Skocz do zawartości

Feniks77

Starszy Użytkownik
  • Postów

    358
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Feniks77

  1. Jak ci się zdaje, że kobieta nie ma zdolności aktorskich, to znaczy że jest w tym bardzo dobra i tyle.
  2. Nagrodzony ostatnio reportaż na pokrewny temat: https://kobieta.onet.pl/jestem-seksoholikiem-nigdy-nie-zdradzilem-zony/lkkq7nm .
  3. A to zależy, jak kobieta ćwiczy regularnie mięśnie Kegla to po jakimś czasie muszelka może wrócić do pierwotnych rozmiarów, znam przynajmniej dwa takie przypadki.
  4. @Messer Przeczytałem wszystkie Twoje kluczowe posty z tego forum i nalegam, żebyś napisał książkę o swojej drodze do miejsca w którym jesteś. Wielu mężczyznom by pomogła nie zmarnować życia.
  5. Bo to jest podświadome szukanie modelu relacji nie-partnerskiej, tylko podległej, takiej jaka była z matką. To się zna, więc do tego się dąży, choć to się oczywiście na dłuższą metę zwykle nie sprawdza, - jak pisałem wyżej - bo z czasem prowadzi do uprzedmiotowienia mężczyzny, utraty szacunku i koniec końców przemocy albo zdrady ze strony kobiety. Dzizes, no oczywiście, bo tego wzorca taki mężczyzna NIE MIAŁ i NIE MA go w sobie. Uczysz się wtedy bycia męzczyzną kompletnie po omacku, po zewnętrznych objawach, bo nie było wzorca namacalnego, stałego, bliskiego - ojca. W moim przypadku - akurat na płaszczyźnie służbowej jest zupełnie inaczej niż w relacjach d-m. W ciągu 8 lat sprawdziłem się jako kierownik, ku zadowoleniu i zwierzchników i podwładnych. Samokontrolę akurat ja mam nadmierną, jest to związane z nieśmiałością i nadmiernym przywiązywaniem wagi do opinii otoczenia. Umiem dotrzymać słowa i jestem do bólu lojalny, przez co łatwo mnie wykorzystać (zdarzało się). Natomiast szacunek do samego siebie, samoocenę w kontekście relacji z kobietami - no, mam faktycznie bliską zeru.
  6. To szeroki i dobrze rozpoznany temat - DDRR *). Drugi częsty współistniejący to "parentified child". U mnie występują obydwa, ale postaram skupić się na pierwszym. Ja sam mam cechy wymienione przez @_oliv2407 i @NiesamowitySzymiiego i jestem antytezą tego, co mówi @Haruka. Ale to dwie strony tego samego medalu, czyli braku męskiego wzorca. Z pewnych rzeczy zdaję sobie sprawę od dwóch dekad, ale do wielu trzeba było rozwodu i rozpadu kolejnej ważnej dla mnie relacji, żebym je zobaczył, a w końcu - poszedł na terapię. Brak zdrowego męskiego wzorca powoduje kompletną niepewność na każdym etapie relacji z kobietami, bądź turbo-pewność-siebie, w gruncie rzeczy przesłaniającą tą samą niepewność, brak fundamentu. Po prostu mężczyzna DDRR tworzy siemie jako męzczyznę w relacjach - po omacku, cały czas w obawie przed opuszczeniem, więc jest podszyty lepiej lub gorzej skrywanym lękiem. Umatkowiony dorosły syn ma często (nie zawsze, operuję głównie na doświadczeniu własnym i znajomych + literatura przedmiotu) problemy z nadopiekuńczością matki, co wynika z braku obecności ojca właśnie, a co za tym idzie - męskiego świata, inicjacji itp. Do tego dochodzi często odpowiedzialność za matkę ("jedyny męzczyzna w domu"), a co za tym idzie - brak umiejętności stawiania jej granic - nie umie, bo nie widział tego u nieobecnego ojca. To w dalszych latach powoduje, że nie umie też stawiać granic partnerkom, bo jego wzorcem jest relacja z matką, a ta relacja z definicji nie jest partnerska. Wtedy podświadomie wchodzi się w relację uległą. Bądź przeciwnie - szuka się w kobietach energii męskiej nie zdając sobie z tego sprawy. Zwłaszcza u "parentified childs" występuje syndrom stłumionych emocji, co powoduje - w skrócie - pociąg do dziewczyn wyrażających siebie bez skrępowania, a docelowo prowadzi często w ramiona borderek. Tak jest ze mną - byłem z borderline kiedy jeszcze żadne z nas nie miało pojęcia że z nią coś nie tak (dziś sie przyjaźnimy, bo to bard zo stara historia, przyschła). Nie zmyślam - ten pociąg do borderline jest rozpoznany w literaturze fachowej i bardzo charakterystyczny dla "parentified child". W tej sytuacji pierwsze skrzypce gra poszukiwanie w kobietach "ojca", stymulatora, ośrodka decyzyjnego, co również prowadzi do relacji uległej ze strony męzczyzny. Jemu zależy tej relacji znacznie bardziej niż powinno, niż "normalnemu". Jeśli dodać do tego narkotycznie uzależniającą siłę borderline, łatwo sobie wyobrazić co taki człowiek przeżywa. Jeśli połączyć to w kupę z nieumiejętnością stawiania granic, tendencję do absolutyzowania związku jako szczęścia za wszelką cenę i potrzebę uszczęśliwienia kobiety kosztem własnych potrzeb (jak z matką), mamy w efekcie uporczywą skłonność do pakowania się w relacje z kobietami zaburzonymi, uległość w związku i często na koniec - relację toksyczną, nierzadko przemocową ze strony kobiety (nie wskazuję w tym miejscu kobiety jako wyłącznie winnej). Czasem substytut ojca znajduje taki chłopak w męskim środowisku, nie zawsze trafny, zwłaszcza jeśli tylko rówieśniczy a nie o charakterze mentora (wuj, dziadek, inny autorytet). Jeśli go nie znajduje (jak ja - kłopoty zdrowotne upośledziły moje relacje z rówieśnikami na pierwsze 19 lat życia), jest zdany całkowicie na siebie i, jak wspomniałem, buduje siebie-mężczyznę całkowicie po omacku. Albo po prostu nie umie tego zrobić. Generalnie obecnie wiedząc to wszystko co wiem, odradzam związek z kimś takim jak ja. Nawet więcej - nie byłbym w stanie związać się z kobietą, któa byłaby na tyle głupia, żeby związać się ze mną. Poza tym ocierpiałem się tyle, że wystarczy mi już; będąc od roku sam mam przynajmniej siebie w centrum uwagi, a uświadomiłem sobie, że od wielu lat nie poświęcałem uwagi właśnie sobie. Zawsze ważniejsza była ona - żona, potem partnerka. A to droga do piekła, niezależnie czy taki związek będzie trwał, czy się rozpadnie, bo w pierwszym przypadku owocuje przemocą, w drugim - cierpieniem wprost proporcjonalnym do ogromnego (bo nadmiernego) przywiązania. Sorry, że tak dużo się rozpisałem, ale trafiliście mnie w samo serce tym wątkiem. --- *) DDRR = Dorosłe Dzieci Rozwiedzionych Rodziców; część syndromów jest współdzielona z DDA czy szerszej grupy DDD (dzieci z rodzin dysfunkcyjnych).
  7. Dokładnie tak, moja ex taka była, z wyglądu też, pomijając detale. Na stałe nie do utrzymania, ale fajny to był czas, co tu gadać.
  8. Witam w klubie 11,17% Kolejno: 21, 21, 23 i 22. Tak się spodziewałem i był już czas przywyknąć do siebie.
  9. Ale ja nie mam z nią kontaktu, tylko jeżdżę tamtędy samochodem. Więc nie palę, tylko dostrzegam w sklepie fajki, że są - i tyle. Da się z tak fajkami, i da się tak też z nią - nie mam innej opcji. Z czasem będzie mi to dyndać, juz teraz przejmuję się nią mniej niż pół roku temu. czasem mnie rusza, czasem kompletnie nie. Nie opcji zmiany logistyki (praca, dziecko), więc staram się akceptować życie w tej sprawie takim jakim jest. Będzie dobrze
  10. Żadna z tych opcji nie wchodzi w grę, ale wiesz - alkohol czy fajki nie znikają ze sklepów kiedy rzucasz picie i palenie, a mimo to dalej chodzisz normalnie po zakupy. Ją traktuję tak samo jak fajki, które rzuciłem, jak nałóg (jest mocno uzależniającą borderką), z którym sie rozstałem. Obecnie jej widok niekiedy mnie kłuje, niekiedy kompletnie wisi, a z biegiem czasu będzie mi to latało coraz bardziej, niech sobie łazi. Trening akceptacji życia w pełnej krasie.
  11. Wiem, ale nic na to nie poradzę. I tak miałem resztki rozsądku że rozwodząc się nie kupiłem mieszkania w sąsiednim do niej bloku, jak mi podsunęła - okazja była, na szczęście pomyślawszy chwilę wybrałem inne w innej dzielni. Ale i tak jedyna droga i do pracy i po córkę wiedzie w rejonie, w którym ex mieszka i często się kręci, z psem, z chłopem, z zakupami itp. Nie mam innego wyjścia jak się przywyczaić i tyle.
  12. Dokładnie tak jest, przeszedłem to punkt po punkcie. W chuj bolesna lekcja, ale kształcąca.
  13. Oparty zresztą na ksiązce Dana Millmana pod tym samym tytułem. A w tym roku, obok jej reedycji, ukazała się jej kontynuacja pt. "Siła ducha". Może. Oby. Ale nie zawsze tak bywa - mnie po 11 miesiącach nadal ściska w dołku na widok exgf, bo nasze codzienne szlaki się przecinają - i to mimo wszystkiego co mi zrobiła i co o niej wiem.
  14. Dla mnie tez nie jest odpowiednikiem kazdej, ale nie nazwałbym jej mimo wszystko złą. Traktowanie toksyczne, przemocowe (w ujęciu mojego terapeuty), instrumentalne - tak. Jest "katem" Forresta, ale jest też "ofiarą" (fuck, czy ja własnie nie usprawiedliwiam swojej ex?). Można powiedzieć, że "powinna stawiać sprawę jasno" i nie "grać jego nadziejami", oczywiście, ale u osób niestabilnych nie jest to łatwe, a często wręcz poza zasięgiem - niekonsekwencja i labilność to ich (zaburzona) natura. Miałem do czynienia z wieloma zaburzonymi dziewczynami, a z jedną przyjaźnię sie od ćwierćwiecza - z przerwami - vide niestabilność - potrafiła zniknąc na kilka lat i w tym czasie wyjechac do Londynu, tam wyjść za mąż za Araba przemocowca, urodzić syna i uciec z dzieckiem z powrotem do Polski. Jest od dwóch dekad pod kontrolą psychologów i psychiatrów i na wieloletniej terapii - ale nigdy nie będzie stabilną osobowością. I naprawdę takie osoby niełatwo tak po prostu potępić. To samo z moją ex - jest dla mnie niebezpieczna przez ten urok, w chuj przez nią wycierpiałem, ale nie mogę pominąc tego, że ona po prostu ma burdel w osobowości. Jeśli jej wina gdzieś leży to najprędziej w upartej i agresywnej niechęci do terapii - no ale to już nie moje zmartwienie. Masz rację. Jak pisał Wieszcz - "Ty masz to co ja chciałbym mieć": cechuje ją odwaga, decyzyjność, żywiołowa umiejętność chwytania życia pełnymi garściami i brak wszelkich zahamowań w łóżku. To dokładnie moje deficyty. Oczywiście za tym idzie brawura przekraczająca znacznie granice głupoty (nie używa pasów mimo bardzo agresywnego stylu jazdy, a spędza za kółkiem 8 do 10 godzin dziennie), prawdopodobnie alkoholizm i nimfomania, pochopność, i szereg ryzykownych zachowań. Mnie z tym nie po drodze, bo jestem z natury odpowiedzialny i ostrożny. Ale brak mi jej pozytywnych cech. No ale nie stoje w miejscu - wiele się od niej nauczyłem, odnalazłem w sobie i odwagę cywilną i choćby seksualną inwencję (a po przemocowym małżeństwie nie było to łatwe i bez niej by się nie udało). Może gdybym szybciej myślał, szybciej ochłonął po rozwodzie, to jeszcze by ten związek potrwał - ale w zasadzie na ile ją poznałem to lepiej, że dobiegł końca. Tak, dawała mi emocje ogromne, ja zresztą skoczyłbym wtedy za nią w ogień, bo jej dynamiczna osobowość w połączeniu z aparycją zagubionej dziewczynki działała na mnie - z syndromem nadopiekuńczości - ogromnie. teraz koncentruję się na budowaniu spokoju w sobie. I poukładaniu psychiki na terapii, bo zarówno moje małżeństwo jak i relacja z nią to efekt deficytów we mnie. Nie zapomnę o niej nigdy, tym bardziej że nasze drogi regularnie sie przecinają, ale gdyby dziś przyszła i powiedziałaby "Misiu, przepraszam, pomyliłam się, wybacz" - zamknąłbym drzwi, bo boję się jej nieobliczalności w połączeniu z władzą jaka miała nade mną, a na jej ciosy jestem czuły jak na niczyje inne. Wiedząc o tym nie wahała się ich zadać - i nigdy więcej jej na to nie pozwolę. Ale nie ma we mnie gniewu (choć mój psycholog uważa że to źle, że to blokada). Nawet mimo pobicia, którego się dopuścili z obecnym partnerem. Dobrze jej życzę - może to nędzne, ale silniejsze ode mnie.
  15. Ostatnio mój terapeuta przywołał relację Forresta i Jenny jako przykład relacji w gruncie rzeczy przemocowej - choć nie chodziło o potępienie Jenny, tylko wskazanie pewnych mechanizmów (z których skądinąd i tak zdawałem sobie sprawę wcześniej). To się częściowo pokrywa z cytowaną - bardzo celną - interretacją @JAL-a. Nie jest przy tym moim tytułem do chwały fakt, że w relacji ze swoją exgf byłem Forrestem, ale trudno. Jenny: jej krzywdy w dzieciństwie (u J. molestowanie, u mojej gwałtowne odejście ojca) zatrzymało jej dojrzewanie na etapie doznania krzywdy, czyli małej dziewczynki (moja - 12 lat) poszukującej ojca. Obie pchały się w relacje gwałtowne, w których "walczyły" doznając i zadając przemoc psychiczną, ale które nieuchronnie powielały raz za razem, w poszukiwaniu mocnych wrażeń - zagłuszaczy burdelu w głowie. Forrest kocha Jenny i ona o tym wie (moja po 18 latach pojawiła się to sprawdzić). Czuje się przy nim akceptowana, ale jednocześnie nie potrafi żyć w spokojnym związku z powodów, o których powyżej. Moja tak samo, dlatego jednak po roku odeszła do specjalisty od mocnych wrażeń. Motorem powracania jest tęsknota za normalnością, która jednocześnie jest i nie jest atrakcyjna. Efekt - relacja, w której Jenny i jej powroty + odejścia to instrumentalne traktownie Forresta i jego uczuć, nieświadome push&pull, w rzeczywistości - emocjonalna przemoc wobec jego niezmiennego pragnienia bycia z Jenny, które ona wykorzystuje kiedy bierze u niej górę potrzeba "stabilizacji" (niestabilna u takiej osobowości jak Jenny i moja exgf, która nawet w oczach własnej zakładowej psycholog zdradza szereg cech borderline). Jenny wie, że Forrest jej nie odepchnie, ale jego uczucia dla niej liczą się wyłącznie jako instrument zaspokojenia własnego deficytu bezpieczeństwa, natomiast kompletnie nie liczy sie z jego uczuciami jako takimi (nie widzi jak bardzo go rani). Traktuje go - zapewne nieświadomie - przedmiotowo, i tyle. Niemniej Jenny - choć jest "katem" Forresta - jest również oczywiście ofiarą (ojca). Nie chodzi o jej potępienie, tylko o zobaczenie tego układu. No co tu gadać - uroda, seksapil i piekielna (to dobre słowo) inteligencja mojej exgf spowodowały, że emocjonalnie siedziałem w jej kieszeni 20 lat. Z których większość spędziła imprezując i rżnąc się z innymi - mężem, kolegami i koleżanką. Jak u Forresta.
  16. Moja ukochana z młodości (dla przypomnienia - zeszliśmy się po 18 latach na rok i poszła na kolejną gałąź) w trakcie małżeństwa zdradzała męża na prawo i lewo, pracując w branzy gdzie kobiet prawie nie ma. Przespała się nawet z koleżanką. Opowiadała mi jako to on był toksyczny, że przypierdalał się o erotyczne smsy z kumplem, z którym przecież się nie przespała (w jej ujęciu - toksyczny małżonek był patologicznie zazdrosny, poza tym jak on mógł zajrzeć do telefonu kiedy pijana zasnęła w trakcie tego smsowania). W sumie dobrze, że się zmyła i wtedy 18 lat temu (bo mógłbym być na miejscu mężusia) i rok temu (bo przy tym co wiem to sfiksowałbym przy niej do reszty).
  17. "Nie takie sie nogą z łóżka spychało" A poważnie - ogólnie blondynki mnie nie kręcą, ale tu chyba wolę wersję bez makijażu
  18. @Hippie Podobnie. U mnie też przez moment się trzymało, ale struny ostatecznie zerwały główkę. Do rzeczy: ja bym puścił identycznie jak u mnie śrubę przez całość, na oko na wysokości nakrętek mocujących najniższe pokrętła, albo trochę poniżej. W takim miejscu, gdzie rozszczepiona część główki jest jeszcze dość gruba. To zatrzyma "dźwignię" jaką tworzy naciąg strun. Przewiercenie, śruba, podkładki z obu stron, 2 nakrętki (kontra ze względu na wibracje), mocno skręcić. Obejrzyj u mnie - no jak mówię, zdaje egzamin, na imprezy jeździ, nie fałszuje. Ja miałem o tyle gorzej że wierciłem w obu kawałkach osobno, a musiałem spasować symetrię (udało się tak że po rozwierceniu główki przyłożyłem pęknięciem do reszty i naznaczyłem drewno gdzie wiercić dalej). Przy wierceniu bardzo ostrożnie z naciskiem bo trzaśnie, najlepiej byłoby złapać to w imadło. Generalnie to prosta robota, tylko delikatna. Oczywiście nie próbuj kleić, żaden klej nie utrzyma naciągu strun.
  19. @Hippie moje kochane pudło bękło w ten sam sposób w sylwestra - i uratowałem. Nie wiem jak u Ciebie, ale u mnie urwało główkę gryfu po skosie , patrząc z boku gitary pęknięcie zaczyna się nad pierwszymi rolkami a kończy pod listwą z rowkami, tą przed pierwszym progiem. Teraz tak: przewierciłem dziurę przez urwaną główkę gryfu i przez jej część odszczypaną ktora została z resztą gryfu, złapałem to na wylot śrubą, od spodu dwie nakrętki - i trzyma już 10 miesięcy. Stroi normalnie, bo położenie części grającej strun (czyli od listewki z rowkami) się nie zmieniło. Zdjęcia poglądowe: https://www.sendspace.com/file/bjp5ww https://www.sendspace.com/file/34gj4w https://www.sendspace.com/file/01nx38 Zdejmij struny i jesli płaszczyzna pękniecia jest wystarczająco długa (po skosie) to jest do ogarnięcia, tylko podkładki dać i mocno skręcić.
  20. Jak na ciebie leci to korzystaj, ale sie nie przywiązuj. I tak jej się z czasem znudzisz, trafi na bardziej ożywionego i odejdzie. Wykorzystaj swój czas i tyle.
  21. W nocy rozładował mi się telefon i zaspałem po córkę. Exżona wściekła, córka rozżalona, ja z poczuciem winy. W pracy przechodzimy na rotacyjną, mnostwo papierologii na już. Jednocześnie przekazuję kierowanie działem koleżance - nerwówka. Od 2.11 zaczynam pracę w innej instytucji - zmiana po 17 latach, stres jak Himalaje już na zapas. Mam takie ciśnienie że krew z nosa idzie mi co wieczór, dzisiaj po robocie miałem dreszcze z nerwów 2 godziny, nie mogłem tego opanować. Pisanie na zlecenie leży odłogiem bo nie mam czasu, a wieczorem padam jak szmata - a termin goni. Znowu palę z nerwów. Ojca żona ma covid - boję sie o niego że złapie. Przyjacielowi umiera matka - tez covid. A Młoda nie odbiera telefonu. Jak nie przypłacę tego wszystkiego zawałem to będzie cud.
  22. Nie typ osobowości tylko zaburzenie osobowości.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.