Temat dobry, posłużyłem się powyższym cytatem, aby określić moją obecną frustracje.
Jestem po spotkaniu rodzinnym, w związku z wyższym świętem. Jestem mocno zdegustowany.
Od trzech miesięcy nie widziałem rodziny małżonki, dzisiaj w/zw z świętem zmarłych przybyli do mojego domu.
Nie to żebym ich nie lubił, ale od trzech miesięcy miałem spokój z spotykaniem się z ludźmi na siłę, spokojnie sobie żyłem.
Dzisiaj przybyli, z dziećmi, hałasem, schematem matrixsa, zjebaniem wtórnym. Polała mi się krew z oczu i uszu, Kurwa, chyba jestem nie przystosowany.
Rzygam tym, zburzyli mi spokój,wjebali mi się w życie z swoimi prostymi problemami z dupy wziętymi.. No nie trawię.
Czy jestem aspołeczny jak mi sugerują? Jednocześnie kobiety wkurwiają się jak im prawdę walę w oczy. Nie tylko kobietom, szwagry też dostali swoje.
Lubię swoją samotność, przeszkadza im to, przeszkadza im moje inne spojrzenie na życie i moją nie zależność. Wiem, mam na nich wyjebane.
Tylko czemu muszę ich tolerować? Zjeby rodzinne tak ich mogę określić, męczą mnie.
Może za długo przebywam sam ze sobą, lubię swoje towarzystwo, ludzie mnie drażnią. Mogę być z nimi na 10 min., pogaduchy i spierdalaj.
Na tyle mnie stać uprzejmości.
Sorki chłopaki, oni wyjechali, ja się wyrzygałem.