Skocz do zawartości

Rick

Użytkownik
  • Postów

    241
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Rick

  1. Rick

    Nowa praca i Polski lider zmiany

    Witajcie Po pożegnaniu się z firmą, która miała totalnie w dupie fakt mojego istnienia, jak też wkładu mojego w dobrze wykonaną pracę i zaangażowania do nauki nowych rzeczy, maszyn, technologii - podjąłem zatrudnienie w firmie nieopodal sąsiadującej od mojego poprzedniego miejsca zatrudnienia, która zajmuje się produkcją amunicji treningowej dla armii USA. Praca przy dość sporych wymiarów maszynach - tokarkach (o których nawiasem mówiąc nie wiedziałem w momencie podjęcia tej pracy absolutnie nic), jako "operator maszyn". System pracy nieco lepszy, koniec z "nockami", na brud uczulenia nie mam, a do temperatury otoczenia przy maszynach człowiek jakoś przywyknie. Z pozytywnym więc nastawieniem, myśląc o nowych możliwościach rozwoju na nowym (dla mnie) stanowisku pracy, przy maszynach, których od podstaw muszę się nauczyć od strony mechanicznej, jak również i programistycznej, rozpocząłem swoją karierę w tej firmie. Na początku, w celu aklimatyzacji w nowym miejscu pracy, wykonywałem jedynie pomiary produkowanych detali, po wcześniejszym zapoznaniu się z oprogramowaniem służącym do inspekcji tychże, jak też poznałem podstawowe procedury przy kontroli produkcji, podstawowe błędy maszyn itp., itd. Praca w porządku, towarzystwo dość wesołe, a lider - Brytyjczyk o imieniu Dave, bez zbędnych spięć i z łagodnym usposobieniem tłumaczy w razie potrzeby co i jak zrobić. Pomimo, że byłem po pierwszym dniu totalnie zdezorientowany, skołowany i zrezygnowany z dalszej tam pracy uznałem, że tak łatwo przecież nie będę się poddawał - po prostu muszę się przespać z natłokiem nabytych tego dnia informacjami. Ze względu na to, że pracuje tam moja partnerka (na innym jednak dziale), doszliśmy wspólnie do wniosku, że najlepiej będzie pracować na tej samej zmianie - oszczędzi się trochę na paliwie, spędzi się trochę więcej czasu wspólnie itp. Po niedługim czasie udało mi się załatwić moje przeniesienie na inną brygadę, gdzie jak już się dowiedziałem chwilę wcześniej - liderem jest Polak o imieniu Sławomir, pracujący w firmie od 11 ponad lat. Doświadczony, choć podobno też "wymagający", ale "potrafiący dobrze nauczyć pracy". W zasadzie będąc już prawie 4 lata w UK i słysząc, że Polak jest na stanowisku lidera, dostaję zawsze gęsiej skórki. Może to tylko moje uprzedzenia, ale niestety rodak na takim stanowisku nie wróży nic dobrego, a już na pewno nie gwarantuje normalnej atmosfery w pracy (choć rzecz jasna zdarzyło się parę nielicznych wyjątków). Już w pierwszy dzień na nowej brygadzie przekonałem się, jak bardzo jest "wymagający" nowy lider. Zostałem wrzucony na dwie maszyny starszego typu, z zupełnie innym interfejsem i obsługą, które wymają znacznie więcej uwagi operatora podczas produkcji. Początki często bywają trudne - to normalne, więc przyjąłem to już jako coś naturalnego. Nie było już "szoku" jak w pierwszy dzień, gdzie najebali mi do głowy tyle informacji, że z uszu szedł mi dym zaraz po skończeniu pierwszej dniówki... Nie było zbędnych spięć z liderem, choć atmosfera na tej brygadzie w moim odczuciu okazała się zupełnie odmienna, niż na poprzedniej, gdzie lideruje Brytyjczyk. Na tej czuje się jakieś takie wiszące nieco "napięcie", ludzie jacyś tacy nieco bardziej spięci, gdzie najbardziej spięty jest właśnie lider i chyba roztacza swoją aurę na cały dział. Na poprzedniej zmianie na wesoło można było zamienić parę słów z ludźmi, tutaj jakoś tak pracujący mniej do tego skorzy, mniej uśmiechnięci i jakby nieco zestresowani. Sam Sławomir to facet około 40-ki, już nieco przysiwiały, z angielskim na poziomie, ja bym określił - podstawowym (najlepiej operuje słowami "fuckers, fuck, fucking, idiots") - charakterystyczną jego cechą jest srebrny łańcuch noszony na koszulce, postawa Quasimodo próbującego iść w pozycji wyprostowanej, oraz (jak się szybko przekonałem) - braku cierpliwości. Jego brak cierpliwości poznałem w momencie, kiedy uczył mnie już podstaw regulacji wierteł i ostrzy, żeby skorygować błędny wymiar naboju na odpowiadającym mu narzędziu. Miałem z tym na początku spory problem, a spięta atmosfera w miejscu pracy i temperatura (oscylująca między 29 a 33/34 stopni celsjusza), również mi nie pomagały. Sławomir żeby lepiej utrwalić wiedzę swojego ucznia, często stosuje "pułapki", czyli np. mówi do mnie - "ustaw na pozycji 1-szej wiertło o 200 mikronów bliżej", po czym po chwili pokazuje mi suwak z pozycji 6-tej (która jest zaraz poniżej pierwszej), gdzie tłumaczy mi skalę jak przesuwać żeby ustawić wedle jego życzenia te 200 mikronów. Kiedy mi w ten sposób objaśniał zaraz na początku dniówki co i jak ustawić, chwyciłem klucz imbusowy i zacząłem luzować pokrętło, aby zmienić ustawienie - pod czujnym okiem "mistrza" lidera. Oczywiście, że byłem jeszcze nie do końca rozbudzony i skupiłem się głównie na informacji o skali, którą mi objaśniał na pozycji, której nie powinienem ruszać, oczywiście zacząłem luzować właśnie tą pozycję (6-tą), zamiast 1-szej. Lider do mnie z pytaniem: - co Ty odkręcasz? Odpowiadam mu: - No odkręcam regulację wiertła, żeby przesunąć jak mi pokazywałeś. Ten już nieco wkurwiony: - A którą pozycję odkręcasz? Ja: - No tą, na której mi objaśniałeś skalę. Lider (już zagotowany konkretnie): - Czemu ku*wa nie odkręcasz tego, które mówiłem, tylko to, które jest dobre? Ja (też już wkurwiony nieźle): - Bo żeś mi ku*wa pokazywał jak regulować na tym, które odkręcam, a nie na tamtym! Lider (100% wkurw): - Ale masz kurwa regulować pozycję 1-szą, a nie 6-tą!!! Ja (125% wkurw): - To po jaki ch*j mi mieszasz we łbie i mówisz "kręć 1-szą pozycję", a objaśniasz mi sposób regulacji na 6-tej!!!!???? Lider (tryb armageddon): - Bo żeś ku*wa powinien już wiedzieć która pozycja gdzie jest!!!!!!! Ch*ja się tym interesujesz czy co???? Ja pierdolę, co za ................... (dalej nie słyszałem, gdyż odszedł wkurwiony, robiąc szerokie gesty i drąc ryja na pół hali). Moje wkurwienie również sięgnęło zenitu, więc zabrałem swoje narzędzia, schowałem do skrzynki i już byłem gotów żeby podziękować firmie za współpracę. Za chwilę wrócił lider (widocznie ostygł) i mówi do mnie nieco spokojniej: - Chodź na chwilę, ustawimy to jeszcze raz Ja, że dalej wkurwiony byłem, odpowiedziałem mu grzecznie: - Weź spie*dalaj ku*wa zostaw mnie w spokoju!!! Wyprowadził mnie po prostu konkretnie z równowagi, dałem się ponieść tym cholernym emocjom. Ręce mi latały jakbym miał zespół Parkinsona - niezawodny znak, że jeden fałszywy ruch z jego strony i zarobi w mordę, gdyż jestem krok przed końcem granicy o nazwie "samokontrola". Odszedł jednak jeszcze bardziej wkurwiony, ponownie wyzywając na mnie, na cały świat i wszystko dookoła - nie dał mi (na szczęście pretekstu). Ja, żeby odreagować te nerwy, poszedłem do ubikacji, gdzie następnie całą siłą wydarłem ryja do lustra, potem obmyłem się zimną wodą, żeby trochę ostygnąć. Niestety - przy wchodzeniu do łazienki, niezbyt grzecznie potraktowałem drzwi, w konsekwencji czego zostały delikatnie uszkodzone (dość cienka dykta, która dosłownie włamała się delikatnie do środka). Gdybym potraktował te biedne drzwi pełną siłą, prawdopodobnie już nigdy więcej nikt nie musiałby ich otwierać, aby się do tego pomieszczenia dostać. Prawdopodobnie wtedy wyobrażałem sobie, że owe drzwi to głowa mojego lidera, a nieco mocniejsze pchnięcie już poszło z "automatu". Lider widząc mój wyraz twarzy, telepiące się jeszcze nieco łapy, jak również "pamiątkę" na drzwiach od łazienki - uspokoił nieco ton wypowiedzi i zmienił podejście do tematu. Usiadł ze mną przy biurku, wziął notes i zaczął mi dokładnie rozpisywać pozycje w maszynie, wraz z wiertłami/ostrzami, co które i za co odpowiada na detalu itp. Wyjaśnił dokładnie, ja porobiłem zdjęcia, które sobie w domu spokojnie jeszcze obrobię na gotowy materiał pomocniczy, ale co najważniejsze - pojąłem w końcu w normalny sposób, jak działa ta cholerna maszyna, bez zbędnego pie*dolenia i "pułapek" lidera, który chyba uznał, że po 3 dniach nauki będę biegle operował co najmniej jedną maszyną. Oczywiście jeszcze wrócił do tematu drzwi: - ja Cię nie podpie*dolę do menadżera, ale musisz sam iść z nim o tym porozmawiać. Powiedz mu, że ja Cię wku*wiłem i dlatego te drzwi uszkodziłeś. Pomyślałem sobie, że z jednej strony to dziwne, że sam mnie śle do menadżera, żebym opowiedział zgodnie z prawdą, co się stało. Sam na siebie bata kręci? Nie... Coś mi tu nie gra. Zaraz zaraz... Przecież on tutaj robi 11 lat już ponad, więc podejrzewam, że jedyną osobą, która otrzyma "zjebki" - to będę Ja. W końcu, że ja "agencyjny", no i robię łącznie niecały miesiąc. Nie myliłem się wcale... Po przedstawieniu całej sytuacji, metody nauczania przez lidera, jego werbalną agresję, jak też porywczość, po czym moje wkurwienie przez to i w efekcie lekko uszkodzone drzwi - otrzymałem pierwsze i ostatnie ostrzeżenie, z informacją, że pomimo nawet tego, że Sławek mnie zdenerwował, powinienem hamować swój temperament, bo on po prostu "jest specyficzny". "Już bym Cię mógł teraz zwolnić, ale masz ostrzeżenie - następnym razem będziesz zwolniony". Sławek z miną jakby Boże Narodzenie nadeszło pół roku wcześniej, zapytał mnie z szyderczym następnie uśmieszkiem: - No i co? Pochwalił Cię? Odpowiedziałem jedynie: - Nie bardzo... Jednak pomimo tego, że "opuściłem gardę" - czyli uległem kompletnie emocjom i towarzyszącej im adrenalinie, uszkodziłem drzwi, jak też otrzymałem ochrzan od menadżera - Sławek jakby nieco zmienił nastawienie do mojej osoby. Wyjaśnił mi również, że z niego jest "emocjonalna dość osoba", więc często mogę go widzieć drącego ryja na cokolwiek co się na hali zjebie, albo kogokolwiek, ale żeby zasadniczo nie brać tego do siebie, bo on taki "po prostu jest". "Nie ma spiny, a o sprawie zapominamy, wszytko jest ok" - stwierdził na koniec. Ja też uznałem, że wypada przeprosić, gdyż poniosło mnie znacznie za dużo, w stosunku do zaistniałej sytuacji. Pomimo pewnych poniesionych konsekwencji, odebrałem dobrą lekcję życia i sporo wiedzy na temat moich obecnych reakcji na pewne stresujące sytuacje. Jednego dzięki temu jestem pewien na 100% - sporo przede mną jeszcze nauki, zmiany odruchów i zachowań, jak też ćwiczenia odporności na stres. Warunki pracy w poprzedniej firmie spowodowały, że troszeczkę spocząłem na laurach, gdyż nie byłem wystawiany bezpośrednio na stresujące czynniki (nocka, a więc cisza i spokój, brak menadżera i innych idiotów, więc i sporów nie było za wiele). Póki co więc, dalej tam pracuję, choć świadomy tego, że menadżer może mnie odbierać jako "narwanego i agresywnego wariata" - moje dni mogą być w firmie już policzone, ewentualnie sam ją opuszczę gdy uznam, że jednak nie jestem w stanie wziąć na klatę podejścia lidera, atmosfery na dziale, warunków pracy i natłoku (póki co) zdobywanej tam wiedzy. Czas pokaże...
  2. Rick

    Tańszy internet, droższy problem.

    Uwielbiam infolinie dostawców internetu. Nie tak dawno zmieniłem dostawcę łącza, gdyż ten "tańszy" oferował o ok. 40% mniejszy abonament miesięczny, niż mój dotychczasowy, przy tej samej prędkości łącza. Druga sprawa, że miałem beznadziejne doświadczenia z obsługą klienta obecnego wtedy dostawcy, więc długo przekonywać mnie nie musieli do podjęcia tej, z punktu widzenia ekonomicznego - poprawnej decyzji. Internet zmieniłem, łączę (o dziwo) nawet nieco przyspieszyło, gdyż w końcu mogłem się cieszyć 20 Mbps/s na wysyłaniu, podczas gdy pomimo usilnych próśb, były operator zapewniał jedynie 12 Mbps/s, choć w umowie widniało "20". Utrudniało to przede wszystkim streamowanie na żywo, gdyż jakość obrazu i dźwięku była, mówiąc delikatnie - bardzo przeciętna. Odpuściłem więc streamy i zacząłem nagrywać na youtuba gotowe materiały. Okazało się, że na tym łączu streamowanie na żywo, czy choćby nawet wysłanie filmu na youtubie, może się okazać niewykonalne. Dlaczego? Ponieważ obecny mój internet przerywa ok. 20-30 razy dziennie, chociaż często nie ma o tym informacji nawet w raporcie routera (typu rozłączono z usługą WAN itp.). Czyli router jakoby jest połączony cały czas z bramą dostawcy internetu, ale sama brama ma problem z połączeniem/wydajnością, jednak router już tego nie zobaczy, gdyż informacje o tym zostaną w raporcie samej bramy. Takie wnioski przynajmniej ja wyciągnąłem po dobowej analizie łącza i jego dziwnych zachowań. Po samej już analizie postanowiłem zadzwonić do infolinii mojego dostawcy łącza, aby mu przedstawić mój punkt widzenia i poprosić o naprawę tego problemu. Dorwałem na ich stronie odpowiedni numer telefonu do infolinii, następnie wybrałem odpowiednie cyferki, aby połączyć się z pomocą techniczną łącza internetowego. Otrzymałem informację, że "We are receiving more calls today, than usually, so please be patient" (Otrzymujemy dzisiaj więcej połączeń niż zwykle, prosimy więc o cierpliwość). Będę więc "patient" i poczekam... 11:25 "Sorry for keep you waiting. It won't take much longer" (Przepraszamy, że czekasz. To nie potrwa długo) słyszę już 10 raz, a telefonu dalej nikt nie odbiera. Trzecia srająca tęczą melodyjka wchodzi na audio, która ma mi umilać pobyt na tejże infolinii, co jednak się w moim przypadku nie sprawdza, gdyż w tym momencie wyobrażam sobie ściętą głowę ich inżyniera odpowiedzialnego za poprawne działanie ich serwerów. 11:28 9 minuta mija, melodyjka sobie gra, a mnie nachodzi przemyślenie - "Co podda się pierwsze": - bateria w telefonie? - moja psychika? - automatyczna sekretarka dostawcy internetu? Może uda mi się przesłuchać całą playlistę ich melodyjek "umilających" czekanie? Ciekawe czy za to jest jakaś nagroda... 11:33 Melodyjki się już powtarzają, na "tajmerze" już 14 minut, a ja dalej czekam ze stoickim spokojem, tym razem wymyślając dla ich inżynierów scenę rodem z "Piły". 11:35 Delikatnie się zaczynam mocniej irytować... 11:38 Playlista ich melodyjek się zawiesiła i powtarza w kółko jedną melodyjkę. 11:42 Automatyczny "sekretarek" powtarzający jeszcze 10 minut temu "Sorry for keep you waiting. It won't take much longer" chyba sam przestał wierzyć w to co mówi, więc postanowił skończyć z tą kompromitacją i zamilczeć. Zapętloną melodyjkę znam już na pamięć, a gdyby nie fakt, że na gitarze grać w ogóle nie umiem - pewnie bym ją idealnie odegrał na tym instrumencie. 11:46 Na "tajmerze" już prawie pół godziny, reakcji dalej zero. Mogę śmiało powiedzieć, że cieszy mnie bardzo ich profesjonalizm, a promocyjna cena ich łącza wynika chyba z faktu, że nie zatrudniają nikogo w biurze telefonicznej obsługi klienta. Wiem już przynajmniej na czym cięli koszty. 11:50 Zwycięstwo!!! Ktoś się ulitował i odebrał mój rozpaczliwy sygnał połączenia. Pół godziny słuchania badziewnych melodyjek jednak nie poszedł na marne Wyjaśniłem w czym problem i wiecie co? Dalej czekam... Pan z infolinii sprawdza teraz stan łącza w moim rejonie (przynajmniej powiedział, że tak zrobi) i prosił, żebym uzbroił się w chwilkę cierpliwości (mam nadzieję, że "chwilka" to nie kolejne pół godziny). 12:06 Gość z infolinii po sprawdzeniu łącza oczywiście nie stwierdził nic "niepokojącego" (rozłączanie 30 razy na dzień to przecież ku*wa nic złego i niepokojącego). Jak na ironię, zaraz po jego "sprawdzeniu", internet ponownie się "zlagował" na pół minuty, po czym router rozłączyło z bramą ISP (cały czas pinguję router i bramę, więc widzę każdy "zgrzyt"). Dałem mu wtedy jasno do zrozumienia, że właśnie mi siadło ponownie łącze, pomimo jego zapewnień, że łącze jest z ich strony "ok". Wtedy już uznał, że sprawa jest chyba nieco poważniejsza, niż urwany kabelek na RJ-ce. Co lepsze, pracownik ten sam przyznał, że nie za wiele jest w stanie sam zrobić, gdyż nie posiada to tego narzędzi i możliwości, a łącze przez nich używane jest dzierżawione na kablach większego operatora, więc muszą przekazać sprawę właśnie do nich, aby mogli sprawę zbadać dokładniej. Mam czekać na "call back", kiedy sprawę głębiej już zbadają. Konkludując - godzina wyjęta z życia, żeby dowiedzieć się, że ch*jowe łącze jednak ch*jowe nie jest, ale być może coś ch*jowe jednak w nim jest, więc ewentualnie (piszę "ewentualnie", gdyż znam już "pracowitość" tego rodzaju firm w UK) sprawę przekażą do analizy właścicielowi kabli i serwerów, a jak już sprawę ewentualnie zbadają i rozwiążą, to się ze mną skontaktują ewentualnie.
  3. @POS pamiętaj proszę, że kiedyś może zaatakować kogoś, kto za bardzo weźmie sobie "do serca" jej atak i formę obrony, więc w ferworze napadu agresji w końcu "zarobisz", jako "obrońca" swej damy. To jest taka ruletka, a każdy reaguje inaczej na atak. Weź również pod uwagę, że panie są znacznie lepsze w manipulacjach od nas, więc luba Twoja na przykład może dodać "od siebie" parę pikantnych (niekoniecznie zgodnych z prawdą) informacji tylko po to, aby skutecznie sprowokować atakowanego do odwetu na Tobie. Nigdy nie wiesz... Stąd moja opinia, że pożar należy gasić w zarodku.
  4. Czy włożyłbyś rękę drugi raz do ognia wiedząc, że tak jak za pierwszym razem - nie poparzysz się? Odpowiedz sobie sam na to pytanie Zaatakowała kogoś słownie, biorąc jednak Ciebie za "tarczę ochronną" w razie odwetu przeciwnika. Brak Twojej reakcji to jak ciche przyzwolenie dla samicy, aby dalej używała Ciebie jako "tarczy ochronnej", kiedy zacznie za bardzo fikać do innych. Naprawdę pasuje Ci taka rola?
  5. Jako odpowiedź na pytanie autora tematu, zaprezentuję poniższy filmik: Ps. Wiem, że pytanie skierowanie głównie do samic, lecz nie mogłem się powstrzymać Ps2. Dość skrajny to przykład, ale doskonale oddaje idee oceniania na podstawie ubioru itp., czyli ogólnie "statusu posiadania".
  6. Przed faktem dokonanym zjebać za coś, czego jeszcze nie dokonała? Co Ty "Wróżbita Maciej" czy ktoś w tę deseń? Według mnie po prostu mogłeś zareagować od razu "po fakcie", bez zbędnej zwłoki, jak już tutaj paru braci podkreśliło w swoich wypowiedziach. Odwlekanie sprawy na później umniejszyło jej powagę w oczach Twojej lubej. Ponoć wiara czyni cuda... Odpowiedź brata @blck.shp wyczerpuje temat pt. "dlaczego ignorowanie głupich zachowań samicy nie daje rezultatów"
  7. "Trudne problemy zostawione same sobie staną się jeszcze trudniejsze" Według mnie samica prędzej uzna, że Ci to nie przeszkadza, niż "domyśli się" prawdziwej natury Twojego ignorowania jej zachowań. Tym gorzej dla Ciebie, jak sobie własną ideologię jeszcze do tego przypnie, żeby sobie na swoją korzyść to wytłumaczyć.
  8. Zwykle (z nielicznymi wyjątkami) w praktyce wygląda to tak, że gdy kobieta odrzuci ofertę seksu od obcego faceta, to znaczy że "zna i ceni swoją wartość, nie jest divą/puszczalską, liczy się wnętrze etc", jednak gdy facet odrzuci propozycję seksu od kobiety, określany jest przez nie najczęściej jako "pedał, homo, czy tez dziwak, ewentualnie impotent" :-)
  9. Intercyza jest równie nienaturalna, co instytucja małżeństwa. Tylko że intercyza jest skutkiem małżeństwa, a nie przyczyną. Intercyza również często ujawnia "prawdziwe" uczucia małżonki względem jej męża. "Ty mnie nie kochasz, bo nie chcesz mi oddać pół majątku, jak już Cię rzucę". Facet spodziewa się dziecka z ukochaną kobietą, a tu nagle się okazuje, że jednak test DNA wyszedł negatywny i on ojcem dziecka nie jest. Gdyby tego badania nie zrobił, prawdopodobnie nigdy by się nie dowiedział o tym fakcie, gdyż panie nie są zbyt wylewne w tej materii, osłaniając się tarczą pt. "jak mi ufasz, to test jest niepotrzebny", albo "nieważne kto spłodził, ważne kto wychował". Test DNA to też odpowiedź na damskie zagrywki pt. "alimenty na dziecko od jego przybranego ojca", bądź "bad boy posuwa, a jeleń z wózkiem zasuwa". Pomyśl co czuje facet, który dowiaduje się po 18-tu latach wychowywania latorośli, że nie jest jej ojcem, a jedynie "opiekunem", gdyż "formę" zalał sąsiad mieszkający 2 piętra wyżej. Testy DNA to również skutek zachowań/działań kobiet, a nie przyczyna. Dlaczego?
  10. Za darmo to Ci nawet żona dupy nie da Ps. Ile Ci hejterku płacą od posta?
  11. @she shy a co powiesz na to, jeżeli mężczyzna nie pracuje, dom jest gównie na jego głowie, ale wtedy to co zarobi kobieta jest w równym stopniu jej co jego? W końcu "partnerstwo to równość" prawda? Zgodzisz się na taki układ, aby uczynić swojego faceta szczęśliwym?
  12. Teraz Ci się wyświetla? Mnie się poprawnie wyświetla ten obrazek w pierwszym poście, stąd moje zdziwienie, że Tobie się nie wyświetla poprawnie - dziwne...
  13. @Tomko sprecyzuj proszę, do czego chcesz linka. Jeżeli do obrazka, to niestety to jest tylko obrazek, którego nie opublikowałem, a stworzyłem jedynie "na szybko" 30 minut temu, żeby tymże sucharem podkreślić puentę mojej wypowiedzi @Rnext Tego powiedzenia nie znałem do tej pory. Warte zapamiętania i jak najbardziej prawdziwe, choć też poniekąd smutne Pozostaje w takim przypadku nie być "bydłem" chyba jedynie. Co innego? Rozstrzelać każdego skorumpowanego? Nie ma na to wystarczająco amunicji na tej planecie
  14. @Rnext Tak według współczesnych ekspertów do spraw ekonomii, powinno wyglądać planowanie wydatków. Zawsze przecież można wziąć kredyt na zakup rzeczy niezbędnych do życia, a i gospodarkę dzięki temu obywatel trochę ożywi, bo przecież "piniondz" będzie kreowany, ch*j że nieistniejący fizycznie, ale będzie kiedyś tam może, być może, ewentualnie. A że pieniądz "pusty", to i inflacja będzie na "bezpiecznym" poziomie, żeby ludziom się w dupach nie poprzewracało przypadkiem, gdyby przypadkiem mogli kupić nieco więcej za tą samą kwotę pieniędzy, niż rok temu, a jeszcze by nie daj bóg poznali pojęcie "deflacji". To by doprowadziło przecież do kryzysu globalnego, bo kto by wtedy brał te niezbędne dla społeczeństwa i gospodarki kredyty?
  15. Rick

    Kumulacja zawodowego zawodu...

    Po dzisiejszym dniu i przedłożeniu nieświadomej niczego superwajzerce wypowiedzenia umowy (musiałem jej to pismo przedłożyć, gdyż menadżer sobie na urlop poszedł), czuję się wręcz znakomicie. Dosłownie spadł ze mnie niewidzialny ciężar, uciskający przez długi czas niszczoną małymi krokami psychikę. Lekcję odebrałem, nawet chyba z nawiązką, gdyż superwajzerka nie spodziewała się w tak trudnym dla firmy momencie (samobójstwo jednego pracownika, sporo ludzi na niespodziewanych urlopach, braki w kadrach horrendalne), że pierdolnę jej wypowiedzeniem na stół i powiem wprost, aczkolwiek grzecznie - o powodach mojej rezygnacji ze współpracy. Styki się tej babie w momencie przepaliły. Menadżer jak i również ona żyli w przekonaniu, że nie podejmę tak szybko stanowczego działania - że niby dałem się udobruchać ich łaską pt. "może coś w końcu Ci jednak damy, jeżeli zostaniesz". Zrobię o tym osobną relację tutaj może jeszcze dzisiaj, jak po angielskim nie będę miał mózgu wypranego za mocno
  16. Rick

    Minimalna wzrośnie.

    Zadziwiające jest to, że nie widać nigdzie strajkujących właścicieli fabryk, przedsiębiorców, korporacji, itp., którym te podatki ponoć tak utrudniają możliwość godnego płacenia ich podwładnym.
  17. Rick

    Kumulacja zawodowego zawodu...

    Witam wszystkich czytających moje wypociny. Uprzedzę już na początku, że dzisiejszy wpis będzie jednocześnie wylaniem żalów i nerwów na - z mojego punktu widzenia - niesprawiedliwość tego świata i jego chwilami bezsensu w sferze życia zawodowego, gdyż ostatnie parę dni dało mi w tej materii nieźle po dupie. Przejdę do sedna: Ostatnie parę dni pokazało mi bardzo doraźnie, jak ludzie uważający siebie samych za lepszych od innych, ze względu głównie na piastowane przez nich stanowisko w firmie, potrafią mieć głęboko w dupie i jasno pokazywać brak szacunku ludziom z ich punktu widzenia gorszym. Pierwsza zaczęła firma, w której jestem jeszcze zatrudniony (od marca 2015) - każda z osób posiada inną taktykę upodlania ludzi: "Superwajzerka" - zaczęła pracę w tej firmie, kiedy ja jeszcze nie wiedziałem do czego służy penis oprócz sikania. Zaczynała od szeregowego stanowiska, skutecznie awansując po pewnym czasie do "ważnej" roli. Niestety będąc szeregową pracownicą, nie wykazywała objawów znajomości technicznej strony produkcji, czy też zdolności nauczenia się obsługi prostych maszyn na hali. Ten nieistotny szczegół nie przeszkodził jej jednak w robieniu kariery, gdyż potrafiła skutecznie podpie*dolić bliźniego swego, gdy zauważyła coś niepokojącego z jej punktu widzenia, lub też zrzucić winę na innego pracownika, gdy sama coś spie*doliła. To jest właśnie jej filozofia działania na obecnym stanowisku - świdruje temat do momentu, aż zgłaszający problem odpuści, albo obraca kota ogonem, aby wzbudzić w rozmówcy poczucie winy i też w końcu odpuścić. Jest również specjalistką od siania najgłupszych plotek na temat szeregowych pracowników, aby generować niepotrzebne konflikty między ludźmi. Tą panią x razy grzecznie informowałem/prosiłem/dawałem do zrozumienia, że jestem osobą z ambicjami, jak też z wykształceniem technicznym informatycznych co sprawia, że jestem w stanie bez problemu nauczyć się obsługi maszyn CNC na hali, jak też pojąć zasady ich programowania, jeżeli firma da mi taką możliwość rozwoju, do czego gorąco zachęcałem. Jak się domyślacie po przeczytaniu opisu tej osoby - gadka skuteczna jak rzucanie grochem o ścianę, miała to chyba nawet głębiej niż w dupie, choć oczywiście twierdziła, że będzie to miała na uwadze. 2 lata "mienia tego na uwadze", pomimo przypomnień moich - echo... Menadżer - niedawno przyjęty na miejsce rezygnującej ze stanowiska poprzedniej menadżerki, zwany przeze mnie "panem przyjacielem chińskiego ludu". Człowiek, który zadziwiająco skutecznie tworzy wrażenie subtelnego i wyrozumiałego przyjaciela, służącego Ci radą oraz wsparciem w Twoich trudnych chwilach. Niestety, po bliższej obserwacji oraz posłuchaniu jego wypowiedzi, z pod kurtyny przyjaciela wyłania się obraz mającego w dupie sku*wiela, który tak naprawdę gardzi swoimi podwładnymi z uśmiechem na ustach, próbując z nich robić debili, choć ktoś w miarę sprytny wychwyci bezsens bzdur chwilami przez niego wygadywanymi bez większego trudu. "Przyjacielowi wszystkich pracowników" też przypominałem o temacie moich możliwości na CNC, sugestiach że nie lubię stać w miejscu, że chcę się rozwijać w miejscu pracy, aby mieć motywację, cel do którego dążę. Zapisał coś w swoim zeszycie formatu A4, a mnie poinformował, że przy corocznym przeglądzie pracowników (taka forma oceny pracy wszystkich na koniec roku) - do tematu wrócimy. Był przegląd, menadżera ani śladu, jak również powrotu do istotnego dla mnie tematu. Nie omieszkałem również wtedy przypomnieć "superwajzerce", że dalej oczekuję ze strony firmy jakiegoś zaangażowania w moją sprawę. Minęły miesiące roku 2018, przyszła wiosna i w końcu na wyspy, a ja postanowiłem zmienić pracę, gdyż ciągła harówa na nocnej zmianie zaczęła być bardziej problemem, niż wygodą. Przespane całe dnie w tygodniu prawie, mało czasu na trening, rozwijanie się, naukę angielskiego w szkole, a i jeszcze trzeba się swoją kobietą zająć (you know what I mean) - "bateria" prawie cały czas na rezerwie, zero energii do życia. Burdel w firmie również nie nastrajał pozytywnie - wiecznie problemy z poprawnością specyfikacji produktu, niedokładność produkcji detalów do obróbki późniejszej, pretensje że mało robimy, choć robimy 2x więcej niż I zmiana, zwalanie winy na II i III zmianę za błędy I-szej - sporo tego. Znalazłem bardzo dobrze rokującą ofertę na stanowisko "Inżynier programowania laserów CNC", gdzie firma zapewnia na okres próby niezbędne szkolenia pod okiem mentora, więc doświadczenie nie jest ścisłym wymogiem. Od razu wziąłem się za napisanie profesjonalnej "CV-ki", wysłałem na podany adres mailowy. Błyskawiczna odpowiedź, która dała mi do zrozumienia, że firma jest bardzo podekscytowana możliwością zatrudnienia mnie, więc zapraszają na rozmowę kwalifikacyjną jak najszybciej. Od*ebałem się jak "szczur na otwarcie kanału", papiery do teczki i jedziemy. Rozmowa odbyła się w miłej atmosferze, choć ciężko było ukryć moje zmęczenie powodowane ciągłą pracą na nockach. Menadżer firmy był jednak bardzo wyrozumiały, stwierdzając że zna dobrze to uczucie, gdyż sam kiedyś długo pracował na nocnej zmianie. Rezultat rozmowy był pozytywny, skwitowali moje papiery z nutą zadowolenia, że mają dobrze aspirującego i ambitnego pretendenta na stanowisko programisty. Byłem absolutnie z nimi szczery, że oczywiście na początek muszę poznać ich oprogramowanie rzecz jasna, lecz kiedy to już zrobię, będę w stanie szybko zrozumieć jego najważniejsze funkcje i zacząć wydajnie pracować, gdyż będę miał cel i ambitnie do niego dążył, w przeciwieństwie do mojego jeszcze obecnego stanowiska pracy. Uścisk dłoni, wraz z informacją, że mam we wtorek spodziewać się telefonu z dalszymi szczegółami (rozmowa odbyła się w piątek). Nadszedł wtorek, telefonu nie wyciszałem do końca, aby w razie czego odebrać, gdyby zadzwonił mój potencjalny nowy pracodawca. Nie zadzwonił. Nie zraziłem się jednak, tylko napisałem do osoby, która ogłoszenie wystawiła, dlaczego nie zadzwonili z firmy, skoro miałem informację aby oczekiwać na telefon dzisiaj. Jeżeli mnie odrzucili, to niech mi po prostu napisze - żebym nie oczekiwał nadaremnie. Dostałem przeprosiny wraz z informacją, że jutro się ze mną skontaktują na pewno - po prostu rozważają kogo gdzie przydzielić (było parę stanowisk do obsadzenia). Przy okazji poinformowałem w obecnej pracy menadżera, że jestem w trakcie rozmów o pracę z inną firmą, na znacznie lepsze stanowisko, więc prawdopodobnie zobaczy na swoim biurku w niedługim czasie wypowiedzenie. Zaczęła się rozmowa, przy której uprzedził mnie, żebym zwrócił uwagę na zarobki, gdyż może mi się ta zmiana nie kalkulować (myślałem, że jebnę ze śmiechu), jak również poprosił mnie, żebym przyszedł następnego dnia do jego biura, gdyż on będzie "wcześniej niż zwykle" (zwykle jest ok. 8 rano, ja kończę zawsze o 7), więc przedstawi mi alternatywne opcje, które przekonały by mnie może aby pozostać tutaj. Zapytał mnie jeszcze na odchodnym, gdzie do jakiej firmy aplikuję. Nie była to żadna tajemnica, więc mu powiedziałem (choć mam wrażenie, że postąpiłem w tym momencie jak idiota, gdy teraz o tym sobie pomyślę, ale o tym na końcu). Środa - czekam rano na menadżera, który podobno "miał być wcześniej", liderka ranki również potwierdza, że powinien już być w biurze. Nie ma... Zero informacji, zero czegokolwiek, po prostu sprawę olał. Więc nie czekając zbyt długo, a jedynie kwadrans po swojej nocce, zawinąłem swój spracowany tyłek i wróciłem do domu, ujęty troską i szacunkiem menadżera w stosunku do mojej osoby. Telefon znów nie wyciszony "w razie W". Miałem przerywany sen z powodu ekscytacji nowym stanowiskiem pracy, które na mnie podobno czeka. Cholernie mi zależało na tej robocie, gdyż miałbym w końcu ambitne stanowisko wymagające nauki. Telefon jednak milczał, potwierdzając moje obawy, że "coś chyba kręcą, skoro nie zadzwonili wczoraj". Napisałem po raz kolejny do typa, nieco już wkurwiony, ale grzeczny (emocje podczas pisania odstawiłem na bok, choć już mnie korciło żeby podziękować za brak szacunku i robienie w ch*ja). "Ponownie nikt się nie odezwał pomimo informacji od Pana" Odczytał, lecz nic nie napisał... Czwartek (10 maj) - wracam z roboty, już fest zirytowany, gdyż nie wiem co odpie*dala firma do której aplikuję, a mój menadżer swoim zachowaniem pokazał, w jak głębokim poszanowaniu mnie posiada. Dostałem odpowiedź na moje pytanie dnia poprzedniego: "Obawiam się że Twoja aplikacja została jednak odrzucona". Wpierw mi mówią, że szczegóły "otrzymam we wtorek telefonicznie", we wtorek mi mówią, że "w środę", a w czwartek dowiaduję się, że jednak "moja aplikacja została odrzucona" - tak nagle z dupy. Produkując ten wpis, furia już mi stopniowo opadła, ale moment po odczytaniu odpowiedzi miałem ochotę wyjść i przebiec sprintem wokół całego miasta, żeby wyładować to wkurwienie, które mnie zaatakowało po odczytaniu "dobrej nowiny". Nie, nie jestem wku*wiony o to, że jednak odrzucili moją aplikację - jestem wkurwiony o to, w jaki sposób to zrobili, gdyż dali mi złudne nadzieje, które przez chwilę spowodowały u mnie dosłownie stan niebotycznej euforii, aby mój upadek chyba bardziej zabolał na końcu. Pikanterii dodało zachowanie mojego obecnego menadżera, który zadziwiająco szybko olał dane przez siebie samego słowo, że przedstawi mi inne możliwości rozwoju w obecnej firmie. Odnoszę jakieś niepokojące wrażenie, że to właśnie jemu zawdzięczam odrzucenie aplikacji, gdyż wiedział gdzie aplikuję, więc dlaczego by na przykład nie miał zadzwonić i przekonać ich do odrzucenia mojej oferty, gadając wymyślone na poczekaniu bzdury na mój temat. Za dużo tu widzę "przypadków" następujących jeden po drugim, co dodatkowo nakręca we mnie spiralę wku*wienia - choć oczywiście tą teorię muszę wsadzić do katalogu "spiskowe", gdyż prawdziwej przyczyny odrzucenia aplikacji nigdy raczej nie poznam... Pytam gdzie tu jest odwzajemniony szacunek do mnie, do mojego czasu i starań? No ku*wa gdzie?! Dosłownie miałem wrażenie przez dłuższy moment, że zarówno mój menadżer, jak i kadrowiec z drugiej firmy, wspólnymi siłami się wysrali prosto na moją twarz, srając na moje starania, aspiracje, poświęcenie i szacunek wobec nich... Ufff... Trochę mi ulżyło, jak wyrzuciłem to z siebie. Mam nadzieję, że w miarę miło Ci się to czytało drogi czytelniku. Pozdrawiam wszystkich cierpliwych, którzy doczytali do końca, nie rezygnując po drodze. Ps. Wypowiedzenie i tak już mam wydrukowane, czeka z wpisaną dzisiejszą datą (10 Maj 2018) aby je położyć na biurku menadżera. Muszę się szybko i stanowczo odciąć od źródła stresu. To będzie test mojej silnej woli - czy jestem gotowy wyjść z tej "chu*owej ale stabilnej" strefy komfortu, bez mrugnięcia okiem i wyrzutów sumienia.
  18. Rick

    Minimalna wzrośnie.

    ZUS się już cieszy, gdyż wzrośnie wymiar składki na ubezpieczenie Niestety według mnie najmniej z tej podwyżki będą mieli Ci, którzy najbardziej jej potrzebują.
  19. Reakcja panów policjantów na złożenie przez samca oskarżenia o zgwałcenie przez kobietę: Zwykle sądowi wystarcza fakt posiadania przez oskarżycielkę narządu waginy. Za to oskarżonemu facetowi trudno się wybronić, zwłaszcza jak pani sobie taki fakt "przypomina" 25 lat po wydarzeniu, zwykle pod wpływem informacji, że domniemany "gwałciciel" stał się na tyle zamożny, że stać go na zadośćuczynienie za domniemaną winę. "Wolny wybór" z ust współczesnej feministki to "jedyny słuszny wybór" - czyli jej zdanie i basta. Nie ma sensu zaklinać rzeczywistości, zresztą tutaj nikt na to się nie nabierze Druga kwestia - kto feministce tego bajtla spłodzi, jak każdy normalny facet na drzewo spie*doli jak tylko taką zobaczy w zasięgu swojego wzroku, czy też usłyszy. @Marek Kotoński może pani ma niewygodną klawiaturę:
  20. @JoeBlue Już wkrótce w brytyjskich szkołach będzie coś takiego na egzaminach: Matematyka, poziom trudności: brytyjski uniwersytet.
  21. @Ksanti po to na przykład, żeby brytyjskie dziecko zrozumiało określenie "aby zakręcić nakrętkę, wkręcaj ją kluczem zgodnie ze wskazówkami zegara". Ot, tak z dupy przykład, a poniżej jeszcze drugi: Teraz taki brytyjski gimnazjalista/maturzysta nieuświadomiony reliktami przeszłości typu "zegar analogowy", będzie domniemywał o co chodziło autorowi tego zdania. No bo jak przeciwnie do wskazówek zegara, skoro w obecnych zegarach wskazówek nie ma Będą musieli zmienić to zdanie na: Mnie przekonuje oryginalna wersja - lepiej obrazuje ruch tych mas powietrza. "W lewo" można natomiast dość szeroko interpretować. Oczywiście zgadzam się, że czasy się zmieniają, a niektóre rzeczy dla nas "zwyczajne", stają się "zabytkami" w oczach młodszych od nas pokoleń... Jednak to dalej ku*wa zegarek - coś, bez czego ciężko raczej się odnaleźć w życiu codziennym Strach pomyśleć jaki mają poziom wiedzy odnośnie rzymskich cyfr/liczb. Też pewnie za trudne i "relikt przeszłości" - trzeba wyjebać i zmienić na "normalne" @lxdead Miały już parę razy miejsce tzw. "blackouty", czyli spore awarie zasilania w dużych metropoliach. Poniżej przykład: Trzeba podkreślić, że był to rok 1977, gdzie smartfony, fejsbuczki, snapsracze i inne g@wna były ludziom nieznane, a domowa lodówka nie robiła właścicielowi loda, jednocześnie spełniając funkcję telewizora i kosiarki do trawy. W obecnych realiach trzeba by negatywne skutki pomnożyć przez 10 (albo i więcej).
  22. Witajcie Bracia. W dzisiejszym moim wpisie chciałbym wam zaprezentować problem współczesnej młodzieży na zachodzie, oraz skuteczny sposób na pozbycie się tego poważnego problemu. Gimnazjalista/maturzysta nie potrafi odczytać czasu z zegarka analogowego??!! Miałem nasrane w głowie jako gimnazjalista, ale żadnej trudności z tym nie miałem - były o wiele poważniejsze zmartwienia, typu zagrożenie z matematyki itp. Co zabawne, bez problemu wyżej wspomnieni opiszą Ci wszystkie funkcje swojego telefonu, oraz najważniejsze wydarzenia na fejsbuczku z ostatnich 7 dni. Co najmniej raz w tygodniu mam dowód na to, że szkoły brytyjskie wcale nie uczą lepiej, niż na przykład szkoły w Polsce. Zabierz Brytyjczykowi kalkulator to stanie się bezużyteczny, gdyż pod kreską albo w pamięci mało który Ci policzy Co dopiero tak wymagająca sztuka, jaką jest rozszyfrowanie godziny pokazywanej przez zegar analogowy. Zabierz takiemu telefon, czy też odetnij internet, to prawdopodobnie umrze w przeciągu doby. "Skoro nie potrafimy młodzieży nauczyć odczytywania godziny z zegarka analogowego - wy*ebać natychmiast te zegarki" "To nie młodzież jest zbyt głupia, tylko zegarek analogowy zbyt skomplikowany na dzisiejsze czasy" Niedługo w Brytyjskich CV-kach ludzie z dumą będą dopisywać w rubrykę "umiejętności" informację: "umiejętność poprawnego odczytywania godziny z zegarów analogowych". Zaraz za wszechobecną otyłością, ryzykiem miażdżycy oraz cukrzycy, to chyba kolejny poważny problem tego narodu - skrajnie przesadne integrowanie się z technologią, czego kosztem jest niemożliwość obsługi choćby długopisu, czy też wspomnianego odczytania godziny z zegara analogowego. Czasami odnoszę wrażenie, że niektóre brytyjskie dzieci rodzą się już zintegrowane bezpośrednio z tabletem czy też telefonem w ręce - niczym bliźniaki syjamskie. Gdzieś niedawno wyczytałem, że średnie IQ ludzi w ostatnich latach jest na równi pochyłej w dół, a jako przyczynę tego stanu opisywali właśnie postępującą integrację ludzi z technologią, która to podaje na tacy często gotowe rozwiązania, zamiast podsunąć jedynie wskazówki, których można by użyć do samodzielnego rozwiązania problemu. Czyli zamiast przysłowiowej "wędki", dostaje się "rybę". Do czego to wszytko zmierza? Źródło: http://londynek.net/wiadomosci/article?jdnews_id=51288
  23. @Tomasz580 oceniaj ludzi przez pryzmat ich czynów, a nie słów. Zwłaszcza kobiety.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.