brak chęci zaangażowania, gdybym miała dziecko. Już z posiadaniem zwierząt bywają problemy, a co dopiero taki kwiatek
  23. Uszczęśliwiło mnie, że pomimo, iż wczoraj mój chłop nie mógł się nasmakować zrobionych przede mnie schabowych i rzucał się na nie przez cały dzień, to zostawił mi ostatniego na dzisiejszy obiad (nie mieszkamy razem). Zostawił, choć widziałam, z jakim wyrzeczeniem się to wiązało 😁 Dodatkowo w końcu możliwość przesłuchania w spokoju nowego albumu Rammstein. Nic nie czyni mnie szczęśliwszą.
  24. Z racji tego, że ostatnio jesteśmy z moim facetem na etapie poszukiwania najbardziej cringe'owych produkcji, wzięliśmy na warsztat to coś. Nie mogę nazwać tego filmem, gdyż: - fabuła nieznana. Mnóstwo tanich scen pseudoporno, które nie wnoszą niczego poza ciarkami żenady. Żeby chociaż towarzyszyły temu jakiekolwiek emocje, ale gdzie tam. Kawałek cycka, wibrator i zwierzęca mina aktora-drewna, który sprawia wrażenie, jakby seks był jedyną aktywnością życiową. Serio, nie sądzę, by tak żenująco odegrane sceny mogły wzbudzić jakiekolwiek emocje wśród kobiet powyżej 15 r.ż. - dialogi mogę zliczyć na palcach jednej ręki, a były równie żenujące, co sceny seksu, więc naprawdę trudno przebić niżej ten poziom. - 90% filmu to slow motion - miałam wrażenie, jakbym oglądała pocięte i niezwiązane ze sobą kawałki teledysków. Nie ma ani jednej sceny, o której mogłabym powiedzieć choćby: "ujdzie". Ten film to jest dramat, kur...😁 Jedyne, co mogło wpaść w oko, to ładne widoczki, bo sceny kręcono w milusich sceneriach. Powtórzę: jeśli którejkolwiek kobiecie seria 365 dni przypadła do gustu pod kątem: "ja też bym tak chciała", radziłabym zaktywizować obszary odpowiedzialne za autorefleksję lub rozważyć terapię. Piszę to zupełnie serio, bo jeśli tego typu treści mogą jakkolwiek kształtować preferencje kobiet, to biada nam wszystkim 🙄
  25. Na początku powinnam była dodać: "dla mnie". Znam kobiety, które lecą głównie na wygląd, ale znam też takie, dla których inteligencja jest od wyglądu ważniejsza/równie ważna i sama zaliczam się do tej grupy. Posiadanie zasobów może być wynikiem zaradności. Ale pisząc o tym w powyższym kontekście miałam na myśli, że nie mogłam wymagać od faceta więcej, niż od siebie w aspekcie posiadania większych finansów, lecz wyszłam z założenia, że skoro sama dbam o swój rozwój finansowy, by nie być zależną od kogokolwiek, to mój mężczyzna również powinien zacząć przejawiać taką chęć. By nadal być w moich oczach męski. Jako potencjalna "głowa" rodziny. Nie sponsor. Zwykle kobiety kierują się pragmatyzmem, mężczyźni logiką - nie ma w tym nic odkrywczego. Co do hipergamii - rozumiem ją (być może błędnie) jako szukanie lepiej prosperującego/z lepszą pulą genów samca i przeskakiwanie z gałęzi na gałąź. W tym przypadku po prostu odeszłam i nie chciałam długo wchodzić w żadne relacje, więc nie mogę powiedzieć, że "przeskoczyłam". Z drugiej jednak strony kolejne lata zaowocowały w poznanie mężczyzny równie zaradnego jak ja. Więc jeśli spojrzeć na to z tej strony - tak, hipergamio, witaj Nie, niczego mi nie finansował (właściwie jego ojciec ), wszystko było dzielone na pół. Nawet rachunki za spożywkę. Pamiętam, jak przesiadywaliśmy nad tymi rachunkami i podkreślaliśmy, co jest "moje" (np. jakiś kosmetyk") albo "jego" (gadżety, gierki itp.), a potem się odpowiednio rozliczaliśmy co do grosza. Uważam, że to było dobre i sprawiedliwe, choć logistycznie męczące Poza tym dziwnie czułabym się, zabawiając za hajs jego taty. Byłam z nim, bo wtedy jeszcze kierowałam się romantyzmem i byłam diablo zakochana Owszem, nie wszyscy inteligentni ludzie są pewni siebie, ale zdarzają się takie połączenia. Samo poczucie humoru z inteligencją ma tyle wspólnego, że osoby inteligentne szybciej "łapią" niedopowiedzenia w żartach, potrafią szybciej łączyć nawet absurdalne wątki, cechują się wyżej rozwiniętym abstrakcyjnym myśleniem, potrafią odwinąć się dobrą ripostą i zwykle mają spory dystans do siebie/świata. Poza tym tutaj też dobrze byłoby odróżnić inteligencję jako taką, czyt. "techniczną" od inteligencji emocjonalnej. A tak btw: dla mnie introwertycy są najbardziej sexy, nigdy nie podobali mi się ludzie skupiający na sobie uwagę otoczenia. Nie zgodzę się, że żart wypowiedziany przez przystojniaka musi mieć lepszy odbiór niż opowiedziany przez gościa z niższym SMV. Dla kobiety, która ceni głównie wygląd - tak, dla kobiety, która ceni głównie poczucie humoru - nie. Mam sporo bardzo nieatrakcyjnych dla mnie fizycznie kumpli, którzy potrafią swoją charyzmą i poczuciem humoru zbałamucić nawet i te bardzo ładne kobiety. Tak samo w drugą stronę - mam kilka koleżanek, które uważają, że mam beznadziejny gust i mój facet kompletnie im się nie podoba. A dla mnie jest turbo seksowny i przystojny. Pytanie, co komu wystarczy do podniecenia. Dla kogoś to będzie sam wygląd, dla kogoś innego wygląd+inteligencja, dla kogoś jeszcze wygląd+status i tak dalej. Rozumiem, że z perspektywy mężczyzny uważasz, że sam wygląd warunkuje podniecenie. Jasne, moim zdaniem u większości ludzi to tak działa, niezależnie od płci. Ja z kolei mam tak, że nie odczuję podniecenia i chęci uprawiania seksu tylko dlatego, że gość mi się podoba wizualnie. Potrzebuję do tego "wymasowania mózgu", czyli ciętych ripost (lubię prowokować takie wymiany zdań i "dowalanie sobie" w żartach), poczucia humoru podobnego do mojego (czyli im czarniejsze, tym lepiej), dystansu do siebie plus szybkiego łapania różnych, na pozór niepołączonych ze sobą wątków (co w moim mniemaniu jest przejawem inteligencji). Wtedy dopiero taki facet zaczyna być dla mnie obiektem seksualnym. Powtórzę: uważam, że wygląd jest ważny, chemia również, ale samo to nie wystarczy, by pójść z kimś do łóżka.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.