Skocz do zawartości

Problem cierpienia


mac

Rekomendowane odpowiedzi

Naturalne zachowanie człowieka to ucieczka od cierpienia, a podążanie ku przyjemności. Zastanawiałem się ostatnio nad tym zagadnieniem i doszedłem do wniosku, że warto przyjąć odwrotną postawę. Dążyć do cierpienia fizycznego, chociażby na siłowni oraz do cierpienia czysto umysłowego, duchowego. Nie chodzi mi o biczowanie, tylko stawianie siebie w niekomfortowym położeniu, aby się do niego przyzwyczaić, wypracować pozytywne wzorce i właściwie reagować, bez specjalnych emocji.

 

Codzienny trening fizyczny warunkuje wytrzymałość, zdrowie. Praktycznie mamy tutaj zgodność z prawem wahadła. Idziemy na cierpienie dostajemy plusy. Idziemy na przyjemność dostajemy minusy. Chcemy szybkich, przyjemnych rezultatów długoterminowo wyjdzie z tego coś złego.

 

Przyjemność jest prosta. Cierpienie trudne, jednak nieuniknione z drugiej strony. Co w takim przypadku zrobić? Czy odwlekać cierpienie, a może się z nim zaprzyjaźnić, a wręcz pokochać. Żyjemy od kryzysu do kryzysu, każdy z nas. Okresy spokoju przeplatane okresami wojny. Czasami zdarzało mi się medytować w pozycji maksymalnie niekomfortowej. Wbijałem sobie coś w plecy mocno i tak trwałem, aż ból w pewnym skrajnym momencie przekształcał się w przyjemność, powiedziałbym dziwną rozkosz, która już nie przeszkadza. Jak organizm daje ulgę w wydawałoby się sytuacji bez wyjścia.

 

A co daje dawkowanie cierpienia? W końcu zanika strach, wróg wartościowych aktywności. Jeżeli wiesz, że zniesiesz takie, a takie cierpienie nie powstrzymasz się od działania. Poznanie siebie przez cierpienie jest moim zdaniem kluczowe. Trzeba chociaż kilka razy w życiu, albo ten raz wystawić się dobrowolnie na jakieś cierpienie kontrolowane, eksperymentalne. Nie rzucam słów na wiatr, bo przeżyłem przygodę życia jako bezdomny za granicą lata temu. Przez dwa tygodnie żyłem bez kasy, jadłem co ludzie dali, spałem pod drzewami i na ławkach. Nie byłem przy tym sam, tylko ze spoko ziomkami, ale sam fakt. I wiem, że mógłbym z dużym prawdopodobieństwem tak funkcjonować przez bardzo, bardzo długi czas i to nawet z ciekawymi sytuacjami. Ludzie boją się często takiego scenariusza, prawda? A zetknięcie się z tym w warunkach kontrolowanych daje już realny obraz i strach znika.

 

Własnymi wyobrażeniami prawdopodobnie krzywdzimy się najbardziej. Jak to będzie, jak stanie się coś złego, a co będzie, jak mi się nie uda. Mówię, to niech ci się nie uda, przeżyj cierpienie zapragnij świadomie tej lekcji. Niezdany egzamin, koniec związku, odebrane dzieci, sądowe kurwy, niesprawiedliwość, żal do świata, a jednak dalej się coś robi i się znosi pewne sprawy bezwiednie po pewnym czasie. Habituacja częściowo. Chodzi mi o coś więcej.

 

Przestawienie tego paradygmatu unikanie cierpienia, dążenie do przyjemności, na dążenie do cierpienia i korzystanie z przyjemności jednocześnie to zmiana zachowań. Pojawia się cierpienie to mówisz sobie, dawaj kurwa, rozjebię, nie biorę do bani, bo cierpienie nie jest mi obce. A standardowe podejście to o boże, znowu coś się stało, co ja zrobię. Niekorzystny lament i spirala spierdolenia umysłowego, gdzie nie ma wytchnienia.

 

Jak długo wytrzymasz. Czy zniesiesz trudy życia z dala od domu, czy się samodzielnie utrzymasz, czy ból fizyczny i psychiczny powstrzyma cię przed wypełnianiem codziennych obowiązków. To pytania, na które warto, trzeba sobie odpowiedzieć, aby odnaleźć się w twardej rzeczywistości i to znacznie bardziej komfortowo. Ktoś, kto długo cierpiał lub cierpi, ale umie z tym żyć boi się po prostu mniej, albo i wcale. A pozbycie się strachu uważam za klucz do szczęśliwego życia, niezależnie od okoliczności. Chodzi mi o to, aby pogodzić się z nieuniknionym, zdobyć się na odwagę wyjścia cierpieniu na wprost, bez lęków.

 

Mamy przykłady, jak łatwo zmarnować sobie życie przez chwilę przyjemności z kobietą. Miłość, uczucie spełnienia i bliskości zamienia się w gehennę sądową, batalię o dziecko, pieniądze. Osoba tak bliska staje się momentalnie obca, wroga. Nie bez powodu mówi się pewnie, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, bo wspólne cierpienie tworzy więź nie do pokonania w dobrych czasach. Oczywiście mogę się mylić. To moje spekulacje.

 

Z cierpieniem wygrać się nie da, ale można przyjąć je, wchłonąć, przekształcić momentami w sadystyczną rozkosz, pozbyć się strachu i przełamać, przyzwyczaić.

  • Like 3
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z punktu widzenia biologii i psychologii długotrwałe cierpienie jest mocno niekorzystne.  Wydziela się wtedy mnóstwo kortyzolu (czasem zwany jako hormon śmierci), który w długotrwałym procesie zamiast pomagać to rozwala organizm. Z takich bardziej oczywistych rzeczy to podniesienie ciśnienia krwi, spadek testosteronu, odkładanie tłuszczu, bezsenność, spadek libido, bóle głowy i zawroty, stany depresyjne, szumy uszne, cukrzyca, zaburzenia wzroku czy ruchu itp. W ekstremalnych przypadkach śmierć. Trzeba powiedzieć, że ludzie z wysokim poziomem wrodzonego testosteronu mają większa odporność a z niskim wprost przeciwnie. 

 

Aczkolwiek faktycznie małe cierpienie rozumiane przez okaleczanie się pobudza układ odpornościowy. Prawdopodobnie to mechanizm ewolucyjny aby móc przetrwać i wzmocnić siły w kryzysie. W przeciwieństwie do natychmiastowego działania adrenaliny to ma długotrwałe efekty jednak potrzebuje czasu na aktywacje. Wspomniana wyżej siłownia i rozrywanie włókien mięśniowych aby mogły rosnąc. Mięśnie adaptują się do zmiany i konieczności wzmocnienia, gdyż teraz potrzeba większej muskulatury aby coś robić. Albo akupunktura ale o ile mi wiadomo nie ma to jeszcze udowodnionego naukowo wpływu na zdrowie, są jedynie przesłanki. Z psychiką jest podobnie ale tak jak na początku wspomniałem nie jesteśmy niestety przystosowani do długotrwałego stresu, który współczesne życie nam serwuje. Jeśli stres i cierpienie nieustannie nam towarzyszy to prędzej czy później wyniknie z tego coś złego a najgorszym wypadku trwały i poważny uszczerbek na zdrowiu. 

 

Mimo wszystko mam wrażenie, że natura celowo zrobiła podział na super sprawnych i odpornych "wojowników" i kruchych, wycofanych "intelektualistów". Mówię tak, bo badania wykazały, iż ludzie z niższym naturalnym poziomem testosteronu są średnio inteligentniejsi od tych z wyższym. Nawet w społeczeństwie utarł się stereotyp naukowca czy informatyka chuderlaka. Jak wiemy takie zawody wymagają nieco wyższej inteligencji. Wracając do predyspozycji fizycznych taki chuderlak nigdy nie zbuduje naturalnie imponującej muskulatury ani nie będzie bardzo odporny na stres, który mocniej mu dowali niż "wojownikowi". Są dwie różniące się strategie na przetrwanie jak introwertyzm i ekstrawertyzm dlatego nie każde porady mogą być uniwersalne.

 

 

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat rzeka, chyba już kiedyś poruszałeś podobny - coś o cierpieniu na świecie w kontekście samorozwoju, gdzie wypowiadał się znieczulony społecznie @Pikaczu. ;) 

Cierpienie, jeśli już przekroczy pewien próg [głównie mam teraz na myśli fizyczne], wbrew głupim gadkom i obiegowym komunałom, rzadko uszlachetnia - zdecydowanie częściej odziera z godności.

 

Nie miałem tyle szczęścia, by wystawić się na kontrolowane cierpienia.

 

Osobiście mam ~3 lata wyjęte z życiorysu przez silny ciągły [przeważnie 24 godziny na dobę] ból po pewnym wypadku -> byłem bliski samobója, ale jakimś cudem własnymi siłami niczym baron Muenchhausen wyszedłem z tego bagna

po serii prób i błędów. Teraz mogę powiedzieć, że akurat wpłynęło to na mnie dobrze, tylko żal straconego czasu. Jednak przez te 3 lata byłem w żałosnym stanie i sporo osób by tego nie wytrzymało.

 

Z perspektywy czasu widzę, że priorytety mi się trochę pozmieniały.

Rzeczy które kiedyś doprowadziłyby do wrzenia bądź lamentu teraz przyjmuję w większości gładko, bo mam inny punkt odniesienia, wiem jak przewrotne i przejebane może być życie.

Nawet w gorsze dni czuję pewną ulgę, że nic mnie nie boli, jestem w przyzwoitej formie i czuję zadowolenie z innych prozaicznych spraw.

Z czasem jednak się przyzwyczaiłem i chce się wprowadzić to życie na wyższe obroty. 

 

 

Jednak ślad pozostał po tych zajściach.

Oczywiście odniosłem się tylko do jednej z wielu poruszonych kwestii, inne ważne tematy [jak odroczona gratyfikacja] już w niejednym miejscu były omawiane w lepszej formie niż ja mógłbym to zrobić, mam

nadzieję, że nie spłyciłem wątku.

 

Edytowane przez Dworzanin_Herzoga
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

4 minuty temu, Jan III Wspaniały napisał:

@mac to Twoje przemyślenia przy wkleiłeś?

 

 

Napisałem taki esej wieczorem, twórczość własna do dyskusji. 

@Dworzanin_Herzoga dzięki za przykład i wysyłam pozytywną energię. Tak, problem cierpienia mnie dotyczy, myślę o nim dość często i czasami coś przychodzi do głowy. Jestem schorowany, że tak powiem i wiem, co to znaczy przebijać się przez cierpienie, ale o dziwo czasami wychodzą z tego przedziwne korzyści. Właśnie większa tolerancja na powszechne gówno, przestawienie priorytetów. Z godnością przy cierpieniu się zgadzam. Nie ma w tym nic szlachetnego. 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, mac napisał:

Przyjemność jest prosta. Cierpienie trudne, jednak nieuniknione z drugiej strony. Co w takim przypadku zrobić? Czy odwlekać cierpienie, a może się z nim zaprzyjaźnić, a wręcz pokochać. Żyjemy od kryzysu do kryzysu, każdy z nas. Okresy spokoju przeplatane okresami wojny

Moim zdaniem tylko powierzchowna przyjemność jest prosta. Prosta przyjemność jest krótkotrwała, a cierpienie przeciwnie bardzo długotrwałe.

 

Przyjemność i wygoda osłabia człowieka ( jego instynkty obronne, pojmowanie i czujność ), cierpienie, a raczej radzenie sobie z nim człowieka hartuje.

 

Mnie ciekawi inna kwestia dotycząca bólu fizycznego. Mogą boleć Cię plecy, łazisz złamany przez tydzień, nie możesz ruszyć karkiem itp. A weź się przy...ol palcem u stopy o jakąś nogę od kanapy, i będziesz skakał z bólu, wykręcał się na wszystkie strony, ból pleców minie choć na tą chwilę.

 

Teraźniejsze dążenie do wygody, maksymalne ułatwienie wszystkich możliwych wyzwań / zagadnień, osłabia społeczeństwo. Robi się bezbronne.

 

Fajna rozprawka @mac. Myślę jednak, że nie ma formuły ,,zaprzyjaźnić się z cierpieniem''. Nauczyć się je odpowiednio zaszufladkować w umyśle, pozwoli radzić sobie z nim bez destrukcyjnego wpływu na nasz organizm ( tu mam na myśli i sferę duchową i fizyczną ).

 

A tak na zakończenie przytoczę sentencję: ,,po każdej nocy wstaje słońce, a po każdym sztormie będzie kiedyś spokojne morze''. Czyli cierpienie przechodzi w przyjemność, jeśli odpowiednio to cierpienie ułożymy. Tak prosto mówiąc, jesteś na dworze, jest Ci zimno, marzniesz, jest Ci zwyczajnie źle. Ale wracasz do domu, i ile przyjemności i dobrych hormonów wytwarza Twój organizm kiedy ogrzewasz się, pijesz ciepłą herbatę itp.

 

Ja cierpię kiedy jestem daleko od domu. Za każdym razem kiedy wyjeżdżam za pracą jest mi cholernie źle. Za to kiedy zbliża się termin powrotu to człowiek ma w sobie tyle dobrej energii, że mógłby góry przenosić :)

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

12 minut temu, Gradhach napisał:

Nauczyć się je odpowiednio zaszufladkować w umyśle,

A czy to nie jest syndrom wyparcia "cierpienia"?

 

Moim zdaniem cierpienie laczy się w tej samej lini, jak etapy żaloby. 

Jak wiemy etapy żaloby dzielą się na:

 

ZAPRZECZENIE – Nie, to nie może być prawda. To na pewno jakaś pomyłka.

 

GNIEW – Za co to spotyka akurat mnie? Są na tym świecie gorsi ludzie, którzy na to zasłużyli.

 

TARGOWANIE – Jak bardziej o siebie zadbam, to może się poprawi. 

 

DEPRESJA – To wszystko nie ma najmniejszego sensu.

 

AKCEPTACJA – Teraz już nic nie zmienię, muszę się pogodzić z losem. Ale i walczyć o lepszego siebie. 

 

Żałoba to nie tylko strata bliskiej osoby w wywniku śmierci. 

Żałoba może być po roztaniu w małżeństwie, narzeczenstwie etc. 

Edytowane przez Still
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że dobrze też rozgraniczyć cierpienie od  podejmowania wyzwań i związanych z nimi braku komfortu, niewygód, wahań emocjonalnych czy nawet bólu.

Często to co zadajemy sobie ami to nie do końca cierpienie ale planowany wysiłek, czasem połączony z bólem, który rzeczywiście, można powiedzieć, uszlachetnia. Cierpienie natomiast, spowodowane np. ciężką chorobą, zarówno fizyczne jak i psychiczne i związana z nią ściśle bezsilność, stres i rezygnacja nie są raczej elementami, które uszlachetnią. Może w pewnym sensie uodpornią człowieka na ból, ale są prostą drogą do depresji. Nie polecam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Polecam Panowie gorąco przy okazji książkę "Hagakure. Sekretna Księga Samurajów". Bardzo ciekawe historie, również nawiązujące często do wątku cierpienia i krytycznych wyborów. Krótka, wciągająca lektura. Nie była ona inspiracją to tego mojego tekstu, jednak sobie dzisiaj o niej przypomniałem. 

 

Może kogoś zainteresuje. Napisana przez prawdziwego samuraja. Chyba na forum była kiedyś o niej informacja, ale do końca nie jestem pewien. 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.