Skocz do zawartości

deleteduser165

Użytkownik
  • Postów

    785
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1
  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez deleteduser165

  1. O, to nic takiego. Mam tylko ubaw z lansowanej filozofii i przesłania że dla możliwości zamoczenia można emigrować do innych krajów i kontynentów, ale dla ochrony życia i bytu już nie.
  2. Przesłanie ogólne 1: Polki są złe, tu nic nie ugrasz, odpuść sobie ten temat i jedź do Tajlandii (czy innego mitycznego miejsca sokiem z cipki płynącym). Przesłanie ogólne 2: Na Ukrainie jest wojna, syf kiła i mogiła, ale nie wyjeżdżaj do Polski, tylko giń. ... To jak w końcu? Można sobie zmieniać miejsce pobytu i jechać za lepszym czy nie można?
  3. Przecież koleś się leczy psychiatrycznie i bierze leki. Samo to, że koleś się konsultuje na forum anonów co do doboru leków (zamiast pozostawić to psychiatrze) wskazuje, że jest niespełna rozumu. I takiemu człowiekowi radzić podejść do czegoś metodycznie? Whoa!
  4. @Miszka Witeliusz przechadzając się po polu bratobójczej bitwy pod Bedriacum w 69 roku miał mówić, że trup zabitego wroga wonieje pięknie, ale trup zabitego obywatela jeszcze piękniej. Tak i blask i chwała walki z prostaczkiem ukraińskim oczywiście przewyższa zwykłe pogonienie elementu krajowego. Nie odbieraj im tutaj możliwości upudrowania historyjki z żulikami na ławeczce patriotycznym i łolabogowym patosem.
  5. Czyli dotychczasowe rzuty jajkami, ziemniakami oraz balonami z wodą były wykonywane z miejsca znajdującego się poza zasięgiem kamer?
  6. Myślę, że to nie jest aż tak dziwne. Przepis wszak stanowi jedynie że "Jednakże mimo zupełnego i trwałego rozkładu pożycia rozwód nie jest dopuszczalny, jeżeli wskutek niego miałoby ucierpieć dobro wspólnych małoletnich dzieci małżonków". Zatem może być i tak, że dzieci o orzeczeniu rozwodu wiedzieć nie będą - byleby tylko nie ucierpiało ich dobro. U nas tak właśnie jest - rozwód niczym dzieciom nie szkodzi. W sumie samo życie to pokazuje, bo od orzeczenia rozwodu nie było ani jednej awantury, scysji, boczenia się, niegodnych targów itd. Czyli ostatecznie mówić dzieciom można, nie trzeba. Wszystko zależy od indywidualnego przypadku, no i wieku dzieci. Zapewne zupełnie inaczej jest, gdy rodzice przed sprawą już nie mieszkają razem - wtedy zazwyczaj dzieci wiedzą, do czego to zmierza. Wydaje mi się, że ustawowy nakaz informowania dzieci o rozwodzie czy też ich wiedza o nim jako pozytywna przesłanka rozwodu byłyby niezasadne.
  7. Moim zdaniem, wersja skrócona i poprawna tej wypowiedzi z perspektywy tej dziewczyny to:
  8. Tak, tak było. Numery żony były, jakże schematycznie, podyktowane: najpierw zemstą i chęcią odegrania się, potem reakcją na niezadowolenie ze mnie i chęcią przeżycia miłości. Ja również zresztą zagrywałem schematami. Po pierwsze swoimi, bo niestety i w poprzednich związkach się szybko nudziłem partnerkami i interesowały mnie równolegle tematy poboczne, po drugie i... tradycją rodzinną. Tutaj pewna zagwozdka dla tych, którzy mówią, że "kiedyś, to było". Mój dziadek, żonaty w latach 50-tych (mieli po 23 lata z żoną, a moją babcią, jak się pobierali) zaszalał, chyba będąc w wojsku, z jakąś kobitką na dansingu. Babcia nie pozostała mu dłużna i to tak skutecznie, że wdała się długoletni romans (z żonatym i dzieciatym). Ostatecznie skończyło się to rozwodem i ... drugim małżeństwem obojga. Wybranek babci okazał się być zresztą prostakiem i burakiem (obiektywnie, wiele osób to potwierdza) o kilka klas niżej od dziadka. Ale może miał "to coś". :):) Z dziadkiem mam zajebisty kontakt, chłop się trzyma i cieleśnie i duchowo, ma ponad 90 lat a gadamy prawie o wszystkim. Nawet ostatnio na temat tej sytuacji (rozmawialiśmy o czynnikach stresowych i wspomniałem, że pewnie babcia, tj. pierwsza żona, mu napsuła krwi) powiedział, że gdyby wiedział człowiek, jak się dana sytuacja rozwinie, to by inaczej robił. Czyli faktycznie cośtam nawywijał. Ogólnie numery na boku, w tym żonatych i mężatek, były, są i pewnie będą do końca istnienia instytucji małżeństwa. To "Panisko" to ja? :):) Niestety albo stety nigdy nie wiemy, jak to potoczyłoby się w alterantywnej rzeczywistości. Równie dobrze mogło być tak, że ja byłbym grzeczny, tylko z żoną i nie dawałbym powodów do rewanżu, a w 10 roku małżeństwa okazałoby się, że żona czuje wolę bożą w związku z tym, że jestem nudny/ten sam/oklepany/za gruby/za chudy itd. Z tego forum choćby wiemy, że wierność małżeńska nie gwarantuje wzajemności. Panowie - jakieś przyczyny były, dla których to się skończyło rozwodem i to takim, którego sam chciałem. Byłej (już) żony tutaj za bardzo nie chcę obsmarowywać, ale do ideałów na pewno nie należała i nie należy. Ale fakt, rozwodowo zachowała się prima sort. Ogólnie, trochę makiawelicznie myśląc, pomogło mi kilka innych rzeczy pozornie nierozwodowych: 1. Moment i pora roku. Lato, wszystko pięknie, chce się żyć. Po raz kolejny start programu odchudzania na lato, nowe cośtam nowa ty itp. Po co kisić się ze starym mężem, z którego nic już nie będzie, jak można się uwolnić i wrócić na luzie na rynek? 2. Traktuję żonę również jak matkę dzieci i człowieka, z którym mnie wiele łączy. Nie mam węża w kieszeni jeśli chodzi o ekstra wydatki, np. stawiam wakacje. Niczym viagra - wszystkim. 3. Jestem bardzo zaangażowanym ojcem (dzieci też dają dobry feedback) wiec trudno mnie po prostu wyeliminować z życia bez szkody dla dzieci i szkody dla siebie samej. 4. Jest jej koleżanka-rozwódka, która żyje i tinderkuje (ciągle jakieś rozczarowania finalnie panami, którzy nie wchodzą jak dzik w żołędzie, ale to nic). Innymi słowy jest przykład, że można sobie po rozwodzie żyć i używać, a przynajmniej mieć powodzenie. Szczerze mówiąc już zupełnie cynicznie miałem myśl, że jakby w międzyczasie jej zdarzył się jakiś romansik to byłaby jeszcze lepsza motywacja, by w różowych okularach zgodzić się na lekki i prosty rozwód, byleby mnie szybko mieć z głowy. Ale takowy się chyba nie wydarzył. Ogólnie trochę jak z naukami od Sun Tzu. Jeśli chce się mieć temat załatwiony według swoich oczekiwań, pole bitwy rozwodowej należy wybrać tak, żeby druga strona chciała się jak najszybciej i z jak najmniejszą stratą czasu rozwieść. No i jeszcze jedna sprawa, trochę w poprzek nauk forumowych. W sprawach łóżkowych (ale i emocjonalnych) od dawna realizuję się poza domem i jestem bardzo zadowolony ze wszelkich tego aspektów. To też prowadzi i prowadziło do tego, że nie mam ciśnienia na żonę ani nie czuję dotkliwości rozstania. Często tutaj radzi się, żeby na czas rozwodu wywalić inne baby z życia. A według mnie lepiej działa strategia odwrotna - być w takiej sytuacji, żeby w ogólnie nie odczuwać rozwodu i rozstania z żoną jako straty w relacjach damsko - męskich. Nie zrozumiałem, co do chodzi z tą niezawiłością i odczarowywaniem jej. Tak, coś w tym jest. Ja jednak według mnie wybrałem tzw. mniejsze zło. Nie mówię, bo co to zmieni? Dzieci i tak widzą, że mieszkamy w osobnych pokojach, nie przytulamy się itp. Wiedzą, że wiele razy był temat rozejścia się przerabiany. Póki co jest, jak jest i nie widzę powodu, dla którego miałbym mówić o rozwodzie, jeżeli on materialnie nic u nas nie zmienia. Traktuję to jako sprawę między rodzicami, która przecież w tym naszym mocno specyficznym i konkretnym stanie faktycznym nic nie zmienia. I przed i po wyroku mieszkamy razem, każdy robi swoje z i koło dzieci, jedziemy razem na wakacje (za które ja płacę) itp. Powiem im, gdy już będziemy się rozstawać mieszkaniowo, bo wtedy faktycznie ma to według mnie sens. Mam cały czas świadomość, że ugrałem dobre warunki - na teraz. I że to nie jest niezmienne. Inna sprawa, jakie są, przy woli eks żony, prawne szanse zmiany rozstrzygnięć. Zgodnie z k.r. i o.: "Art. 60. § 1. Małżonek rozwiedziony, który nie został uznany za wyłącznie winnego rozkładu pożycia i który znajduje się w niedostatku, może żądać od drugiego małżonka rozwiedzionego dostarczania środków utrzymania w zakresie odpowiadającym usprawiedliwionym potrzebom uprawnionego oraz możliwościom zarobkowym i majątkowym zobowiązanego." Zatem małżonka mogłaby obecnie żądać ode mnie alimentów tylko i wyłącznie, gdyby znalazła się w niedostatku (czyli usprawiedliwionej niemożności zaspokajania potrzeb, np. w wyniku kalectwa) No i ewentualny taki obowiązek wygasa także z upływem pięciu lat od orzeczenia rozwodu. Co do zmiany rozstrzygnięcia w zakresie utrzymania dzieci, mamy art. 138 k.r. i o.: "W razie zmiany stosunków można żądać zmiany orzeczenia lub umowy dotyczącej obowiązku alimentacyjnego.". Czyli gdyby się okazało, że jednemu nas wiedzie się gorzej lub lepiej (po zamieszkaniu osobno) albo któreś z nas nie wywiązuje się ze swojego obowiązku w takim kształcie, jak jest określony w wyroku, zawsze drugie może żądać zmiany. Przed tym się człowiek nie zabezpieczy. Najprościej chyba żyć w miarę porządnie z żoną i nie prowadzić intencjonalnie do zadrażnień. A co będzie kobieta chciała zrobić, to i tak zrobi.
  9. @Krugerrand Tak, to prawda, ten przypadek jest inny. Ale jest to (niestety) wyjątek. Zgadzam się w pełni z @Mosze Red że taki rozwód to marzenie lwiej większości mężczyzn, w dodatku marzenie nieosiągalne. Zupełnie inaczej wyglądają statystyki spraw rozwodowych i zupełnie inaczej na ogół wyglądają realia. My przyjechaliśmy razem, jakby załatwić sprawę w urzędzie (bo w końcu tak właśnie w części jest). Salę obok nas byli ludzie, warczący na siebie, a zarazem wyniszczeni, wykończeni. Warcząca żona na męża, dogryzający jej mąż i jakaś latrośl. Przykre, ale tak jest. Mam zresztą wrażenie, że to strona kobieca jest najczęściej stroną domagająca się wdeptania przeciwnika w glebę, bez liczenia się z czymkolwiek. Tym większe zatem mam szczęście, że u mnie przebiegło to zupełnie inaczej. Uwielbiam te babskie zagrywki. I śmieszno i straszno. W tym są naprawdę powtarzalne. U mnie, jak małżonka była nie w sosie, wszystko zazwyczaj było moją winą. Miała nawet wytrych w sytuacji, gdy ona coś zawaliła albo nie pamiętała - bo ja powinienem jej przypomnieć albo powiedzieć. Ogólnie zawsze opcja win-win :):). Chyba dopiero ostatnio udało mi się nie reagować na taką gadaninę. ale co się latami uszarpałem, to moje. Tak, to jest oczywiście też porażka. Przy całej swojej naturze tzw. po babskiemu kurwiarza, zawsze moim marzeniem był związek z jedną, wspaniałą kobietą, z którą dałoby się konie kraść. Oczywiście ideałów nie ma, ale mogłem zdecydowanie trafić lepiej w zakresie moich preferencji. W wieku 28 lat, gdy się żeniłem, byłem też innym człowiekiem i inaczej myślałem, o ile w ogóle nad tą kwestią myślałem. W każdym razie zawsze uważam (i widzę przykłady) że dobrze dobrani, zgodni i cieszący się sobą (w znaczeniu partnerów, kochanków) rodzice to sukces rodziny. Tacy rodzice nie muszą już specjalnie się "starać" dla prawidłowej atmosfery w domu. U mnie nie wyszło, ale jest to cel, do którego warto dążyć. Piecze się dwie pieczenie na jednym ogniu - i partnerską i rodzicielską. Natomiast absolutnym plusem wczesnego ożenku i ojcostwa jest to, że będąc relatywnie młodym mam duże, świadome, odchowane dzieci. Mogę być z nimi aktywny, jestem dla nich coraz bardziej partnerem niż stworem z innego świata (nie we wszystkim, ale w aktywnościach jak najbardziej). Syn mnie goni, ale jeszcze lata upłyną, zanim przegoni w zakresie siły czy skilli - bo akurat wzrostem już mnie skubany, mając 13 lat, przeskoczył. Przez te kurczaki pewnie. No i kolejny plus jest taki, że oni pójdą na swoje a ja mam jeszcze kawał życia w miarę dobrej formie, żeby coś przeżyć i podoświadczać. Absolutnie nie mam takiego zamiaru ani ochoty. Żadnej zabawy w dom. Mam dwoje nastolatków, zaraz kończę 42 lata i drugą połowę życia przed sobą. Niestety to połowa, w której od jakiegoś momentu moje możliwości i moce będą się zmniejszać. Wracać do pieluch, gdy mogę sobie jeździć po świecie, żyć spokojnie i używać? Nigdy! Poza tym do młodszych mnie nie ciągnie zupełnie. Mam zupełnie inne gusta i oczekiwania na tym polu. Kręci mnie mój żeński odpowiednik Kogokolwiek, kto może powiedzieć, jakimi jesteście rodzicami i kto da sądowi przekonanie, że mimo orzeczenia rozwodu nie ucierpi na tym dobro wspólnych małoletnich dzieci. U mnie to była matka żony, u kolegi świadkował jego ojciec. Z nikim nie konsultowałem, ale sam jestem adwokatem, więc na pewno przez to było mi łatwiej. Napisałem czego żądam, w uzasadnieniu napisałem ogólniki, że się nie dogadujemy jako para, nie ma więzi. Nic skomplikowanego, żadnych cytatów z orzecznictwa i doktryny itp. Wkleję na PW. Sam sąd się zapytał, jak widzimy opiekę/kontakty, gdy zamieszkamy osobno. To powiedzieliśmy właśnie, że chcemy, żeby była piecza naprzemienna i sami zaproponowaliśmy, żeby się wymieniać co tydzień. Porozumienia żadnego, o którym mówi k.r. i o. wcześniej nie zawierałem. Trzy miesiące.
  10. I tak oto, nawiązując do mojego powitalnego posta, stałem się szczęśliwym rozwodnikiem. Opiszę kilka szczegółów, może komuś, kto jest lub był w podobnej sytuacji, się przyda w praktyce. Tytułem wprowadzenia – od kilku lat z żoną żyjemy w zasadzie obok siebie. Nie ma większych dram (może jedna, dwie rocznie, gdy wszystko lata). W zakresie relacji pozamałżeńskich każdy ma swoje za uszami, choć ja nadałem ton i zainicjowałem twórczość w tej dziedzinie a małżonka była tylko miernym naśladowcą 😊. Mamy dwoje dzieci – nastolatków, w życie i wychowanie których jestem bardzo zaangażowany. Nie tylko materialnie (w zakresie płacenia, fundowania, wożenia) ale i osobiście, zwłaszcza w zakresie nauki języków. Ogólnie wszystko u nas zmierzało w kierunku pokojowego rozejścia się bez (lub z jak najmniejszą) szkodą dla dzieci, kiedy czas i okoliczności na to pozwolą. Czas: chodzi tu o stopień rozwoju dzieci. W zakresie możliwości, chodzi albo o sytuację, gdy małżonkę stać by było na własne mieszkanie (środki ze spłaty lub kredyt) albo sytuację, w której sprzedajemy dom iż uzyskanych środków (+ewentualne kredo) każdy idzie na swoje. Rozdzielność majątkową mamy od lat, mam też większe udziały we współwłasność domu, co odzwierciedla mój wkład wniesiony w zakup i wcześniejsze różne układy majątkowe, np. nakłady z mojego majątku osobistego. Kilka miesięcy temu mieliśmy z żoną jakieś spięcie i ona wyrzuciła, że po co czekać z tym rozwodem. Schwyciłem się tej okazji – bo faktycznie, po co? Korzyści oczekiwałem m. in. w zakresie rezultatów na następujących polach: - nastawienie psychiczne. Będąc formalnie wolnym, nie mogę być konfrontowany z zarzutami, gdy ktoś znajdzie mnie tarzającego się w rozpuście („widziałam twojego męża….”). Podobnie działa to w drugą stronę: jeśli dotrze do moich uszu, że małżonka randkuje, mogę się tylko wzruszyć drogą wzruszenia ramion – jest to wolna kobieta, nie moja żona, zatem niech robi, co chce i co dla niej najlepsze. - brak prawnych (co prawda tylko formalnych, ale przecież egzekwowalnych) obowiązków alimentacji. Od teraz, czy w szczęściu czy w chorobie, każde tylko może, ale nie musi. - symbolika, deklaracja i potwierdzenie formalne tego, co zadziało się już dawno w rzeczywistości. Pisząc pozew podjąłem kilka działań na tzw. czuja (nigdy nie przeprowadzałem ich w praktyce, aczkolwiek rozwodami od lat się nie zajmuję) - wnosiłem o rozwód bez orzekania o winie, bez ustalania kontaktów i bez alimentów, rozumianych jako konieczność uiszczania stałych kwot do rąk kogokolwiek. Powodem byłem ja, ale pod pozwem podpisała się też małżonka, składając oświadczenie, że zgadza się na wskazane warunki rozwodu. Uzyskałem rozwód po jednej, kilkunastominutowej rozprawie na warunkach całkowicie zgodnych z moimi oczekiwaniami , to jest wyrok, w którym sąd (przeklejam z wyroku, pomijając niektóre dane): 1. rozwiązuje przez rozwód mój związek małżeński 2. powierza wykonywanie władzy rodzicielskiej nad dziećmi stron obojgu rodzicom i ustala że rodzice będą wykonywali pieczę nad dziećmi naprzemiennie, w okresach tygodniowych od niedzieli do niedzieli począwszy od sprawowania jej przez matkę od pierwszej niedzieli po uprawomocnienia się niniejszego wyroku, zaś miejscem stałego pobytu dzieci będzie miejsce zamieszkania rodzica, który będzie aktualnie wykonywał nad nimi pieczę; 3. zobowiązuje oboje rodziców do ponoszenia kosztów utrzymania i wychowania małoletnich dzieci stron oraz ustala, iż każdy z rodziców będzie ponosił te koszty w okresie sprawowania przez tego rodzica pieczy, zaś koszty inne niż bieżące ponosić będzie ojciec [tzn. ja]. Są to warunki dla mnie idealne. Odzwierciedlają dokładnie to, jak wygląda to teraz (razem utrzymujemy dzieci, mamy wspólne konto z wydatkami na te potrzeby, które to konto oboje zasilamy)., zaś wydatki ekstraordynaryjne (zajęcia pozaszkolne, obozy letnie i zimowe, wyjazdy) funduję ja. Warunki pieczy są zastrzeżone niejako „na zaś”, to jest na okres, gdy już nie będziemy mieszkać razem. Tego rozwodu nie byłoby, gdyby nie kobiety (małżeństwa też, ale to inna sprawa 😊 ). Sąd, na obecnych przepisach, orzekał w składzie jednoosobowym. Sędzia – dość rygorystyczna kobieta, w toku przesłuchania stron pytała o szereg kwestii, które mnie zbiły z pantałyku. Z uwagi na przesłanki do orzeczenia rozwodu, zwłaszcza interesowała się tym, jaki wpływ ma mieć rozwód na dzieci. Odniosłem wrażenie, że zaskoczona była tym, że dzieci o rozwodzie nie wiedzą (bo nie wiedzą i wiedzieć nie mają do momentu formalnego rozdzielenia mieszkań). Po wyjściu z sądu plułem sobie w brodę analizując moje odpowiedzi. Żałowałem czasem, że sąd nie mówił, w jakim kierunku dąży i co chce ustalić, bo zajmowałem czasem postawę zbyt defensywną w tych odpowiedziach, mogąc przecież dopowiedzieć zgodnie z prawdą pewne fakty (np. to, że kiedyś już była kwestia rozwodu omawiana wspólnie i dzieci w ogóle nie miały nic przeciwko, zajmowała je tylko kwestia logistyki). Po drugie, małżonka, rzecz jasna. Bez histerii, bez wywlekania wszystkiego czy czegokolwiek poza tym o co sąd pytał. Elegancko. Po trzecie – teściowa. Ponieważ, gdy strony mają wspólne małoletnie dzieci, postępowanie dowodowe nie może ograniczyć się do przesłuchania stron (zatem konieczne są dalsze dowody). Najczęściej takim dowodem jest przesłuchanie świadka, więc wzięliśmy teściową. Kobieta bardzo w porządku, obiektywna, do mnie zawsze przychylna – zaskakująco, zważywszy, że mężem najlepszym dla jej córki nie byłem. Zeznała wszystko zgodnie z prawdą. Z przyjemnością po rozprawie zabrałem obie panie (żonę i teściową, sądowi nie proponowałem) do restauracji – w końcu był to nasz wspólny projekt i wyrok miał być naszym wspólnym sukcesem. Po raz kolejny się potwierdziło, że mam w życiu szczęście i farta. Trafiłem na właściwe osoby, korzystną aurę i splot zdarzeń, co spowodowało, że wszystko przeszło gładko i łatwo. Jestem i formalnie wolnym człowiekiem.
  11. Jeśli @Sankti Magistri utrzymuje się w swoim postanowieniu, to ja proszę o podanie motywów. To mogloby być może konstruktywne dla nas wszystkich, dla tego miejsca sensu largo. Oby! ;):)
  12. O ile dobrze pamiętam z Krawczuka, Maksymin Daja lubił zaglądać do kielicha, ale wydał zarazem zarządzenie, by jego rozkazy spełniano z jakąś określoną zwłoką, bo mógł podjąć złą decyzję w pijackim zwidzie. Rozwiązanie warte zastosowania i te 1700 lat późnej.
  13. Bardzo dobrze, że wariacik, bo w zalewie smutasów i fatalistów potrzeba jest ludzi z siłą przebicia i spontanem. Sam podpisuję się pod multum treści, które prezentuje @RENGERS. Rzecz w tym, że zupełnie niepotrzebnie zapodał farmazona i opisał coś, czego nie przeżył. Po prostu zełgał i przyznał się dopiero przyłapany po fakcie.. Obniżył tym w moich oczach loty i wartość przekazu, bo teraz każdą rzecz, którą napisze, można będzie traktować jako fantazję. Jakbym chciał poczytać fantazje, to bym się zalogował na ten portal, polecany niedawno przez kolegę @Sankti Magistri. Tutaj lubię widzieć fakty i wymieniać się obserwacjami na temat faktów i przeżyć, a nie opowieści erotomanów-gawędziarzy.
  14. Twój chłopak ma podobać się tobie. Nie twojej matce, nie twojemu ojcu, nie twojemu rodzeństwu, nie twojemu mężowi.
  15. A czego tu się wstydzić? Zwrócił uwagę moderacji, że mamy do czynienia z farmazoniarzem, który opowiada jakieś duby smalone. Dla mnie jako użytkownika jest akurat istotne, kto jest wiarygodny, a kto sadzi jakieś kity, więc jest to jak najbardziej IMHO robota moderacji, żeby takie kwestie naświetlać. Coś jak ostrzeżenia KNFu dla starszych babć :):):)
  16. To własne czy skopiowane z tweeta? :;);;);)
  17. Mnie najbardziej chyba bawi, że tekst otwierający temat był tak gleboki i unikatowy oraz nieosiągalny myślą własną, że trzeba go było kopiować.
  18. Z rozpędu podczepiłeś moją. Moja surfuje na południu i trzepie kasę w IT i żadnego beciaka nie potrzebuje.
  19. BTW ja też mam siostrę. Kilka lat młodsza. Ładna, inteligentna i zdolna. Przebranżowiła się z jednego trudnego zawodu w drugi. Siedzi miesiącami pod ciepłym słońcem południa, kosi naprawdę dobry szmal i surfuje. Nie wypytałem, ale mam nadzieję, że używa sobie z południowcami i ekspatami Ogólnie zrobiła i robi to, na co znakomita większość gości nawet w części by się nie porwała. Ale i tak to nie ma i nie mialo żadnego wpływu na mnie i moje postrzeganie kobiet, bo w czasie, gdy ja z nimi chodziłem do łóżka ona jeszcze była na etapie kucyków MLP. Tyle mądrości:)
  20. I to jest właśnie piękne w życiu, że wymyka się schematom. My tu możemy opisywać pewne reguły, ale one nie mają charakteru absolutu. Sam piszę tylko z pozycji pewnych swoich bezpośrednich doświadczeń, ale znam (co prawda ze słyszenia) i historię par, które właśnie zaczynały od liceum, ale są jak papużki nierozłączki. BTW jedna z tych par to swingersi, ale bez szkody dla miłości (nie piszę tego sarkastycznie, taki mają model i tyle). Wielokrotnie już podkreślałem, że monogramia i oddanie się sobie jest niezwykle satysfakcjonujące, ale trudne do osiągnięcia. Miłość w ujęciu duchowym, swoboda, znajomość upodobań, koktajl uczuciowości i ma foi! perwersji! Trzeba wielkiego farta, by spośród miliardów ludzi trafić na tego brakującego puzzla. Ale jak się trafi - złoty strzał. Ten stan, w ktorym pieprzy się jak zwierz i myśli zarazem "Kocham!" - dla tego warto żyć, szukać i wreszcie znaleźć. Przypadków klientek bangbusów i tym podobnych z życia nie znam, więc nie teoretyzuję z braku podstaw. Znam tylko przykłady z życia, c.b.d.o., kiedy pierwotne nieotrzepanie ostatecznie się mściło.
  21. Pietryło de Pietrosanta! Jak ja Ci życzę najlepiej, ale zważ, że masz świeżą historyjkę kolegi @Andrew93, którego pani poszła w długą po 12 latach znajomości i 3 małżeństwa. Nie znasz dnia ani godziny (gadziny też zresztą nie). Byłem w super związku przez 5 lat z łaską*, okres studencki, od mojego I roku. Rozdziewiczylem ją, o rok starsza ode mnie (ja wcześniej zacząłem). Oczywiście chodziłem po pewnym czasie na boki, ale ona nic nie wiedziała. W każdym razie kiedyś pojechała zagramanicę beze mnie, tak po 4 latach związku. Wraca, ja na nią nagrzany i zakochany, odbieram z dworca, przytulam w autobusie (bo tak było, bez związku z moimi pobocznymi akcjami - ona, mimo swojego powalonego charakteru, była moją numero uno) a ta sztywna, niedotykalska. Coś tam musiało być, ale ja głupi nie kojarzyłem. Po 5 latach zaczęły się wyjścia z innym towarzystwem, złapałem ją na kłamstwie, że jest w jednym lokalu - a jak po nią wyszedłem, to była na domówce. Ogólnie - panna małośmigana to często bomba z opóźnionym zapłonem. Po tych akcjach pogoniłem, ale jej języka na pośladkach jednak mi brakowało;) Edit: z laską, nie łaską.
  22. Na pingwinka, Johna Holmesa i resztę menażerii jest właśnie czas w związku. Zastanawianie się ma wartość żadną w porównaniu z praktyką. Owe własne cele weryfikujesz właśnie w związkach i, hej, nawet w ONSach. W relacjach dowiadujesz się, co lubisz, a czego nie lubisz. Zastanawianie się w sprawach erotyki i duchowości? To trzeba przeżyć i czuć, a nie wykoncypować. Z tym się zgadzam. Jeśli chodzi o czerwone flagi, to tylko na swoim przykładzie powiem, że panie, jeśli nie chcą zranić sobie serduszka, powinny uważać mężczyzn którzy zwyczajowo i łatwo zdradzali partnerki. Jeśli w związku nie ma wielkiej chemii i wielkiego dopasowania, to bardzo łatwo jest powtarzać schemat, bo ścieżki, w tym mechanizmy usprawiedliwienia i rozgrzeszenia są już przetarte. I nie, nie ma opcji "ja go wychowam". To jest jak wampiryzm, jeśli to masz, to nic i nikt tego z ciebie nie wyssie. To tylko może przycichnąć, nawet absolutnie, ale tego nie wyplenisz. Ale jeśli jest wielka chemia i dopasowanie (rzadko bo rzadko, ale się zdarzają) to wtedy jest radocha, wierność i można tylko korzystać z doświadczenia, czego wszystkim paniom życzę.
  23. Chyba trafił swój na swego. Oboje są dość przaśni i prości. Pan Jakub pieniądze zarabiał per fas et nefas (papieroski bez akcyzy, paserka) pani też powiedziała, że niejedno ma za uszami (tyko ona wie, pewnie jakieś niematerialne dowody wdzięczności dla sponsorów i jury). To, że była przemoc, jest całkiem możliwe - prosty i grubo ciosany haban, który lży piłkarzy rynsztokową mową, pewnie i nie miał problemów, żeby i jej czasem nie szturchnąć. Natomiast głupotą było pchanie tej trophy wife na prezesury spółek. Nie zaglądałem do infoveriti i innych ssaków z KRSu ale obstawiam, że pani w żadnych podmiotach nie uczestniczyła wcześniej swoją kasą, tylko była obsadzana z woli małżonka. Taki sznyt naszego polskiego biznesu, gdzie, wzorem polityki i spółek SP, związki i związeczki mają oddziaływanie na strukturę (słynna rozmowa dwóch żon prominentów: "Co robisz?" "Nic" "A w której spółce?"). Na marginesie to jest przykład, że nic nie daje 100% gwarancji szczęścia w związku. Wydawałoby się, że ona ma w nim i od niego wszystko - wygląd (koks z dyskoteki, ale może się podobać pani modelce), emocje (w tańcu pan Jakub się zdecydowanie nie pie***li) pieniądze (mniejsza z tym skąd, pani zresztą albo to nie obchodzi, albo dodaje pikanterii), szóstka dzieci (to jednak spaja), synekury. Wydawałoby się, że i dobrze dobrani i pani ma dużo tematów do przemyślenia, gdyby chciała się urywać. A jednak zaryzykowała.
  24. @Andrew93 Wydaje mi się, że powinieneś zdać sobie sprawę, że młodszy niż dziś nie będziesz nigdy. Czas jest dobrem, którego nigdy nie odzyskasz i nie nadrobisz. Chcesz tracić życie i trwać w tym związku? Z kim i dla kogo? Nie masz dzieci - więc nie rozumiem żadnych wyższych celów i konieczności. Jesteś tylko ty i żona. Powtórzę: z kim i da kogo? Z kim - ze zdradzającą kobietą. Kobiety żywią się emocjami i się od nich uzależniają. Zdrada i kochanek im tego dostarczają. A tak jesteśmy skonstruowani, że chcemy wracać do tego, co sprawia przyjemność. Tak działają używki, narkotyki - przywiązują i uzależniają. Twoja żona spróbowała tych emocji i tak długo, dopóki ty hipotetycznie nie zapewnisz jej przeżyć na podobnym poziomie zalewania mózgu koktajlem hormonów, wcześniej czy później będzie chciała to powtórzyć. A będzie to trudne, bo kobiety zdradzają mężczyzn, których nie szanują. To, że żona opowiedziała ci o wszystkim potwierdza to. Ona wie, jak fakt, ze spała z innym jest dla ciebie poniżający - a powiedziała ci o tym. Jest tu brak szacunku w dwóch aspektach: po pierwsze ona już cię nie szanowała, że w ogóle dała sobie okazję do zdrady, a potem jeszcze bardziej przestała cię szanować, gdy jej wybaczyłeś i poznałeś szczegóły. Piszesz o tym, że żona była twoją pierwszą partnerką i choćby z faktu seksu po jej zdradzie widzę, że ona nadal cię kręci. A żona doskonale sobie z tego zdaje sprawę. Twoje akcje u niej poleciały jeszcze bardziej - jesteś w jej oczach miałkim desperatem, którego może robić jak chce. W tym związku jesteś już na przegranej pozycji. Jeśli chciałbyś to zmienić, musiałbyś stać się dla żony Kimś. Totalnie zmienić fizyczność, podejście do życia, seksu i spędzania czasu. Co ciekawe, nie jest to aż tak absurdalna droga, bo tym sposobem ty sam stajesz się innym jakościowo mężczyzną, sam dla siebie jesteś lepszy. Ja sam zmieniłem wiele rzeczy na plus w swoim życiu w fazie "starania się". Jednakże zawsze jest pułapka szklanego sufitu: romantyczny lipcowy weekend w Rzymie, zima w Meksyku.... po pewnym czasie nie jesteś w stanie podbijać stawki dostarczania emocji takimi rzeczami. Idziesz w ekstrema w innych dziedzinach i się spalasz. Przerabiałem to wszystko z pozycji męża, kiedy u mojej żony pojawili się pocieszyciele (z trochę innych powodów niż u ciebie, ale pewne symptomy i skutki są uniwersalne). I widziałem stosunek kobiet do mężów, których one przestały szanować na długo, zanim dane nam się było spotkać. Let it go.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.