Skocz do zawartości

Dalekie marsze.


Damianut

Rekomendowane odpowiedzi

Dzisiaj przeszedłem z Warszawy do Sochaczewa 59 km w 11 h. Ostatnie 2 godziny to był tylko ból, odciski na stopach i pieczenie z powodu źle dobranych slipek - ważna sprawa na takie wypady :D. Takie wyjścia pomagają w wzmacnianiu siły woli. W trakcie trasy co jakiś czas byłem zadowolony. Zamierzam jeszcze pójść na Ekstremalną Drogę Krzyżową, ale to w nocy, utrudniona orientacja w terenie. Moje dalsze plany, to nocowanie w czasie drogi, zamierzam przechodzić większe trasy.

 

Może ktoś mi odpowie, czemu po tym całym przejściu czułem dość duży smutek? Podobno po takich wysiłkach jest euforia. Dodatkowe info: zjadłem 4 czekolady, ale to chyba powinno pomóc(w krótkim okresie czasu), a nie zaszkodzić. Jednocześnie pojawiało się w mojej głowie trochę wspomnień, głównie negatywnych.

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Marsze są w dechę. Ja dziennie robię (uśredniając) od 7-10km. Trochę z musu, bo nadal nie szarpnąłem się na auto. Ale plus jest taki, że jak pojechałem w Tatry po paroletniej przerwie, to drugiego dnia byłem w stanie zrobić ponad 35km, oczywiście nie po płaskim. Następnego dnia zero zakwasów, zmęczenia, nic. Młodszy o 5 lat koleżka, z którym szedłem, zdychał, a nie jest ułomkiem.
Dodatkowy plus, to to, że jak dużo chodzisz, to masz brzuch płaski jak przysłowiowa decha.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podziwiam Cię Damipriv, isc 11h! Przeciez to caly dzien. Sa organizowane takie maratony piesze jak,, kierat"(okolo 100km do przejścia) w Polsce jesli tak lubisz marsze.

Sam przeszedlem najwiecej 25 km jak mi detka w rowerze strzelila daleko od domu i to juz było cholernie męczące dla mnie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj przeszedłem z Warszawy do Sochaczewa 59 km w 11 h. Ostatnie 2 godziny to był tylko ból, odciski na stopach i pieczenie z powodu źle dobranych slipek - ważna sprawa na takie wypady :D. Takie wyjścia pomagają w wzmacnianiu siły woli. W trakcie trasy co jakiś czas byłem zadowolony. Zamierzam jeszcze pójść na Ekstremalną Drogę Krzyżową, ale to w nocy, utrudniona orientacja w terenie. Moje dalsze plany, to nocowanie w czasie drogi, zamierzam przechodzić większe trasy.

 

Może ktoś mi odpowie, czemu po tym całym przejściu czułem dość duży smutek? Podobno po takich wysiłkach jest euforia. Dodatkowe info: zjadłem 4 czekolady, ale to chyba powinno pomóc(w krótkim okresie czasu), a nie zaszkodzić. Jednocześnie pojawiało się w mojej głowie trochę wspomnień, głównie negatywnych.

 

Wysiłek --> wydzielamy endorfinki i nie tylko --> dobre samopoczucie.

Koniec wysiłku, koniec wydzielania m. in. endorfinek.

 

Te 60 kilometrów to taki jednorazowy wyskok, czy też jakieś długofalowe dzialanie?

 

BTW, jeżeli chodzi o marszutry to z tego co pamiętam, to na polskie warunki przyjmuje się około 50 km dziennie (wojskowy piechur ze sprzętem).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Marsze są w dechę. Ja dziennie robię (uśredniając) od 7-10km. Trochę z musu, bo nadal nie szarpnąłem się na auto.

 

Ja mam auto, ale i tak codziennie robię 7-10km. Profity mam dokładnie takie same jak wspominasz. I nie mam zamiaru rezygnować z tego. To już nawyk.

 

@Dami - gratki !

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ten smutek był spowodowany gwałtownym spadkiem poziomu endorfin (hormonów szczęścia). I jest to spadek do niższego poziomu niż przed wysiłkiem. Organizm musisz przyzwyczaić. Euforia występuję w trakcie wysiłku, w jego dalszej fazie i na końcu oraz tuż po. Tak samo jest w bieganiu długodystansowym. Organizm w końcu się dostosuje i spadki nastroju nie będą już odczuwalne lub będą dla ciebie po prostu nie warte uwagi.

 

Miewam podobnie, chociaż w zasadzie nie jest to smutek a po prostu czuję, że mija euforia. Tuż po bieganiu bardzo podobają mi się kobiety i zwiększa pewność siebie.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

DamiPriv, gratuluję - taki wyczyn to jest coś!

 

Najwięcej jednorazowo przeszedłem ok. 15-20 km. Za dzieciaka uciekł nam pociąg na wakacjach i stwierdziliśmy, że wrócimy na piechotę. W wojskowych butach (taka stylówa). Było super, choć na drugi dzień stopy dało o sobie znać.

 

Codziennie chodzę do pracy na piechotę. Mimo auta w garażu. Wiosna, lato, jesień, zima. W upał, w deszcz, w śnieg czy przy -15 stC (choć to ostatnio zimy nam łagodnieją). 5 km, czasem 6 - jak chce mi się wrócić inną dłuższą trasą przez piękny park. Zalety są olbrzymie - dobrze robi na kondycję, dodatkowo faktycznie trzyma brzuch w rygorze, może człowiek nie chudnie ale na pewno nie tyje. Kiedyś przez tydzień jeździłem samochodem, z lenistwa - brzuszek wyraźnie się powiększył a pasek, który noszę od lat, jakoś wyraźnie się skurczył ;) Żona na odwrót, nawet 500metrów do sklepu podjedzie samochodem, wyniosła to z domu. Na szczęście jest szczupła sama z siebie, takie geny i metabolizm :)

 

Od osiemnastego roku życia mam psy, zawsze były i są moimi wiernymi przyjaciółmi-kompanami do wędrówek po polach, łąkach i lasach. Taka włóczęga na łonie przyrody. Oddycham wtedy pełną piersią, stapiam się w jedno z przyrodą i odpoczywam - psychicznie i fizycznie. Kocham las. Kocham leśnie ścieżki i drogi.

 

Na ten rok mam w planach kilka dłuższych wycieczek, ale tak do 15-30km. Razem z wiernym, oddanym psem. Takich sobotniech i niedzielnych spacerów po 7-10km nie liczę, bo to pikuś.

 

Jeszcze raz gratuluję, S.

 

PS. Mam kolegę, jeszcze z czasów końca podstawówki, który od jakichś 10 lat biega. Biegał, parafrazując, zanim stało się to modne ;) Potrafi przebiec 25-30km. Np. odstawia samochód do warsztatu w sąsiednim mieście i przebiega do domu z powrotem. Jak dzwonią że auto gotowe - wybiega z domu, biegnie te 30km i odbiera samochód. Gość też dobija do 40stki a brzuch ma jak Stallone i Schwarzeneger za swoich najlepszych lat. Wysiłek popłaca !

 

PS.II. Od czterech lat biegam, niestety nieregularnie. 3-5-10km na raz. Zauważyłem, że gdy biegam w miarę regularnie - czuję się fizycznie i psychicznie wyraźnie lepiej niż gdy tego nie robię. Poprawia mi się chęć do życia, brania się za bary z wyzwaniami, nachodzi dodatkowa ochota na seks i kobiety na ulicy jakby pięknieją w moich oczach, dostają takie +25% do atrakcyjności :) Ustawiam sobie budzik na 6:10 i będe rano biegał 3-5 km. Jedyny mus - ok. +5 stopni na termometrze bo biegajac pocę się jak diabli i boję zaziębić nerki/korzonki, potem rwą jak cholera.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stany smutku to nie endorfiny - człowiek trzyma w sobie wiele stłumionych emocji, co kosztuje pewną ilość energii. Jeśli się jej pozbędzie, np. biegiem, one się wylewają. Kiedyś tak zresztą pracowałem z ludźmi, polecając im skrajny wysiłek, a wtedy pojawiał się płacz, cała gama emocji - jest niemiło, ale później ulga jest dość spora. Jednak to kiepska metoda, bo wylewają się emocje powierzchniowe, do głębszych się w ten sposób nie dojdzie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

PS.II. Od czterech lat biegam, niestety nieregularnie. 3-5-10km na raz. Zauważyłem, że gdy biegam w miarę regularnie - czuję się fizycznie i psychicznie wyraźnie lepiej niż gdy tego nie robię. Poprawia mi się chęć do życia, brania się za bary z wyzwaniami, nachodzi dodatkowa ochota na seks i kobiety na ulicy jakby pięknieją w moich oczach, dostają takie +25% do atrakcyjności :) Ustawiam sobie budzik na 6:10 i będe rano biegał 3-5 km. Jedyny mus - ok. +5 stopni na termometrze bo biegajac pocę się jak diabli i boję zaziębić nerki/korzonki, potem rwą jak cholera.

 

Może zamiast patrzeć na ilość przebiegniętych kilometrów patrz na czas. Jeśli chcesz regularnie biegać, to może na początek 30 minut(ustawiam minutnik na 15 minut, biegnę, jak zadzwoni to wracam i nastawiam znowu) przed 3 dni w tygodniu plus 6 minut rozgrzewki i rozciągania przed bieganiem i 6 minut po bieganiu. Tyle czasu na wysiłek można znaleźć codziennie. Kolega mi w połowie grudnia polecił właśnie bieganie 30 minut, i najlepiej kilka dni pod rząd(mówił, że wtedy szybciej zanikają mikrouszkodzenia mięśni) i tak biegam do dzisiaj, 3-4 razy w tygodniu.

 

Nie lubię wydawać pieniędzy na rzeczy, który z natury wydają się być darmowe, ale mój kolega kupił specjalny strój termoaktywny, podobno działa :). Ludzie tak mają, że jak poniosą stratę, to wolą się skupić na odzyskaniu tego co stracone, niż na zarobieniu w innych sprawach więcej bogactw. Dlatego wydanie kasy może bardziej zachęcić do biegania. Ja w zimie zakładałem po prostu dwie warstwy ubrań, w tym dwie pary skarpetek i ruszałem. Chorowałem tylko dwa razy po jeden dzień w czasie zimy i wczoraj wieczorem po chodzeniu źle się czułem, szedłem bez kurtki, ale miałem sweter pod spodem i szalik.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Osobiście przeszedłem najwięcej 48 km jednego dnia na obozie harcerskim na Słowacji. Wyszliśmy o 5:00 rano, zaszliśmy o 18:30 wieczorem. Od wielu lat chodzę pieszo, szczególnie do pracy i dawniej na PG. Na pierwszym roku wstawałem o 3:00 w nocy i szedłem przez las 20 km na uczelnie zmiast jechać SKM. Przeważnie na tą 8:00 byłem na czas. 

 

Teraz też chodze codziennie w obydwie strony po 3 km na SKM właśnie. Z autobusów nigdy nie korzystam. Nieistotne czy deszcze, czy śnieg, czy grad, czy zawierucha, czy burza, czy noc. Zawsze cisne z buta. :P

Niemniej DamiPriv, gratuluje wyczynu, chciałbym się kiedyś choć odrobinę zbliżyć do Twojego wyniku.

 

Ze swoimi psami też chodze Subiektywny. Długo i daleko, w sam głąb lasu. Próbowałeś uskuteczniać łażenie i szwendanie się po lesie w nocy?

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ze swoimi psami też chodze Subiektywny. Długo i daleko, w sam głąb lasu. Próbowałeś uskuteczniać łażenie i szwendanie się po lesie w nocy?

 

Generalnie nie.

Lasu nocą się nie boję, ciemności też nie. Kiedyś, za pacholęcych lat bawiłem się z przyjaciółmi w elementy militarno-survivalowe i coś z tego cały czas w nas tkwi. W sumie zainspirowałeś mnie, wybiorę się na nocne szwędactwo połączone z nocowaniem w lesie. Założę mundur w dobrym kamuflażu, do pasa przytroczę pas z ekwipunkiem, nóż z głownią tanto i manierkę, a na grzbiet mały plecak. Pieseł będzie uradowany, małżonka mniej ;)

 

S.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tanto sux man. Chyba, że w wersji japońskiej (łagodniejsza geometria) Weź jakiegoś bushcrafta czy inne bowie, coś prostego.

Generalnie nóż z krawędzią tnącą tylko po jednej stronie, druga przyda się jak będziesz chciał w nią uderzyć, żeby na przykład rozłupać pieniek, czy orzecha. Noże jak najbardziej utylitarne z 'zapasem mocy' w postaci grubej klingi 3,5-6mm - przyda się przy ewentualnym rąbaniu czegokolwiek. Jako backup można wziąć mały folder. Nie polecam noży z piłą (serrated), sztyletów, czy innych dziwactw, ale na przykład coś takiego:

k107-1.jpg

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stany smutku to nie endorfiny - człowiek trzyma w sobie wiele stłumionych emocji, co kosztuje pewną ilość energii. Jeśli się jej pozbędzie, np. biegiem, one się wylewają. Kiedyś tak zresztą pracowałem z ludźmi, polecając im skrajny wysiłek, a wtedy pojawiał się płacz, cała gama emocji - jest niemiło, ale później ulga jest dość spora. Jednak to kiepska metoda, bo wylewają się emocje powierzchniowe, do głębszych się w ten sposób nie dojdzie.

 

Marek, jakkolwiek tego nie tłumaczyć, stany emocjonalne jakie odczuwamy są wywoływane przez związki chemiczne. Chemia mózgu jest fascynująca. Smutek i depresja spowodowane są zaburzeniami w działaniu neuroprzekaźników. Najważniejsze to chyba serotonina i dopamina, ale jest ich całkiem sporo. Zjazd po alkoholu czy innych dragach to to samo, czyli spadek poziomu serotoniny. To jest fascynujące, że miłość, strach, smutek, rozpacz, euforia to czysta chemia. Emocje = związki chemiczne.

 

Z wikipedii:

 

Endorfiny – grupa hormonów peptydowych, wywołują doskonałe samopoczucie i zadowolenie z siebie oraz generalnie wywołują wszelkie inne stany euforyczne (tzw. hormony szczęścia). Tłumią odczuwanie drętwienia i bólu. Są endogennymi opioidami.

 

Odstawienie opioidów (w tym wypadku endorfiny) - cytuję: "zmiany nastroju z dominującą drażliwością i napadami złości, czasem z apatią".

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Generalnie nie.

Lasu nocą się nie boję, ciemności też nie. Kiedyś, za pacholęcych lat bawiłem się z przyjaciółmi w elementy militarno-survivalowe i coś z tego cały czas w nas tkwi. W sumie zainspirowałeś mnie, wybiorę się na nocne szwędactwo połączone z nocowaniem w lesie. Założę mundur w dobrym kamuflażu, do pasa przytroczę pas z ekwipunkiem, nóż z głownią tanto i manierkę, a na grzbiet mały plecak. Pieseł będzie uradowany, małżonka mniej ;)

 

S.

 

Ze swojej strony gorąco zarekomenduje. Sam praktykuje od lat i jest to dla mnie jeden z najwspanialszych sposobów spędzania wolnego czasu. Jakkolwiek dziwacznie to nie brzmi. ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Brzytwa,

 

Zgadza się, tanto dobre jako łom albo do przebijania rycerskich zbroi płytowych ;) Precyzyjne toto nie jest. Ale to Cold Steel Master Series Tanto San Mai III, potrójny laminat. Lubię ten nóż :)

 

Wyznaczyłem już trasę po okolicy - z noclegiem będzie 40km. Dwadzieścia w jedną, nocleg, dwadzieścia z powrotem inną trasą. Wezmę ekwipunek i pieseła, wraz z piciem i jedzeniem dla niego. A spać będę na militarnym hamaku rozpiętym między drzewami + tarp. Będzie cacy!

 

P-03.jpg

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dlaczego akurat śpisz na hamaku? Ja widzę dwie sprawy podstawowe, którymi kierowałbym się tworząc obóz - ochrona przed napastnikami i zwierzętami, ochrona cieplna. W tym lesie jakie są zwierzęta? Czy ogniska zrobisz jakieś po bokach? 

 

Sam chciałbym spać w lesie, ale słyszałem różne historie w programach z Bearem Gryllsem i biorę je pod uwagę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Weź pod uwagę, że żyjemy w PL a nie w Afryce. Tutaj nawet dziki co najwyżej popatrzą na ciebie jak na ciula jeśli będziesz próbował je spłoszyć. Znam to z doświadczenia (locha z małymi). A wilki to raczej Bieszczady.

Menele głęboko w lasach nie żyją. Nie ma się więc czego obawiać.

W dodatku jest kosałka i piesieł. Jest luz.

 

A wiesz Subiektywny, że poddałeś mi fajny pomysł. Dzięki :)

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Brzytwa,

 

Zgadza się, tanto dobre jako łom albo do przebijania rycerskich zbroi płytowych ;) Precyzyjne toto nie jest. Ale to Cold Steel Master Series Tanto San Mai III, potrójny laminat. Lubię ten nóż :)

 

Wyznaczyłem już trasę po okolicy - z noclegiem będzie 40km. Dwadzieścia w jedną, nocleg, dwadzieścia z powrotem inną trasą. Wezmę ekwipunek i pieseła, wraz z piciem i jedzeniem dla niego. A spać będę na militarnym hamaku rozpiętym między drzewami + tarp. Będzie cacy!

 

P-03.jpg

 

W tym hamaku to raczej nie pospisz... Nie wiem jak Twoje 'lesne' doswiadczenia ale w lesie jest duzo komarow...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

The_Man,

 

W spodnie i bluzę mundurową napsikam repelent. Na głowę kapelusz boonie hat z moskitierą. Tylko bzyczenie będzie uciążliwe ;) I żal trochę

pieseła, pokąsają mu nochal i pysk gdzie ma krótką sierść.

 

Swoją drogą czego w lesie się bać? Jedyne jako takie zagrożenie to odyniec lub locha z młodymi. Innych ludzi? E tam, kto fiknie do zmilitaryzowanego

barczystego dziwaka z bujającymi się 20cm stali przy pasie i sporym piesełem ;)

Interwencja leśniczego? Grzeczna rozmowa i jak znam życie od zdania do zdania facet zamiast się przychrzanić o biegajacego luzem pieseła - zainteresuje się tematem - bo to też w większości pasjonaci, 'ludzie lasu'.

Uprowadzenia przez kosmitów na uciążliwe badania medyczne nie biorę pod uwagę ;)

 

Spać pod gołym niebem spałem już wiele razy, choć to lata kawalerskiej młodości. Nawet na ziemi, na rozłożonym płaszczu - pałatce. Noc była piękna, gwieździsta, ciepła. Nad ranem rosa przemoczyła nas kompletnie :D

 

S.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No - oby, oby. Zycze szczerze powodzenia. Nie zapomnij jakby co o dokumentacji - byl tu dzial w ktorym opisywano wyprawy...

 

Swoja droga - w trakcie studiow, na wakacjach z najlepszym kumplem (ktory potem okazal sie niegodny tego miana) wzielismy plecaki i pojechalismy do Wladyslawowa skad wyruszylismy marszem po plazy na Zachod... Szlismy 10 dni, po okolo 20 km dziennie, a ze byly to inne czasy (lata dziewiecdziesiate) to inny sprzet byl i inna infrastruktura, pare razy spalismy na wydmach. Nieslismy na plecach wode do picia i zarcie. Pamietam to jako jeden z najlepszych epizodow mojego zycia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

The_Man,

 

W spodnie i bluzę mundurową napsikam repelent. Na głowę kapelusz boonie hat z moskitierą. Tylko bzyczenie będzie uciążliwe ;) I żal trochę

pieseła, pokąsają mu nochal i pysk gdzie ma krótką sierść.

 

Swoją drogą czego w lesie się bać? Jedyne jako takie zagrożenie to odyniec lub locha z młodymi. Innych ludzi? E tam, kto fiknie do zmilitaryzowanego

barczystego dziwaka z bujającymi się 20cm stali przy pasie i sporym piesełem ;)

Interwencja leśniczego? Grzeczna rozmowa i jak znam życie od zdania do zdania facet zamiast się przychrzanić o biegajacego luzem pieseła - zainteresuje się tematem - bo to też w większości pasjonaci, 'ludzie lasu'.

Uprowadzenia przez kosmitów na uciążliwe badania medyczne nie biorę pod uwagę ;)

 

Spać pod gołym niebem spałem już wiele razy, choć to lata kawalerskiej młodości. Nawet na ziemi, na rozłożonym płaszczu - pałatce. Noc była piękna, gwieździsta, ciepła. Nad ranem rosa przemoczyła nas kompletnie :D

 

S.

 

Subiektywny, w przestrzenii leśnej, w naszej strefie klimatycznej jedynym i jednocześnie największym zagrożeniem (wyłączając niedźwiedzia i lochę z małymi, ale tylko w określonych sytuacjach) jest tylko i wyłącznie drugi człowiek.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.