Skocz do zawartości

lekkiepióro

Użytkownik
  • Postów

    115
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez lekkiepióro

  1. To samo myśleli pewnie o sobie ci seryjni zabójcy, o których pisaliśmy. Ja sądzę, że, jeśli nie widzisz niczego złego w powoływaniu na świat nowych ludzi, bo tak podpowiadają Ci instynkty, to chyba coś jest nie tak z Twoją sferą duchową. Więc, może warto się zastanowić, czy wyczerpujesz nie charakterystyki człowieka, który ewidentnie ma problemy ze swoją sferą duchową, ale sobie tego nie uświadamia. Nie znaczy też nie mogę tego zrobić. To Ty postawiłeś tezę, że "moralności nie można sprowadzić do logiki". Jak na razie zasugerowałeś tylko, że nie wszystko co można zapisać w formie zdań można rozstrzygnąć logicznie - zgadzam się. Teraz, żeby udowodnić swoją tezę, wykaż, że w takim razie wszelkich tez, zasad norm moralnych nie można rozstrzygnąć logicznie, pomimo, że można je zapisać w formie zdań. Czekam na dowód. A Ty dużo piszesz bez pokrycia, a mało przedstawiasz, bądź formułujesz własnych dowodów. Od początku czułem, że ta dyskusja będzie bezprzedmiotowa.
  2. Z pomysłów św. Tomasza podśmiechują się już nawet w samym kościele rzymsko-katolickim i dzisiaj naprawdę już mało kto odnosi się do jego naiwnych, sprzecznych wewnętrznie, średniowiecznych koncepcji poważnie. Poza tym jeden z największych świętych najbardziej szkodliwej, destrukcyjnej, podstępnej organizacji na świecie nie ma szans na bycie dla mnie kimś wiarygodnym w jakimkolwiek temacie. Jung nie utożsamiał duszy z niczym ponadto co materialne. Rozumiał duszę jako psyche i tyle. W takim razie sądzę, że Ty na podobnej zasadzie masz pewnie zaburzenia lub zacofany rozwój sfery duchowej, dlatego nie potrafisz pojąć dlaczego powoływanie na świat nowych ludzi to albo lekkomyślność, albo wyrachowany cynizm. Zwłaszcza, że przedstawiłem Ci logiczne argumenty. Bierzesz pod uwagę taką możliwość? A niby dlaczego moralności nie można sprowadzić do logiki? Przecież to co moralne potrafimy opisać za pomocą języka i jak wszystkie inne tezy możemy je poddawać analizie, porównaniom etc. - w ramach rachunku zdań. No właśnie. I co to oznacza? Że skoro domniemasz, że prawdopodobieństwo, że dziecko rodziców obciążonych genetycznie zachoruje z prawdopodobieństwem 60%, zaś Twoje z prawdopodobieństwem 20%, to jesteś rozgrzeszona? I nie czynisz niczego złego? Nadal narażasz swoje dziecko na cierpienie w sytuacji, gdy ryzyko nie jest pomijalne. A może tamci rodzice są źli w 60%, a Ty jesteś zła tylko w 20%? Fajna to moralność. Idąc tym tropem, gdy zabiorę komuś tylko 20% zawartości portfela, to jest dobrze, co innego gdybym zabrał komuś 60% pieniędzy - wtedy już jestem złodziejem. Albo, gdy zagram z kimś w rosyjską ruletkę i w magazynku są 3 bębny puste, a 3 pełne - to nikczemne, bo prawdopodobieństwo, że ktoś się zastrzeli jest duże. Ale, gdy 5 bębnów będzie w pustych, a w jednym pozostawię nabój - to już super gra? W sam raz na imprezę urodzinową? No to życzę Ci, aby Twoje dziecko spotkała właśnie taka choroba. A przekonasz się, czy nie potrzeba aż tyle. A mi chodzi o to, że niczym nie różnisz się od takich rodziców. Poza tym, że zdaje Ci się (może i słusznie, a może nie), że Twoje dziecko jest w mniejszym stopniu narażone na różne nieszczęścia. Zaś ta Twoja tzw. stabilność finansowa jest warta tyle co obietnice polityków. Ilu już było takich "ustawionych", co kończyli jako bankruci? Życie potrafi nam robić takie numery, o których nam się nie śniło. Wrzucenie dziecka do klatki, w której na 50% jest lew, który je pożre, jest tak samo okrutne, lekkomyślne i cyniczne, jak wrzucenie tego dziecka do klatki, gdy prawdopodobieństwo wynosi powiedzmy tylko 1%. Oba te przypadki są dokładnie tym samym haniebnym czynem, obarczonym jedynie innym ryzykiem wypadku. Tak samo jest ze zrobieniem dziecka, nieważne, czy jesteś obciążona genetycznie, czy nie. Igrasz z czyimś losem dokładnie w ten sam cyniczny sposób, mając pełną świadomość zagrożeń.
  3. Wysokie ryzyko różnych chorób istnieje nawet, gdy nie mamy żadnych predyspozycji genetycznych, aby je przekazać. Załóżmy, że jesteś zdrowa, nie masz żadnych chorób dziedziczonych genetycznie. Zrobisz sobie dziecko i spotka je to: https://www.siepomaga.pl/kasia?fbclid=IwAR3shZT-vQUUT-FwPA31ZOBOrCcqkBfdyPyEnVpC7N1q5syfcDH6Esudp2o Skąd weźmiesz 5,5 mln złotych? Masz plan na ten scenariusz? Bo rodzice tego dziecka, tak jak i większość rodziców nie mają. Pozostaje rozłożyć błagalnie ręce, nie? A gdzie rodzice mieli mózg, gdy robili to dziecko? Położyli lachę na los tego dziecka. Jakoś to będzie. Ale jakoś to nie jest. Brakuje kilku mln zł i mała niewinna dziewczynka będzie cierpieć, bo dwójka dorosłych ludzi zechciała się zabawić w rodziców i w d***ie miała prawdopodobieństwo. Cierpienie tego niewinnego dziecka to jest tylko i wyłącznie ich wina. Tak samo będzie Twoją winą, gdy zrobisz dziecko i spotka je taka, czy dowolna inna krzywda.
  4. Nie wiem co to ma w ogóle do tematu, ale skoro już stawiasz takie tezy, to może podaj jakieś źródła, badania naukowe albo chociaż zapodaj jakieś anegdoty, które broniłyby podobnych rewelacji. Bo ja jak na razie o istnieniu żadnej duszy z wiarygodnych źródeł nie słyszałem i obawiam się, że dyskusja na ten temat będzie miała tyle samo wartości merytorycznej, co deliberacje nad istnieniem tajnych, niepotwierdzonych sieci podziemnych tuneli, w których żyją Gumisie. Niezależnie od tego, czy napiszesz to jeszcze kolejne 2 razy - spłodzenie dziecka nie pozostaje w kręgu wartości moralnych, co uargumentowałem w poprzednim poście. Twierdzisz, że część duchowa dopuszcza instynkty, które pozostają w kręgu wartości moralnych (na mocy tego, że przez tę część duchową zostały dopuszczone). Z tym nawet nie ma sensu dyskutować, bo dawno nie czytałem tak piramidalnych bzdur. Ale polecam Ci jedno - idź powiedz to seryjnym mordercom. Skoro ich część duchowa dopuściła ich chore instynkty do akcji, to przecież musi być moralne, nie?
  5. Twój umysł wydaje się stać poza logiką, jak na razie. Chcesz być tępą kupą mięsa, której, gdy instynkt podpowiada, to zeżre i swoją matkę - proszę bardzo. Ja jestem kimś więcej niż niewolnikiem instynktów, a już na pewno nie przyjmuję bezrefleksyjnie tego co mi one podpowiadają. Niektórzy jednak, jak widać, podobnie jak małpy, nie zeszli jeszcze z drzew.
  6. Oczywiście powoływanie na świat dzieci jest egoizmem, zaś pogląd ten rozwija stanowisko filozoficzne znane co najmniej już od czasów starożytnej Grecji, zwane antynatalizmem: https://pl.wikipedia.org/wiki/Antynatalizm A dlaczego jest to egoizm? Ano bo w imię własnych ambicji, pragnień, planów, czy nawet wzniosłych intencji czynimy zło. Dlaczego zaś czynimy zło? Moje poglądy są zbliżone do poglądów współczesnych antynatalistów, takich jak Hermann Vetter, czy Jan Narveson i można je zakwalifikować do tzw. negatywnego utylitaryzmu. Należy sobie zdać sprawę z takich oto 3 konstatacji: 1. Nie istnieje moralny obowiązek stworzenia dziecka nawet, jeśli mielibyśmy pewność, że będzie ono szczęśliwe. 2. Istnieje moralny obowiązek niestworzenia dziecka, jeśli moglibyśmy przewidzieć, że będzie ono nieszczęśliwe. 3. Ogólnie, kiedy nie można przewidzieć, czy dziecko będzie szczęśliwe, czy nieszczęśliwe - nadrzędny jest obowiązek niestworzenia dziecka. W praktyce operujemy jedynie pewnymi prawdopodobieństwami i to często bardzo zgrubnymi. Potrafimy na przykład przewidzieć, że nasze dziecko umrze na raka z prawdopodobieństwem 25% (tak, to nie literówka, dokładnie taki odsetek wszystkich zgonów w Polsce jest spowodowany tą właśnie chorobą). Potrafimy oszacować, że powiedzmy prawdopodobieństwo, że dotknie je jakaś rzadka, okrutna choroba wynosi powiedzmy 0,1%, ale kompletnie nie potrafimy nawet oszacować jakie są szanse, że nasze dziecko spotka jakieś inne nieszczęście, morderca psychopata, zwolnienie z pracy, wojna, etc. Co więcej nawet, jeśli suma prawdopodobieństw tych wszystkich cierpień byłaby niska (a nie jest), to nadal nie usprawiedliwia powoływania na świat nowej istoty i czynienia z jej życia przedmiotu losowania, ruletki. Czyjeś życie to nie ruletka. A powoływanie na świat nowej istoty do tego właśnie się sprowadza. Do wrzucenia kogoś w dosyć losowy wir wydarzeń, nad którymi nie mamy żadnej kontroli lub, które potrafimy kontrolować tylko w znikomym stopniu, spośród, których duża część przysporzy cierpienia naszemu dziecku. Poddawanie kogoś, bez jego zgody (a takiej zgody nie mamy możliwości oczywiście uzyskać), takiemu rodzajowi losowania jest albo lekkomyślnością albo wyrachowanym, rozmyślnym cynizmem. Sytuacji nie zmienia nawet fakt, że powiedzmy pod doświadczeniu życia pełnego cierpienia nasze dziecko stwierdzi, że jest lub było szczęśliwe. Bo, że ktoś sobie poradził lub zracjonalizował zło, którego doświadczył, wcale nie usprawiedliwia jego stwórcy, który to dziecko na to zło naraził.
  7. Oceniam po tym, że grozisz i faktycznie rozważasz zakończenie związku z tak błahego powodu. To nie jest i nie ma prawa być miłość. Im prędzej to zrozumiesz, tym lepiej dla Was obojga. Gdy człowiek kocha to tak nie postępuję, a nie nawet nie rozważa podobnych scenariuszy. PS Poczytaj sobie - a propos - wątki na tutejszym forum, a może dowiesz się czym jest naprawdę miłość. Jak niektórzy tutaj byli okrutnie oszukiwani, poniżani, wykorzystywani przez swoje własne żony, kobiety, gdy sytuacje były po prostu ewidentne, a jak, mimo wszystko, bronili ich jak lwy, niekiedy do ostatniego słowa w wątku. Jak wzbraniali się przed radami typu "zerwij z nią", rękami i nogami. To jest miłość. To byli faceci czasami totalnie zaślepieni miłością, ale właśnie tak działa miłość na ludzi. Rozstanie jest ostatnią rzeczą o jakiej by pomyśleli. Ty natomiast się dusisz. No spoko. Możliwe, że i faktycznie się dusisz, ale to tylko dlatego, bo go po prostu nie kochasz.
  8. Moim zdaniem już teraz powinnaś zakończyć ten związek, bo Ty go po prostu nie kochasz i nie szanujesz. Robisz krzywdę i jemu, i sobie. Poza tym zapewne kolega ma rację co do oceny stanu rzeczy: Powiem Ci jedno. Ja też miałem dziewczynę, która przeglądała mi telefon i nie raz ją na tym przyłapałem (tzn. ja wiedziałem, że ona to robi, ona nie wiedziała, że ja wiem). Ale Twoja reakcja nie mieści mi się w głowie. Ja w pewnym momencie poinformowałem tę dziewczynę spokojnie o tym, że wiem co robi, a nawet pozwoliłem jej to robić przy mnie w dowolnej chwili, oznajmiając, że nie mam nic szczególnego do ukrycia. I kilka razy zrobiła to przy mnie, później dała sobie spokój. Zapytałem ją dlaczego to robi, zapewniłem, że ją kocham itd. Ale dlaczego o tym piszę? Ano, bo ja ją kochałem. Ty swoje faceta zdaje się nie kochasz. A wiesz skąd to wiem? Bo, ja kochając ją dostrzegłem w tym jej zachowaniu jakiś jej wewnętrzny problem emocjonalny, dostrzegłem zagubioną istotkę, która panicznie boi się, że mnie straci, wykoncypowałem sobie, że może została zraniona w przeszłości i to nie raz. I faktycznie została. I w pełni to zrozumiałem i zaakceptowałem. Tobie jest kompletnie obce takie podejście. Stosujesz jakieś groźby, jakieś porównania o duszeniu się. Masz tupet. Naprawdę. Twój facet ma jakiś problem, pewnie był zraniony w przeszłości w podobny sposób, robi to z pewnością tylko dlatego, bo Cię kocha i na wyrost, panicznie boi się, że Cię straci lub zostanie oszukany, a Ty myślisz oczywiście tylko o sobie. Jest w Tobie zero empatii. Z całym szacunkiem do tego co tu pisałaś. Ale dam sobie rękę uciąć, że Ty coś kręcisz na boku poza nim. Albo tak jak zasugerował to kolega albo masz jakiegoś konkretnego "kolegę".
  9. Dokładnie, regularnie wysyłam CV na takie oferty. Pojawiają się one regularnie na dużych portalach z ogłoszeniami z pracą. I regularnie moje CV zapadają się jak kamień w wodę, bez żadnego odzewu, poza systemowym powiadomieniem, że moje CV otrzymano. Zaś rozmowy o pracę, o których pisałem wcześniej miewałem na innych stanowiskach, bardziej podrzędnych, typu call center, infolinia, sprzedawca, opiekun klienta.
  10. Rekrutowałem na przykładowo takie stanowiska: - Specjalista ds. Administracji Personalnej, - Asystent(ka) działu HR, - Specjalista ds. Personalnych, - Specjalista ds. Kadr, - MŁODSZY SPECJALISTA DS. KADR I PŁAC, - Specjalista ds. HR, Młodszy Specjalista ds. personalnych.
  11. Trenuję inwestowanie na giełdzie. Jeżeli z tym mi się nie uda, zastanowię się nad nauką programowania. Innych, sensownych opcji nie widzę. Branża HR jest po prostu jakaś popierdolona i mocno sfeminizowana. Nie widzę dla siebie szans dostania się tam, nie rozumiem czego oni do cholery wymagają, jak napisać CV, a zmieniałem je kilka razy, w tym raz zrobiła to również koleżanka. I ciągle tylko kobieta - rekruterka na kolejnych rozmowach o pracę. Regularnie też słyszę opowieści jak to taka, czy inna dziewczyna pracuje w HR i sobie chwali, sam takie poznawałem. Szczerze, nie mam do tego cierpliwości. Gdy widzę kolejny raz poważną panią rekruterkę patrzącą na mnie wraz z psycholożką przesłuchującym wzrokiem, to mam dosyć. Dosyć tych durnych szablonowych pytań kobiet, szablonowych odpowiedzi i bycia kontestowanym, gdy tylko odpowie się cokolwiek niestandardowo, na przekór. Ta branża jest popierdolona, tak jak wszystkie te kobiety. I jestem na etapie tylu wysłanych CV i tylu odbytych gówno-rozmów o pracę, że raczej mam ochotę zacząć robić jakieś happeningi na tych rozmowach albo po kolejnym pytaniu wprost oznajmić - jest pani popierdolona, nie mam zamiaru dłużej tracić tu swojego czasu i tak nie dostanę tej pracy. Naprawdę za dużo już było tych prób z mojej strony.
  12. Jaśnie Wielmożny - szukałem najprostszych stanowisk asystenckich w HR w Polsce, ale z takim samym skutkiem jak zawsze. Nikt mnie nie zaprosił nawet na rozmowę. Poza tym w Polsce nie ma szans, żebym zarobił na czysto 6000-7000 zł, nawet pracując w swoim zawodzie. Być może będę nadal szukał pracy w zawodzie, pracując w Holandii, ale, jeśli ewentualnie taką znajdę, obawiam się, że nie zdecyduję się na zmianę pracy w ciągu najbliższych 1-2 lat.
  13. Mała aktualizacja. Ogólnie ogarnąłem na chwilę pracę w tym w magazynie, niestety z zarobkami nie było tak kolorowo. Zarabiałem 2100-2400 zł. Nie dawali żadnych nadgodzin. Praca oczywiście ciężka, monotonna, bez perspektyw. Podjąłem więc w końcu decyzję o wyjeździe za granicę. Na początek blisko, tanio i łatwo. Najbardziej dostępne były Niemcy i Holandia. Zaś najbardziej dostępna językowo Holandia. Jestem obecnie w Holandii, niestety sprawa okazała się nie być taka łatwa i przyjemna. Po pierwsze dają mi tu 3-4 pracy, o czym nie było mowy i nie uprzedzono mnie na etapie rekrutacji. Pieniądze wystarczają spokojnie na przeżycie, a nawet opłacenie rachunków w Polsce (za moje mieszkanie), ale ostatecznie wychodzę na zero, nic nie jestem w stanie już z tego odłożyć. Po drugie to miejsce to obóz pracy dla Polaków, niestety. Normy, które tu wymagane są absurdalnie wysokie i co dzień jesteśmy poganiani, tzn. przychodzi miły pan z agencji i zwraca nam uwagę oraz próbuje poprawić naszą efektywność. Praca już sama w sobie jest ciężka, cały dzień dźwiga się ciężary, jeżeli zaś do tego dodamy tempo, w którym należy to robić, wychodzi absurd. Wyobraźcie sobie, że co niektórzy wciągają tutaj amfetaminę po kiblach, żeby robić tę wymaganą normę (nie wierzyłem w te opowieści, dopóki mojego kolegi z pokoju nie zaprosili na podobne "sesje"). A propos - każdy tutaj ćpa, nie poznałem człowieka, który by tego nie robił. Ludzie są mili, ale w większości uzależnieni od alkoholu albo narkotyków. Stoły na miejscówce mamy już tak białe od wiadomego proszku, że wygląda to jakbyśmy na nich co najmniej chleb robili. Ostatecznie kolejny raz zatem podjąłem decyzję o zmianie pracy. I chyba tym razie znalazłem wreszcie coś, co było pisane dla mnie. Sporo lat w trakcie studiów przepracowałem w przeróżnych firmach ochroniarskich, zasadniczo tylko sobie dorabiałem, cieciowałem na recepcjach, etc. Ale, gdy zebrałem to wszystko do kupy wyszło całkiem ładne CV. A znalazłem ogłoszenie pewnej firmy, która szuka ochroniarza w systemie 2 tygodnie pracy i powrót na tydzień do Polski. Zakwaterowanie i przejazdy zapewniają. Pensja na poziomie 2 średnich krajowych w Polsce. Wreszcie praca nie za pośrednictwem agencji, tylko normalnej firmy. Czuję, że wreszcie znalazłem pracę, która pozwoli mi stanąć na nogi i, że pewne rzeczy w moim życiu miały sens, a na pewno wykorzystałem je tym razem na własną korzyść. Do tego, w niewielkim stopniu, ale zawsze choć trochę mam szansę podszkolić angielski i poużywać tego języka. Dobre jest też to, że mimo wszystko będę mógł załatwić większość rzeczy w Polsce i nie rozstanę się zupełnie z krajem, będę miał jakąś kontrolę nad pozostawionym tu mieszkaniem, no i tak naprawdę będę żył w Polsce, zaś zarabiał za granicą. Jeśli w kolejnym etapie mojego życia uda mi się ogarnąć sprawy zarabiania na giełdzie, czy szerzej - skutecznego inwestowania zarobionych pieniędzy, będę na prostej drodze do zmiany swojego życia. W każdym razie z takimi zarobkami z pewnością po kilku latach będę wolny od kredytów i praktycznie wolny finansowo, bowiem opłata za moje mieszkanie wynosi 900 zł co miesiąc, do tego z wynajmowanego pokoju mam ok. 700 zł miesięcznie. Wówczas pozostaje mi 200 zł stałych opłat miesięcznie.
  14. Cóż, jak na razie temat stoi w miejscu. Nie do końca rozumiem jaki jest plan Kononowicza i co planuje ws. Jana Ł. (Rodo). Wygląda na to, że chce z niego zrobić takie orbitera trochę A Ty Marek jeszcze interesujesz się w ogóle uniwersum Szkolna 17? Bo bardzo zjechałeś Kononowicza w swoich filmikach w wyniku afery z Nero. Ja poczekałbym mimo wszystko na jedną rzecz, jeśli chodzi o osądy w tej sprawie - mianowicie na wyrok sądu. Może uniewinnią Krzysztofa?
  15. Mam podobnie. Też miałem taką pracę ponad 2 lata. Było ciężko. Teraz tyram fizycznie i dalej jest ciężko. A do tego prestiż tej obecnej pracy jest mniejszy, co mnie dodatkowo dołuje. Są takie poranki, że marzę tylko o tym, żeby mieć taką tabletkę, która odpali mnie z tego świata w pizdu. Później wstaję, myję się, jem śniadanie, włączam komputer, zaczyna się dzień i jakoś to mija, schodzi ze mnie. W pracy jestem zajęty, nie mam za wielu okazji myśleć o życiu, są tam inni ludzie, muszę się jakoś trzymać - tym samym w pracy nie miewam zbyt często podobnych myśli, bo po prostu nie ma do nich okazji, trzeba zapierdalać. Gdy wracam z pracy, odpocznę, przez chwilę znów mam chęć i energię do życia. Ale podczas zasypiania znowu mam dosyć mojego życia. U mnie nawet mniej niż zero, bo, pomimo, że w ułamku procenta w stosunku do tego co było jeszcze rok, czy dwa lata temu - nadal tęsknię za byłą i myślę o niej. Po prostu odeszła sobie do innego. A Ty radź sobie z tym sam następne 5 lat i przepracowuj problem krok po kroku. Tu też mam podobnie. U mnie to wynika trochę, jak zauważyłem, z nadmiernych ambicji, ale również z jakiegoś rodzaju wrodzonego talentu do pesymizmu, z którym nie umiem walczyć. Ja również. Tyle, że, pomijając strach, ja po doświadczeniach z kobietami jestem głęboko przekonany, że to kompletnie nie ma sensu (tj. związki). Co również napawa mnie szalenie pesymistycznie, bowiem potrzebuję jakiejś romantycznej relacji w życiu, bliskości emocjonalnej kobiety, ale zdaję sobie sprawę, że, zwłaszcza we współczesnym świecie, nie jest to możliwe. A nie wejdę w tę grę na warunkach, na których zrobili to np. moi koledzy, biorąc ślub, robiąc laskom dzieci (których nie chcę i nie potrzebuję do niczego), ograniczając swoją wolność, chowając do kieszeni dumę, ambicje itd. Moim też. Sądzę, że życie nie ma absolutnie żadnego sensu. Jestem ateistą oraz antynatalistą - tzn. jestem przeciwny powoływaniu jakichkolwiek nowych ludzi na świat takich jak ten. Ostatecznie to życie ma tylko taki sens, jaki sami mu nadamy. Można próbować. Ale we współczesnym świecie, w którym mężczyzna jest zerem, w kraju, w którym ledwo starcza Ci do pierwszego, mając do tego jeszcze jakieś problemy chorobowe, może finansowe (np. długi) - naprawdę ciężko ten sens znaleźć i nadać go swojemu życiu. Tym bardziej, że w imię czego mielibyśmy to robić? Żeby zadowolić rodzinę, bliskich, postronnych? Żeby zmniejszyć odsetek samobójstw w Polsce? Niestety, nie łudźmy się, nie każdy po latach zostanie słynnym pisarzem jak Marek, być może nasze problemy z roku na rok będą się tylko pogłębiać, przybywać kolejne. Nie sądzę, że jestem tu na tym świecie dla kogokolwiek. To moje życie i, jeśli nie mam ochoty go kontynuować - powinienem mieć prawo je zakończyć (i to w cywilizowany, bezpieczny sposób, który nie uczyni mnie kaleką na resztę życia, ale akurat do prawa do eutanazji to jeszcze nam daleko). To społeczeństwo, ten kraj, a nawet ten świat sam w sobie nie jest najlepszym miejscem do życia dla mężczyzn. I, reasumując, też mam tego wszystkiego dosyć i jestem zmęczony. Nie planuję samobójstwa, lubię towarzystwo ludzi, są rzeczy, które mnie cieszą, jestem teoretycznie normalnym gościem. Ale to wszystko mnie po prostu przytłacza, przerasta, wyszarpuje chęć do życia, kawałek po kawałku. Zaś momentami rodzi nawet swojego rodzaju bezsilną frustrację i agresję, której nie mogę wyładować oczywiście na nikim, bo nikt nie jest odpowiedzialny za moje życie, można rozpieprzyć jakiś mebel, ale bardziej ma się raczej ochotę zniszczyć samego siebie.
  16. Rezultaty jak na razie, z tego co piszesz są słabe. Mam dla Ciebie taką radę - zwal sobie tego konia i zacznij mieć na nią wyjebane. Bo Ci ten no fap już kompletnie zryje beret. Poza tym nie wierz w żadne zaangażowanie kobiet. Najwyraźniej mało kobiet jeszcze poznałeś, ale uwierz mi, że możesz z nią przeżyć wszystko, stać nawet i na Titanicu, i szeptać do ucha romantyczne słówka, zaś później wspominać to jako randkę życia, a kobieta po tygodniu bez mrugnięcia okiem Cię oleje, przestanie się odzywać lub znienawidzi. I nawet nie będziesz wiedział dlaczego. Nieważne, czy zaangażowanie ze strony kobiety jest szczerze, czy nie - nie ma to znaczenia - w jednym i drugim przypadku kobieta potrafi zmienić zdanie o 180 stopni bez mrugnięcia okiem (a już zwłaszcza, gdy pojawi się nowy lepszy samiec). Dlatego zdaj sobie sprawę, że możesz zostać srogo powieziony przez tę kobietę, zostać na koniec z niczym i nawet nie wiedzieć dlaczego (a w razie pytań usłyszeć od kobiety jakieś bzdury). A później jeszcze sobie niepotrzebnie racjonalizować - co zrobiłeś źle, podczas, gdy nie ma to żadnego znaczenia, bowiem decyzje uczuciowe kobiet nie mają racjonalnych podstaw. Mówię Ci, że ona tym swoim zaangażowaniem złowi Cię jak rybkę na haczyk i po kilku miesiącach, krok po kroczku, słowo po słowie, zakład po zakładzie, zorientujesz się, że siły się dawno przebiegunowały i to Ty jesteś na jej łasce. Ona Cię po prostu rozgrywa, a gdy Cię rozegra uformuje Cię jak plastelinę i miej tego świadomość, nie oprzesz jej się. Chcesz pokoju - szykuj się na wojnę i już teraz obmyślaj scenariusze na dramy, jak jej odmawiać, jak być asertywnym, jak przetrwać jej szantaże, bo to się pojawi prędzej, czy później, zaczynając od delikatne formy, a następnie przybierając na sile. I nie piszę tego po to, żebyś się nie angażował lub żebyś ją znienawidził. To może nawet nie być jej wina, kobiety mają manipulacje w naturze, manipulują, nawet nie będąc twego świadomymi. Podobnie jak dziecko, które na etapie niemowlęcym sporo płacze bez powodu, by przyciągnąć atencję - czy ono jest tego świadome i można je oskarżyć o manipulację? Nie do końca. Trzeba mieć jednak tego świadomość i gdy dziecko wylewa krokodyle łzy, to usiąść, przytulić, ale z dystansem i nadrzędną rolą, a nie siadać i płakać razem z nim lub obwiniać się o to, że jestem złym rodzicem, bo mój niemowlak bez przerwy płacze (nic bardziej mylnego). Tak jak nie można się dać rozgrywać niemowlakowi, co nie przeszkadza w angażowaniu się i wykazaniu opiekuńczością, tak nie można się dać rozgrywać kobiecie. Nie obraź się, ale Ty sprawiasz wrażenie gościa, który za wcześnie trafił na to forum. Piszesz jakbyś był kompletnie zielony w temacie związków i relacji z kobietami. Powiedz, czy Ty byłeś w ogóle kiedykolwiek w jakimś związku? Zresztą to nie ma znaczenia. Myślę, że Ty po prostu jesteś skazany, by w to wejść na takich zasadach jak jest teraz i przekonać się na własnej skórze jak to działa. Sprawiasz wrażenie gościa, który kompletnie nie wie jak to działa w praktyce, a nasze wywody wydajesz się traktować jak jakąś tajemną teorię. Moim zdaniem powinieneś sobie dać spokój z tą naszą teorią, bo nikt Ci nie opisze wszystkich życiowych sytuacji, przypadków i postawić na praktykę. Po prostu uważaj na siebie i rób co uważasz za słuszne. Zachowaj zdrowy dystans do wszystkiego i tyle. I dla jasności nie chodzi o to, że skoro masz zerowe doświadczenie z kobietami to coś złego. Problem jest w tym, że życia i wszystkich jego przypadków nie da się wyłożyć w teorii. To jest tak jakby ktoś Ci napisał instrukcję obsługi karabinu i wysłał na wojnę, byś zabijał innych. Człowiekiem targają takie emocje, że dopóki sam się nie przekona jak to jest dalej będzie tak samo głupi, nieważne ile wie. Radzę Ci - sam wyciągnij wnioski z własnych doświadczeń i sformułuj swoje zasady, daj Wam czystą kartę. Jedyne na co uważaj to swoje emocje i uczucia. Obserwuj je i nie pozwól, by zawładnęły jakimkolwiek aspektem Twojego życia, w kontekście związku, musisz nad tym panować, choć kobieta zrobi wszystko, żebyś w to popłynął bez pamięci.
  17. Pojawił się film, w którym Kononowicz przeprowadza wywiad z nowym bezdomnym, w którym twierdzi, że jego obecny współlokator (Suchodolski) będzie chyba wymeldowany na dniach: Zaś dwa dni wcześniej pojawił się materiał, w którym potulny Major przeprasza Kononowicza: Czy znalezienie nowego lokatora do pałacu prezydenckiego ma z tym związek? Ludzie piszą, że kajanie się Suchego ma związek z jakąś interwencją Policji (podobno Krzysztof po interwencji Policji go wypier***ił, a Major pod bramką błagał, żeby go wpuścił), ale ja bym to widział tak, że Major poczuł, że może zostać eksmitowany na dniach z posiadłości prezydenta, wobec faktu znalezienia nowego mocnego kandydata na jego miejsce.
  18. Na razie trochę ogarnąłem sytuację. Wynająłem pokój za 700 zł. Znalazłem pracę na magazynie za 2400-2600 zł. Jeżeli zrobię 2 dni nadgodzin to zarobię nawet ok. 3150 zł. To spokojnie wystarczy mi na opłaty i na życie. Mam też ofertę pracy jako górnik w Austrii. Praca 3 tygodnie tam i powrót na 2 tygodnie do Polski. Stawka 10 euro, zakwaterowanie w cenie. Miesięcznie, wliczając w każdy miesiąc tydzień wolnego zarobiłbym 6400 zł. Po opłaceniu mieszkania zostałoby mi 4600 zł, licząc tam 1200 zł na życie (nie wiem czy nie za mało) i 400 zł w Polsce na życie, mógłbym odkładać 3000 zł miesięcznie. System pracy mi odpowiada, bo nie rozstawałbym się zupełnie z Polską, no i miał coś z tego mieszkania, które by tu i tak zostało. Po roku miałbym spłacony kredyt na kryptowaluty, po następnym roku spłacony kredyt na mieszkanie. Wówczas stałych opłat pozostałoby mi 1000 zł miesięcznie (tyle płacę za mieszkanie z opłatami, nie licząc raty kredytu) i już nigdy nie musiałbym się martwić o brak pieniędzy. Chyba tak zrobię.
  19. Patrząc na to z tej strony nie stała się tragedia. Nawet wielu zawodowych traderów zaczynało podobnie, choćby Zaorski, który, jeśli dobrze pamiętam też przegrał pożyczone pieniądze - od mamy. Ale to niczego nie zmienia w mojej obecnej sytuacji, zarabiającym traderem mam szanse się stać pewnie najszybciej po kilku latach. Do tego czasu problem zostanie ze mną. Nie mam kobiety. Czuję, życie mi wprost pokazało, że tą drogą donikąd nie zajdę, a tylko nabawię się kłopotów. Nie sądzę, że spełniam warunki. Poza tym za wcześnie na to, jeszcze się nie poddaję. Biorę pod uwagę wynajem pokoju (od miesiąca systematyczne schodzę z ceną i zbliżam się do poziomu, który w końcu ktoś łyknie) - pokryje on ratę kredytu oraz jak najszybsze znalezienie najzwyklejszej, najprostszej, dostępnej od zaraz pracy i pracowanie 7 dni w tygodniu lub chociaż jeden dodatkowy dzień w tygodniu. Wówczas zarobiłbym 2500-3000 zł na rękę i rozwiązał problem płynności finansowej. Drugi skrajnie inny scenariusz to oddanie tego mieszkania i wyjazd za granicę (podobno wyjazdy do Holandii organizują bez przerwy co 2 tygodnie w firmie z którą rozmawiałem kilka mies. temu). Rodzice dali mi trochę kasy w ostatnich dwóch miesiącach. Mogę przyjechać do nich zawsze coś zjeść. Z głodu raczej nie umrę. Ale wstydzę się i mam opory, żeby sam z siebie prosić ich o pieniądze. Czasami jak nie miałem kasy tak bywało. Na szczęście nigdy nie trwało to dłużej niż kilka dni, bo albo rodzice się zainteresowali albo zaprosili na obiad i dawali coś na wynos na kilka dni. I tak jakoś to się kręciło. Nie wiedziałem, że można wydać 100-200 zł na życie miesięcznie, a można. Kolega odszedł z tej mojej byłem firmy, bo znalazł pracę właśnie jako kierowca za 3000 zł na rękę, także jest to możliwe. Niestety nie zrobiłem jeszcze prawa jazdy. Miałem w tym roku zapisać się na egzamin (i zorientować się, czy mój kurs sprzed kilku lat jest jeszcze ważny), ale bez przerwy nie mam pieniędzy. Jest to na swój sposób motywujące i jeśli z tego wyjdę w jakiś korzystny sposób, na pewno mnie to wzmocni. Wiesz, jak piłem tę kranówkę czasami używałem podobnych słów i zadałem sobie podobne pytania. Co ja k***wa robię? Dlaczego dłużej pracuję w pracy, z której nie wystarcza mi nawet na chleb do końca miesiąca? Pamiętam też sytuację, gdy starałem się o obniżenie raty kredytu i poszedłem do jednego z banków na rozmowę w celu złożenia wniosku. Gdy powiedziałem ile zarabiam pan od razu sprawdził w systemie, iż nie mam zdolności kredytowej na wzięcie u nich kredytu i z lekko ironicznym wyrazem twarzy powiedział, że muszę po prostu znaleźć lepiej płatną pracę. Krótko pisząc - to jest poniżające. Szukam innej pracy i chciałbym, aby się to skończyło, ale nikt w sprawie ambitniejszych stanowisk się do mnie nie odzywa i wszędzie niemal są wymagane przynajmniej 1-2 lata doświadczenia. Biorę pod uwagę wyjazd za granicę, ale jedyna oferta jaką znalazłem na teraz, to Holandia, praca w jakiejś fabryce na magazynie lub produkcji, zakwaterowanie w kilkuosobowych pokojach. Kolega był w podobnej pracy i opowiadał mi jak to wygląda. Praca - pokój, praca - pokój i tak w kółko z jakimiś interlokutorami, których niekoniecznie lubisz i niekoniecznie ładnie pachną, brak życia. Wrócił po roku, mówi, że wyczerpnay fizycznie i psychicznie i pier***li to, woli się męczyć, ale u siebie w domu, w Polsce. Wcześniej wyjeżdżał również wiele razy i mi odradzał takiego wyjazdu. Aczkolwiek może lepsze to za 4000-5000 zł miesięcznie, niż to co mam w Polsce. Przynajmniej nie miałbym problemu z pieniędzmi na jedzenie i spłatę podstawowych zobowiązań, a to już duży postęp. Rozważam tę opcję i na dniach podejmę decyzję. Masz rację. Tak właśnie się czuję.
  20. Nie napisałem Wam jeszcze o czymś, w związku z moją aktualną sytuacją finansową, bo jest to najgłupsza rzecz jaką zrobiłem w życiu. Bez owijania w bawełnę - pod koniec zeszłego roku wziąłem z bratem kredyt na inwestycję w Bitcoina (i inne kryptowaluty), kilkadziesiąt tys. zł, w wyniku obsunięcia się kursu i nieumiejętnych prób tradingu, w celu odrabiania strat obecnie pozostała każdemu z nas tylko do spłaty rata kredytu, co miesiąc 600 zł, przez najbliższe kilka lat (do niedawna ratę pokrywaliśmy z resztek pieniędzy, które zostały, niestety już się skończyły). Nawet mi nie piszcie jakie to było głupie, wiem o tym najlepiej, niestety post factum. A jakby tego było mało, dzisiaj dostałem wypowiedzenie umowy o pracę. Już nawet nie chcę wdawać się w szczegóły, pracowałem tam zaledwie od 3 miesięcy - maszyna napie***ała, Ty sortowałeś i sprawdzałeś, czy prosto tnie (oraz odpowiadałeś za jej serwisowanie i bieżące ustawienia w ciągu zmiany). Tempo pracy maszyny najczęściej było szybsze niż Twojego sortowania, a kierownik ciągle gonił/zwracał uwagę, żeby jeszcze przyspieszyć tempo. No i tak dopuściłem towar nieodpowiednio pocięty, nie zdążyłem wszystkiego skontrolować od A do Z, nawet nie wiem jak to się stało. Towar nie trafił do klienta, ale kierownik go znalazł po zmianie, przed wysyłką. Wszyscy pracownicy na dywanik do dyrektora, pogadanka, jeden pan zostaje dłużej. Jestem zatem już w totalnej czarnej d***pie. Czuję, że jestem na życiowym i finansowym dnie i chciałbym się odbić, ale dna k***a nie widać.
  21. Ja się oglądam, żeby ocenić kobietę, gdy nie jestem pewny co o niej myśleć. Oglądam się również, jeśli mi się spodoba i już dokonałem oceny, ale wówczas jest to dłuższe spojrzenie albo obserwowanie jej, jeśli okoliczności na to pozwalają. Zaś ocenie podlega sposób chodzenia oraz przede wszystkim linia bioder.
  22. Po pierwsze Tinder ma na Tobie zarabiać, a nie podsuwać Ci kobiety. Po drugie kobietę może być trudno poderwać w realu, gdzie często ignorują mężczyzn, a co dopiero na portalach randkowych, gdzie są jeszcze bardziej bierne i wybredne. Gdyby Tinder każdemu chłopakowi z ulicy dawał setki par, to na czym miałby zarabiać? Na tym jednym procencie naprawdę brzydkich mężczyzn (lub z defektami), którzy uciekaliby się do wykupienia każdej opcji premium, byle poznać jakąkolwiek laskę? Lepiej 99% użytkowników sprowadzić do roli brzydkich, bez powodzenia i limitować im kobiety. Kobietom limitować mężczyzn raczej nie będą, bo jaka kobieta zapłaci na Tinderze za jakieś opcje premium, by poznać facetów, skoro to ich płeć w większości kultur jest obiektem zalotów?
  23. Jeżeli w ciągu 10 lat liczba palaczy wzrośnie, zaś średnia ich wieku będzie wynosić powiedzmy 30 lat, to zobaczysz tego efekty w statystykach w ciągu następnych 48 lat. Jeżeli wówczas statystyki się nie zmienią (a zachorowalność z innych przyczyn będzie stała), to będziesz miał dowód, że palenie nie ma nic wspólnego z zachorowaniami na raka. Zakładałeś, że populacja palaczy jest stała, więc odniosłem to do 8,5 miliona ludzi. Zresztą pisałem już - zachorowalność na raka płuc mężczyzn od 1995 akurat spada, podobnie jak liczba palaczy, zaś zachorowalność kobiet rośnie, choć liczba palaczek spada. Nie ma tu zatem żadnej korelacji i w ten sposób niczego nie udowodnisz. Z tego co rozumiem chcesz powiedzieć, że liczba ludności w Polsce od lat jest mniej więcej stała, zaś liczba palaczy spada. Zatem, jeśli dziś pali 8,5 mln ludzi, to kiedyś, np. w latach 90', paliło powiedzmy 12 mln. Wobec tego na przestrzeni lat zachorowalność na raka powinna maleć. Problem w tym jednak, że po pierwsze zachorowalność na raka prawdopodobnie rosłaby i tak, nawet gdyby nikt nigdy na świecie nie palił papierosów, po drugie spadek zachorowalności zauważysz na przestrzeni liczby lat, które są oczekiwanymi latami życia tych populacji. Jeżeli w latach 90 średnia wieku palaczy wynosiła np. 40 lat i na potrzeby przykładu wystąpiło wtedy maksimum procenta palaczy, zaś średnio zapadalność na chorobę następuje po 30 latach palenia, to do 2020 ciągle będziesz miał tendencję wzrostową, jeżeli chodzi o zgony z tego powodu (odejmując zachorowania z innych przyczyn niż palenie, których liczba niezależnie również rośnie), pomimo, że liczba palaczy już od dawna maleje. Jeżeli dziś mamy minimum palaczy, to zobaczysz je w statystykach również po 30 latach od dzisiaj (zmyśliłem średnią zapadalność palacza na chorobę, naprawdę nie chce mi się tego szukać, nie ma to znaczenia dla przykładu). Jeżeli 12,5% ze wszystkich palących to dla Ciebie mało, to ok. Dla mnie to dużo. W 2015 r. na polskich drogach ginęło 79 osób na milion mieszkańców., czyli 3160 na 40 milionów. Samochodów mamy zarejestrowanych 22 miliony, zaś uczestników ruchu drogowego jeszcze więcej, bo przecież samochodami są przewożeni również ci, którzy nie mają zarejestrowanego pojazdu, ani prawa jazdy. Ale weźmy te 22 miliony. Śmierć ponosi wobec tego 0,014%. Widzisz różnicę? To średnia. Powoduje raka u mniejszości, ale 12,5% to wystarczająco duże prawdopodobieństwo, by nie palić. A kampanie antynikotynowe to zupełnie inna sprawa. Wydaje mi się, że ciągle nie uświadamiasz sobie jak duże jest to prawdopodobieństwo. Weź sobie monetę, rzuć nią 3 razy i spróbuj wyrzucić reszkę, reszkę, orła. Prawdopodobieństwo tego zdarzenia to również 1/8. Jeżeli palisz, tak łatwo możesz zafundować sobie raka. Wytłumaczyłem wcześniej kiedy będziemy mieli możliwość zobaczyć to w statystykach. Natomiast zapewne i tak nie zobaczymy, bo liczba zachorowań i tak rośnie z jakichś innych, niezależnych przyczyn. Nawet, jeśli założymy, że liczba palaczy była tam taka sama kilkadziesiąt lat temu i są to identyczne kraje pod względem czynników wpływających na długość życia - zachoruje 12,5% z 42,4% palących Szwedów, tj. 5,3% oraz 12,5% z 20% Greków, tj. 2,5%. Nawet, jeżeli ze wszystkich chorych wszyscy umrą z powodu zachorowania spodziewamy się, że długość życia spadnie w 5,3/100 szwedzkiej populacji o 10 lat i 2,5/100 greckiej populacji o 10 lat. Załóżmy, że średnio długość życia w obu krajach wynosi (81,93+80,6)/2 = 81,265 lat (bo tyle wynosi). Spodziewamy się zatem, że w długość życia szwedów skróci się względem tej średniej o 5,3/100*10 = 0,53 lat, czyli wyniesie 80,47, zaś wśród greków 80,75. I tak udowodniliśmy, że pomimo, iż średnia długość życia ma oczywiście bezpośredni związek z liczbą palaczy w danym kraju (bo jest to bezpośredni czynnik skracający tę długość), to różnice wyniosą mniej niż 0,5% - wartość pomijalna, biorąc pod uwagę inne czynniki, które mogą mieć na tę długość życia wpływ (nieznaczne różnice w jakości opieki zdrowotnej, geny danej populacji, dynamika zmiany liczby palaczy na przestrzeni lat, klimat, styl życia, etc.).
  24. Argumenty, które przedstawiasz, to już coś więcej niż dowód anegdotyczny i jest tu jakieś pole do dyskusji, niestety niewielkie. Zbłądziłeś i to mocno. Poza zrobieniem badań na własną rękę - a mniemam, że podobnie jak ja nie jesteś naukowcem - są dwie możliwości dojścia do prawdy, przynajmniej w naukowym sensie (o ile temat leży w dziedzinie naukowych badań). Pierwsza, to sięgnięcie do publikacji naukowych, druga - powołanie się na eksperta w danej dziedzinie, najlepiej również naukowca/lekarza. Pierwszy błąd formalny. Choruje 21 tys. ludzi rocznie, ale każdy z tych 8,5 miliona palących ma jeszcze od kilku do kilkunastu lat na zachorowanie, przecież wszyscy nie zachorują w jednym roku. Twój rachunek - 21 tys. do 8,5 mln nie ma zatem w tym kontekście żadnej racji bytu. Jeżeli, nawet zgrubnie, przyjmiemy, iż palący są równomierną grupą w wieku 15-78 lat, to średnia ich wieku wynosi 46,5 roku. Oczekiwana długość życia Polaka to 78 lat, zatem mają oni jeszcze 31,5 roku na zachorowanie. Jeżeli rocznie będzie chorować te 21 tys. ludzi to daje 661500 chorych. To trochę za mało, ale z grubsza zgadza się ze statystkami zachorowań. Prof. Tadeusz Orłowski, konsultant krajowy ds. torakochirurgii. twierdzi, iż: "95 proc. chorych pali lub paliło papierosy, zaś z pozostałych 5 proc. przynajmniej połowa paliła biernie, np. miała palącego współmałżonka albo kolegów w pracy. Ryzyko raka płuca u nałogowego palacza wynosi 1:8. Im dłuższy staż, tym jest ono większe. Rośnie też wraz z liczbą wypalanych papierosów; jedna paczka dziennie - ryzyko większe kilkanaście razy, dwie, trzy paczki - kilkadziesiąt razy.". Jeżeli jednak uwzględnimy bardziej szczegółowe dane dot. struktury wieku palaczy (np. stąd: http://www.newsweek.pl/styl-zycia/palenie-papierosow-kto-w-polsce-pali-tyton-statystyki,artykuly,400634,1.html), to otrzymujemy średni wiek palacza wynoszący 40,6 lat. Teraz mają oni jeszcze 37,4 lat na zachorowanie, oczekujemy zatem, że zachoruje 785400 ludzi. To ok. 1/10 i jest bliskim wynikiem tej 1/8, o której mówił profesor Orłowski. Fakt, zachoruje tylko 12,5%. Masz zatem większe szanse, bo aż 87,5% na niezachorowanie. Tyle, że jak na razie pisaliśmy tylko o raku płuc, a już mamy szanse 1/8 na trafienie w straszliwą śmierć. Zaś nie wspomnieliśmy przecież jeszcze o raku jamy ustnej, krtani, gardła, przełyku, trzustki, żołądka, nerek, pęcherza moczowego, szyjki macicy, niektórych typach białaczki, niewydolności oddechowej, rozedmie płuc, ostrym zapaleniu oskrzeli, ostrych infekcjach dróg oddechowych, udarze mózgu, zawale serca, gangrenie, tętniaku, nadciśnieniu i miażdżycy, które również wywołuje palenie. Średnia długość życia zależy od tylu czynników, że 1/8 z 1/5 lub nawet 1/2 obywateli, z których znów jakiś ułamek umrze przedwcześnie (trudno oszacować o ile przedwcześnie i jaki to ułamek, albowiem niektórzy chorzy mogą chorować i umierać w wieku bliskim ich oczekiwanej śmierci, nie wszystkich również ewentualna choroba zabije), może nie być na tyle istotny, by zmienić hierarchię krajów według średniej długości życia. Pewne jest, że część tych ludzi umrze przedwcześnie i, że zaniżają oni wyniki, ale skąd pomysł, że zaraz namiesza to w statystykach średniej długości życia na całym świecie? Zwykły błąd konfirmacji. Owszem palacze są trucicielami, którzy w większości nie potrafią się zachować, ale to na marginesie. Zgodzę się, iż, opodatkowanie papierosów jest złe i, jeżeli ktoś chcę się truć powinien mieć do tego prawo (o ile nie truje przy okazji innych), ale to nadal nie zmienia faktu, iż palenie szkodzi zdrowiu oraz istotnie zwiększa szanse na zachorowanie. Ok. Masz 2 sprzeczne założenia, pierwsze, że liczba palaczy jest stała oraz drugie, że populacja palaczy będzie większa - tak nie dojdziesz do prawdziwych wniosków w żadnym temacie. Ale chyba widzę, gdzie popełniasz błąd: Otóż, jeżeli liczba palaczy pozostaje stała, to umiera tyle samo, co przybywa nowych. Przez 40 lat umrze faktycznie 800 tys. ludzi, ale to jest 1/10 wszystkich palących, skoro co roku umiera i przybywa ich tyle samo. A nie 800 tys. do 20 baniek, bo ponad połowa z tych 20 baniek już nie ma prawa żyć lub nie miała prawa się urodzić, jeżeli liczba palących ma się utrzymywać stała. Zaś, jeśli zwiększy się liczba palących w Polsce i faktycznie okaże się, że pali 20 milionów ludzi, to za średni oczekiwany czas zapadalności na nowotwór zwiększą się proporcjonalnie również statystyki zmarłych na nowotwór. Czyli, jeśli kiedyś paliło 8,5 miliona, a dzisiaj nagle zacznie palić 20 milionów, to zobaczymy to w statystykach umieralności stopniowo, po latach. Nie spadła o połowę. W latach 1990-1994 codziennie paliło w naszym kraju 51 proc. mężczyzn i 25 proc. kobiet, a w 2015 r. - 31 proc. mężczyzn i 18 proc. kobiet. A raka płuc nie dostają tylko palacze od palenia. Są widocznie jeszcze inne przyczyny (choćby jakość powietrza w Polsce). Tendencja jest wzrostowa, może lepiej porównać to z ilością samochodów przypadających na jednego Polaka? Poza tym zachorowalność na raka płuc mężczyzn od 1995 akurat spada, podobnie jak liczba palaczy. Zaś zachorowalność kobiet rośnie, choć liczba palaczek spada. Co najlepiej podważa tezę o korelacji między tymi danymi. Jeśli zachoruje 1/8 palących (zgodnie z naukowymi badaniami), to musiałyby zacząć palić znacznie większe masy, żeby zmieniło to statystyki zachorowań, którymi najwyraźniej w większej mierze rządzą inne czynniki (nie zagłębiałem się w temat i nie wiem czy są one dobrze poznane). http://onkologia.org.pl/nowotwory-zlosliwe-oplucnej-pluca-c33-34/
  25. Te historie nie mają żadnego znaczenia. Tak jak i każdy dowód anegdotyczny. Oczywiście to, że ktoś przedstawia na poparcie jakiejś tezy dowód anegdotyczny, wcale nie świadczy o tym, ze ta teza jest z góry fałszywa. Ale to, że ktoś przeciwstawia dowody anegdotyczne badaniom naukowym, a wszyscy wiemy, że takie istnieją od lat, to jest wtórny debilizm. Nie posądzam Cię o to, mam nadzieję, że chciałeś tylko podnieść kolegę na duchu, dać mu światełko nadziei w nałogu, od którego być może nie umie się uwolnić (statystyka oczywiście daje takie światełko, bo rzecz jasna nie każdy palący zachoruje z powodu swojego nałogu), jednak w merytorycznej dyskusji nad skutkami palenia takie argumenty nie mają żadnego znaczenia, trąca wręcz manipulacją. Dla mnie takie potoczenie się życia to synonim porażki. Po pierwsze myślisz, że oni chcieli tych dzieci? Jaki młody, zdrowy na umyśle facet chce dziecka? Podobnie, jeśli chodzi o ślub. Jaki normalny facet bierze ślub z własnej woli? Przecież to jasne, że ci faceci zostali albo postawieni pod ścianą i musieli grać tak jak chciała ich kobieta, albo są tak zamknięci i ślepi, że sami weszli w to ochoczo i dopiero po latach dosięgnie ich gorzka refleksja (skoro nie było jej zawczasu). Wsadzili ich w papcie i niańczenie dzieci na resztę życia (bo dziś, w wyemancypowanym społeczeństwie wychowanie i utrzymanie domu jest oczywiście dzielone 50/50 - czyt. facet wykonuje większość obowiązków), a Ty im zazdrościsz. Nigdy tego nie zrozumiem jak można zazdrościsz takiego życia. No chyba, że ktoś naprawdę kocha dzieci. Ale ilu jest takich facetów? Ty jesteś takim facetem?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.