Skocz do zawartości

lekkiepióro

Użytkownik
  • Postów

    115
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez lekkiepióro

  1. Wkurza mnie, że nie można zmienić posta w każdej chwili po napisaniu go. To jest obecnie standard na większości for internetowych. Tak, sprawdzam post przed wysłaniem, po wysłaniu i w większości przypadków likwiduję wszystkie literówki oraz dodaję, to o czym zapomniałem. Ale nie zawsze. I później patrzę na taką literówkę albo chcę coś dodać i nie mogę. Dlaczego nie ma takiej opcji? Wiem, że pewnie jednym z argumentów okaże się bombardowanie przez hejterów, manipulatorów itd. Ale myślę, że nie ma sensu popadać w paranoję. Cokolwiek ktoś pozmienia w poście, zawsze zostaną świadkowie. Można też robić kopię zapasową, choć to pewnie niewydajne rozwiązanie, które nie wchodzi w grę. Albo zapisywać historię edycji, tak jak robi to Facebook, choć to znowu będzie pochłaniać pamięć serwerów i też chyba niewarte zachodu. To, że ktoś używa samochodów, by robić zamachy, nie znaczy, że trzeba wszystkim dobrym ludziom zakazać z góry samochodów. To samo sądzę o edycji postów. Myślę, że jest to potrzebna, przydatna funkcja.
  2. Olight S1R II ma bardzo słaby klips, wypadła mi kilka razy i prawie ją zgubiłem, nie ma jej jak przyczepić do karabinka czy do kluczy. Natomiast Nitecore TIP II można przyczepić do paska, czy jako brelok, tak też ją noszę. Jednocześnie nie powoduje to problemu z jej odpinaniem/wyjmowaniem, bo jest mocowana na magnes, do zaczepu z tyłu, więc wystarczy od odkleić i już można używać. Do tego jest płaska, więc łatwiej ją upchnąć w kieszeni. Przyciski ma w takim miejscu, że trudniej je odpalić przypadkowo, do tego są osłonięte i ma blokadę uruchamiania. Bowiem, aby ją uruchomić przycisk trzeba przytrzymać chwilę. Ma też opcjonalny tryb timera, czyli po każdym włączeniu wyłącza się nieużywana po 30 sekundach, co również stanowi zabezpieczenie przed przypadkowych włączeniem.
  3. Ja obecnie edecuję Nitecore TIP 2. Świetny maluch na EDC. Jestem również podobnie jak autor wątku fanem latarek Olight, do niedawna edecowałem Olight S1R II Baton - 1000 lumenów, ale zrezygnowałem z niej na rzecz Nitecore, która ma kilka lepiej przemyślanych rozwiązań.
  4. Też utożsamiam uległość w życiu z kobiecością. Ale, jeżeli z niewinnej, cichej myszki w łóżku wychodzi mały demon seksu, to mnie kręci niesamowicie. I nie sądzę, że jest to mało kobiece, wręcz przeciwnie. Lubię jak kobieta ma satysfakcję z tego, że może przejąć na chwilę kontrolę w łóżkowej sytuacji, pomimo, że domyślnie wie kto dominuje w życiu i kto kogo prowadzi. Czuję się trochę jak ojciec, który pozwala dzieciakowi zrobić jakiegoś psikusa, wchodzić na głowę albo w pojedynku na niby, pozwala mu się pokonać dla zabawy, pomimo, że oboje znają swoje pozycje i hierarchię. Choć oczywiście sama sytuacja łóżkowa nie ma dla mnie nic wspólnego z relacją rodzic-dziecko. Sądzę tylko, że można pozwolić kobiecie dominować, czy komukolwiek w życiu (na chwilę), a jednocześnie czuć się oraz być męskim i silnym. Czyli będę miał przechlapane w związkach, jeżeli będę pozwalał laskom przejmować inicjatywę w łóżku? No własnie, idąc tym tropem, spokojne i uległe w życiu powinny mieć chęć do dominacji w łóżku. Ale trudno na podstawie anegdot wyciągać jakieś ogólniejsze wnioski. Ciekawe, czy są jakieś badania na ten temat.
  5. Cześć. Zastanawia mnie, czy istnieje jakaś korelacja pomiędzy uległością lub dominacją w łóżku oraz tym jak się zachowujemy w związku. Jacy jesteście w łóżku, a jacy w związku? Czy jest tu jakaś reguła? Ja na przykład lubię gdy laska przejawia dominującą inicjatywę w łóżku i właściwie chętnie pozwoliłbym lasce zupełnie rządzić w łóżku, dopóki nie idzie to za daleko - tzn. poniżanie, bicie, udawanie pieska mnie nie interesuje. Za to w życiu i w związku totalnie nie znoszę, gdy ktoś mi mówi co mam robić, gdy coś proponuje i oczekuje milcząco mojej zgody itd. To ja lubię mieć pomysły, wychodzić z inicjatywą, prowadzić. Jednocześnie w życiu również nie lubię totalnej dominacji, nie bywam apodyktyczny. A jak to jest u Was panowie i panie?
  6. To prawda i doprowadziły do tego kobiety. Kobiety inicjują 70-90% rozstań w związkach, zaś blisko 50% małżeństw w dużych miastach się rozwodzi. W wyniku tego mężczyźni nie chcą się wiązać na stałe, a już na pewno nie chcą się żenić. Wobec tego kobiety inicjują jeszcze więcej rozstań i są jeszcze bardziej rozczarowane mężczyznami, na co mężczyźni odpowiadają jeszcze większym wycofaniem z angażowania się w relacje. Samonapędzający się mechanizm. Niestety rewolucja seksualna dała kobietom za wiele praw, co do przebierania w partnerach i żniwa tego zbieramy obecnie. Gdy był jeszcze jakiś konserwatywny bat na kobiety, nie inicjowały one tylu rozstań, tyle związków i małżeństw się nie rozpadało. Nie jestem konserwatystą i nie chciałbym powrotu tamtych czasów, zwłaszcza w kontekście regulowania życia seksualnego i matrymonialnego obywateli przez Kościół, czy rodzinę (np. matkę i ojca). Ale współczesne społeczeństwo potrzebuje powrotu do tamtych zasad i coś musi na nowo ukrócić rozwiązłość kobiet i poniżanie mężczyzn. Odpowiedzią na to może być rodzący się meninizm, ruchy takie jak MGTOW, a nawet ideologia, którą rozwija to forum. Może kiedyś zbudujemy nowe lepsze społeczeństwo i odzyskamy równowagę. Ja wierzę, że jest to możliwe, bez powrotu do konserwatyzmu w postaci religijnej bigoterii.
  7. Po pierwsze - nie wiesz, czy tylko nie skorzystały z okazji, by się zabawić z nimi, pogadać z kimś z innego kraju, bo zawsze to jakaś odmiana, a następnie nie olały. Po drugie - my też powinniśmy celować w kobiety z innych krajów. Czeszki, Słowaczki, Ukrainki. Tych ostatnich mamy akurat pod dostatkiem. Trzeba się odwdzięczać pięknym za nadobne. Ja zauważyłem, że właśnie w takich imprezowych klimatach, w pubie, czy klubie Ukrainki reagują lepiej. Nie ma szału, ale są ciut bardziej otwarte niż Polki. Dlaczego zatem nie próbować Ukrainek?
  8. Byłem kilka razy na speed-datingu we Wrocławiu i, jeśli chodzi o sposób poznawania w ten sposób kobiet - polecam. Bardzo łatwo kogoś poznać, bez zbędnych tańców godowych i innych bzdur. Dziewczyny średnie, brzydkie i powyżej średniej, jak w życiu. Wybitnych nie było, ale na takie trudno się też natknąć i na co dzień. Te, które ja wybrałem i próbowałem z nimi coś więcej zdziałać, niestety okazały się niezdecydowane, poszły na kilka randek ze mną, ale nie przejawiały szczególnej inicjatywy, później mówiły, że one w sumie nie szukają związku, ani seksu, ani niczego, niektóre mi nie odpisywały i wszystko spełzło na niczym. Szkoda, nie umiem zrozumieć, co im ostatecznie nie pasowało i dlaczego nie zawiązałem z żadną relacji. Ostatecznie uważam, że to świetny i łatwy sposób poznawania kobiet, dostawałem zawsze sporo "TAK", raz dostałem ich 14, po czym odrzuciłem połowę kobiet, a następnie w kolejnym tygodniu umówiłem się nawet z 7 laskami, każda na inny dzień. I wybrałem jedną, po każdym speed-dating wybierałem jedną. Tylko co z tego, jak one chyba same nie wiedzą czego chcą i z żadną laską nie kontynuuję znajomości. Jeśli chodzi o facetów, to raczej nudziarze, biali rycerze. Prowadzili do bólu sztampowe rozmowy, tymczasem ja starałem się zawsze dorzucić swoje 3 grosze pod prąd, ale oczywiście bez przesady i bez prostackich żartów, bo przecież żadnej z kobiet nie znałem na tyle dobrze. Doświadczeni gawędziarze to tam na pewno nie przychodzili. Raz umówiłem się z laską od razu na piwo po wszystkim, zaczekała na mnie i poszliśmy bez czekania na maile od organizatorów. Tego samego wieczoru już się z nią całowałem i przytulałem. Fajna sprawa. Z kolei, gdy byłem tam pierwszy raz, byłem z kolegą, którego niedawno rzuciła dziewczyna i to on mnie zabrał, bo uparł się, że teraz będzie żył i poznawał na maksa. I też zamotaliśmy dwie laski i rozpracowywaliśmy je od razu, jak już wszyscy poszli sobie do domu i grzecznie czekali na maile. Taką taktykę najbardziej polecam i mnie dała najwięcej zabawy i satysfakcji. Ale też - nie szaleć i nie wyrywać żadnej za rękę z środka imprezy, bo to niegrzeczne. Skoro się przyszło tam i zgodziło na pewne zasady, to trzeba wysiedzieć do końca i odbyć te kilka wyznaczonych odgórnie rozmów, a nie jak gówniarze wychodzić, bo "wielka miłość od pierwszego wejrzenia".
  9. A ja mam inne doświadczenia. Nie usunąłem, a mimo wszystko do tego nie wracałem, poza pierwszymi tygodniami, było to zbyt bolesne. Natomiast miałem tę świadomość, że zawsze mogłem do tego wrócić, gdyby mnie na to wzięło. Gdybym zaś usunął te wiadomości i wszystko po niej, kto wie, czy w chwili załamania, nie mając śladu po niej - nie zwróciłbym się po prostu wprost do niej, nie zaczął szukać kontaktu. Z dwojga złego lepiej poczytać stare smsy, niż nie mieć nic, żadnej pamiątki i w wyniku zacząć szukać kontaktu z nią.
  10. Wygląda na to, że Jan Rodo powoli wypiera Majora z posiadłości prezydenckiej, walka trwa. Major nie chce robić lajtów bożych, gdy jest Janek, prawdopodobnie dlatego, bo boi się, ze zostanie zajechany przez widzów + duet Konon, Łoś oraz, że Janek będzie się pchał do kamery i chciał swojej działki od lajta. Generalnie nie trawi Janka, stąd ostatnio nasiliły się jego nitro-wycieczki. Wydaje się, że Konon coraz bardziej dojrzewa do decyzji, by wypierd***ć Majora i zakwaterować Janka.
  11. Dla mnie całowanie to taki trochę seks w ubraniach, sprawia mi przyjemność. Ale miałem kiedyś dziewczynę jakiś czas i byłem nieco znudzony tym związkiem. Wówczas całowanie było dla mnie właśnie takie bez sensu, mechaniczne, nudne. Może to kwestia tego na ile ktoś Cię kręci i co czujesz do drugiej osoby.
  12. Dużo się dzieje ostatnio na szkolnej. Jan Ełborodo coraz bardziej zadomawia się w prezydenckiej posiadłości. Gdy Major wybył na kilka dni, Jan, tu tego, spał nawet na jego łóżku. Majorowi się to nie podoba, ale sam chyba czuje, że nie za wiele ma do gadania. Ponadto mamy konflikt pomiędzy Pawłem z Warszawy a Słaaawkiem. Deklaratywnie oboje chcą pomagać Kononowiczowi i Majorowi, ale jednocześnie konkurują ze sobą i są wobec siebie podejrzliwi. Tak jakby chcieli mieć "pomoc" na wyłączność. Trochę mnie to dziwi i nie rozumiem jednego i drugiego. Major coraz częściej wychodzi dokarmiać wiewiórki, zaś Kononowicz podobno w ogóle nie dba o dietę i dalej wpier***a jak leci. Gdzieś tam wisi nad prezydentem bożym także proces w sprawie psa Nera. Trwa konflikt z Mexikano, ktoś wysłał do niego paczkę, dedykowaną dla Ełborodo, którą Meksyk przyniósł osobiście do Konona. Po rozpakowaniu okazało się, że w środku są puste puszki po piwie, wypita wódka i kilka kopert, w których nadawca deklaruje, iż miało być po kilkaset złotych. Co na to Kononowicz? Wiadomo Meksyk zabrał. Wspaniała prowokacja boża, ugułem. Dzieje się dużo ostatnio. Jak myślicie co będzie dalej? Kto ma rację?
  13. Z tego co czytałem, to, gdy rzadziej uprawiamy seks lub się masturbujemy, mamy niższy poziom testosteronu. Natomiast Ci, którzy robią to częściej mają wyższy. Masz jakieś sprawdzone źródło swojej tezy o tym testosteronie?
  14. Jestem tutaj drugi miesiąc, a o wszystkim co napisał kolega powyżej zdążyłem się już dosadnie przekonać. Holandia szybko Cię pochłonie i, jeśli nie będziesz trzymał dyscypliny, to łatwo tutaj przepaść, zasiedzieć się, żyć od pierwszego do pierwszego, pomimo, że wyjechało się z Polski właśnie po to, by tak nie żyć. Po pierwsze - nie pożyczaj pieniędzy. Jeżeli trafisz na typowy obóz pracy dla Polaków, typu jakiś magazyn, produkcja, etc., to możesz być pewny, że będzie tam pełno typów wiecznie bez kasy, którzy regularnie będą potrzebowali od Ciebie, ich dobrego ziomusia, pieniędzy, na dzień, na tydzień, itd., ludzie bez żadnego wstydu, ani krępacji przed pożyczaniem i najczęściej ludzie uzależnieni od narkotyków i alkoholu (i właśnie z tego powodu zwykle niemający pieniędzy). Z czasem istnieje ryzyko, że staniesz się dla nich chodzącym bankomatem, no i odzyskiwanie długów, których spłata się przedłużyła, o tydzień, o dwa itd. nie jest miłe, ani fajne. Co do agencji pracy - wyczyniają tutaj cuda. Od oszustw, niewypłacania pieniędzy, do tragicznych warunków zakwaterowania. Jeżeli trafisz w miejsce, gdzie warunki, odległość od miejsca pracy lub inne rzeczy będą nie do przyjęcia, nie załamuj się, nie twórz sobie w głowie przesądów nt. Holandii, tylko natychmiast szukaj innej pracy. Będąc na miejscu znalezienie czegoś jest znacznie prostsze. Co do pracy przy zbieraniu zamówień, czy ogólnie w magazynie - kolega ma rację, często normy są tam tak wyśrubowane, że nie da się ich wyrobić. Polacy są jedną z najgorzej opłacanych nacji w Holandii, nie bez powodu. Zapie***ją jak głupi, jeden ambitniejszy do drugiego, to i normy wysokie. Druga sprawa, że na przykład w magazynie, w którym ja pracowałem (Alber Heijn w Tilburgu) część załogi ćpała po kiblach amfetaminę, o czym wiedzieli nawet koordynatorzy zakładu, więc na takich wspomagaczach praca szła im trochę inaczej, niż normalnym ludziom. Co do dyscypliny, jeżeli znajdziesz się w jakimś większym zakładzie - żłopanie piwska będzie bez przerwy w każdy dzień wolny, narkotyki, z których trawka, to akurat najmniejszy problem. Nie daj się namówić na żadną amfetaminę, extasy, lsd, bo po prostu wsiąkniesz w te tematy z czasem i utkniesz na lata uzależniony mniej lub bardziej, żyjąc od pierwszego do pierwszego, wszystko wydając na narkotyki i imprezy z kolegami (choć wspólne wciąganie amfy w pokoju naprawdę trudno nazwać imprezą). Poza tym, będąc tam, postaraj się znaleźć jakąś przyzwoitą pracę poza agencją, bezpośrednio w jakiejś firmie. Jest tu trochę firm, które zatrudniają Polaków, mają polskich rekruterów, ale nie są agencjami i nie robią tego przez agencje (wystawiają ogłoszenia też na polskich serwisach). To może być wstęp nie tylko do jakiejś normalnej kariery, ale także do zupełnie innych warunków zatrudnienia i zakwaterowania. Dla agencji zawsze będziesz tylko kolejnym Polaczkiem, których wyjeżdżają co miesiąc setki z Polski i setki wracają. Jeżeli zaś zatrudnisz się w normalnej firmie, będziesz w trochę lepszej pozycji. Ponadto uważaj na konflikty z prawem - nie można tu posiadać noża, gazu pieprzowego, jeżdżąc rowerem po zmroku musisz mieć światła, z tego co wiem nie można pić alkoholu w miejscach publicznych. Nie słuchaj co mówią Ci ludzie, którzy utknęli tu na lata i dalej ch***a mają. Siedzi 3-7 lat i nic nie ma, poza kolejną agencją pracy, zwykle zadowolony tylko z tego, że ma bieżący hajs na towar, żeby się nacpać/naj***ać. To są ludzie bez mózgu, bez ambicji, bez inteligencji, często po tylu latach nie potrafiący nawet zdania poprawnie sklecić po angielsku (pomimo, że jak się odzywają to są bardziej pewni siebie niż Donald Trump), którzy zmarnowali tu swoje wszystkie lata i Twoje też zmarnują, jeśli będziesz ich słuchał.
  15. Pojebani to są co najwyżej ci, co śluby biorą. Zasady są znane. Po co się w to pakować?
  16. Nie wiem co w tym desperackiego. To jest normalna reakcja. Trzeba było skontrować - "a dla mnie nie miałaś czasu" i tyle. Szczere i w punkt. Co tu więcej kombinować? Za dużo kombinujecie. Asertywność to nei granie w jakieś głupie gierki, tylko mówienie wprost o swoich potrzebach i upominanie się o swoje. W upominaniu się o swoje nie ma nic desperackiego.
  17. Nadal nic nie rozumiem. Laska chwali Ci się, że poszła z jakimś typem na kawę, a dla Ciebie nie miała czasu i przechodzisz nad tym obojętnie? Bez sensu. Nie można mówić, jak nam plują w twarz, że deszcz pada albo udawać, ze się tego nie widzi. Trzeba było jej wyperswadować, że to nieładnie albo ostatecznie chociaż ujawnić szczerze, że jesteś zawiedziony. Nie oburzając się jak frustrat, tylko raczej próbując jej wbić małą szpilkę i wprawić w zakłopotanie. Może coś byś ugrał, a na pewno pokazał, że nie ma lecenia z Tobą w kulki, bo Ci się to nie spodoba albo zwyczajnie Cię urazi. Wymagajcie czegoś od tych kobiet ludzie. Relacja była do wyprowadzenia na prostą, gdybyś tyle nie kombinował i po prostu był szczery, a nawet, jeśli nie szczery, to asertywny. W tej chwili zaś pokazałeś lasce, że jak Ci plują w twarz, to udajesz, że deszcz pada, a na koniec chcesz uwalić całą znajomość. Teraz to już faktycznie chyba nie ma wyjścia.
  18. Zemsta mlecznego człowieka za lata znęcania się nad nim.
  19. Daj spokój. Masz tutaj austriacką szkołę ekonomii. Murphy - Hayeka plan prywatyzacji pieniądza: https://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache:Jyu3cQT8GsUJ:https://mises.pl/blog/2005/07/27/murphy-hayeka-plan-prywatyzacji-pieniadza/+&cd=1&hl=pl&ct=clnk&gl=pl&client=opera Modrzejewski - Teoria denacjonalizacji pieniądza: https://mises.pl/blog/2011/02/08/modrzejewski-teoria-denacjonalizacji-pieniadza/#_edn7 Nawet sam Hayek, prekursor prywatyzacji pieniądza, nie proponował deflacyjnego charakteru zdenacjonalizowanego pieniądza: Rozumiesz? Nawet Hayek, guru austriackiej szkoły ekonomii, widział zagrożenia w deflacyjnym charakterze walut i nie proponował podobnych absurdów. Zaś w razie wzrostu gospodarczego w społeczeństwie posługującym się daną walutą, Hayek proponował cywilizowane dywidendy, a nie cyrk i dziki zachód jaki jest na krypto. Ponadto już on rozumiał, że przyszłość miałyby te waluty, których emitenci dbaliby o ich stabilność, bo to jest klucz do użytkowości i adopcji. Niczego podobnego nie ma w projektach obecnych kryptowalut, poza tymi, ewentualnie, które są tworzone o parytet złota, czy dolara. No, ale na tych holder nie zarobi kroci, więc są niefajne i durne, nie? I oczywiście już Hayek widział sens jedynie w nadaniu wartości walucie w oparciu o parytet jakichś dóbr, a nie w oparciu o dokładnie nic, jak jest teraz. Tak jak powiedział Warren Buffett - bitcoin nie ma żadnej wartości, jest tylko jednostką rozliczeniową, do tego samego może służyć zwykły czek. A na ile wystawimy czek, to tylko kwestia umowy, mody, chwilowej euforii. Możemy posłużyć się czekiem, by rozliczyć jakąś transakcję i określić, że jeden czek będzie opiewał na 100$, 1000$, 1 mln $. Ale czek sam w sobie nie ma żadnej wartości, jest tylko kartką papieru, podobnie jak bitcoin. To samo twierdzi Bill Gates oraz wielu innych ekonomistów. Więc może Ty lepiej doczytaj, a potem pisz. Bo poważni ekonomiści się z Was śmieją i już teraz doskonale wiedzą, że równie absurdalna koncepcja po prostu nie może się udać i skończy się wielkim krachem, zaś nawet najbardziej znamienici przedstawiciele szkoły austriackiej byli przeciw podobnym koncepcjom i nawet w swoich najśmielszych pracach nie wpadli na podobnie absurdalne koncepcje. Ale Wy macie w dupie ekonomistów, przedstawicieli austriackiej szkoły ekonomii (jeszcze sobie nimi wycieracie buźki), najbardziej znanego inwestora na świecie (W. Buffetta), bo Wy wszyscy sami jesteście przecież najlepszymi ekonomistami na świecie. Kupiliście jakieś scamy, bitcoiny, ioty i już wszystko wiecie, będziecie robić rewolucję po swojemu, nie przeczytawszy jednej książki do ekonomii. Jak się skończy rewolucja ekonomiczna Sebastianów spod blokowiska, kasjerek z żabek, taksówkarzy, smarkaczy inwestujących kieszonkowe od rodziców - już napisałem w poprzednim poście i nietrudno się domyślić.
  20. Po pierwsze 8-12% miesięcznie to bardzo dużo i już te wielkości wydają się podejrzane. Po drugie nie ma bota, strategii, ani tradera, który może zagwarantować jakiekolwiek stałe przychody co miesiąc na jakimkolwiek rynku. Okazja do zarobienia albo jest albo jej nie ma. Nie ma żadnej gwarancji, że na przykład w maju będzie w ogóle jakakolwiek okazja do arbitrażu, a już tym bardziej do ugrania 8-12%. A tu masz gwarancję zarobku. Ciekawe jakim cudem? Po trzecie wygląda to raczej na piramidę finansową i Ty sam jesteś podejrzany. Piszesz, że Twoi kumple zarabiają z tego ok. kilka tys. miesięcznie. Serio? Wpłacanie kasy, wciąganie innych do sieci, to typowe symptomy schematu ponziego. Jeśli sam nie jesteś oszustem - uciekałbym od tego najdalej jak się da. Owszem na piramidzie finansowej da się zarobić, problem tylko w tym, że nigdy nie wiesz kiedy upadnie i chyba nie ma bardziej ryzykownego sposobu inwestowania na świecie. Jeśli ktoś chce zainwestować w krypto - niech lepiej kupi cokolwiek, co go przekonuje - Bitcoina, Litecoina, Nano i po prostu to trzyma. Choć inwestycje w krypto w długim terminie - odradzam, bowiem w tej chwili istnieje duże prawdopodobieństwo, że po agresywnych, oszałamiających wzrostach w ostatnich latach branża i cały rynek krypto najlepsze lata ma już za sobą. Prawdopodobnie nastąpi reset, załamanie rynku jak na bańce dot-comowej w latach 2000', wiele projektów upadnie i dopiero wtedy wyłonią się te perspektywiczne. Albo się nie wyłonią, zaś cały szał wokół krypto będziemy wspominać podobnie jak bańkę tulipanową, z której niewiele wynikło, egzotyczne tulipany w cenie domów jakoś nie opanowały świata. Poza tym nawet, jeśli kryptowaluty mają mieć przyszłość, to wydaje się mało prawdopodobne, że przetrwają te, które mają ograniczoną podaż, czyli, które są deflacyjne. Wartość nie bierze się z niczego i nie ma takiej możliwości, aby zapisać w kodzie kryptowaluty deflację, a następnie wszyscy będą mieli tylko więcej i to za samo trzymanie waluty. To wbrew prawom ekonomii. Prędzej przetrwają waluty oparte o parytet złota lub inny zestaw dóbr, czy stabelcoiny, których wartość jest utrzymywania np. na poziomie 1 dolara. Takie waluty nie dadzą zarobić żadnemu ich posiadaczowi, ale, jeżeli przelewy za ich pomocą będą łatwe i natychmiastowe - to mogą istotne ułatwić życie - spółki emitenci takich kryptowalut mogą szybko zyskać klientów. Bitcoin i cała masa jego naśladowców, o deflacyjnym charakterze, to moim zdaniem, tak jak powiedział Warren Buffett - trutka na szczury. Oszustwo podane ludziom w pięknej postaci, mówiące, że wystarczy ograniczyć podaż pieniądza, a jego posiadacze, czy całe społeczeństwa, będą się wówczas tylko bogacić lub w najgorszym wypadku zachowają wartość swoich zasobów pieniężnych. To bzdura. Gdyby tak było, to nic prostszego, wystarczyło zaprzestać kreacji nowych złotówek, aby Polacy zaczęli się bogacić. A w rzeczywistości - nic podobnego by się nie stało. Gdyby na jednego obywatela przypadało o połowę mniej złotówek, niż obecnie - rynek po prostu wyceniłby naszą walutę proporcjonalnie i w praktyce mielibyśmy dokładnie tę samą siłę nabywczą, co przedtem. Podobnie, gdyby każdemu obywatelowi dodrukować drugie tyle złotych ile ma, wcale nie stalibyśmy się dwa razy bogatszym narodem, wartość złotówki w długim terminie spadłaby tyle, że nie zyskalibyśmy ani gorsza siły nabywczej. Podobnie musi być z wartością bitcoina, w długim terminie - nie ma możliwości, aby jego cena rosła w nieskończoność, kiedyś nastąpi prawdopodobnie załamanie, nie chwilowa bessa, które zniesie całe wzrosty. Może już jesteśmy tego świadkami. I ostatnia sprawa. Skoro ten magik jest w stanie zarabiać 10% miesięcznie - niech sprzeda mieszkanie albo weźmie kredyt pod hipotekę i zainwestuje 300 tys. zł swoich pieniędzy. W skali roku daje mu to milion zł zysku na czysto (jeśli będzie na bieżąco reinwestował wszystkie zarobione pieniądze), zaś w kolejnym roku ponad 3 mln zł. Po co mu ktokolwiek inny do tego? Po trzech latach będzie miał ponad 10 mln zł.
  21. Aha. Czyli byłbyś szczęśliwy, gdybyś nie istniał? Gdybym nie istniał, to nie byłbym ani szczęśliwy, ani nieszczęśliwy, w ogóle nie można byłoby mi przypisać żadnych cech, bo by mnie było. Bo cierpienie i zło, którego może doświadczyć taka istota jest złe. Nie możemy mieć z definicji żadnego doświadczenia ze stanu nieistnienia, bo jest to stan, w którym nikomu nie dzieje się nic złego, ani dobrego, bowiem nikogo wóczas nie ma. Gorszym byłby ten stan może wówczas, gdyby ktoś istniał i był pozbawiony wszelkich odczuć, poddany rodzajowi deprywacji sensorycznej. Ale utożsamianie nieistnienia z deprywacją sensoryczną nie ma sensu, bo nikt kto nie istnieje nie może być z definicji poddany żadnej czynności, w tym deprywacji sensorycznej. Poza tym nieistnienie to nie jest żaden stan, nikt nie jest wtedy w żadnym stanie, popełniasz błąd logiczny przypisując komuś kto nie istnieje jakiś stan. To tak jakby fizyk próbował przypisywać próżni, w której nie ma żadnych cząsteczek - stan skupienia. Nie interesuje mnie ich życie i nie chcę o nim decydować. To jest ich życie i oni powinni o nim decydować. Ale co to ma do rzeczy? Piszemy o zasadności powoływania na świat ludzi w warunkach dużego ryzyka wystąpienia rozmaitego zła i cierpienia, a nie o decydowaniu o życiu ludzi, którzy już istnieją (oni mają prawo robić co chcą ze swoim życiem). Owszem, jestem w stanie tylko oszacować prawdopodobieństwo wystąpienia cierpienia oraz zła w jego życiu i łatwo wykazać, że jest ono wysokie, nawet, jeśli ograniczymy szacunki tylko do tych najbardziej okrutnych scenariuszy typu śmierć na raka (a na pozostałe przymkniemy oko). Lecz nawet, gdyby to prawdopodobieństwo nie było wysokie, to poddanie kogoś tego rodzaju losowaniu jest niemoralne. Tak samo jak niemoralne jest wrzucenie kogoś do klatki, w której istnieje jedynie 1% szans, że będzie się znajdował głodny lew i człowiek ten doświadczy dotkliwego fizycznego cierpienia. Niby 1% to mało, ale to nadal niemoralne i tylko egoista mający w tym jakiś interes lub chory sadysta będzie chciał uczestniczyć w czymś podobnym. To podobna sytuacja. Tylko istnieje jedna zasadnicza różnica. Ty już istniejesz, zaś koszty rezygnacji z tego życia są bardzo wysokie, a niekiedy, z powodu faktu, iż jesteśmy więźniami swoich własnych instynktów - rezygnacja z życia jest niemożliwa, po protu za bardzo się tego boimy. Podobnie jest z tortem i jedzeniem - coś jeść musisz, nie masz już w tym momencie wyjścia. Ale załóżmy, że masz dwie możliwości w życiu. Jeść tylko z zaufanych źródeł lub zdobywać jedzenie ze śmietników, które może Ci zaszkodzić, z pewnym prawdopodobieństwem. Co wybierzesz? Pewnie razu wykluczasz jedzenie ze śmietników, bo jest ryzykowne. Ale dlaczego? Dlaczego masz nie spróbować życia freegana, przecież to absurd, nie? A jednak nie spróbujesz tego, bo doskonale identyfikujesz ryzyko jakim jest obarczony ten wybór. Zabawne, że dla niektórych wysoce prawdopodobna sraczka okazuje się wystarczającym powodem, by nie próbować żarcia ze śmietników, zaś konające z bólu dzieciaki na wydziałach onkologii nie są wystarczającym powodem, by nie próbować tworzyć nowych istot. Sraczka ważniejsza, niż życie człowieka.
  22. Istnieje samo w sobie nie jest dobre, ani złe. Co miałoby być dobrego w istnieniu samym w sobie dla kogokolwiek? Szczęście nie jest zależne od istnienia, tylko od tego jakie to istnienie jest. Istnienie jest warunkiem niezbędnym do wystąpienia szczęścia, ale nie gwarantuje go. Bez trudu można wykazać, że to nieprawda. Jeśli człowiek będzie większość życia nieszczęśliwy albo doświadczy jakiejś okrutnej choroby - lepiej by się stało, gdyby nigdy nie istniał, bo uniknęlibyśmy w ten sposób poddania go złu i cierpieniu. Skoro to takie fabryki szczęścia, to może w ogóle zaczniemy zarażać dzieci Dżumą albo Tyfusem? To, że ktoś potrafi sobie zracjonalizować nieszczęście i pogodzić się z cierpieniem jakie go spotyka nie znaczy wcale, że cierpienie samo w sobie jest dobre, czy, że narażanie kogoś na takie cierpienie jest właściwe. Istnieją kobiety szczęśliwe ze swoimi partnerami, którzy je biją. I co z tego? To znaczy, że mamy dążyć do tego, aby takich związków było więcej? No nie. Wciąż mamy obowiązek zapobiegania powstawaniu takich związków, tak samo jak mamy obowiązek przeciwdziałaniu powstawaniu dzieci, skoro jest to obarczone ryzykiem takiego cierpienia. Pozostaje mi życzyć Tobie w takim razie dużo okrutnych chorób w rodzinie, na pewno sobie je usensownisz i zaczniesz być dzięki temu naprawdę szczęśliwa. Obyś się tylko nie rozmnażała z takimi poglądami, bo jesteś o krok od świadomego podania własnym dzieciom, czy bliskim pałeczek jakiegoś złośliwego wirusa, bo i tak wyjdzie im na dobre.
  23. Daj spokój, nie trzeba czytać Modzelewskiego, żeby rozumieć proste zdania w języku polskim, a to jest proste zdanie. Problem w tym, że wydajesz się mylić podstawowe pojęcia - etykę i moralność, nie rozumiesz związków między nimi oraz funkcji jaką pełni w tym logika. Ale ok, zrobię Ci mały wykład, bo bez tego chyba nie dojdziemy do ładu. Zresztą zdefiniowanie pewnych pojęć i tak jest zwykle niezbędne, gdy zaczyna się jakiekolwiek dyskusje filozoficzne, więc się przyda. Otóż moralność jest to zbiór zasad, które określają co jest dobre, a co złe. Działem filozofii zajmującym się badaniem moralności jest etyka. Etyka, posługując się miedzy innymi logiką może zajmować się tworzeniem systemów myślowych, z których można wyprowadzać zupełnie nowe zasady moralne i można to robić zarówno z tych już jak dotychczas przyjętych norm moralnych, jak i od podstaw - z zupełnie innych źródeł. Celem etyki jest między innymi poszukiwanie przesłanek filozoficznych, na podstawie których można w racjonalny sposób tworzyć zbiory nakazów moralnych, posługując się oczywiście niczym innym jak logiką. Trudno bowiem, nie używając logiki wykazać jakąkolwiek implikację, z jakiegokolwiek zbioru przesłanek, czy założeń. I tak, przykładowo, w naturalistycznych teoriach etycznych, np. w ramach darwinowskiej metaetyki możemy znaleźć wiele norm postępowania - implikacji normatywnych, wynikłych z teorii doboru naturalnego. Teoria doboru naturalnego sama w sobie nie ma nic wspólnego z moralnością, ale można na jej podstawie sformułować różne normy moralne. Np. taką, że troszczenie się o swoją rodzinę jest dobre (bowiem współdzielimy z nią niektóre geny, a to sprzyja ich przetrwaniu). Na tej samej zasadzie, używając tylko prostej logiki można wykazać, że z poniższych dwóch punktów: 1. Nie istnieje moralny obowiązek stworzenia dziecka nawet, jeśli mielibyśmy pewność, że będzie ono szczęśliwe.2. Istnieje moralny obowiązek niestworzenia dziecka, jeśli moglibyśmy przewidzieć, że będzie ono nieszczęśliwe. Wynika trzeci: 3. Ogólnie, kiedy nie można przewidzieć, czy dziecko będzie szczęśliwe, czy nieszczęśliwe - nadrzędny jest obowiązek niestworzenia dziecka. Dosyć szczegółowo tłumaczy to Benatar: Prostą w zrozumieniu matrycę rozpisuje też Vetter: [/img]
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.