Skocz do zawartości

wiosna

Samice
  • Postów

    96
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Odpowiedzi opublikowane przez wiosna

  1. 20 godzin temu, Lalka napisał:

    Ale żeś odjebała

    Hm... i tymi słowami będziesz nawoływać mnie do zachowania kultury osobistej? Cóż za pomysł :)

     

    Sądzę, że @giorgio dobrze wie, za co dostał ode mnie ten mini komiks ;) Zresztą liczę, że już się w tej kwestii porozumieliśmy.
    Zaproszenie na kawę zawsze zeruje wszelkie waśnie :D

     

    Noo, a już na ostrygi, i to od moderatora....... ;) @Rnext :D


     

    • Zdziwiony 1
  2. 10 minut temu, Gr4nt napisał:

    Jeśli tak to najpierw trzeba odstrzelić Rudą.

    Coś w tym jest :)
    Związek, a może raczej "związek", w którym nie ma szacunku do siebie nawzajem (no a tutaj go nijak nie widać), jest zwyczajnie "męczeniem dupy".

     

    Z mojej perspektywy, jeśli się kogoś kocha (bo chyba to jest podstawą do bycia w relacji, co nie? ;) ), to się go "z automatu" szanuje (czyli: traktuje fair, nie oszukuje, nie kombinuje itd). A jak tego nie ma, to pora się rozstać i już. Być może kolejna spotkana osoba będzie badziej godna zaufania i zaangażowania.

  3. 2 godziny temu, Ruda napisał:

    To, że łatwo unoszę się dumą i jestem uparta, to jest inna sprawa, ale tak mam i nic na to nie poradzę

    A może właśnie warto? ;) 

     

    Jeśli oszukał Cię i nie wyjechał, a brnie w tę historyjkę, to ten związek - według mnie - jest absolutnie bez sensu.

    Kopnęłabym w tyłek chłopaka (lub analogicznie, dziewczynę), który by tak sobie ze mnie zakpił.

  4. Z mojej perspektywy - związek, w którym dopuszczamy do siebie innych, pozwalamy sobie na flirt czy trzymamy "orbiterów" - nie ma sensu. 

    Dla mnie dobry związek to taki, gdzie może wokół mnie biegać grono przystojnych, nagich mężczyzn, a ja nawet na nich nie spojrzę ;) 

     

    Zgadzam się ze słowami @Gr4nt o tym, że w udanym związku nie widzi się potencjalnych "innych". I to nie znaczy, że ludzie mają stać się niewidzialni, ale że wybrałam partnera = okazuję mu szacunek. A poprzez szacunek rozumiem na przykład nierobienie za jego plecami rzeczy, których bym sama nie chciała, aby on robił. 

    Mówisz @Ruda, że "on ma problem z zazdrością bo zdradziła go poprzednia dziewczyna". No ja mu się nie dziwię, że ma teraz problem. Czy to znaczy, że facet w Twoim mniemaniu zasługuje na bycie oszukiwanym i może nawet lekko rogatym? Bądź z nim szczera, on ma prawo sam zadecydować, czy chce być w związku, w którym kobieta nie może (nie chce) stanowczo uciąć kontaktu z namolnym byłym.

    Ja bym na jego miejscu się wycofała. Po co robić za jelenia.

     

    • Like 2
  5. @HORACIOU5, tym razem zdecydowanie się z Tobą zgadzam ;)

    BTW jest da mnie nieco szalone, aby myśleć że kawałek plastiku mógłby zastąpić mężczyznę. Może co najwyżej imitować, mniej lub bardzie udanie, wiadomą część ciała. Dla mnie osobiście nawet w roli tej imitacji jego wynik jest mizerny. Padł tu w wątku zarzut o nieprzyznawanie się do "prawdy" - a ja mówię serio, to tylko kawałek plastiku i ja sama mam z nim do czynienia tylko wtedy, kiedy mojego partnera najdzie na to ochota (czyli raz na parę miesięcy). Sama go nie tykam (tak samo, jak nie odpalam porno), kiedy mój pan jest poza domem.

  6. Ja też się, za "szczeniaka" :) nosiłam z zamiarem machnięcia sobie tatuażu, nawet sobie własnoręcznie go wyrysowałam (skąd mogłam wiedzieć, że będzie to rzutowało na mój zawód w przyszłości :D ). Miałam wzór, miałam wybrane miejsce. Tylko pewności brakowało co do tego, że faktycznie tego potrzebuję i rzeczywiście, dziś - kilkanaście lat później wiem, że nie czuje takiej potrzeby.
    Mam za to sporo blizn (nie pooperacyjne, zwyczajne "dziary") i nigdy bym ich nie pozakrywała. Są częścią mnie, wiele z nich pamiętam, gdzie sobie wyrżnęłam ;) i na tym poprzestanę zdecydowanie.

     

    Tatuowanie (czy kolczykowanie) gałek ocznych uważam za cokolwiek kuriozalne :D

  7. Ja uwielbiam ból :) naprawdę. @Selqet co do przerwy - @Quo Vadis dobrze radzi, 3 x w tygodniu to dobry początek. Teorii jest wiele, a ja (również z doświadczenia z lat dawno minionych oraz okresów wznawiania treningów np. po chorobie dłuższej) skłaniam się ku tej, która mówi że dwa dni odpoczynku to za dużo. Oczywiście kluczem jest poziom obciążenia, wiadomo że jak sobie - będąc świeżakiem - dowalisz bieg po schodach na szczyt Pałacu Kultury to pojutrze tego nie powtórzysz ;) 

    Chodzi tu o to, aby obciążenie treningowe zwiększać umiarkowanie i sukcesywnie (w cyklu nie krótszym niż tydzień, ale i to bywa za krótko - wszystko zależy od tego, jak się czujesz i czym się "katujesz"). Ważne, aby robić to według pewnego schematu, równe obciążenia, a nie na przykład dziś napitalam czterdzieści basenów, pojutrze 40 minut marszobiegów a po kolejnym dniu przerwy nie wiem, rwania na siłce - to nie jest sensowny układ dla osoby początkującej. 

     

    Wymyśliłam sobie takie porównanie :) wyobraź sobie, że masz wciągnąć pod górę ciężki walec. Czy będziesz robić to zrywami, typu szarpnę, odsapnę, szarpnę, odsapnę a potem jeszcze posiedzę, bo mnie to przerosło, czy też może będziesz go wciągać z tą samą siłą na sam szczyt? :) Najlepiej jest zwiększać obciążenie treningowe po trochu i nie od czapy. Wybierz trzy dni w tygodniu i trenuj, najlepiej o stałych porach. Kiedy poczujesz, że możesz więcej i częściej, organizm się o to upomni :) 

    • Like 1
    • Dzięki 1
  8. @Rnext jestem w stałym związku od kilku lat. Posiadamy jakieś zabawki, wszystkie zaproponowane przez męską połówkę celem urozmaicenia zabawy ze mną. Raz na kwartał wyciągamy je wspólnie spod szafy ;) Pod jego nieobecność leżą na półce czy gdzieś tam - mogę zapewnić, że mają się nijak do sprzętu prawdziwego. Sama ani razu nie sięgnęłam na tę półkę, żeby bawić się solo, nie kręci mnie to. Czułabym się, nomen omen, *ujowo, gdybym miała potrzebę, przepraszam bardzo, dopychania tematu po moim facecie. Nie mam tej potrzeby, co więcej byłoby mi przykro, gdyby mój partner zabawką dla mężczyzn (czyli sztuczną pochwą, nie jakimś porąbanym dildo :D ) zabawiał się solo.

     

    Choć u mnie to jeszcze inaczej z tematem męskich zabaw, ale to już z siebie wyplułam w innym wątku ;)

  9. @Sitriel ja bym się w to nie pakowała. Po opisie można wnosić, ze z gościem faktycznie jest coś nie tak, przypuszczalnie zdaje on sobie z tego sprawę. Obawiam się, że trwała relacja z tak trudną osobą zaowocuje u Ciebie utratą poczucia stabilności - będziesz miała w związku rollercoaster zamiast "pewności drugiego człowieka". Zaczną się u Ciebie z czasem pojawiać nawyki omijania "niebezpiecznych słów", tematów zapalnych, o których już będziesz wiedziała, że on słysząc je, wybuchnie. To sprawi, że zaczniesz zmieniać siebie - chcąc tego czy nie. Staniesz się czujna, wyczekując co się wydarzy, do tego dołączy nerwowość w różnych sytuacjach - bo nie będziesz mogła nigdy być pewna, czego się po nim spodziewać. To dopiero początek - bo na tym się nie skończy.

     

    Uważam, że związki z osobami zaburzonymi psychicznie w kierunku niestabilności (tak jak tutaj, osobowość pogranicza czy inne, przepraszam, odchyły) to zawsze tykająca bomba zegarowa. Kobieta, która szuka w mężczyźnie "duchowego oparcia" (piszę o kobiecie, bo tylko ten punkt widzenia znam - za to znam go dobrze), nie znajdzie go w facecie, który, metafora, raz daje całusa, a raz daje w papę. 

     

    To na pewno są wielkie emocje, większe niż w związku dwojga "normalnych". To niebezpieczne, bo emocje uzależniają. Chodzi o to, że kiedy mężczyzna stosuje wobec Ciebie karę (stawiając siebie w uprzywilejowanej pozycji tresera, właściciela), a potem między Wami "wychodzi słoneczko", to tkwiąc w takim mechanizmie nawet się nie spostrzeżesz, kiedy zaczynasz się w to wkręcać. On powie: zachowałem się źle (i usprawiedliwi tym wszystko, co mu przyjdzie do głowy), bo ty mnie sprowokowałaś, bo ZASŁUŻYŁAŚ. I pozwalając na to, utwierdzasz go za każdym razem w przrekonaniu, że obrał właściwą drogę do kontroli nad Twoim zachowaniem (a po co nam bycie pod kontrolą drugiej osoby? czyż nie jesteśmy już dorośli?). Siebie z kolei, często właśnie zupełnie nieświadomie, ładujesz w pozycję emocjonalnego zakładnika. On wkrótce znów zachowuje się pięknie i właśnie to robi z Ciebie zakładnika emocji. Bo on jest znów taki dobry! Bo to tylko jego ciemna strona była, bo każdy ma jakieś wady. A on jest TAKI dobry! (bo w chwilach bycia "dobrym" on będzie starał się podwójnie - pokaże, że jest wart miłości), wybaczasz mu więc, i tak do usrania. Znam odpowiedź na pytanie, które tutaj w naturalny sposób się pohawia. Odpowiedź brzmi: NIE. To się nie zmieni. On się nie zmieni. Ty się za to zmienisz i wierz mi, wcale tego nie chcesz.

     

    Dopiszę jeszcze, że im dłużej to trwa, tym trudniej znaleźć wsobie wolę do obrony siebie przed niszczącym wpływem takiej relacji. Bo będziesz coraz bardziej zaangażowana, zakochana, być może pojawią się inne wiążace Was sprawy (wspólne mieszkanie czy inne "dobra", samochód, zobowiązania finansowe, albo... dziecko) i wtedy to już jest tak zwana sraczka. To zresztą tylko jeden, ale nie jedyny argument przeciwko brnięciu w tę relację. Kolejny jest taki, że z czasem możesz stać się w takim związku osobą, która wie, co się dzieje, zorientowała się, że tak nie wygląda miłóść. Wtedy jednak będziesz już tak "przerobiona", że możesz zwyczajnie nie mieć argumentu, który Cię przekona do zawalczenia o siebie. Wtedy pomocna być może (ale nie musi) już tylko dłuuuga terapia.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.