Skocz do zawartości

Granita

Użytkownik
  • Postów

    55
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Granita

  1. Współczuć wyboru leniwej partnerki -manipulatorki. Ale obstawiam, że postawienie sprawy na ostrzu noża (czyli powiedzenie wprost, co się nie podoba i czym może grozić brak zmiany) mogłoby ją zmotywować do odpowiednich działań i zastanowienia nad sobą. Ale w tym wypadku kluczowe jest trzymanie ramy, kobieta powinna obawiać się zamiany na lepszy model.
  2. Miałam identycznie spostrzeżenia po dwóch swoich związkach - uznałam, że skoro relacje mają polegać na wiecznym przeciąganiu liny zgodnie z zasadą "moje na wierzchu", to pierdzielę, bierę kota. Ale po dwóch latach robienia uników poznałam mężczyznę, z którym związek pokazał mi, że może to polegać na obopólnym wsparciu, zrozumieniu i grania do jednej bramki - bez niedopowiedzeń, gierek, manipulacji, kłótni. Dlatego wierzę, że są osoby, z którymi jest nam bardzo po życiowej drodze. Ale rozumiem też, jak trudno je spotkać w tych popsutych feminizmem czasach.
  3. Jasne, w pełni zasadnym jest, że nie chcemy ranić osoby, na której nam zależy. Jednak w mojej ocenie nie powinniśmy naginać się dla kogoś tylko dlatego, że w innym wypadku będzie smutny. Związek to dwie osoby, które powinny nawzajem dbać o swoje potrzeby i potrzeby te wprost artykułować, a jeżeli mówienie o nich ma prowadzić do płaczu, to dostrzegam tu brak zrozumienia dla (w tym wypadku) partnera czy wręcz manipulację. Jeśli Twoją byłą partnerkę zraniło konkretne słowo i przestałeś go używać - to jest bardzo ok. Ale gdyby reagowała płaczem na każdą próbę zwrócenia na coś uwagi lub konstruktywną krytykę - moim zdaniem to byłoby juz naruszanie Twoich granic i nieliczenie z Twoimi potrzebami. Niestety - pełna zgoda. Od siebie dopowiem, że wynika to często z potrzeby bycia docenianą, przeglądania się w oczach partnera i badania gruntu, "czy nadal mu się podobam", co daje poczucie bezpieczeństwa w relacji. Nawet kobieta, która kocha siebie (w zdrowym znaczeniu) i jest świadoma swoich wad, będzie chciała być "tą naj" w oczach mężczyzny, na którym jej zależy. Choć w dobrych, dłuższych relacjach, jeśli poczucie bezpieczeństwa jest na wysokim poziomie, nie będzie już facetowi wierciła dziury w brzuchu, mając świadomość, że skoro ją wybrał, to znaczy, że akceptuje. Swoją drogą dziękuję Ci za ten komentarz - otworzył mi oczy na to, że nie tylko kobieta męczy się z takim podejściem, ale może to stanowić też problem dla mężczyzny, mieć wpływ na jego postrzeganie partnerki i zapewne obniżać jakość związku.
  4. A tak szczerze: milczycie, żeby nie urazić kobiety, czy dlatego, że jesteście świadomi potencjalnej dramy, którą ona wywoła, a wolicie mieć święty spokój i żyć zgodnie z zasadą: "lepsza taka baba niż żadna"? Jeśli mowa o etapie randkowania, to zasadne byłoby mówienie wprost, na wejściu, jeśli panna nie spełnia wymagań - może choć część z nich zreflekowałaby się na tyle, by uznać, że żadne z nich chodzące cuda i nie powinny tak gwiazdorzyć, by poznać fajnego gościa. Natomiast w kwestii postępującej już relacji, której nie zamierzacie kończyć - no właśnie, z czego wynika to "przemilczenie"? W mojej ocenie rynek matrymonialny uzdrowiłoby określanie męskich wymagań na wejściu - nie mówię oczywiście o chamstwie, ale przykładowo stwierdzenie: "nie jesteś w moim typie" może dałoby której księżniczce do zrozumienia, że sama nie powinna mieć wymagań z kosmosu. A w związku - cóż, nikt nie mówił, że zawsze będzie cukierkowo i jeśli panna się zapuszcza/zaczyna odwalać numery, należałoby ją o tym poinformować i dać do zrozumienia, że to i tamto jest nieakceptowalne. Jednak mam wrażenie, że większość mężczyzn nie zwraca kobietom uwagi, wychodząc z założenia, że nie potrzebują dramatów lub z obawy przed utratą dostępu do uciech cielesnych. Skoro już bawimy się w równouprawnienie, to powinno być sprawiedliwie, dla obu płci. Ale dopóki kobiety nie przestaną być stawiane na piedestale, marne widzę na to szanse.
  5. Osoby DDA/DDD mogą być bardziej podatne na brak zadowolenia z życia, a powodów może być ogrom - od wyuczonej bezradności, przez stawianie się w roli ofiary po brak wystarczająco dużej ilości emocji (tych negatywnych także). Muszę jednak przyznać, że obecnie spotykam bardzo mało osób, które potrafią cieszyć się z tego, co mają i doceniać teraźniejszość. Większość (niezależnie od tego, czy dzieciństwo było zdrowe) żyje przeszłością lub przyszłością, narzeka, porównuje się do innych (często do multimilionerów bądź instacelebrytów przedstawiających swoje "idealne życie), ale zamiast skupiać się na sobie i ewentualnie inspirować innymi, kończą na porównaniach, w których wypadają gorzej - i nadal z tym nic nie robią. Mam wrażenie, że takie podejście to plaga naszych czasów, a internet zdecydowanie nie pomaga większości w budowaniu samooceny - nawet jeśli jesteśmy świadomi pułapek, w które wpadamy jako chociażby obserwatorzy "idealnych żyć" i tak w nie podświadomie wpadamy. Dlatego zrezygnowałam z portali społecznościowych i skupiam się tylko na tym contencie, który daje mi wartość, tj. inspiruje do zmian na lepsze. Dodatkowo poucinałam też dużo znajomości, bo złapałam się na tym, że przebywając wśród ludzi - narzekaczy, obniża się mój nastrój i zaczynam poddawać w wątpliwość swoje szczęście. A przecież mam zdrowie, pracę, dach nad głową, garstkę kochanych ludzi, chęć rozwoju na różnych płaszczyznach, za oknem piękne widoki na góry i lasy - zatem mam wszystko. Czy rozważałaś medytację? Psychoterapię? Aktywności, które mogą sprawić, że poczujesz się potrzebna (np. wolontariat)?
  6. Mam dokładnie to samo. Cieszy mnie, że trafiłam na mężczyznę, który- otaczając mnie opieką - sprawia, że chcę się poczuć zaopiekowana i "podążam za nim", bo mu ufam i szanuję. I to też nie jest tak, że sam podejmuje kluczowe decyzje, bo zawsze pyta mnie o zdanie i chce, żebyśmy oboje byli zadowoleni. Zupełnym przypadkiem jednak jego decyzje są w pełni zgodne z tym, co uważam za słuszne Ale to też pewnie kwestia dobrego dobrania się pod kątem fundamentów, kluczowych wartości i podobnego spojrzenia na świat. Byłam kiedyś w relacji, w której wchodziłam w tryb rywalizacji i męską energię - wynikało to z tego, że partner był bardzo zaborczy, emocjonalny i na każdym kroku podkreślał swoją wyższość. A - jak wyżej wspomniała @Nakhema - "jak ktoś jest królem, to nie musi mówić, że nim jest". Święte słowa.
  7. Zdziwiły mnie komentarze pod zalinkowanym postem, bo dla mnie od zawsze to oczywistość, dla mojego partnera również. Ilekroć któreś z nas wraca do domu, drugie wita go od razu buziakiem, uśmiechem i pytaniem, jak minął dzień. Nie wyobrażam sobie nie witać w ten sposób i nie być witaną. Jak dla mnie to wyraz miłości, troski i radości na widok drugiej osoby. Co do "bombardowania emocjami" - z natury tego nie robię nawet sobie, więc tym bardziej nie obarczałabym tym chłopa, tak samo jak po powrocie do domu też nie chciałabym być tym obciążana. Powrót do domu/koniec pracy zdalnej = odpoczynek i czas na regenerację. Mamy taką zasadę, że po pracy każde z nas ma co najmniej pół godziny "dla siebie", by zredukować stres, wyciszyć się, zająć sobą w spokoju. Sprzątanie chaty czy jakiekolwiek inne obowiązki mogą poczekać, priorytetem jest odpoczynek i dobre samopoczucie. Natomiast kumam, o co chodzi, bo byłam kiedyś u koleżanki na herbatce i w pewnym momencie z pracy wrócił jej mąż. Tylko otworzył drzwi, a ta z miejsca z mordą: NO WYNIEŚ TE ŚMIECI, ILEŻ MOŻNA MÓWIĆ!" Chłop chyba przyzwyczajony, karnie wziął śmieci i poszedł, ja w szoku, że tak można się komunikować, a kumpela zadowolona, że mąż taki posłuszny. Powiedziałam jej tylko w żartobliwym tonie coś w stylu "no weeeeź, chłopa tak męczyć, jak nawet nie zdążył odpocząć ;)", co spotkało się z totalnym brakiem zrozumienia i skwitowaniem: "o co ci chodzi, przecież nie narzeka!" A chłop nie narzeka dla świętego spokoju, tym samym wpadając w błędne koło...
  8. Dopytam z ciekawości - czy pisząc "jakiś" masz na myśli, że w/ w sytuacje są identyczne bez względu na SMV " rodzynka"?🤔 Tak, chodzi o sam fakt pojawienia się samca w otoczeniu, nawet jeśli w "prywatnych" okolicznościach nie byłby brany pod uwagę przez te kobiety.
  9. Dziwi mnie, że feministkom to nie przeszkadza - ja to odbieram tak, że taka i taka ilość kobiet nie jest w stanie objąć danego stanowiska z uwagi na brak kwalifikacji, więc trzeba je tam odgórnie upychać. I nie ma to związku z posiadanym doświadczeniem i kwalifikacjami. Trzeba im POMÓC, co kłóci się z ideą bycia silną i niezależną.🙆‍♀️ A co do współpracy z kobietami - będąc babką nie jestem tak obiektywna, jak wypowiadający się Panowie, natomiast zauważyłam w firmie, w której pracuję, zależność, zgodnie z którą kobitki pracujące w mieszanym towarzystwie lub z przewagą mężczyzn i zajmujące wyższe stanowiska są bardziej profesjonalne i merytoryczne, natomiast gdy w obrębie typowego "babińca" pojawi się jakiś mężczyzna, wjeżdża podświadomie rywalizacja o względy samca i współpraca pomiędzy nimi przestaje być profesjonalna. Pewnie ma to też związek z wiekiem, nabytym doświadczeniem i stanowiskiem, jakie się zajmuje. Mam to szczęście pracować w grupie pierwszej i nie dostrzegam cringe'owych zachowań czy durnych gadek dla atencji.
  10. Ciekawe, czy "zszokowane" postawą polskich panów Ukrainki na dłuższą metę byłyby w stanie docenić takiego partnera, czy poszłyby w schemat utraty szacunku dla samca, a za tym obniżonego libido w stosunku do niego. Osobiście bardzo pozytywnie odbieram mężczyzn, którzy mocno partycypują w opiece nad dziećmi (dla dziecka także jest to wysoce pożądane, by tworzyło z ojcem silną więź), a jednocześnie przykro mi na myśl, że sporo kobiet przeciąga strunę zgodnie z zasadą "więcej, więcej!", nie doceniając tego, jaki skarb mają w domu. Znam sporo par z dziećmi, dla których standardem jest, że oboje rodziców spędzają z pociechami podobną ilość czasu - oboje pracują, dzielą się obowiązkami. Gdy mąż idzie na siłkę czy piwo z kumplami, ona zostaje z dzieciakami, gdy żona wychodzi do kosmetyczki czy z koleżankami, on opiekuje się dziećmi. I wśród tych par zauważam bardzo duży szacunek względem siebie, mam wręcz czasami wrażenie, że posiadanie dzieci ich do siebie zbliżyło. Trudno mi jednak określić, czy podejście w tych parach stanowi większość, możliwe, że nie. Wiekszości mężczyzn w Polsce od dziecka wbija się do głowy poczucie odpowiedzialności i dbania o kobietę, natomiast dziewczynki rzadko kiedy uczone są WDZIĘCZNOŚCI i pokory, a to już w konsekwencji prowadzić może do wykorzystywania i przemocy psychicznej względem partnera - ojca ich dzieci. Konkludując: wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Ukrainki mogą być początkowo zachwycone podejściem polskich ojców, pytanie jednak, na ile doceniałyby ich później jako partnerów. To samo Polki zachwycone władczością Ahmeda - po jakim czasie zaczęłoby im przeszkadzać, że wszystko muszą robić przy dzieciakach same? A serio mam wrażenie, że wystarczyłoby nauczyć się doceniać osobę, KTÓRĄ SIĘ WYBRAŁO, by tworzyć satysfakcjonujące relacje. Wiem, idealistka ze mnie
  11. W komentarzu z 9.10.2022r. napisałam, że ja 29, a partner 36. Teraz, wiadomo, 30 i 37.
  12. Witajcie, Czynię mały update po przeszło roku (ależ ten czas leci), z góry dziękując za wszelkie rady i sugestie poczynione w tym wątku Libido partnera skoczyło finalnie mocno do góry w związku z tym, że: - w końcu rzucił fajki (po przeszło 15 latach palenia) i trzyma się w tym postanowieniu już prawie rok; - zmienił pracę na mniej stresującą; - zaczęłam przemycać do przygotowywanych posiłków więcej białka, warzyw i dobrych tłuszczyków kosztem węgli, co wpłynęło nie tylko na sylwetkę, ale i ogólny wzrost energii; - włączył aktywność fizyczną. Ciekawe jest to, że sam latami był przekonany, że jego poziom libido, który opisywałam tutaj rok temu, jest dla niego na normalnym poziomie, ale przy zminimalizowaniu stresu i włączeniu zdrowszego trybu życia ten "nowy", wyższy poziom stał się "nową normą" i trwa od kilku miesięcy. Zgodnie też z sugestiami kilku osób Tutaj wejrzałam w głąb swojej kopułki i przepracowałam pewne schematy, które mogły wpływać na moje potrzeby seksualne (które okazały się bardziej psychiczne niż fizyczne). Na ten moment jest super, a co życie przyniesie, to czas pokaże:)
  13. Zgłaszam się! Zawsze intrygowali mnie ci nieśmiali i niezbyt odzywający się do dziewczyn koledzy (podkreślam: "do dziewczyn", czyli chłopcy/mężczyźni, którzy wstydzą się dziewczyn, ale mają choć jednego kumpla, z którym spędzają czas - z perspektywy kobiety to dość istotne, bo osoby nieodzywające się zupełnie do nikogo mogą wzbudzać niepokój, a nie zainteresowanie). Faceci, którzy nie kłapią jęzorem, nie pajacują, nie cwaniakują (szczególnie do/w pobliżu kobiet) sprawiali dla mnie zawsze wrażenie takich, którzy nie muszą usilnie starać się o czyjeś uznanie. Ale jest jeden warunek, o którym już tutaj wspomniano - postawa ciała i ogólna prezencja [dbanie o siebie rozumiane jako ogarnięta higiena i schludne, czyste ciuchy i buty(!)]. Jeśli nieśmiały wobec kobiet facet jest przygarbiony, sprawiający wrażenie, jakby miał się zaraz schować w sobie, może to wzbudzać - zamiast zainteresowania - współczucie, a to nie sprzyja pożądaniu. Tacy mężczyźni mogą być intrygujący (w moich oczach), gdy: - mają jakąś swoją smykałkę, o której mogą gadać godzinami (pasja zawsze mile widziana i punktowana) - prezentują pewną siebie postawę (nawet jeśli tylko wśród kumpli - wtedy widać, że czują się ze sobą dobrze) - nie zależy im na opinii innych (obcych ludzi) - są zadbani (wygląd pokazuje, czy dana osoba akceptuje siebie i dobrze czuje się w swojej skórze). Aż przypomniał mi się taki jeden kolega z LO z innej klasy - outsider, przerwy spędzał najczęściej z książką, miał taki wiecznie zamyślony wzrok i zajebisty uśmiech politowania, gdy jego kumple głośno pajacowali. Zwrócił moją uwagę (i nie tylko moją - sporo dziewczyn było nim zaintrygowanych) właśnie takim (z pozoru czy nie) luzem i wybombaniem na skakanie wokół panienek. Nie był wysoki ani przystojny, nie zwróciłby na siebie uwagi na ulicy, ale przez swoją postawę miał "to coś". Pewnego razu akurat wracaliśmy razem autobusem i samo to, że usiadł obok (bo nie było innego wolnego miejsca) sprawiło, że zrobiło mi się gorąco :D Po krótkim "cześć - cześć" minęło chyba kilka minut, zanim zapytał: - co tam? I wiecie - gość się ewidentnie zaczerwienił, ja też spaliłam buraka, bo byłam w szoku, że WOW, ODEZWAŁ SIĘ DO MNIE. Potem już zaczęliśmy gadać z większym luzem, też w szkole, ale nadal wzbudzało to we mnie emocje - do tego stopnia, że sporo o nim rozmyślałam także wieczorami;) Ale byłam grzeczna, miałam chłopaka, więc nie bawiłam się w pogłębianie znajomości. To tyle w temacie wzbudzania emocji w niektórych kobietach. Pamiętam jeszcze, że kilka koleżanek kłóciło się o to, z którą zatańczy na studniówce :P To się spina z tym, co często powielane jest na forum - jeśli sprawiasz wrażenie niedostępnego, możesz zaintrygować. Warto jednak pamiętać, że nie będzie to działało na wszystkie samice - te, dla których powietrzem jest atencja i rollercoaster emocjonalny, raczej nie zwrócą uwagi na spokojnego gościa, który nie będzie wychodził z inicjatywą. Możesz być spokojny i nieśmiały w stosunku do kobiet i jednocześnie pewny siebie, dobrze czujący się w swoim towarzystwie i ogarnięty życiowo (dbasz o swoje zdrowie, wygląd i jesteś samodzielny) - wtedy jak najbardziej możesz kogoś zaintrygować. Pytanie tylko, w jakiego rodzaju kobiety celujesz. Ja zawsze stawiałam na spokojnych i introwertywnych i wiem, że takich kobiet jest sporo :)
  14. W początkowej fazie relacji wolę kokietować, okazywać zainteresowanie rozmową, postawą ciała, uśmiechem. Ale to mężczyzna musi zainicjować pierwszy kontakt fizyczny - czy to złapanie za rękę, pocałunek, później seks. W związku wyznaję zasadę wzajemności - uważam, że należy się podrywać/zaskakiwać niezależnie od płci.
  15. Tak, też jestem z obozu tych, które mają fisia na punkcie "otoczki". Seks może trwać 5 minut albo godzinę i każdy będzie genialny, jeśli pójdzie za tym mocne pożądanie. Przecież nawet samego loda można robić z pasją 😁 Super są i szybkie numerki i długie, romantyczne gry wstępne/ostrzejsze zabawy przed penetracja, byleby wynikało z potrzeby i nie było wymuszane.
  16. Bo ja jestem myszka inna niż wszystkie 🤣 Po co mam betyzować swojego chłopa, skoro konsekwencją byłaby utrata szacunku i tym samym szukanie lepszego samca? Szkoda mi na to energii, wolę inwestować w to, co mam i nie tracić do niego podziwu. Nie przychodzi mi do głowy żadna taka dziedzina - serio, mam wrażenie, że jest silny, sprawczy, bardzo inteligentny i zaradny. Nie potrafię wyobrazić sobie płaszczyzny, na której by sobie nie poradził. Ciekawi mnie jednak źródło tego pytania, bo może coś mi umyka :) Kilka razy robiłam mu masaż, czasem kończyły się obopólnym finałem (bez stosunku), ale to w moim odczuciu wchodzi do worka "seks". Gdy partner nie ma ochoty na seks, po prostu robię masaż relaksacyjny i odcinam od tego seksualnosc, żeby go nie nagabywać.
  17. Jestem zdania, że każde tematy trzeba w związku przegadywać, wobec czego rozmawialiśmy na ten temat. Choć bardziej chciałam wybadać grunt i poznać jego podejście, by wiedzieć, jak się "dopasować" - co go kręci, co nie i tak dalej. Powiedział wprost, że gdy był młodzieniaszkiem, chciało się częściej, a od paru lat libido ma na stałym poziomie i nie odczuwa częstszej potrzeby. Gdy nie mieszkaliśmy razem, widywaliśmy się co 2-3 dni i zwykle seks był w 8 na 10 takich spotkań, ale wiadomo, nowa partnerka, nowe ciało, silniejsze emocje. Po jakimś miesiącu od zamieszkania razem częstotliwość to najczęściej te 4 dni (nie wliczam sytuacji kryzysowych typu stres w pracy, osłabienie organizmu, zmęczenie, bo wtedy i mnie całkowicie odechciewa się seksu na rzecz wspierania go/opiekowania się, gdy przychoruje - tutaj faktycznie moja mózgownica przestawia się na inne tory). Gdy podczas rozmowy zapytał o moje chęci, odparłam szczerze, że najchętniej codziennie lub co dwa dni - trochę pożałowałam, bo zobaczyłam cień smutku na jego twarzy i nieco prześmiewcze (ale w tonie pełnym szacunku i z uśmiechem): "powinnaś znaleźć sobie 20-letniego jurnego byczka". Uznałam, że temat jest dla niego niekomfortowy (nie dziwię się) i może zaboleć go męskie ego, więc tylko skwitowałam, że już mam jurnego byczka przy sobie i nie chcę słyszeć więcej takich tekstów. Innym razem zainicjowałam włączenie już do seksu zabawki, przyjął to z lekkim zdumieniem, ale podobało mu się. Później o tym rozmawialiśmy i stwierdził, że jest jak najbardziej otwarty na eksperymenty. Co do samego inicjowania seksu (po dwóch dniach) - gdy próbowałam to robić, nie był zbyt chętny: "jestem zmęczony" - ok, przyjęłam, normalna rzecz "nie, bo nie będę mógł Ci się teraz odwdzięczyć" - gdy tylko chciałam mu zrobić loda po ciężkim dniu, a miałam okres i oral nie bardzo wchodził w grę w moją stronę; powiedziałam mu, że nie chcę sprawiać mu przyjemności pod warunkiem, że się zrewanżuje, ale skwitował, że źle by się z tym czuł (tu akurat muszę dodać, że konsekwentnie co kilka dni mędziłam mu nad głową, jak wielką przyjemność mam z loda i poza tym mogę dodatkowo sama siebie zaspokajać rączką - gdy któregoś dnia wzięłam się za niego znienacka i przy okazji bawiłam sobą, tak, że doszliśmy w tym samym momencie, przełamał się). Bywało, że się częściej "zmuszał", ale sprzęt zaczynał odmawiać posłuszeństwa i to go jeszcze bardziej dobijało. Rzeczywiście ten problem "awarii sprzętu" nie występuje, gdy kochamy się po takiej 4-dniowej przerwie. Twierdzi, że porno nie ogląda (tego i tak nie sprawdzę, ale nie wydaje mi się - zakładam, że jest szczery). Przyznaję, że mam problem z inicjowaniem częściej, gdy na starcie wiem, że będzie mu z tym mało komfortowo (sama nienawidzę być do czegokolwiek zmuszana, a seks to delikatna kwestia). Stąd też nie pomyślałam o tym, by proponować mu zaspokajanie mnie językiem/palcami/zabawkami (jestem pewna, że by to dla mnie zrobił), gdy sam nie za bardzo ma chęci. Za to z luzem inicjuję, gdy minęło już te kilka dni i wiem, że nie spotkam się z odmową. Zresztą - partner inicjuje częściej ode mnie (co te parę dni :P) Problem nie leży w seksie jako takim (jest zajebisty i sporo eksperymentujemy), tylko samej częstotliwości. Wszystko się da, tyle że nie chcę zmuszać chłopa do zaspokajania mnie, gdy sam nie za bardzo ma ochotę. Może powinnam zmienić myślenie - dzięki za nakierowanie. Jak wyżej - w odpowiedzi do @Brat Jan: jest to dobry trop do zmiany mojego mentalu, bo póki co mam blokadę na zasadzie: "nie chcę go zmuszać". Cholera, to jest dobre. Myślicie, że jak padnę przed nim na kolana i założę pierścień (na przykład taki wibrujący na wacława), to załatwię za jednym razem i loda i szybki ślub?
  18. Jasne, jednym z głównych biologicznych celów seksu jest reprodukcja. Ale czy to oznacza, że każdy człowiek podejmujący aktywność seksualną chce mieć dzieci? Gdyby jedynym celem seksu była chęć posiadania potomków, antykoncepcja nie miałaby prawa istnieć - bo i po co?
  19. Wolałabym nie iść tą drogą - chłop ma normalne libido, uaktywnia się co 4-5 dni, a poza tym za sobą sporo partnerek seksualnych i 36 lat - seksu nie postrzega już jak "jurny 20-latek" Niemniej dziękuję! A fuj, nie lubię chodzić na skróty😁 Z endo mam styczność średnio co dwa lata - okresowo robię sobie przegląd całego organizmu i pomimo różnych lekarzy, żaden nie stwierdził odstępstw. Może fucktycznie seksuolog i poszperanie w głowie 😕 Zastanawiałam się, ile osób odbierze ten post jako przejaw podbudowania ego i atencji - po komentarzach widzę, że sporo, ale na szczęście nie wszyscy Nie. Pierwszy związek z równolatkiem - od 15 r.ż. do 24 r.ż., oboje "szaleńczo zakochani", byliśmy dla siebie pierwszymi partnerami i gdy skończyłam studia (24l.), myślałam, że to będzie "na całe życie", opcja bombelków nie była przewidywana, bardziej na zasadzie "może kiedyś, gdy będziemy ugruntowani zawodowo". Ale z perspektywy czasu związek nie miał prawa się udać na dłuższą metę (pomimo 9-letniego stażu), bo mieliśmy pstro w głowie, a ex zapragnął kosztować innych. Drugi związek z chłopakiem dwa lata starszym (ja 24, on 26) - tu na wejściu była mowa o braku dzieci i ślubu, totalnie tego nie czułam, on zresztą też. Ale weszłam w tę relację po zaledwie 4 miesiącach od zerwania i z perspektywy czasu widzę, że to był swego rodzaju "plasterek". Teraźniejszy związek - ja 29 lat, on 36. Oboje nie chcemy mieć dzieci (zastanawiałam się nad tym w sumie, czy u mnie nie jest to jakaś forma racjonalizacji, a "zegar tyka", ale serio gdy wizualizuję siebie z dzieckiem, to zupełnie tego nie czuję. Koleżanki masowo zachodzą w ciążę, a ja odczuwam - tak w środku - jakiś rodzaj dyskomfortu, że już na zawsze będą "uwiązane". Nie mam instynktu macierzyńskiego i mam nadzieję, że się we mnie nie obudzi). Partner, jak widać, sporo starszy od poprzednich, więc też z racji wieku i doświadczeń seksualnych seks nie robi już na nim takiego wrażenia, jak gdy miał 20parę lat (sam zresztą o tym wspominał). I od razu dodam to, co napisałam wcześniej - on nie ma niskiego libido, ma chęć co 4-5 dni, więc to ze mną jest problem. Część odpowiedzi powyżej, natomiast okres singielstwa 26-28 lat, nie sądzę, by były inne czynniki wpływające na brak popędu - praca ta sama, otoczenie również to samo, kwestie zdrowotne bez zmian. Uznałam, że dla mnie triggerem dla pożądania jest więź emocjonalna, czyli związek. Naiwnie doszukuję się sarkazmu, bo póki co chcę przygotować grunt pod "Miś, strasznie mnie kręcisz i nie wiem co zrobić, żeby chciało mi się Ciebie mniej" To byłoby łatwe, proste i przyjemne, gdyby nie brak chęci posiadania bombelkow. W sugerowanym przez Ciebie przypadku w ogóle bym tu nie pisała. No i - gdybyś przeczytał cały post - mam tak od podjęcia aktywności seksualnej, a nie przypominam sobie, bym w wieku 17 lat zderzała się ze ścianą i pragnęła zostać matką Na szukanie atencji najlepiej sprawdza się wyjście na miasto, z czego również zrezygnowałam Testowane - działa tylko doraźnie I na krótką metę, bo mój partner na szczęście ma inne poglądy. Poza tym wolę nie studiować całej lektury Anala, bo zawinęliby mnie w kaftan. Dupkę też, ku jego wielkiemu zadowoleniu. Gdyby jakkolwiek partycypował w moim utrzymaniu, mogłoby tak być. To co, powinnam być jego utrzymanką i liczyć na to, że powinie mu się noga? Panowie, ja rozumiem pewne frustracje, chęć błyśnięcia na forum zabawną metaforą, ale litości... Kwestię intercyzy mamy akurat dogadaną i to *bluescreen* z mojej inicjatywy. Dziękuję wszystkim za odpowiedzi. Część z nich w fajny sposób ukazuje nie tylko brak wgłębiania się w treść posta, ale i chęć dokonywania projekcji za wszelką cenę - oczywiście to tylko moja opinia i nie musicie się z nią zgadzać Niemniej - większość jest dla mnie wbrew pozorom pomocna. Choć dziwi mnie częściowy brak dokonania próby zrozumienia tego, co napisałam wprost - że chcę seksualnego kompromisu, by, uwaga, DOPASOWAĆ SIĘ DO SWOJEGO MĘŻCZYZNY w kwestii libido, a nie szukać atencji, ruchanka na boku czy zmuszania go do częstszej aktywności. Gdy baba chce zmieniać misia na swoją modłę, to źle, gdy chce zmienić siebie, by być dla niego lepszą i zadowoloną partnerką - też niedobrze Dziękuję @SzatanK - biorę się za lekturę I pewnie zostanie seksuolog, bo może faktycznie problem jest w głowie i to od bardzo dawna.
  20. Hej W związku z tym, iż postrzegam tę Społeczność za dość dobrze zaznajomioną w tematach dot. seksualności chciałabym prosić o pomoc - czy macie jakąkolwiek wiedzę na temat zmniejszenia libido u kobiety? Treści publikowane w literaturze oraz necie nie dały mi na to odpowiedzi, większość dotyka kwestii zmniejszenia popędu u panów. Problem jest dla mnie o tyle istotny, że zaczynam już wchodzić w etap seksualnej frustracji i niemal co noc osiągam orgazmy przez sen (masturbacja niestety dodatkowo wzmaga chęć na tę formę bliskości). Problem jest ewidentnie we mnie - z każdym partnerem (obecnie jestem w trzecim związku, ten trwa niespełna 2 lata i jest najkrótszy, a nie bawiłam się nigdy w ONSy i FWB) niezależnie od stażu miałam i mam codziennie, najrzadziej co drugi dzień, ogromną ochotę na seks. Trwa to nieprzerwanie odkąd rozpoczęłam życie seksualne i tabletki antykoncepcyjne w żaden sposób również na to nie wpłynęły. Spokój miałam jedynie za czasu niemal dwuletniego singielstwa, gdy w ogóle nie odczuwałam pociągu seksualnego (w związku z brakiem partnera), a masturbacja odbywała się sporadycznie - raz na miesiąc albo i rzadziej. Niestety mój organizm tak dziwnie funkcjonuje, że gdy jestem w związku (szczególnie gdy mieszkamy razem), chciałabym się kochać choćby raz na dwa dni. Poprzedni partnerzy również mieli wysokie libido i to nie stanowiło problemu, w obecnym jednak związku chłop ma mniejsze potrzeby ode mnie, a ja nie chcę go zmuszać, bo wiemy, jak to się finalnie kończy. Reasumując - czy jest jakakolwiek opcja na obniżenie babskiego libido? (Aktywność fizyczna i przekierowanie organizmu na "zmęczenie" nie działa, to leży w głowie i jest tak silne, że nawet po ciężkim dniu/ treningu mam nadal ochotę na swojego faceta). Spotkaliście się z podobną przypadłością?
  21. Zgodzę się z Tobą pod kątem szerokiej - socjologicznej - perspektywy. Czyli zwykle większość kobiet mówi językiem emocji, a większość mężczyzn - logiki. Ale znam kilka turbo konkretnych kobiet, które komunikują się w ultra logiczny sposób, w ogóle nienacechowany emocjami. Znam też facetów, którzy lubią bardzo dużo mówić, rozwijać wątki poboczne, wyrażając w ten sposób emocje. Wiemy (w towarzystwie), że jeśli jeden z naszych tego rodzaju kumpli zaczyna opowiadać o jakiejś sytuacji, musimy zarezerwować sobie co najmniej godzinę na to, by mógł tę opowieść sfinalizować. A przy okazji poznamy całą masę wątków pobocznych, niekiedy wcale niezwiązanych z tematem głównym i zaobserwujemy przy tym szeroki wachlarz emocji. Poza tym wiele razy widziałam, jak emocjonalnie mężczyźni, a kobiety rzeczowo komunikowali/ły się po rozstaniach/utracie pracy czy zdrowia. Z socjologicznego punktu widzenia masz pełną rację, ale nie do końca zgodzę się z tą tezą w kontekście psychologicznym. Wyjątki (ludzie o określonych cechach lub sytuacje, ktore włączają/wyłączają u kogoś emocje) były, są i będą się zdarzały.
  22. Na podstawie obserwacji wielu osób obojga płci (bez widocznych zaburzeń, z rysem narcystycznym, psycho/socjopatycznym, z nerwicą, depresją, dwubiegunówką etc.) mogę stwierdzić, że zarówno przemoc, jak i określone cechy charakteru nie mają płci. Płeć moim zdaniem mają strategie adaptacyjne i reprodukcyjne. Wkurza mnie w nas, ludziach, to, że o wiele łatwiej przychodzi nam ocenianie innych i uogólnianie, stawianie tez na temat danej osoby(często niestety przez pryzmat jakiegoś poznanego wycinka), zamiast - polecę banałem - zaczęcia od siebie. Kazdy z nas ma całą masę rzeczy do przepracowania i poprawienia, a tylko części udaje się nie tworzyć (także krzywdzących) projekcji na inne osoby i tym samym odsuwać od siebie konieczność zderzenia się ze sobą samym. Wolimy oceniać, zamiast wspierać, albo chociaż olać i zająć się swoimi deficytami. To też oczywiście jeden z mechanizmów obronnych i strategii adaptacyjnej, ale czy nie wyrządza więcej złego (choćby powodując frustracje) niż dobrego - lub chociaż neutralnego? Wyżej pojawił się wątek dot. sposobu kochania przez kobiety i mężczyzn. Mam wrażenie, że każdy, niezależnie od płci - jeśli jest nieświadomy wielu mechanizmów i swoich deficytów - zakochuje się nie w osobie, ale wyobrażeniu o niej. Dla osób o mocnej psychice i nieobawiających się odarcia z romantyzmu polecam mocno książkę Davida M. Bussa "Ewolucja pożądania". Na podstawie wielu zróżnicowanych badań opisuje, z czego wynikają różnice w strategiach reprodukcyjnych poszczególnych płci (w dużym skrócie- dlaczego mężczyźni stawiają na młode i atrakcyjne samice, a kobiety kierują się zasobami samca). Dlaczego zdradzamy, jakie mamy sposoby na manipulowanie partner(k)ami i dlaczego nasze strategie często się tak różnią. Wyniki badań nie pozostawiają złudzeń - można albo się obrażać, albo zaakceptować rzeczywistość i jak najlepiej do niej zaadaptować.
  23. Łatwiej bowiem obronić swoje ego, zrzucając odpowiedzialność za niepowodzenia na innych/inne czynniki, co utwierdza w przekonaniu, że to nie z nami jest coś nie tak, tylko z nimi! Przypomniało mi się jeszcze, co mocno pomogło mi wypracować takie a nie inne podejście: 1. Zmiana środowiska - z osób, które są ciągle niezadowolone i swoją postawą ciągnęły mnie w dół, na osoby, przy których mogę wzrastać i które chcą wzrastać dzięki mnie. 2. Odcięcie się od treści ukazujących wyidealizowane życie - tu głównie mam na myśli różnego rodzaju portale, teraz chyba głównie Instagram. Jako ludzie wpadamy w mechanizm porównywania się i nawet gdy jesteśmy zupełnie świadomi, że dane treści mogą być wyidealizowane i ukazujące tylko idealne życie/związki/ciała, niemające wiele wspólnego z rzeczywistością i tak wpadamy to błędne koło, automatycznie czujemy się gorzej. Odcięcie się od tego typu treści pozwala na budowanie poczucia własnej wartości i porównywania się do innych w nieco inny sposób - kiedy porównujemy się do kogoś, kogo np. znamy, wiemy, z czego wynikają efekty jego ciężkiej pracy, ile wyrzeczeń mogło to tę osobę kosztować, możemy się na tym inspirować, mając świadomość blasków i cieni, a nie z automatu odczuwać, że jesteśmy gorsi i idealizować tę osobę. Niestety żyjemy w świecie (potrzeby) natychmiastowej gratyfikacji, która moim zdaniem docelowo prowadzi do zaburzeń psychicznych i obniżenia poczucia własnej wartości.
  24. Przez wiele lat cechowałam się sporym neurotyzmem, co mocno negatywnie wpływało na jakość mojego życia i relacji. Nastąpił pewien moment, jakiś impuls, w którym stwierdziłam, że jestem już na skraju wyczerpania nerwowego i albo zmienię nastawienie do rzeczywistości, albo się wykończę. Wówczas zaczęłam pochłaniać treści dotyczące mindfullness, zaczęłam też racjonalizować pewne zjawiska i zachowania i uzmysłowiłam sobie, na jak bardzo wiele aspektów nie mam wpływu (zachowania ludzi, pewne zewnętrzne zjawiska), a jak wielki wpływ mam na siebie i postrzeganie rzeczywistości. Schemat wyglądał w ten sposób: Wydarzyło się coś, co wywołało we mnie silny stres -> uznałam, że już mam dosyć takiego reagowania -> zastanowiłam się, jak mogę tym zarządzić -> zaczęłam szukać informacji na temat zarządzania stresem, a to doprowadziło do treści mindfullness i dotyczących treningu wdzięczności. Potem małymi kroczkami zaczęłam wprowadzać to w życie - zamiast skupiać się na negatywnych emocjach związanych z jakąś sytuacją, próbowałam ją zracjonalizować i spróbować wypracować rozwiązania, wyciszając emocje. Początkowo, wiadomo, z różnym skutkiem, ale nie poddawałam się i w końcu weszło mi to w nawyk. Podobnie jak wypracowanie w sobie chęci przeżywania całą sobą tego, co jest tu i teraz. Najpierw wydaje się to trudne, żmudne i nieintuicyjne, ale później jest coraz łatwiej, aż wchodzi w nawyk. To kwestia treningu i wręcz zmuszania się do łamania utartych schematów. Ale efekty są pozwalające
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.