Skocz do zawartości

Zakończenia i powroty.


Lalka

Rekomendowane odpowiedzi

Znowu @TheFloratordziękuję, gratuluję i zgapiam. :)

 

 

Trochę muszę się cofnąć myślami kilka lat wstecz, w sumie mogłabym kilkanaście lat wstecz bo moje życie to było ciągłe szukanie ale na co to komu. 

Trzeba też mieć jaja, żeby pewne rzeczy napisać i ja dziś te jaja będę mieć. :)

Może na początku zaznaczę, że ja w swoim życiu przeprowadzałam się 7 razy. To jest taki ekshibicjonizm emocjonalny, którego ja zwolennikiem nie jestem więc właściwie nie wiem po co to będę pisać, ale może ktoś się czegoś ode mnie nauczy tutaj tak jak ja się uczę od Was.

Czwarta przeprowadzka była do innego województwa, miałam wyjść za mąż. Byłam zaręczona, była data ślubu, wszystko dograne. Nie byłam zakochana, to było takie uczucie, że tak trzeba. Ale wiem to teraz, wcześniej było trochę inaczej. Nie mniej jednak była to toksyczna relacja i to nie ja byłam tą toksyczną osobą. Czy muszę się w to zagłębiać? Jak komuś będzie bardzo zależeć to to zrobię.

 

Zamieszkałam sama w tym odległym województwie, to już była wtedy szósta przeprowadzka. Czułam się momentami bardzo osamotniona, ale pomimo tego miałam taki wewnętrzny spokój bo wiedziałam, że wchodzę na właściwą drogę, tylko, że miałam mnóstwo pytań, a odpowiedzi znikąd. Byłam dosyć zagubiona w tym wszystkim. Czas jaki zostawał mi po pracy inwestowałam w malarstwo, pieniądze jakie mi zostawały również. Sprawiało mi to dużą radość. Ale kosztem tej pasji było to, że nie miałam co jeść. Wracałam raz w miesiącu czasem częściej w rodzinne strony by pojeść. Pamiętam jak odwiedzałam siostrę i jej pierwsze słowa były: jak Ty wyglądasz, chodź dam Ci jeść. Nigdy w życiu nie cieszyłam się tak na jedzenie. Schudłam wtedy sporo biorąc pod uwagę fakt, że jestem szczupłą osobą. Nieraz i tydzień nic nie jadłam. Takie to było ogromne wyrzeczenie aby mieć w życiu to co chcę mieć. Oszczędności całego mojego życia, a pracuje już kilkanaście lat zainwestowałam w mieszkanie w tym odległym województwie. Cisza, spokój. Cieszyłam się, że mimo głodu, braku snu, samotności stanę za jakiś czas na nogi.

Wciąż pamiętam te powroty do pustego mieszkania i ten głód i to światło w lodówce. Nie wykluczam, że ten głód był najistotniejszy w tym wszystkim. Mogłam jeść, ale nie miałabym wtedy całej tej reszty jaką mam teraz. 

 

Przez cały ten okres rozwijałam się duchowo, szczęście zaczęło się do mnie wkradać, głód przestał tak doskwierać, samotność zamieniła się w miłość. Po prostu poczułam, że to jest ta droga. Zaczęłam udzielać się charytatywnie, moje obrazy zaczęły wisieć w galeriach, w hotelach. Sukcesy same i szczęście.

Mieszkanie zakupione, moje. Jednak poprzedni właściciel bezprawnie wciąż tam przebywa ale i na ten problem umiem znaleźć rozwiązanie. 

Wróciłam w rodzinne strony i tu kieruje się swoim szczęściem dalej.

Zrozumiałam, że samotność to jest to co sprawia mi największą radość, osiągnęłam spokój i pogodę, zrozumiałam i poukładałam wiele spraw w swojej głowie, a ciepłe posiłki wciąż sprawiają mi ogromną radość.

 

Nie raz i nie dwa ryczałam w poduszkę, ale nauczyłam się cieszyć z wszystkiego. Nawet każdy problem sprawia mi radość bo wiem, że będę mądrzejsza i silniejsza. Tak się cieszę już z wszystkiego. Życie jest piękne. :)

 

 

  • Like 6
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Lalka, moze czas zmienic pseudo na kalka? ;) (zartuje zartuje)

 

Edit: wlasnie przeczytalem twoja opowiesc. Jestem pod wrazeniem.

 

Ale co z tym jedzeniem, na prawde tak bylo zle? Nie mialas pracy w ogole czy caly czas malowalas te obrazy?

A moze taka dieta ektremalna ? :)

Edytowane przez TheFlorator
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

3 godziny temu, Lalka napisał:

Zamieszkałam sama w tym odległym województwie, ......  Czas jaki zostawał mi po pracy inwestowałam w malarstwo, pieniądze jakie mi zostawały również. ........ kosztem tej pasji było to, że nie miałam co jeść. ........ Oszczędności całego mojego życia, a pracuje już kilkanaście lat zainwestowałam w mieszkanie w tym odległym województwie. 

.....

Mieszkanie zakupione, moje. Jednak poprzedni właściciel bezprawnie wciąż tam przebywa ale i na ten problem umiem znaleźć rozwiązanie. 

Wróciłam w rodzinne strony i tu kieruje się swoim szczęściem dalej.....

 

Tak gwoli uściślenia inwestowałaś w malarstwo tak że Ci nie zostawało na jedzenie czy odkładałaś pieniądze na zakup mieszkania? A jeśli w to i w to- to, jaka to praca nieprestiżowa w Polsce daje takie możliwości by się samej utrzymywać, (wynajem, opłaty), sponsorować sobie dość kosztowne hobby (płótna, pędzle, farby), udzielać się charytatywnie i dodatkowo odkładać na tyle by w wieku max. 25lat kupić sobie samodzielnie bez wsparcia finansowego (jak zrozumiałam) innych mieszkanie? No chyba, że wzięłaś na kredyt, ale jaka to wtedy wolność, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że puki co nie możesz w nim zamieszkać? Znajoma, która wzięła sama mieszkanie (właściwie małą dziuplę) na kredyt (20 lat ma spłacać) żyje wciąż w niepewności jutra w stylu „co będzie jak stracę pracę?”, a zarabia nieźle jak na nasze warunki i dodatkowo dorabia po przez artystyczny wyrób biżuterii by dać radę z wydatkami bieżącymi.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@AnnaTemat jest o zakończeniach i powrotach nie o mojej pracy i zarobkach. :)

Zajrzyj do chłopaków, dałam linka.

 

@TheFloratorByło źle, ale teraz jest dobrze. 

Miałam pracę, w której spędzałam minimum 240h miesięcznie, czasem 300. Napisałam o swoich zakończeniach i powrotach. Byłam sama i w tej samotności odnalazłam siebie i poprzez ciężką, samodzielną pracę jestem tu gdzie jestem, a będę jeszcze gdzie indziej. :D

 

Może któraś jeszcze opowie o swoich zakończeniach i powrotach. :)

 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Lalka Znam to uczucie aż za dobrze - tak trzeba, trzeba być w związku, trzeba zamieszkać razem. I tak też zrobiłem. Ale nie mogłem spać nocami. Siedziałem na brzegu łóżka i zastanawiałem się co ja kur..a robię. Robić coś wbrew sobie po to, żeby ktoś był szczęśliwy i przywdziewać maskę, że też to lubisz - najgorsze z uczuć jakie doświadczyłem. Oszukujesz dwie osoby - sam siebie i drugą osobę, często nieświadomą.

  • Like 1
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 hour ago, Lalka said:

Miałam pracę, w której spędzałam minimum 240h miesięcznie, czasem 300. Napisałam o swoich zakończeniach i powrotach. Byłam sama i w tej samotności odnalazłam siebie i poprzez ciężką, samodzielną pracę jestem tu gdzie jestem, a będę jeszcze gdzie indziej

Enigmatycznie, ale ok dopięłaś swego więc szacunek jest.  Klepnij się po plecach.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, Lalka napisał:

@AnnaTemat jest o zakończeniach i powrotach nie o mojej pracy i zarobkach. :)

Zajrzyj do chłopaków, dałam linka.

Jasne tylko The Florator odpowiedział gdzie pracuje, a ja np. nie lubię niespójności. Tez sobie sama kupiłam własną nieruchomość po 25 r. ż i mogłam to zrobić tak wcześnie bez wsparcia tylko dzięki pracy za granicą gdzie zarabiałam wielokrotność polskiej pensji przy czym i tak na wszystkim musiałam oszczędzać i rezygnować z wielu rzeczy i przyjemności, nie mówiąc o pasjach, dlatego jestem ciekawa, gdzie mamy taki raj w Polsce dla kobiet i nie tylko, że można się tak rozwijać,  udzielać,  czerpać kasę,  kupować mieszkania i oddawać drogim hobby bez wsparcia jakiś ludzkich atrap zwłaszcza skoro masz takie ambicje:

6 godzin temu, Lalka napisał:

może ktoś się czegoś ode mnie nauczy

 

Co do tematu raczej nigdzie nie wracam jak kończę, dlatego tak ciężko pracowałam i odmawiałam sobie wszystkiego by nie musieć wracać do domu rodzinnego,  który nie był najszczęśliwszy, zresztą tam nie było miejsca. Faktycznie bycie na swoim to rodzaj wolności, a nie wszyscy mamy równy strat, wiec jakieś "własne śmieci" to podstawa by iść dalej z własnym życiem bez zbędnych obciążeń. Łapać "wszystkie sroki za ogon" i dawać radę to dla mnie ściema. Wyjazd za granicę służył mi jako ucieczka i okazja na posiadanie czegoś swojego bez kredytów i niewolnictwa z tym związanego. Chciałam szybko mieć zabezpieczenie podstaw egzystencjalnych na co akurat nie widziałam nadziei w Polsce, i nie znam żadnej osoby a zwłaszcza kobiety, której nie wsparliby rodzice czy inni a która by sobie kupiła sama mieszkanie w naszych realiach oprócz jednej dziewczyny bardzo łepskiej która pochodzi z solidnej rodziny handlowców i jest dodatkowo po prawie. Jak studiowała to zgodnie z tym co nauczyła ją  przedsiębiorcza rodzina prowadziła również własny mały biznes  i tak kupiła sobie samodzielnie mały lokal handlowy z którego ma teraz pokaźne zyski ale mieszkała z rodzicami i nie miała żadnych dodatkowych opłat.

 

Czy żałuje? Z mojej strony to była konieczność życiowa. Trudno powiedzieć jakby teraz wyglądało moje życie gdybym miała chodzić do jakiejś nieciekawej pracy jak moja znajoma, nie móc zaryzykować nowego bo trzeba spłacać kredyty i bać się o jutro albo dusić się w jednym mieszkaniu z osobami które by mnie drażniły (albo ja ich). Nie mam takich lęków, a widzę jak wiele moich znajomych z tego typu problemami się boryka. Własne lokum to też podstawa dobrych stosunków rodzinnych. Choc wolałabym mieć wsparcie na start po to żeby od razu odkrywać swoje zamiłowania, a nie musieć je stopniowo odkrywać czy też odkładać na potem po to by najpierw zagwarantować sobie komfort na pierwszych szczeblach drabiny Masłowa.

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 8 miesięcy temu...

Rok temu pracowałam w pewnym miejscu.

Ogólnie nie podobało mi się tam, i za każdym razem , gdy tam wchodziłam popadałam w lekki stan przygnębienia. Poczekałam tylko na wypłatę, i kolejnego dnia nie przyszłam do pracy, pomimo tego, że mieliśmy już grafik, a oni nie mieli osób do pracy.

Tak doradzili mi znajomi, kiedy obliczyli, że pracują połowę godzin mniej,a  dostają więcej.  A ja tam muszę robić milion rzeczy jednocześnie i dodatkowo moja praca nie jest doceniana. Zwykle sfrustrowana szefowa (którą mąż chciał wymienić na młodszy model, dlatego przyszedł pewnego dnia i żalił mi się przy piwie, jakie to ma kiepskie małżeństwo, i wypytywał, czy mam chłopaka, sprawdzając kolor moich włosów),  ciągle zwracała mi uwagę, czemu to, czemu tamto, a czemu nie wiem, przecież pracuje tu dwa dni, i już powinnam wiedzieć wszystko. 

Więc moi znajomi radzili: powinnaś zachować się jak suka, wziąć wypłatę i się kolejnego dnia nie pojawić. 

Bo tak, bo tak, po pierwsze najniższa krajowa, po drugie w ciągu dwunastu godzin nie miałam czasu usiąść, a do dopiero coś zjeść, a ona i tak miała pretensje, że tam jest coś niepoukładane. A się starałam.

 

 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odkurzę temat a co. Wcześniej jakoś mi umknął...

Ja też jestem raczej osobą która nie wraca. Kończę jeden etap zaczynam kolejny. Jest tyle możliwości, że aż szkoda wracać do tego co już się miało. Nie jestem osobą, która przywiązuje się tak do miejsc. No ok, może z paroma wyjątkami...

 

 Miałam tak chwile z jedną firmą, że chciałam wrócić (choć mnie odwołali bo nie potrzebowali już agencyjnych pracowników). Wcześniej obiecywali mi kontrakt i już byłam na niego nastawiona. Jednak miesiąc po rozmowie o kontrakcie szefu wziął mnie (jak też innych agencyjnych pracowników) na rozmowę, tłumacząc " nooo firma z roku na rok coraz lepiej prosperuje, blablablabla, w tym miesiącu zrobiliśmy tyle i tyle, ale przychodzi okres, gdzie pracy będzie mniej i obawiam się, że musimy zrezygnować z agencji. Za tydzień we wtorek będzie Twój ostatni dzień, ale bardzo chcielibyśmy byś wróciła jak skończy się ten cichy okres (miał na myśli jakieś 4 miesiące później)."

Był to dla mnie cios poniżej pasa. Kubeł zimnej wody i nie wiem co jeszcze. Na początku słowa do mnie nie dotarły, dopiero jak usiadłam na swoim stanowisku pracy pomyślałam " boże, co za schematyczna, skur%6^yńska firma..."

 

Jak wcześniej wspomniałam byłam nastawiona na kontrakt (perspektywa pierwszej stałej umowy po 3 latach w UK, w końcu możliwość pożegnania się raz na zawsze z agencjami pracy). W tamtym zakładzie byłam chwalona na każdym kroku, dostawałam pochwały od samego menadżera, z czasem zaczęli dawać mi coraz to bardziej odpowiedzialne zajęcia... a pod koniec okazało się, że wyszłam na idiotkę, starając się i być lojalnym pracownikiem tylko po to by usłyszeć w po 6 miesiącach " do widzenia". Podkreślę, że te 6 miesięcy to był mój wtedy najdłuższy staż w jednej firmie. Wcześniej w zakładach nie siedziałam dłużej niż 3 miesiące.

Zauważyłam, że po rozmowie, menadżer przestał do mnie podchodzić i chwalić, unikał kontaktu wzrokowego i był bardzo zmieszany. Dawało mi to do myślenia...

Jednak mimo tego, że mnie wkurzyli, dalej ślepo wierzyłam, że wrócę. Wiedziałam, że mnie lubią i cenią. Ja też nie narzekałam na warunki. Przełożona powiedziała, że tego tak nie zostawi, i na pewno jak będzie możliwość to do mnie zadzwoni, Ja sama postanowiłam, że ich po jakimś czasie odwiedzę i o sobie przypomnę.

Tymczasem skontaktowałam się z ówczesną agencją i okazało się, że mają dla mnie ofertę (moje obecne stanowisko), o podobnym charakterze pracy. Dodali tez, że oczywiście jak będzie możliwość to będę mogła po tym wrócić do poprzedniej firmy. Też manufaktura, też składanie, pakowanie ale z tym wyjątkiem, że głównie zajmuję się inspekcją amunicji i obsługą maszyn. Byłam sceptycznie nastawiona, bo nie podobały mi się godziny pracy i fakt, że każda sobota jest pracująca. (system 4/3 dni pracy po 12 h, od 6:00 do 18:00). Jako, że miałam już dosyć po fabrykach z mięsem zmian po 12h, mimo wszystko stwierdziłam: "i tak nie mam innego wyjścia, nie chce zmieniać znowu agencji."

 

Zaczęłam pracę w mojej obecnej firmie, byłam już znudzona dwudziestą zmianą pracy (jak nie lepiej...) i dalej po głowie chodziła mi poprzednia praca. Od razu zauważyłam, że to większa firma i już na samym początku zaczęłam dostrzegać te same schematy charakterystyczne dla poprzednich fabryk, ale porównując z resztą i tak jest znośnie, ciepło, nikt mi się nie wpieprza w moją pracę, organizuję sobie stanowisko pracy po swojemu - czyli generalnie porównując z poprzednimi pracami... raj. Tutaj też jestem ceniona jako pracownik, polubili mnie dawać na deadline a mi to w sumie nie przeszkadzało bo nie czułam jakiejś szczególnej presji..

Przez pierwsze tygodnie dalej myślałam o tej pracy jak o tymczasowym rozwiązaniu. Jednak gdy minął styczeń, luty(okres gdzie poprzednia firma ponoć zaczęła znowu ruszać pełną parą)  - już wtedy miałam nieco inne nastawienie.  Przełożony dokładnie po 3 miesiącach pracy podszedł do mnie z papierami do kontraktu i z tekstem " od następnego tygodnia wypełniasz zakładowego timesheeta i jesteś pod firmą, ok?" A ja szok. Bez namysłu wzięłam i powiedziałam, że papiery wypełnię do jutra. W głowie kołatało mi. "To co prawda nie (nazwa poprzedniej firmy) jak sobie marzyłam ale i tak... w końcu mój upragniony kontrakt"

W firmie jestem do teraz (już dobry ponad rok). Lubię tę pracę i póki co dalej jestem na etapie szlifowania języka i zdobywania doświadczenia. Jeszcze nie czuję wypalenia a stawka póki co mnie zadowala, ale napewno w końcu przyjdzie okres, kiedy będę chciała znaleźć coś lepszego. Ta praca poniekąd otworzyła mi furtkę na więcej możliwości i wzbogaciła moje CV, więc w razie następnego interview mam o czym opowiadać i z pewnością zadecyduje to o lepszej stawce i pozycji. ;) 

 

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.