Skocz do zawartości

7 lat w ciemności (historia sukcesu)


Rekomendowane odpowiedzi

Miłej lektury, lecimy!

Stan bieżący: 31 latek, solo (za dużo się naczytałem w klimatach cyberpunka, brzmi lepiej niż kawaler), małe miasto na uboczu, dobrze płatna praca, poukładane w miarę w głowie, introwertyk, perfekcjonista, po przeczytaniu większości polecanych na forum książek, na bieżąco w kilku "męskich podcastach", sport ogarnięty codziennie. Pytanie "SMV?" na siebie: 8, na otoczenie: 7-9. 

 

Początek historii jak to u wielu z nas nieperefekcyjny - Ojca rzadko widywałem w domu za wczesnego dzieciaka, potem Jego emigracja i głos ze słuchawki, Matka wychowywała mnie z pomocą swoich rodziców. Pod względem edukacji i motywacji do nauki nie mam im raczej nic do zarzucenia, choć może w okolicach szkoły średniej jakaś realna męska ręka by się przydała, żeby mnie nakierować na coś konkretnego - rzucałem się po wielu rzeczach i w końcu znalazłem się edukacyjnie i zawodowo w dobrym miejscu, ale trochę z przypadku. Pod względem komunikacji i funkcji rodzinnych - cóż, całkowity brak jakichkolwiek podstaw do sensownego działania w dorosłym życiu. Matka sobie ewidentnie ze mną nie radziła. Patologii nie odstawiałem, ale będąc nastolatkiem przechodziłem jakąś tam formę buntu, więc konflikty były oczywiste, a że było 1 na 1 to zawsze przegrana była ostatecznie po mojej stronie. Ojciec jak już napisałem był dla mnie głosem w słuchawce, często karzącym i w sumie do dzisiaj pozostaje w dużym stopniu obcym człowiekiem. Dziadkowie mimo, że bardzo się starali, stanowili parę Babcia - silna, samodzielna, zarabiająca sporo, zarządza domem, Dziadek - zarabiający sporo ale mający raczej pasywną postawę w związku, bez jakichś wielkich ambicji. Do tego notoryczny konflikt z moją Matką. Układ startowy gotowy, lecimy dalej. 

Preludium. Ogólnie w kontaktach międzyludzkich nie miałem problemów - potrafiłem się wygadać, choć miałem (i mam dogorywającego) w sobie Mr. Nice Guy'a. Paczka ciekawych ludzi w okresie szkoły średniej. Wczesna inicjacja krótkimi związkami już wtedy, też inicjacja seksualna - powiedzmy, że z niezbyt właściwą osobą. Gdzieś wcześniej pojawiły się doświadczenia z internetową pornografią, ale nie osiągnęły jeszcze takiego statusu jak w kilka lat później. 

 

Rozwinięcie historii to Ona. Z grupki naszych znajomych ze szkoły średniej, trzymaliśmy się w nazwijmy to drugiej grupie znajomych. Ona rok starsza ode mnie, totalnie mój typ fizyczny i w dużej mierze psychiczny, myślę, że po dziś dzień. Długo nas do siebie ciągnęło i w końcu zaczęliśmy spotykać się bez znajomych. Ten czas wspominam dobrze, dużo seksu, dużo zrozumienia, dużo czasu spędzanego często w ciekawy / produktywny sposób. Sielanka z dzisiejszej perspektywy (wiem, wiem, zawsze jest to trochę podkolorowane, ale mam to już przepracowane z psychologiem ;) ). Ona wyjeżdża na studia, ja do niej regularnie przyjeżdżam, potem trochę mniej regularnie i pod koniec roku mamy pierwszy (taaaak... to taka historia) rozjazd. Może to już nie to, może to odległość, może nigdy nie było tak dobrze? U mnie powoli postępujące uzależnienie od pornografii i nieco pogarszający się kontakt z otoczeniem. Mój wyjazd na studia to dostęp do nowego dużego miasta, do nowych ludzi, do nowych dziewczyn. I korzystam z tego, wiele jednonocnych akcji, może jakieś simpowanie do wyżej klasy (zresztą po latach się dowiedziałem, że niewykorzystane możliwości), ogólnie nieźle, tylko ten seks już jakiś taki nieciekawy, a z Nią to był ogień. No więc runda druga, nawet nie wiem jak do tego wróciliśmy, ale znowu mówiło się o nas, że jesteśmy razem. Potem moja kolejna zmiana miasta i tak przez trzy lata bujamy się trochę w tę i z powrotem. Po drodze kilka krzywych akcji, zerwań, innych kobiet, jestem pewien, że po jej stronie to samo - to się nazywa miłość. Bo jakoś nie miała do mnie pretensji, ani ja do niej, ot - "nie chcę się dowiedzieć o nikim innym" działające w dwie strony. W pewnym momencie decyzja - zamieszkajmy razem - zobaczmy czy to ma szansę działania. Ogarniamy małe mieszkanie i...

 

Wpadka. Po kilku miesiącach wspólnego mieszkania i tekst "Aedan, nie chcę teraz mieć dziecka" i "ja też nie sądzę, że to dobry czas". I aborcja. Bracia. Ten moment jest początkiem do tego co zapowiedziałem w tytule. Związek nie wytrzymał tego aktu. Miesiąc w niepewności, stresie, całej karuzeli emocji. Brak umiejętności komunikacji i wizji przyszłości po tym zdarzeniu sprawiły, że trzy miesiące później pożegnaliśmy się już na zawsze. Ona ma wsparcie w kilku bliskich przyjaciółkach i siostrze. Ja zostaję w tym momencie sam, nie mówiąc o tym co się wydarzyło nikomu.

 

Następne dwa lata szczerze - pamiętam jak przez mgłę. Zniknąłem z życia towarzyskiego, studia realizowałem na minimalnym poziomie, dużo pornografii. Pojawiły się myśli samobójcze. Anhedonia. Myśli o tym, że jestem złym człowiekiem, nie ma przyszłości i jeśli tylko ludzie dowiedzą się o mnie prawdy ... Brzmi jak z jakiejś książki, prawda? Myśli, że być może tym jednym zdaniem popełniłem największy błąd w życiu. Szczęśliwie, mieszkałem wówczas z dobrym człowiekiem, który mimo, że nie był doskonały w komunikację to coś potrafił zrozumieć i jakoś to się toczyło. Kilka kobiet się kręciło, kilka wskakiwało do łóżka - seks dla mnie totalnie niesatysfakcjonujący, z połączenia lęku wpadki i pornografii nie może wyjść nic dobrego, ale że staram się zadowolić partnerkę to wracały. 

Później koniec studiów, wyprowadzka do następnego dużego miasta, z myślą, że może to coś zmieni, jeśli oderwę się od środowiska, miejsca, ludzi, z którymi kojarzy mi się ta katastrofa. Nie zmieniło to oczywiście nic. Coraz większe zamknięcie na ludzi, pasje raczej indywidualne, dużo pornografii. Mijają dwa lata, w tym czasie pierwszy raz mam styczność z forum (co ciekawe z działem "Samorozwój", chyba jakoś przez stronę joemonster). Poczytałem wątki, zobaczyłem co to jest NoFap, zacząłem myśleć nad sobą i pojawił się pierwszy sygnał do jakiejś zmiany. Czy skuteczny - na tamten czas niezbyt. Niska samoocena może już nie tak jak wcześniej, ale wciąż to dominujący temat w moich rozważaniach. Do tego ugrzęzłem zawodowo - nie mogąc się zdecydować na przyszłość zawaliłem kilka tematów i opóźniłem się w rozwoju.

 

Przyszła pandemia - i ta paradoksalnie otworzyła mnie na ludzi. To nieco trudne do wyjaśnienia, ale jako, że nie mogłem się kontaktować "minimalnie" z dotychczasowymi znajomymi, zacząłem szukać kontaktów z ludźmi z którymi chcę się kontaktować, którzy wnoszą coś do mojego życia. Poznałem też wtedy człowieka, który może nie stał się dla mnie wzorcem, ale pokazał, że można być męskim funkcjonując w rodzinie, realizować swoje pasje, nie będąc bardzo bogatym - być po prostu szczęśliwym. Wtedy też pierwszy raz idę do psychoterapeuty (kobiety, niestety). Pierwszy raz w życiu po prostu puszczam hamulce w rozmowie i pierwszy raz od dzieciństwa po prostu ryczę. Jak się pewnie domyślacie tematów było więcej niż tylko związek i aborcja. Pierwszy raz mówię ludziom w moim najbliższym kręgu o aborcji - i nikt mnie nie ocenia, otrzymuję tylko wsparcie. Szok. W każdym razie - zaczyna się proces.

Pandemia przychodzi i odchodzi (falami :) ) a ja w międzyczasie powoli zaczynam się budzić ponownie do życia. Pierwszy raz zaczynam pisać co chcę osiągnąć w życiu i jak chcę to osiągnąć. Stosunkowo często rotuję miejsca pracy, biorąc nawet bardzo długi urlop z założeniem, że jak (jeśli) wrócę to wrócę. Na jego początku wychodzi na jaw, że byłem mocno przepracowany - sama myśl, że nie muszę wracać do roboty to jakby ktoś zdjął mi z klatki 30 kilogramów. W trakcie tego urlopu potykam się o podcast Nick'a Bare - nie wiem czy ktokolwiek pisał o nim tutaj na forum, raczej nie ta tematyka - który motywuje mnie do ogarnięcia w życiu dyscypliny. Nigdy wcześniej nie słuchałem podcastów, a że spodobało mi się i pasowało do długich podróży, zacząłem szukać kolejnych - i tak trafiłem na ludzi, o których na forum już się raczej pisze. Tak proces nabrał rozpędu. Po kilku zmianach i przerwach postanowiłem na chwilę w życiu zawodowym zatrzymać się w jednym "bezpiecznym" finansowo miejscu, oddalony od dużego miasta i ogarnąć siebie. Czytam polecane przez Was książki, słucham podcastów, ogarniam sen, treningi i jedzenie. Kobiet nie unikam, ale w tym momencie się nie angażuję i potrafię to wprost wyrazić. W ogóle, wyrażanie swoich potrzeb to potężna moc. Mam za sobą również spotkania z psychoterapeutą - tym razem mężczyzną - choć internetowo - na pewno będę musiał do tego wrócić, ponieważ przepracowanie części problemów to częściowy sukces. Odstawiam pornografię - choć zdarzają się krótkie wpadki, to niestety potężny nałóg. Jednak jestem w stanie pójść z kobietą do łóżka i najzwyczajniej w świecie uprawiać seks.

Ostatni rok to "wypracowane szczęście" - i serio, No More Mr. Nice Guy to powinna być lektura dla nastolatków.


Od aborcji minęło ponad siedem lat. Dziś nie boję się wymówić tak jak kiedyś tego słowa. Wiem już, że nie jestem z tego powodu gorszy (choć niektórzy na pewno tak sądzą), że to cześć mnie, z którą będę musiał żyć, ale też część mnie, która jest dla mnie lekcją pokory. 


Recepta na sukces? Moja - "weź się ogarnij" :) Wiem, fikcyjna, wiem, że miałem sporo szczęścia z ludźmi, których poznałem i z treściami na które trafiłem. Ale decyzja i wkład własny procentują.

Wizja na przyszłość? - realizacja wszystkich zapisanych celów - na szczęście tylko jeden z nich jest zawodowy.

 

Po przeczytaniu przed publikacją naszła mnie jeszcze jedna myśl - dużo tu o seksie - ale on jest po prostu w naszym życiu ważny. Na pewno zmienił się mój stosunek do niego na przestrzeni lat - na pewno nie jest już najważniejszy.

 

Dotarłeś do końca - dziękuję, Ten wpis jest pewnym szkieletem, choć nieco chaotycznym to chronologicznym - jeśli chcesz, zapytaj, z chęcią odpowiem. Może coś jeszcze w nim z czasem zmoderuję. 
 

Edytowane przez Aedan
  • Like 19
  • Dzięki 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Żałujesz tej aborcji ? Z ciekawości pytam sam jestem młody i nie wyobrażam sobie tej wpadki jak zobaczyłem test ciążowy i 2 kreski, ale to po 2 dniach i był nieważny to czułem jak spadam w otchłań i ścięło mnie z nóg momentalnie.

Miałbyś teraz synka albo córeczkę 7 letnią  słodkie życie albo alimenty i utrudniany kontakt i gehennę w sądach . 

Edytowane przez WsiunzSuchej
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hej @RabarbaR, dzięki!

 

Hej @WsiunzSuchej, to bardzo trudne pytanie. Czasem się zastanawiałem, tak jak napisałeś, co by było gdyby do niej nie doszło. Może byłbym szczęśliwy, a może bez tego całego procesu nigdy bym nie dojrzał do tego poziomu, który osiągnąłem teraz i powtórzyłbym błędy swoich rodziców. Z tym doświadczeniem znalazłem się w tym (dobrym) miejscu w którym jestem, więc ostatecznie - nie, nie żałuję.

Edytowane przez Aedan
  • Like 1
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Aedan ciężki temat z tą aborcją, ale w tym miejscu nie ma ludzi niedoświadczonych przez życie

 

Jesteś krótko na forum - moja rada to patrz na to wszystko z dystansem, redpill czy ksiazka glovera to tylko kolejny etap do zrozumienia co się tutaj właściwie dzieje

 

Jesteś podobny do swoich przodków bardziej niz Ci się wydaje - osobowosc jest do pewnego stopnia dziedziczna

Edytowane przez rkons
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hej @rkons

 

Krótko z tym profilem, forum czytam od mniej więcej 5 lat, miałem już profil i straciłem do niego dostęp z własnego niedopatrzenia. Na pewno nie potrafiłem się tu wcześniej tak wypowiedzieć.

 

To prawda, i rzeczywiście wiem, że tematów jest więcej, ale w trakcie tworzenia tego wpisu dosłownie wpadały mi cytaty z tej książki do głowy.

 

A z tym podobieństwem do przodków to prawda, wiem kogo widzę kiedy patrzę w lustro, niekoniecznie mi się to podoba, ale z tym też trzeba żyć. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Aedan rozumiem, ja też zanim popełniłem pierwszy wpis to przeczytalem sporo watkow na forum

 

Tu nawet nie chodzi o podobieństwo wizualne, odziedziczyłeś połowę genów od swojego ojca i matki, odziedziczyłeś nie tylko podobieństwo wizualne ale również całą spuściznę psychologiczną i szereg uwarunkowań - choroby genetyczne, podatność na nałogi, ambicje, talenty, sam nie wiem co jeszcze

 

Według mojego rozumienia jest to błogosławieństwo i przekleństwo i absolutnie jedna książka nie wystarczy aby to wszystko zrozumieć

 

Wydajesz się byc inteligentnym facetem, potrzeba takich ludzi tutaj bo brakuje ambitnych watkow które na pewno stworzysz

Edytowane przez rkons
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@rkons tak, z tym patrzeniem w lustro to taka mała metafora, myślałem też o cechach, zachowaniach, podobno nawet śmieje się jak Ojciec.

 

Błogosławieństwo jeśli potrafisz wykorzystać dobre cechy, jesteś ich świadom, przekleństwo jeżeli nie zrobisz ze złymi nic. Ale to właściwe dotyczy wszystkich cech, niezależnie nawet od tego co dziedziczysz.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Aedan a co to właściwie znaczy 'zle' cechy? Ja lubie swój makiawelizm, który przez innych mógłby zostać uznany za zła cechę charakteru, lubie mieć władze i kontrolę, wszystko zależy jak i do czego to wykorzystasz

 

Myślę, że dualizm władzy polega na tym, że albo ktoś rządzi Tobą albo to Ty rządzisz kimś, w zasadzie nie ma niczego pośrodku, dla mnie absolutnie niewyobrażalne jest to żeby klękać przed kobieta z pierścionkiem, to jest calkowite oddanie kontroli, to jest totalne ponizenie, szczególnie w dzisiejszych czasach gdzie korzyści z zawierania małżeństwa są w zasadzie żadne.. niestety

Edytowane przez rkons
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

16 godzin temu, Aedan napisał(a):

Miłej lektury, lecimy!

Stan bieżący: 31 latek, solo (za dużo się naczytałem w klimatach cyberpunka, brzmi lepiej niż kawaler), małe miasto na uboczu, dobrze płatna praca, poukładane w miarę w głowie, introwertyk, perfekcjonista, po przeczytaniu większości polecanych na forum książek, na bieżąco w kilku "męskich podcastach", sport ogarnięty codziennie. Pytanie "SMV?" na siebie: 8, na otoczenie: 7-9. 

 

Początek historii jak to u wielu z nas nieperefekcyjny - Ojca rzadko widywałem w domu za wczesnego dzieciaka, potem Jego emigracja i głos ze słuchawki, Matka wychowywała mnie z pomocą swoich rodziców. Pod względem edukacji i motywacji do nauki nie mam im raczej nic do zarzucenia, choć może w okolicach szkoły średniej jakaś realna męska ręka by się przydała, żeby mnie nakierować na coś konkretnego - rzucałem się po wielu rzeczach i w końcu znalazłem się edukacyjnie i zawodowo w dobrym miejscu, ale trochę z przypadku. Pod względem komunikacji i funkcji rodzinnych - cóż, całkowity brak jakichkolwiek podstaw do sensownego działania w dorosłym życiu. Matka sobie ewidentnie ze mną nie radziła. Patologii nie odstawiałem, ale będąc nastolatkiem przechodziłem jakąś tam formę buntu, więc konflikty były oczywiste, a że było 1 na 1 to zawsze przegrana była ostatecznie po mojej stronie. Ojciec jak już napisałem był dla mnie głosem w słuchawce, często karzącym i w sumie do dzisiaj pozostaje w dużym stopniu obcym człowiekiem. Dziadkowie mimo, że bardzo się starali, stanowili parę Babcia - silna, samodzielna, zarabiająca sporo, zarządza domem, Dziadek - zarabiający sporo ale mający raczej pasywną postawę w związku, bez jakichś wielkich ambicji. Do tego notoryczny konflikt z moją Matką. Układ startowy gotowy, lecimy dalej. 

Preludium. Ogólnie w kontaktach międzyludzkich nie miałem problemów - potrafiłem się wygadać, choć miałem (i mam dogorywającego) w sobie Mr. Nice Guy'a. Paczka ciekawych ludzi w okresie szkoły średniej. Wczesna inicjacja krótkimi związkami już wtedy, też inicjacja seksualna - powiedzmy, że z niezbyt właściwą osobą. Gdzieś wcześniej pojawiły się doświadczenia z internetową pornografią, ale nie osiągnęły jeszcze takiego statusu jak w kilka lat później. 

 

Rozwinięcie historii to Ona. Z grupki naszych znajomych ze szkoły średniej, trzymaliśmy się w nazwijmy to drugiej grupie znajomych. Ona rok starsza ode mnie, totalnie mój typ fizyczny i w dużej mierze psychiczny, myślę, że po dziś dzień. Długo nas do siebie ciągnęło i w końcu zaczęliśmy spotykać się bez znajomych. Ten czas wspominam dobrze, dużo seksu, dużo zrozumienia, dużo czasu spędzanego często w ciekawy / produktywny sposób. Sielanka z dzisiejszej perspektywy (wiem, wiem, zawsze jest to trochę podkolorowane, ale mam to już przepracowane z psychologiem ;) ). Ona wyjeżdża na studia, ja do niej regularnie przyjeżdżam, potem trochę mniej regularnie i pod koniec roku mamy pierwszy (taaaak... to taka historia) rozjazd. Może to już nie to, może to odległość, może nigdy nie było tak dobrze? U mnie powoli postępujące uzależnienie od pornografii i nieco pogarszający się kontakt z otoczeniem. Mój wyjazd na studia to dostęp do nowego dużego miasta, do nowych ludzi, do nowych dziewczyn. I korzystam z tego, wiele jednonocnych akcji, może jakieś simpowanie do wyżej klasy (zresztą po latach się dowiedziałem, że niewykorzystane możliwości), ogólnie nieźle, tylko ten seks już jakiś taki nieciekawy, a z Nią to był ogień. No więc runda druga, nawet nie wiem jak do tego wróciliśmy, ale znowu mówiło się o nas, że jesteśmy razem. Potem moja kolejna zmiana miasta i tak przez trzy lata bujamy się trochę w tę i z powrotem. Po drodze kilka krzywych akcji, zerwań, innych kobiet, jestem pewien, że po jej stronie to samo - to się nazywa miłość. Bo jakoś nie miała do mnie pretensji, ani ja do niej, ot - "nie chcę się dowiedzieć o nikim innym" działające w dwie strony. W pewnym momencie decyzja - zamieszkajmy razem - zobaczmy czy to ma szansę działania. Ogarniamy małe mieszkanie i...

 

Wpadka. Po kilku miesiącach wspólnego mieszkania i tekst "Aedan, nie chcę teraz mieć dziecka" i "ja też nie sądzę, że to dobry czas". I aborcja. Bracia. Ten moment jest początkiem do tego co zapowiedziałem w tytule. Związek nie wytrzymał tego aktu. Miesiąc w niepewności, stresie, całej karuzeli emocji. Brak umiejętności komunikacji i wizji przyszłości po tym zdarzeniu sprawiły, że trzy miesiące później pożegnaliśmy się już na zawsze. Ona ma wsparcie w kilku bliskich przyjaciółkach i siostrze. Ja zostaję w tym momencie sam, nie mówiąc o tym co się wydarzyło nikomu.

 

Następne dwa lata szczerze - pamiętam jak przez mgłę. Zniknąłem z życia towarzyskiego, studia realizowałem na minimalnym poziomie, dużo pornografii. Pojawiły się myśli samobójcze. Anhedonia. Myśli o tym, że jestem złym człowiekiem, nie ma przyszłości i jeśli tylko ludzie dowiedzą się o mnie prawdy ... Brzmi jak z jakiejś książki, prawda? Myśli, że być może tym jednym zdaniem popełniłem największy błąd w życiu. Szczęśliwie, mieszkałem wówczas z dobrym człowiekiem, który mimo, że nie był doskonały w komunikację to coś potrafił zrozumieć i jakoś to się toczyło. Kilka kobiet się kręciło, kilka wskakiwało do łóżka - seks dla mnie totalnie niesatysfakcjonujący, z połączenia lęku wpadki i pornografii nie może wyjść nic dobrego, ale że staram się zadowolić partnerkę to wracały. 

Później koniec studiów, wyprowadzka do następnego dużego miasta, z myślą, że może to coś zmieni, jeśli oderwę się od środowiska, miejsca, ludzi, z którymi kojarzy mi się ta katastrofa. Nie zmieniło to oczywiście nic. Coraz większe zamknięcie na ludzi, pasje raczej indywidualne, dużo pornografii. Mijają dwa lata, w tym czasie pierwszy raz mam styczność z forum (co ciekawe z działem "Samorozwój", chyba jakoś przez stronę joemonster). Poczytałem wątki, zobaczyłem co to jest NoFap, zacząłem myśleć nad sobą i pojawił się pierwszy sygnał do jakiejś zmiany. Czy skuteczny - na tamten czas niezbyt. Niska samoocena może już nie tak jak wcześniej, ale wciąż to dominujący temat w moich rozważaniach. Do tego ugrzęzłem zawodowo - nie mogąc się zdecydować na przyszłość zawaliłem kilka tematów i opóźniłem się w rozwoju.

 

Przyszła pandemia - i ta paradoksalnie otworzyła mnie na ludzi. To nieco trudne do wyjaśnienia, ale jako, że nie mogłem się kontaktować "minimalnie" z dotychczasowymi znajomymi, zacząłem szukać kontaktów z ludźmi z którymi chcę się kontaktować, którzy wnoszą coś do mojego życia. Poznałem też wtedy człowieka, który może nie stał się dla mnie wzorcem, ale pokazał, że można być męskim funkcjonując w rodzinie, realizować swoje pasje, nie będąc bardzo bogatym - być po prostu szczęśliwym. Wtedy też pierwszy raz idę do psychoterapeuty (kobiety, niestety). Pierwszy raz w życiu po prostu puszczam hamulce w rozmowie i pierwszy raz od dzieciństwa po prostu ryczę. Jak się pewnie domyślacie tematów było więcej niż tylko związek i aborcja. Pierwszy raz mówię ludziom w moim najbliższym kręgu o aborcji - i nikt mnie nie ocenia, otrzymuję tylko wsparcie. Szok. W każdym razie - zaczyna się proces.

Pandemia przychodzi i odchodzi (falami :) ) a ja w międzyczasie powoli zaczynam się budzić ponownie do życia. Pierwszy raz zaczynam pisać co chcę osiągnąć w życiu i jak chcę to osiągnąć. Stosunkowo często rotuję miejsca pracy, biorąc nawet bardzo długi urlop z założeniem, że jak (jeśli) wrócę to wrócę. Na jego początku wychodzi na jaw, że byłem mocno przepracowany - sama myśl, że nie muszę wracać do roboty to jakby ktoś zdjął mi z klatki 30 kilogramów. W trakcie tego urlopu potykam się o podcast Nick'a Bare - nie wiem czy ktokolwiek pisał o nim tutaj na forum, raczej nie ta tematyka - który motywuje mnie do ogarnięcia w życiu dyscypliny. Nigdy wcześniej nie słuchałem podcastów, a że spodobało mi się i pasowało do długich podróży, zacząłem szukać kolejnych - i tak trafiłem na ludzi, o których na forum już się raczej pisze. Tak proces nabrał rozpędu. Po kilku zmianach i przerwach postanowiłem na chwilę w życiu zawodowym zatrzymać się w jednym "bezpiecznym" finansowo miejscu, oddalony od dużego miasta i ogarnąć siebie. Czytam polecane przez Was książki, słucham podcastów, ogarniam sen, treningi i jedzenie. Kobiet nie unikam, ale w tym momencie się nie angażuję i potrafię to wprost wyrazić. W ogóle, wyrażanie swoich potrzeb to potężna moc. Mam za sobą również spotkania z psychoterapeutą - tym razem mężczyzną - choć internetowo - na pewno będę musiał do tego wrócić, ponieważ przepracowanie części problemów to częściowy sukces. Odstawiam pornografię - choć zdarzają się krótkie wpadki, to niestety potężny nałóg. Jednak jestem w stanie pójść z kobietą do łóżka i najzwyczajniej w świecie uprawiać seks.

Ostatni rok to "wypracowane szczęście" - i serio, No More Mr. Nice Guy to powinna być lektura dla nastolatków.


Od aborcji minęło ponad siedem lat. Dziś nie boję się wymówić tak jak kiedyś tego słowa. Wiem już, że nie jestem z tego powodu gorszy (choć niektórzy na pewno tak sądzą), że to cześć mnie, z którą będę musiał żyć, ale też część mnie, która jest dla mnie lekcją pokory. 


Recepta na sukces? Moja - "weź się ogarnij" :) Wiem, fikcyjna, wiem, że miałem sporo szczęścia z ludźmi, których poznałem i z treściami na które trafiłem. Ale decyzja i wkład własny procentują.

Wizja na przyszłość? - realizacja wszystkich zapisanych celów - na szczęście tylko jeden z nich jest zawodowy.

 

Po przeczytaniu przed publikacją naszła mnie jeszcze jedna myśl - dużo tu o seksie - ale on jest po prostu w naszym życiu ważny. Na pewno zmienił się mój stosunek do niego na przestrzeni lat - na pewno nie jest już najważniejszy.

 

Dotarłeś do końca - dziękuję, Ten wpis jest pewnym szkieletem, choć nieco chaotycznym to chronologicznym - jeśli chcesz, zapytaj, z chęcią odpowiem. Może coś jeszcze w nim z czasem zmoderuję. 
 

Dziękuję że się podzieliłeś bo zdecydowanie bardziej motywuje mnie czytanie historii sukcesów niż ciągłych rozwodów i dramatów. 

 

Co do aborcji powiem Ci że dobrze zrobiłeś. Miałbyś w życiu dramat i dziecko też. Teraz zamiast lepszej jakości życia to byś jebał nadgodziny i myślał jak tu się dogadać żeby dziecko w weekend zobaczyć. 

 

Będę bardzo wdzięczny jeśli wrzucisz tu tytuły i podcasty które zmieniły twój światopogląd. 

 

Życzę powodzenia w dalszym doskonaleniu siebie ;)

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hej @Gixer, dzięki, na razie będę raczej pisał takie pozytywne rzeczy, bo właśnie takich doświadczam i sądzę, że warto się nimi dzielić.

 

Co do podcastów, których słucham na bieżąco (niestety, wszystko po angielsku):

- Nick Bare Podcast - facet w okolicach mojego wieku, właściciel firmy produkującej suple, sportowy freak i od tej sportowej zajawki się zaczęło, ale ma fajnych gości i mocno stawia na dyscyplinę dnia / życia.

- Order of Man Ryana Michlera - też fajne rozmowy z gośćmi, facet stara się prezentować mocno rodzinne wartości, ale ostatnio potknął się o rozwód, i w tej okolicy jakość trochę spadła, może się odbije

- Bedros Keuilian - typowo biznesowy couch, ale tematyka dyscypliny i grindingu mocno zaznaczona

- The Norse Fitness - duet w rozmowach, trochę sport, trochę mindset

- The Art of Manliness - ostatnio rzadziej, mają fajną stronę internetową, podcasty potrafią być nieco zbyt naukowe, trzeba się wsłuchać

- The Muscle Intelligence i Arnold's Pump Club - zgadnijcie czemu napisane razem :)

- Jordan Peterson - od czasu do czasu

- Andrew Huberman - tu jak mam dłuuuuuuugą podróż 

... To te lecąc tak w kółko i właściwie powtarzając podobne idee na pewno wpłynęły na moje funkcjonowanie 

 

Z książek myślę, że to pewien standard: Grover, Goggins, Hill, Glover :)

Edytowane przez Aedan
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Intrygujące, że akurat ten temat tak wpłynął na twoją osobowość. Podstawą jest fakt, że skrobanka, aborcja definitywnie kończy jakikolwiek dalszy rozwój relacji, tu już nie ma odwrotu. Ta laska nie chciała mieć twojego dziecka.

Tak wyglądają aktualne realia i eugenika jest ich częścią.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, HeadBolt napisał(a):

Ta laska nie chciała mieć twojego dziecka.

Tak wyglądają aktualne realia i eugenika jest ich częścią.

Raczej shit-test. Gdyby powiedział że oszalała i skoro tak wyszło, to trzeba się zastanowić jak to ogarniać to sama raczej by tego nie zrobiła. A jeśli tak to przynajmniej jednoznacznie byłoby wiadome, że się do niczego nie nadaje. Podejrzewam, że @Aedan i partnerka sami nie zdawali sobie sprawy co niesie ze sobą taka decyzja. Pozwolić na aborcję (zdrowego dziecka) to jedna z większych porażek jakie można w życiu ponieść i ciężko po takiej akcji oczekiwać, że kobieta (dla której dziecko jest celem życia) zostanie z mężczyzną. Błędy zdarzają się każdemu i trzeba je przetrawić, wyciągnąć wnioski i iść dalej.

 

15 godzin temu, Aedan napisał(a):

Może byłbym szczęśliwy, a może bez tego całego procesu nigdy bym nie dojrzał do tego poziomu, który osiągnąłem teraz i powtórzyłbym błędy swoich rodziców.

Dzięki za tą historię. Dobrze, że sobie poukładałeś wszystko i jesteś zadowolony z miejsca w którym jesteś. Wszystko dzieje się po coś ;)

Edytowane przez Terve
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hej @HeadBolt, dobra uwaga, spotkałem się z nią już wcześniej. Wysoce prawdopodobne, że czegoś mi brakowało w jej równaniu odnośnie potomstwa.

Na moją osobowość zdecydowanie bardziej wpłynęły dziesiątki innych rzeczy, ten wpis przedstawia moim zdaniem największy problem z jakimi się zetknąłem, chciałem się podzielić *naukowo udowodnionym faktem* :) że da się wyciągnąć nawet z takiego bałaganu.

 

Hej @Terve

5 godzin temu, Terve napisał(a):

@Aedan i partnerka sami nie zdawali sobie sprawy co niesie ze sobą taka decyzja

Zdecydowanie tak, ale ja wtedy też nie prezentowałem gotowości na posiadanie potomstwa.

 

5 godzin temu, Terve napisał(a):

Pozwolić na aborcję (zdrowego dziecka) to jedna z większych porażek jakie można w życiu ponieść

Tak.

 

5 godzin temu, Terve napisał(a):

przetrawić, wyciągnąć wnioski i iść dalej.

Po to żyjemy, że wszystkimi przeciwnościami.

Edytowane przez Aedan
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

7 godzin temu, Terve napisał(a):

Pozwolić na aborcję (zdrowego dziecka) to jedna z większych porażek jakie można w życiu ponieść i ciężko po takiej akcji oczekiwać, że kobieta (dla której dziecko jest celem życia) zostanie z mężczyzną.

 

Jeżeli masz dwójkę młodych ludzi, wiek<25 lat, którzy jeszcze nie są ogarnięci życiowo, studiują, a dziecko jest z powodu wpadki, to czy w takim wypadku jest to porażka życiowa, czy może jednak rozsądna decyzja? Pewnie ile osób tyle opinii i zmienia się to z wiekiem i osobistym doświadczeniem.

Wiem, że sytuacja autora tematu jest trochę inna, ale zainteresowała mnie Twoja odpowiedź i bardzo 0-1 postawienie tematu.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, Kowalski napisał(a):

 

Jeżeli masz dwójkę młodych ludzi, wiek<25 lat, którzy jeszcze nie są ogarnięci życiowo, studiują, a dziecko jest z powodu wpadki, to czy w takim wypadku jest to porażka życiowa, czy może jednak rozsądna decyzja? Pewnie ile osób tyle opinii i zmienia się to z wiekiem i osobistym doświadczeniem.

Wiem, że sytuacja autora tematu jest trochę inna, ale zainteresowała mnie Twoja odpowiedź i bardzo 0-1 postawienie tematu.

Nie jest to 0-1 moim zdaniem. 

Znam takich którym wpadka na studiach pozwoliła wyjść na prostą... musieli wziąć się w garść i szybko przemyśleć swoje priorytety. Imprezy poszło w odstawkę a zaczęła się twarda nauka i dyscyplina. 

Jednakże nigdy nie wiadomo co by się wydarzyło bo to że autor i jego ówczesna partnerka się zdezali mogło by się skończyć źle. Mogła być kolejna historia z cyklu rozwód, alimenty i naprzemienną opieką. Ewentualnie oboje by mieli kogoś na boku a trzymało by ich tylko dziecko...

 

Trzeba iść dalej i pisać swoją historię z odwaga ;)

Edytowane przez Gixer
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

13 godzin temu, Kowalski napisał(a):

Jeżeli masz dwójkę młodych ludzi, wiek<25 lat, którzy jeszcze nie są ogarnięci życiowo, studiują, a dziecko jest z powodu wpadki, to czy w takim wypadku jest to porażka życiowa, czy może jednak rozsądna decyzja?

Są decyzje, które są jednoznacznie złe. Życie nie zawsze układa się tak, jak się wymarzy. Rozumiem argumentację, ale autor opisał w swojej historii, że usunięcie dziecka nie usuwa problemu.

 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 22.08.2023 o 09:24, Kowalski napisał(a):

Jeżeli masz dwójkę młodych ludzi, wiek<25 lat, którzy jeszcze nie są ogarnięci życiowo, studiują, a dziecko jest z powodu wpadki, to czy w takim wypadku jest to porażka życiowa, czy może jednak rozsądna decyzja?

Żadna podejmowana decyzja nie określi czy za 5-10-15 lat nadal będzie dobra. Można ją tylko określić w tym jednym momencie. Patrząc z tej perspektywy - pewnie dobra. Ale ogólnie? Równie dobrze za 10 lat ta kobieta może nie móc zajść w ciążę (z różnych przyczyn) i będzie żałować, że wtedy nie zdecydowała się na to dziecko, którego teraz mocno pragnie. A mogłoby inaczej - autor wątku może za X lat nie mieć takiej drugiej okazji i też żałować braku tego dziecka.

 

Decydując się na dziecko trzeba przede wszystkim określić czy jest się gotowym na poświęcenia. Tak samo jak chcesz osiągnąć coś w pracy, musisz poświęcić coś w innej sferze. Tutaj byłoby identycznie, choć z jedną zasadniczą różnicą - pracę zawsze można rzucić.

 

Wątpliwe, aby to uratowało, wpłynęło na ich relację na przestrzeni wielu lat, może dekad. Dziecko może łatać i scalać, bo obie strony mają wspólny cel. Tyle że prędzej czy później każda ze stron będzie odczuwać dyskomfort, zmęczenie albo będzie chciała odpuścić i choćby na chwilę czegoś innego spróbować.

 

Edytowane przez Alex76
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.