Skocz do zawartości

Zdrowy związek oczami kobiety


Rekomendowane odpowiedzi

Wypowiem się tylko w swoim imieniu. Zawarłam związek małżeński tylko w USC, pomimo, że jestem osobą wierzącą. Wcześniej byliśmy w związku partnerskim, na ślub nalegał Mąż. Dla mnie nie było ważne czy związek jest formalny czy  nieformalny, dla mnie najważniejsze jest to do czego ja się zobowiązałam. Dałam swoje słowo honoru i siebie zobowiązałam do określonego zachowania wobec Męża. Od siebie tego wymagam i na siebie te zobowiązania nałożyłam. Dla mnie taka przysięga to nie jest zobowiązanie kogoś tylko zobowiązanie siebie, to ja nakładam na siebie obowiązki, powinności. Oczywiście fundamentem, spoiwem jest uczucie miłości jakim darzę mojego Męża.   

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

przetraw  post

 

 

Olla, dnia 27 Maj 2015 - 15:49, napisał: snapback.png

Bez ślubu czynniki ekonomiczne raczej nie stanowią o „trwałości” związku, a przynajmniej nie w takim stopniu jak po zaobrączkowaniu. Formalizowanie związku to wg mnie wyłącznie podpisywanie kontraktu.  Kontrakt między dwojgiem ludzi? Bardzo to wzniosłe, a jak scala. Bajka o smokach po prostu. :)

przed ślubem kasa nie ważna.jest kwitek to kasa ważna.slub to tylko kwitek ale zmiana w odnosni kasy ogromna%-)świetna logika%-)

 

A ja odpisałam:

 

Są ludzie, którzy pomimo braku ślubu kupują razem mieszkanie na kredyt. Albo tacy, którzy będąc małżeństwem mają rozdzielność majątkową.

Można też nie mieć ślubu i odejść od partnera z powodu jego problemów finansowych, albo trzymać się go, bo ma dużo pieniędzy - czyli tu też mogą wystąpić czynniki ekonomiczne decydujące o trwałości.

 

Dodam jeszcze, że jeśli ludzie nie mają ślubu, to każde może grać do swojej bramki, bo będą myśleli tylko o swojej kasie i zabezpieczeniu ekonomicznym. 

Jeśli ktoś ma takie nastawienie, to będzie je miał niezależnie od stanu cywilnego.

I nie chciałabym, żeby o trwałości mojego małżeństwa, jeśli takowe będzie kiedyś zawarte, decydowały czynniki ekonomiczne. Dotyczy to również obecnego, nieformalnego związku.

 

Może i ta logika jest dla Ciebie świetna, ale to nie jest moja logika.

 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wypowiem się tylko w swoim imieniu. Zawarłam związek małżeński tylko w USC, pomimo, że jestem osobą wierzącą. Wcześniej byliśmy w związku partnerskim, na ślub nalegał Mąż. Dla mnie nie było ważne czy związek jest formalny czy  nieformalny, dla mnie najważniejsze jest to do czego ja się zobowiązałam. Dałam swoje słowo honoru i siebie zobowiązałam do określonego zachowania wobec Męża. Od siebie tego wymagam i na siebie te zobowiązania nałożyłam. Dla mnie taka przysięga to nie jest zobowiązanie kogoś tylko zobowiązanie siebie, to ja nakładam na siebie obowiązki, powinności. Oczywiście fundamentem, spoiwem jest uczucie miłości jakim darzę mojego Męża.   

 

czyli rozumiem, że zobowiązanie do określonego zachowania wobec męża to siła woli, która jest jak tarcza gdy się spotyka jakiegoś faceta i chwilowo nóżki miękną ?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

i tego sie trzymajmy.ty odpisałaś

Dorze, niech tak będzie. Bo nie będę przecież trzymać się tego, że mój związek nie opiera się głównie na ekonomii, bo jest nieformalny, ale jeśli go kiedyś zalegalizuję, to nagle, po latach okaże się, że z dnia na dzień zacznie się już opierać tylko na ekonomii. To dopiero byłaby logika i jednocześnie ciekawostka ekonomiczna.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

czyli rozumiem, że zobowiązanie do określonego zachowania wobec męża to siła woli, która jest jak tarcza gdy się spotyka jakiegoś faceta i chwilowo nóżki miękną ?

M.in. tak. Co jakiś czas spotykamy ludzi, którzy są dla nas seksualnie atrakcyjni, ale mając partnera nie wchodzimy w nowy układ, ani żadne gierki.

 

Ale zobowiązanie to przede wszystkim chęć budowania czegoś obopólnie satysfakcjonującego z tą jedną osobą.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaraz zaraz....

 

To Ty potrzebujesz zobowiązania by z kimś zbudować coś obopólnie satysfakcjonującego?

 

Bez tego zobowiązania nie jest możliwe zbudowanie "czegoś"?

 

Czyli nadal wychodzi bilans zysków i strat- nie zrobię nic, jeżeli nie będę miała pewności stopy zwrotu (zobowiązania- czyli, że partner w jakiś sposób odwdzięczy się)?

 

I nie mówię tu o ekonomii.

 

Czyli jesteśmy w punkcie wyjścia, z ta różnicą, że odrzuciliśmy kwestie finansowo-ekonomiczną/

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaraz zaraz....

 

To Ty potrzebujesz zobowiązania by z kimś zbudować coś obopólnie satysfakcjonującego?

 

Bez tego zobowiązania nie jest możliwe zbudowanie "czegoś"?

 

Czyli nadal wychodzi bilans zysków i strat- nie zrobię nic, jeżeli nie będę miała pewności stopy zwrotu (zobowiązania- czyli, że partner w jakiś sposób odwdzięczy się)?

 

I nie mówię tu o ekonomii.

 

Czyli jesteśmy w punkcie wyjścia, z ta różnicą, że odrzuciliśmy kwestie finansowo-ekonomiczną/

Zobowiązanie to nie tylko ślub, albo wypowiedzenie na głos "ja, nassi, zobowiązuję się do...". Jeśli jesteśmy razem, razem mieszkamy, to znaczy, że tworzymy związek i do czegoś to nas zobowiązuje.

Tak, masz rację, jest to bilans zysków i strat, bo gdyby facet mnie olewał, zdradzał, nie szanował, to ja bym miała gdzieś jego dobro, jego potrzeby, jego samego. Początkowo nie miałam pewności (do końca nikt i nigdy jej nie ma), że partner odwdzięczy się tym samym. Ale wyszłam z założenia, że w najgorszym razie pozostanę w stanie wyjściowym (brak partnera i związku), a w najlepszym, uda mi się stworzyć dobry dla obu stron związek. Na początku ludzie są bardzo ostrożni, asekurują się, bo nikt nie chce jako pierwszy się otworzyć (żeby nie wyjść na wała) przez co można niekiedy wiele stracić. A przecież ewentualne rozczarowanie, to tylko kolejne doświadczenie, o ile się nie nakręcamy i nie robimy z siebie ofiary, nie użalamy się nad sobą. A zatem otwartość - przynajmniej ta emocjonalna.

A co do reszty to nie dorabiam ideologii o związku dusz i ciele astralnym, doskonałej miłości, bezinteresownemu poświęceniu.

Wiem również, że ja też dla nikogo nie będę powietrzem do oddychania, że jestem akceptowana i darzona uczuciem z pewnych powodów, choćby dlatego, że spełniam jakieś oczekiwania i zaspokajam potrzeby.

I ta prawda w niczym mi nie przeszkadza. Wiem jakie są realia, na czym polega związek dwojga osób i dbam o nasze razem. Tak, robię to dla siebie, a nie dla jakiejś idei. Traktuję partnera tak, jak sama chciałabym być traktowana, nie nakręcam się na podejrzliwości i inne teorie spiskowe. A dlaczego? No proste, bo właśnie w takim układzie chciałam być i jestem. Ech, nowu ten egoizm... :P

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Arox co Ty rozumiesz przez zobowiązanie. Ja rozumiem to, że daje z siebie na maksa. Tyle ile potrafię i mogę.

 

Aras mam silna wolę i nóżki nie miękną. Spotykam fantastycznych facetów, niejeden grzechu wart, to nie znaczy, że mam tracić rozum. Już w innym temacie pisałam dlaczego jestem wierna, powtarzać się nie będę. Wierności to wymagam przede wszystkim od siebie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

...... Spotykam fantastycznych facetów, niejeden grzechu wart, to nie znaczy, że mam tracić rozum.....

 

Pokorna, dobra, dobra...... ja tam dobrze pamiętam, jak pewien Pan tak otóż jeździł po Królewskim mieście........... :lol:

 

rozygryshy_25.jpg

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odpowiem za siebie. Ideałem nie byłam, nie jestem i nie będę, tego swojemu Mężowi nie przysięgałam ani on mi też nie przysięgał być ideałem. A oddaną żoną staram się być. 5 min po ślubie ta ja nie jestem. Wiem czego mam wymagać od siebie i jak dalej się zachowywać aby mój Mąż chciał do domu wracać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zobowiązanie to nie tylko ślub, albo wypowiedzenie na głos "ja, nassi, zobowiązuję się do...". Jeśli jesteśmy razem, razem mieszkamy, to znaczy, że tworzymy związek i do czegoś to nas zobowiązuje.

Skoro tworze związek, mieszkam z potencjalną partnerką, to z automatu zobowiązuje się,  że będę po sobie sprzątał, nie rozwalał skarpetek po całym domu, przynosił wypłatę w ząbkach itd. Kwestia tego, że nie wypowiadam formułki na głos, choć i tak trzeba ustalić zasady współżycia. Każda relacja między ludźmi tworzy z automatu zobowiązania, więc nic nie wprowadziłaś świeżego.

Tak, masz rację, jest to bilans zysków i strat, bo gdyby facet mnie olewał, zdradzał, nie szanował, to ja bym miała gdzieś jego dobro, jego potrzeby, jego samego.

Oczywiste to jak słońce na niebie i działa w dwie strony.

 

Początkowo nie miałam pewności (do końca nikt i nigdy jej nie ma), że partner odwdzięczy się tym samym. Ale wyszłam z założenia, że w najgorszym razie pozostanę w stanie wyjściowym (brak partnera i związku), a w najlepszym, uda mi się stworzyć dobry dla obu stron związek.

A przemijający bezwzględnie czas zwłaszcza dla kobiecej urody? Pewności nie można mieć nigdy, bo zawsze może być jakieś ale, które niszczy wszystko. A co w przypadku, gdyby oddał troszkę mniej ale szczerze? Zapewne byłoby kwestią czasu, kiedy związek zakończy się. Smutne, ale życiowe.

 

Na początku ludzie są bardzo ostrożni, asekurują się, bo nikt nie chce jako pierwszy się otworzyć (żeby nie wyjść na wała) przez co można niekiedy wiele stracić.

A dlaczego się asekuruje? Bo zainwestuje "coś" i może nie mieć stopy zwrotu. Przecież tego nikt nie zwróci. Przodują w tym Panie, stąd też shit testy. Nie mam zamiaru bronić męskiej części ludzkości, ale same piszecie, że zawsze czekacie na zwrot inwestycji- np. telefon następnego dnia. Mało która pierwsza odpisze czy zadzwoni.

 

A przecież ewentualne rozczarowanie, to tylko kolejne doświadczenie, o ile się nie nakręcamy i nie robimy z siebie ofiary, nie użalamy się nad sobą. A zatem otwartość - przynajmniej ta emocjonalna.

Ładnie to brzmi, gdy się pisze, lecz jak to się mówi- Ważne czyny nie słowa. Powtórzę się: A co gdy po 10 latach odchodzi? Czas odcisną swe bezwzględne piętno :D

A co do reszty to nie dorabiam ideologii o związku dusz i ciele astralnym, doskonałej miłości, bezinteresownemu poświęceniu.

Samemu na siebie kręcić powróz?

 

Wiem również, że ja też dla nikogo nie będę powietrzem do oddychania, że jestem akceptowana i darzona uczuciem z pewnych powodów, choćby dlatego, że spełniam jakieś oczekiwania i zaspokajam potrzeby.

Tutaj plusik i to duży.

 

I ta prawda w niczym mi nie przeszkadza. Wiem jakie są realia, na czym polega związek dwojga osób i dbam o nasze razem. Tak, robię to dla siebie, a nie dla jakiejś idei. Traktuję partnera tak, jak sama chciałabym być traktowana, nie nakręcam się na podejrzliwości i inne teorie spiskowe.

Nakręcanie prowadzi do mani prześladowczej i człowiek przestaje spokojnie żyć, wszędzie widzi to czego nie ma. A szkoda, że nie dla idei. Znowu wspomniany bilans zysków i strat.

Za traktowanie kolejny plusik.

 

A dlaczego? No proste, bo właśnie w takim układzie chciałam być i jestem. Ech, znowu ten egoizm... :P

Zazdroszczę :)

 

 

Arox co Ty rozumiesz przez zobowiązanie. Ja rozumiem to, że daje z siebie na maksa. Tyle ile potrafię i mogę.

Drugie i trzecie zdanie nijak ma się z pierwszym.

 

Zobowiązanie? Hmm.... Zobligowanie się do wykonania/przestrzegania pewnych ustalonych wcześniej czynności/zasad. Oczekiwanie w zamian określonej wcześniej wartości zwrotnej powstałej w wyniku mojego postępowania.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Arox, ogólnie odpowiem na Twoje pytania.

 

Dla mnie nie jest istotne to, ile która strona da, tylko bardziej jakość. Z linijką nie chodzę i nie mierzę dokąd ja, a odkąd on. Poza tym pewnie rzeczy są nieprzeliczalne. Dla mnie wartością samą w sobie jest życie z osobą, w towarzystwie której dobrze się czuję, nie muszę nikogo udawać, czuję jakąś wspólnotę celów, nie nudzimy się ze sobą, lubimy się. Czyli ważne jest też to coś w drugiej osobie, które do końca trudno zdefiniować. Ważniejsze jest kto, a nie co daje, bo jak nam partner nie odpowiada, to choćby dawał bardzo dużo, to i tak nie jest nam z nim dobrze.

 

Dlatego też, zamiast robić shit testy, bardziej patrzyłam na czyny - jak facet zachowuje się w różnych sytuacjach, jaką ma osobowość, siłę charakteru. Bo na początku, jak ktoś ma motylki w brzuchu, to i tak przejdzie te shit testy, ale co z tego, skoro po czasie  wyjdzie to, co ma wyjść.

 

No właśnie, czas. Nie wiem co będzie kiedyś i żadne asekuranctwo mi w tym nie pomoże, ani żaden ślub. Jeśli mnie nie zostawi, to może umrze na zawał, albo stanie mu się coś innego i będę musiała się opiekować? A może za rok wpadnę pod tramwaj i nie doczekam kiedyś?

Nie wiem co obydwoje zrobimy za 10 lat. Nie zamierzam się też zamartwiać na zapas.

 

A z tym strachem przed ewentualnym rozczarowaniem, to podtrzymuję. Bo jeśli nie zaufam i nie zaryzykuję, to nic dobrego mnie nie spotka. A co, jeśli obie strony będą czekały na pierwszy ruch i zwrot inwestycji? Jeśli zostawi mnie po 10 latach, to lepsze 10 dobrych lat, niż zero dobrych lat. A może nikt nikogo nie będzie zostawiał, co? ;)

W wersji pierwotnej miałam na myśli to, że nie ma co się bać zaangażowania emocjonalnego jako pierwsza strona. Jak nie wyjdzie to trudno. Teraz jeszcze dodałam to, co jest napisane parę linijek wyżej.

 

 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A może by tak przysięga (zobowiązanie) na plaży, bez świadków i urzędnika/batmana? ;):D

I z autorską wersją przysięgi - parę ciepłych słów przeplatanych dużą dawką poczucia humoru, bo dystans do siebie, i siebie nawzajem, bardzo się przydaje. :D

 

 

PS. Mnie się podobają urzędniczki cywilne - mówię na nie ksiądz samica.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.