Skocz do zawartości

sol

Starszy Użytkownik
  • Postów

    908
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1
  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez sol

  1. Z tego co piszesz, prawdopodobnie pochodzisz z rodziny, w której miałeś tradycyjne wzorce i takie jest też Twoje otoczenie w znaczeniu organizacji religijnych. (Jak w ogóle z kobietami z takich organizacji? Nie chcą wchodzić w tą rolę?). Masz pewien wzór rodziny, w którym wyrastałeś i chcesz go powielić dalej. Na Twoim miejscu szukałabym lokalnie tego o czym mówisz, w takich właśnie kręgach. Ja też mam znajomych z tych kręgów, faktycznie trzymają się mocno razem jedni z drugimi, trochę w takiej bańce. I spoko, są szczęśliwi. Wszystkich ich lubię. Jedyne co mi w nich przeszkadza, to to, że patrzą trochę w ten sposób, że wszystko co "poza bańką" jest przekoloryzowane i demoniczne. W bańce dobre, poza bańką szatan Co do potrzeby mężczyzny (mówię tu o partnerze, a nie ogółu mężczyzn w społeczeństwie), myślę, że to jest wszystko trochę bardziej skomplikowane. Ja np. też, jak Ty jestem programistką, wcześniej (przed dziećmi) robiłam gry i był to mój cel, nie jestem w stanie opisać jak wielką radość i szczęście mi to sprawiało, połączenie inżynierii i sztuki, tworzenie nowych światów. Po dzieciach mózg mi się przebudował - na pierwszym miejscu rodzina. Do tego brutalna rzeczywistość - zero czasu dla siebie i faktycznie, od tej pory praca ma być tylko dodatkiem (bo alert: dzieci!), a pasja jest gdzieś pogrzebana głęboko, bo zwyczajnie nie ma jak. Widzę, że jestem w trybie "tako rzecze biologia", akceptuję to i cieszę się tym, ale wiem dobrze, że to nie w 100% ja. To jedynie część mnie, taka biologiczna. Byłam juz wielokrotnie w miejscu gdzie jesteś w stałym, niezmąconym flow, skąd nikt Cię nie zabiera, tworząc rzeczy niesamowite. I dla osób takich jak ja, mąż czy partner to przede wszystkim osoba, która daje akceptację i opokę emocjonalną. Tu na foum jest kilka dziewczyn, które wprost/niewprost przyznały, że dla nich inteligencja emocjonalna > samczość w "tradycyjnym" znaczeniu. Faktycznie, nie potrzebuję mężczyzny na zasadzie: "ogarnij mnie, kobietę puch marny, bo nie radzę sobie z życiem", tylko przeciwnie: "zobacz kim naprawdę jestem, pokochaj mnie od id do superego, pozwól mi się rozwijać jako człowiekowi". Ta samczość też musi być (żeby było biologiczne przyciąganie), ale gdzieś tam w tle, nie jako pierwsze skrzypce. To trochę na zasadzie: oboje kumamy zasady gry, wiemy i akceptujemy kim jesteśmy biologicznie i z tym nie walczymy (akceptujemy nasze wewnętrzne szympansy), ale nie blokujemy się na tym, oboje pozwalamy sobie odkryć czym/kim jesteśmy w rzeczywistości, czyli tym o kim mówi Noon: zamiast być jedynie biologicznie sterowanymi NPC'ami.
  2. Brzmi hardkorowo, ale trochę tak jest. Dla mnie natomiast największym zaskoczeniem było, że wielu mężczyzn właśnie takiego sterowania oczekuje podświadomie i dopiero, kiedy wchodzą w związek gdzie kobieta potrafi ich "okiełznać", zaczynają "czuć że żyją", natomiast potulne dziewczyny, nad którymi oni mogą zapanować emocjonalnie traktują ostatecznie z pogardą - i nie mówię tu o bad boyach, tylko o normikach. Moja rodzina (nie mój mąż, ale wszyscy dookoła) to przykład takich związków, jeśli kobieta jest "słaba", facet włazi jej na głowę, sprowadza do parteru i małżeństwo jest koszmarem, ale wraz z uzyskiwaniem przez nią niezależności i asertywności nagle pojawia się szacunek i zgoda. Jeden mój wujek, zostawił zakochaną w nim do cna żonę dla jej równolatki, chłodnej, kalkulującej Azjatki, która ustawia go od A-Z (planuje od śniadania, po to co będą dokładnie w jakim momencie dnia robić), a on jest happy. Z mojej obserwacji, część facetów dokładnie szuka tego w kobiecie, tej kontroli właśnie, więc zamieniłabym termin pasożytowanie na symbiozę. Z czego to wynika? Pewnie mommy's issues. Wszyscy jesteśmy jak dziwne puzzle - jakaś tam ma daddy's issues, a z kolei inny starszy Pan szuka zastępstwa córki - perfect match. Jakiś mężczyzna potrzebuje aby ktoś mu ustawiał życie, bach! - pojawia się taka kobieta (albo taką się staje w trakcie związku, przy widmie jego rozpadu). @Wielokropek w punkt odnośnie rodzajów "władzy" u kobiet i mężczyzn. Kobieta walczy jak Rejtan, żeby tylko nie utracić tego co (i tu wjeżdża totalna biologia ) wywalczyła w ostatnich pokoleniach, natomiast facet szuka potwierdzenia. Świetny przykład z disneyowskimi dziewczynkami. To wszystko u kobiety podszyte jest strachem, zgadzam się - oczywiście absolutnie podświadomie. Stąd często maska "wielkiej, niezależnej, silnej" i tak dalej. Natomiast z doświadczenia mogę powiedzieć, że w trakcie rozwoju, jako człowiek, ta wewnętrzna pewność siebie ewoluuje i potrzeba "udowadniania" wszystkim wszystkiego naokoło rozmywa się. Generalnie masz rację, ale żeby tak było, powinno być społeczna gloryfikacja rodzenia i wychowywania dzieci, a jest dokładnie odwrotnie - niepracujące matki są społecznie postrzegane jako: patola, pasożyty i lenie. Jeśli taki jest społeczny obraz nie ma absolutnie opcji, żeby kobieta czuła się ważna tylko poprzez urodzenie dziecka i opiekę nad nim. Rzadko trafia się mężczyzna, który wyraża głęboki szacunek do takiej kobiety. Najczęściej - mężczyzna w końcu użyje argumentu: nie zarabiasz, nie masz zdania, a społeczeństwo dodatkowo potwierdza: jesteś nikim, co to jest urodzić dziecko, miliony kobiet zrobiły to przed Tobą. Co robi kobieta? Zakłada spodnie i idzie do pracy, bo to jest wartość w obecnych czasach. Trzeba by zmienić i przebudować cały w zasadzie ustrój ekonomiczno-społeczny, zmienić nas wewnętrznie. Na ile to możliwe?
  3. Hahahaha piona! Gratulacje! Jak teraz wyprawiam dzieciom swym urodziny, to też bawię się w animatorkę, w tym roku również była piniata super móc się na legalu bawić
  4. Tak się zastanawiam w sumie, zupełnie abstrahując, pytanie do kobiet - czy macie potrzebę władzy? Czy władza sprawia wam przyjemność i czy jest w waszym życiu ważna? Czym w zasadzie jest władza i co za tym stoi psychologicznie. Czy władza równa się wolności czy bardziej właśnie w jakiś sposób zniewala? Zastanawiam się nad tym, w kontekście "tradycyjnego" czysto teoretycznego modelu rodziny gdzie mężczyzna ma "władzę" w rodzinie i "władzę" w pracy. Kobieta nie chodzi do pracy, nie ma władzy w rodzinie (chyba że przyjąć, że ma jakąś formę "władzy" w znaczeniu rodzicielskiej nad dziećmi), no ale ogólnie władzy nie ma. Czy to, że kobieta nie ma w takim tradycyjnym ujęciu rodziny władzy na żadnym polu jest zgodne z jej potrzebami biologocznymi, jako człowieka? Ciężko mi powiedzieć, od zawsze miałam sporą niezależność, rodzice dawali mi dużo zaufania, związek mam typowo partnerski, ciężko mi sobie wyobrazić że aspekt "władzy" nad sobą, częściowo nad rodziną, jest gdzies tam oddawany. Kiedy się już raz tej władzy w szerokim znaczeniu zaznało, chyba ciężko się tego wyrzec. To takie dywagacje, może jeśli chce się takiej naprawdę tradydcyjnej rodziny, faktycznie trzeba szukać raczej w mocno patriarchalnych kręgach/krajach - to już dawno zresztą zauważył @absolutarianin. Tu jakby nie ma już odwrotu. Natomiast ja mam jeszcze taki wniosek, o którym tu często zapominamy, że można mieć wybitnie tradycyjną rodzinę, ale głupią emocjonalnie babę, albo nowoczesne lelum-polelum, ale mądrą emocjonalnie babę. Co lepsze, to już zostawiam do oceny.
  5. Nie, w takim przypadku to ta kobieta jest nieudacznikiem. Dla mnie w ogóle okazywanie szacunku w zależności czy mężczyzna przynosi zwierzynę czy nie, to nie ta droga. Sytuacje są totalnie różne w życiu - choroby, problemy różnego rodzaju. Czy wyobrażasz sobie otrzymywać bezgraniczny szacunek od kobiety bez względu na to co robisz? Czy to brzmi błogo czy przerażająco? Wpływa na motywację czy nie? Abstrahując od tego, że dla większości to pewnie niemożliwy, disneyowski bluepill, Nie jestem przekonana co do argumentu, że swoją wartość powinno budować się na jakichkolwiek czynnikach zewnętrznych.
  6. Rozumiem (prawdopodobnie) co masz na myśli. Chodzi o te wszystkie pary, gdzie dziewczyny, często wnoszące finansowo tyle co na waciki, traktują swoich facetów jak konie pociągowe, z wyższością. Czyli w nomenklaturze forumowej, typowo beciakowa relacja. Mądre kobiety wiedzą, że nie sabotuje się męskości partnera, jest na to sto powodów, ale najbardziej podstawowy jest taki, że godzi to ostatecznie w nie same. Mi się w ogóle wydaje, że ta odpowiedzialność w całości nałożona na mężczyznę, to jest trochę relikt. Czy jest szczęśliwy mężczyzna, który odpowiada za całą rodzinę, ale przy tym haruje nocami i jest siwy ze stresu bo w biznesie nie idzie? A żona wymaga nowego tego, nowego srego (przecież Ty jesteś najlepszy misiu, zawsze to jakoś ogarniesz). Znacznie lepszy jest układ, gdzie oboje wnosimy do związku jak najwięcej uda nam się zarobić przy zachowaniu balansu praca-dom i gdy jedno ma słabszy okres, drugie po prostu "backup'uje" to pierwsze. Fajnie żyć na takim poziomie, żeby w razie "w", jedna pensja starczyła na utrzymanie rodziny, czytaj: nie żyć ponad stan. Nie wszystkie kobiety to kupią, ale wydaje mi się, że wbrew pozorom, te co już zarabiają jakiś konkretniejszy hajs będą bardziej skore do takiego "partnerskiego" układu, niż te które nie zarabiają za dużo, ale mają z kolei spore ambicje materialne.
  7. sol

    Witam

    Hej, a teraz - czemu taki nick?
  8. Zastanawiam się nad tym sporo i tymi wszystkimi statystykami. Bo w moim otoczeniu nikt się nie rozwodzi, pary są zgodne. Tylko to faktycznie są takie pary, które poznały się bardzo wcześnie (w okol. 20 albo wcześniej). Ponadto, wszystkie te moje koleżanki są (i to pewnie klucz) mało emocjonalne, w sensie zmienne emocjonalnie. Przyjaźnimy się trochę jak faceci, nie ma fochów, czy chwytów passive-aggresive, co jest obiecane to jest zrobione i tak dalej. Wszystko z klasą. Nie każdego może pociągać taki typ kobiet, ale jeśli już ktoś szuka, może to być jakiś trop. Także rada - warto poznać otoczenie dziewczyny, jeśli jest dużo trwałych związków wokół, to dobry znak.
  9. A czemu 37+, co to za dyskryminacja Myślę, że wielu z nas ma mechanizmy obronne, które skutecznie bronią przed wrzuceniem siebie samego w szufladkę przegrywa. I świetnie - bo bycie "przegrywem" nie zależy od żadnych czynników zewnętrznych, tylko od tego czy tym przegrywem się czujemy czy nie. Ludzie bez dzieci będą sobie racjonalizować, że super bez dzieci jest, a Ci z dziećmi wręcz przeciwnie. Przyznanie, że jest inaczej, byłoby dość bolesne dla ego. W każdym razie, my tu właśnie leżymy zespołowo z jelitówą, a w alternatywnej rzeczywistości "bez dzieci" byłabym gdzieś pewnie w Bangladeszu, prowadząc bloga podróżniczego. Chociaż pewnie w Bangladeszu jelitówa też by mnie nie ominęła, więc w zasadzie wychodzi na to samo A tak juz serio, nic mnie tak do tej pory nie zmieniło jak rodzicielstwo, zabrzmi pompatycznie, ale to dzięki dzieciom weszłam na wyższy stan świadomości. Nic do tej pory nie wymagało ode mnie tak ogromnej pracy nad sobą jak odnalezienie się w tym całym macierzyństwie.
  10. Widzisz @Krugerrand chociaż jest jak jest, chociaż oczy Cię bolą, całe życie jesteś wierny rezerwatowi i co rano tu zaglądasz. Twoja postawa jest godna podziwu i naśladowania, Ty nie zostawisz rezerwatu dla jakiejś młodej, nowej grupy facebookowej. Mimo trudności walczysz!
  11. W tym rozumowaniu jest jeden problem. Otóż kiedy poznajemy atrakcyjną/atrakcyjnego kandydata, nasz wewnętrzny szympans jest tak zgrzany, że obrzydza nam obecnego do tego stopnia, że mamy wrażenie że żyjemy z nim w jakimś piekle. Ot taki trik mateczki umysłu ku chwale mateczki ewolucji. Dlatego zawsze musimy mieć na uwadze, czy nie jesteśmy robieni w przysłowiowe jako, najlepiej kończyć relację kiedy jest źle, a nie, kiedy pojawia się ktoś nowy, bo często it's a trap.
  12. W sumie, to co myślę, dało mi to forum najbardziej, to otworzenie własnej głowy i rozszerzenie empatii. Trafiłam tu kiedyś zupełnym przypadkiem z pozycji "beka z typów". Kiedy zaczełam się wczytywać w te wszystkie historie, te wszystkie postawy, ten cały męski świat, dokonała się we mnie ogromna zmiana. Do tej pory znałam świat kobiecy od tej strony "trudów i wyzwań", co jest naturalne, bo sama je przechodziłam i to głównie z koleżankami, kobietami się sobie zwierzamy. Forum pokazało mi, że również mężczyźni cierpią, że mają ciężko i że mają przed sobą wyzwania. Nie patrzę na nich "skoro nie narzeka to ma lekko" i tak dalej. empatia! empatia! empatia! To jest to, czego musimy się nauczyć w kolejnych pokoleniach. I tak idzie już do przodu. Jako płcie, patrzymy na siebie schematycznie, wywyższając swoją na zasadzie "mamy ciężej" - to naturalne, WIEMY przez co przechodzimy bo to przechodziliśmy sami. I wiemy, że te doświadczenia, emocje, są prawdziwe. Porównujemy do "wymysłów" drugiej strony i nasze są oczywiście "trudniejsze", "bardziej wymagające" i tak dalej, NO BO SAMI JE PRZESZLISMY. Wydają nam się przez to REALNE, a nie wymyślone. I wracając do tematu - nawet w obrębie własnej płci można coś umniejszać albo gloryfikować w zależności od swoich doświadczeń. To sugeruje tylko jedno - wąskie horyzonty i dość zamkniętą głowę. To, że się czegoś samemu nie przeżyło, nie znaczy że to nie istnieje albo ktoś inny "wymyśla". Powód może być jeszcze bardziej prozaiczny: nie lubi i nie akceptuje się siebie i na siłę niszczy to, co się samemu doświadczyło/doświadcza (chociażby banalny przykład: niektórzy ukryci homoseksualiści którzy na pokaz walczą z gejostwem). Szczęście to jest pełna akceptacja siebie i głęboka empatia w stosunku do innych. Mocno wierzę, że świat idzie w tym kierunku, idźmy i my.
  13. Hahaha dokładnie w ten weekend rozkminiałam nad ludźmi-kołowrotkami, a dokładnie podtypem - "kobiety przed imprezami rodzinnymi" i wyszło mi, że motorem jest strach, podtyp - strach przed oceną, strach przed wykluczeniem przez ludzi spoza domowników, wszystko oczywiście totalnie podświadomie. Dlatego nasze matki wprowadzały terror przed każdym ludzkim spędem, strach przed oceną był silniejszy niż dobre samopoczucie domowników, czy rodzinna atmosfera. Dlatego też np. matki wrzeszczały, że sałatka nie tak pokrojona i tak dalej. Na drugim biegunie były matki, które miały wszystko gdzieś i w ogóle nic nie organizowały, najczęściej alkoholiczki, raczej nie filozofki. I tak było w prawie każdym domu. Dopiero teraz uczymy się jako kobiety balansu jakiegoś, choć powiem szczerze, że to wcale niełatwe, za to super wyzwalające.
  14. Ja po ciążach, hospitalizacjach na oddziale patologii ciąży, bycia trochę na granicy miedzy "być a nie być" traktuję kobiety w ciąży niczym świętość. Niektórym się to może wydawać głupie, ale życie, szczególnie maleńkiego dzieciątka jest kruche i jeśli cokolwiek ma pomóc mu przetrwać, to jest to wskazane. I tak, silny stres w pracy może wywołać przedwczesny poród, także L4 jak najbardziej.
  15. Miałam najlepszy tydzień na świecie. Wracam za chwilę do pracy, przedszkole zamkniete, więc mam pod opieką przedszkolaka i roczniaka. Stwierdziłam, że zrobię im najlepszy tydzień życia. Codziennie o 10 wyjeżdżaliśmy na "super-misję", a to park dinozaurów, a to plac zabaw na innym osiedlu, a wczoraj nad jeziorem. Zbudowaliśmy spływ łódek do wody i okoliczne dzieci do nas dołączyły, także pół dnia spędziłam z obcymi 4-latkami przy uciesze ich rodziców Ten tydzień nas tak zbliżył! Bycie z dziećmi sam na sam na takich "wywczasach" to zupełnie co innego niż gdy jesteśmy wszyscy razem albo w domu. Zupełnie inna energia, no super po prostu
  16. Wszystko ma swoją cenę - chcieliśmy mieć dzieci wcześniej, wyszło później. Rozumiem doskonale stan fizyczny zombiaków, utożsamiam się z gośćmi, do tego stopnia, że mogłabym zagrać w Świcie żywych trupów bez przygotowania. Natomiast za 20-chy to bym mogła jeszcze na imprezę pójść pewnie po uśpieniu towarzystwa. Ale kurczę, psychicznie to jest nie do porównania. Mam totalny luz, znam już siebie, wiem kim jestem, czuję taką życiową "mądrość", mąż podobnie i dzięki temu, myślę, z takim luzem i bez kija w tyłku wychowujemy dzieciaki. Zawodowo jestem spokojna, mąż też, mamy gdzie te dzieci wychowywać bez stresu, babcia właśnie poszła na emeryturę więc jest pomoc od niedawna. Porody spoko, zero problemów. Co prawda oba przed 35, ale na pewno po 24 Zdązyliśmy się też napodróżować, studia porobić, w pracy wypalić i zrozumieć po co i dlaczego się pracuje. Dla mnie wczesne 30 to ideolo mimo wszystko, już trochę coś tam wiesz o życiu, mniej się stresujesz, a wciąż masz jeszcze resztki sił
  17. No właśnie, tu jest clou tematu. W zasadzie chodzi o pewność siebie mężczyzny. Ale nie brawurę. Taką wewnętrzną niezmąconą siłę, która byle szit-test załatwi śmiechem, nie szyderczym, tylko takim na zasadzie: "dziewczyno, ze mną nie musisz tego robić". Wg. was facet musi zarabiać dużo więcej od kobiety, bo inaczej nie ma jej szacunku. To tak nie działa. Wielu facetów musi zarabiać więcej od kobiety, żeby samemu sobie coś udowodnić i dopiero wtedy są w stanie emanować swoją męską energią. Niektórzy zarabiają te pieniądze a i tak czują się "niewystarczający". Natomiast bardzo częsty jest następujący przypadek: mężczyzna zaczyna zarabiać większe pieniądze i przekłada się to pozytywnie na jego relacje z kobietami. Gold-diggerki wyczuły siano? Nope. Zmienia się mindset, rośnie pewność siebie, to przyciąga większość kobiet, nie ta kasa (szok i niedowierzanie!) Czy to dobre? Imho nie do końca. Pewność siebie powinna płynąc z wewnątrz a nie z zewnątrz. Ci, którzy są w długich, dobrych związkach to wiedzą - nie zawsze jest kasa, nie zawsze jest się zdrowym. Jeśli masz pewność siebie płynącą z wewnątrz, już jesteś wygrany.
  18. Mamy przypadek gościa, który np. napisał jakąś prostą gierkę z tutoriala i zrządzeniem losu stała się hitem, kasuje 10 tys netto miesięcznie. I mamy przypadek lekarza, który ma misję, leczy za pół darmo ciężkie przypadki, których nie stać na inne leczenie. Wyciąga powiedzmy 5 tys netto i nie planuje zmian. Pani zarabia 7 netto i z tego co piszesz wynika, że przy pierwszym gadzi powinien szczebiotać a drugim gardzić (?) Model do dopracowania jak dla mnie.
  19. @Ace of Spades też oglądałam ten odcinek. Mam częściowo podobne wnioski. Co prawda nie mam zamiaru wątpić w każdą teorię uznawaną obecnie przez naukę, bo w ten sposób można by całą wiedzę naukową wyrzucić do kosza,skoro nic nie wiemy na pewno. Imho to, że mamy jakiś model, który jest bardzo prawdopodobny a następnie uznajemy go i podważamy dalej, aż do skutku, jest ok, to jakiś kompromis. Natomiast Dragan, jest piekielnie ścisły i panicznie boi się wyjścia "zbyt daleko". Moim zdaniem z dwóch powodów: - jako naukowiec przede wszystkim obala i tak działa jego umysł; - widać w jego wypowiedziach lęk przed śmiesznością/oceną. Wiele razy o tym wspomina, mówi pejoratywnie o sobie i ludziach. Na tym poziomie kariery na którym on jest, jedna wypowiedź zbyt newage'owa, to utrata zaufania w środowisku, utrata grantów i tak dalej. Już tą swoją pracę z nadświetlnymi obserwatorami opisywał trochę jakby to było dzieło Lutra względem KK. Gdzie on ma jakoś bardziej szaleć? Po zastanowieniu myślę, że nauka właśnie taka musi być, super dokładna, powolna. W swoim tempie odkrywać powoli prawdy, które być może niektórzy czują w sobie już teraz.
  20. Nie, w jakiejkolwiek formie. Wtedy pewnie całą energię włożyłabym w pracę twórczą, trochę niczym Roark w "Źródle". Nie mogłabym być nawet powodem czy też katalizatorem czyjegoś rozstania i tak dalej.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.