Skocz do zawartości

Maciejos

Starszy Użytkownik
  • Postów

    449
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Maciejos

  1. Zapomniałem to powiązać z poprzednim punktem. Trafiam na takie laski, że jak je dobrze wyliżę, to się przyzwyczajają do jakiś kurwa pieszczot, a ja dostaję tylko wylizaną cipkę w zamian Nie chce mi się bawić w alfa-dominatora i podawać kaszanę jak jakiejś sex-niewolnicy. Znajdę następnym razem jakąś porno-świruskę, chętną na OF czy jakiś inny PH. Będzie oprawiała kiełbę aż miło
  2. Nie będę pisał o tym, że zmieniłbym coś w przeszłości - inny kierunek studiów, inne miasto, itp, bo temat nazywać by się musiał Jakie zmiany poczyniłbyś w swoim życiu, gdybyś mógł cofnąć czas? Błędy w relacjach z kobietami. Hmm... Powinienem być bardziej stanowczy w niektórych sytuacjach. Celowo nie piszę - pewny siebie, bo to troszkę co innego. Moje niestanie na swoim w kilku przypadkach wyszło na wielką dramę, w której cierpiałem tylko ja. Chyba jeden z istotniejszych - dążyłem zbyt szybko do seksu. Po zdobyciu muszelki i naruchaniu się na wszystkie możliwe sposoby - zwyczajnie się nudziłem. Potem zwykle skutkowało to przyzwyczajoną do rozkoszy pańcią, która nie potrafiłaby o mnie zadbać w taki sam sposób, w jaki ja o nią dbałem. If you know what I mean. Odkrycie Bracia Samcy za późno. Mój największy błąd, który wciąż popełniam - dążę do związku z nowo poznaną dziewczyną. Może bardziej - relacji, która wynika tylko z tego, że sprawia mi przyjemności seks z kimś mało poznanym. Co za tym idzie - nie wchodzenie w związki z kobietami, które znam dłużej. Być może wtedy poskutkowałoby to ciekawszymi związkami. Do tej pory moje związki to odkrywanie siebie i to jest głowna energia napędowa relacji, aniżeli wspólne pasje i bycie w pewnej formie "przyjaźni". W kilku przypadkach (szczególnie w moim obecnym jeszcze-związku) seks bez gumki. Pomimo, że gumka pojawiała się od pewnego momentu stosunku, to lubiłem zamoczyć się w mokrej pusi "na waleta", a dopiero po jakimś czasie założyć gumkę. ONS-y i inne przypadkowe noce - zawsze w gumie, od początku do końca. Związku, w których partnerki brały tabletki - raz tak, raz siak. Chociaż blokada na finisz w środku była, to niechęć pańć do ciąży - równie silna co moja - jakoś dawała ten komfort. Błędem było polubienie lizania cipek.
  3. Mowa o Rockbitch. Podobno dawały nieźle popierdolone koncerty w latach 90-tych. Takie wyuzdane przedstawienie. Nie zdziwiłbym się, gdyby organizowały koncerto-orgie dla swingersów. Tutaj nagranie z 2000 roku. Wiadomo, że na potrzeby YouTube nie jest to jakiś hardcore. Po necie krążą historię z ich koncertów.
  4. A teraz zamieńmy płcie - męski wokalista zaprasza na scene fankę, wyciąga siura i leje na nią od góry do dołu. Serwery twittera, reddita i innych wykopków by spłonęły, a media na całym świecie "zcancellowały" by ten zespół w sekundę.
  5. Dobry materiał, @absolutarianin. Oglądając go przypomniała mi się sytuacja, w której będąc zmęczony branżą, w której robiłem, postanowiłem spróbować sił na rekrutacji do linii lotniczych. Byłem tak niesamowicie nakręcony, zmotywowany i nastawiony na sukces. No po prostu byłem najlepszą wersją samego siebie. Chciałem bardzo zmienić swoje życie i latać po świecie, aby nie czuć przywiązania do żadnego z miejsc (czyli nie mieć kotwicy). Rekrutacja nie była łatwa i odpadłem na drugim etapie. Oto co usłyszałem od matki: "No szkoda, ale z drugiej strony trochę cieszę się, że Ci się nie udało." [bo to ryzykowna i niebezpieczna praca]. Kurtyna.
  6. Jak przeczytałem temat o tej oliwce magnezowej, to przypomniała mi się pewna historia z mojego romansu z Chinką. Młoda, wtedy 21-latka, miała dziwne podejście do medycyny i lekarstw. Tabletki antykoncepcyjne to zło szatana, ale jakieś dziwaczne tabletki wspomagające odchudzanie już nie. Podobnie miała z kosmetykami - markowe kosmetyki i perfumy, a podstawa - czyli antyperspirant, to jakiś dziwny ziołowy miks, którym psikała sobie pachy. Sam specyfik miał akceptowalny zapach - mocno ziołowy. Zanim przejdę dalej, to muszę zaznaczyć, że jej dieta (bardzo pikantne potrawy składające się głównie z ryżu, warzyw i mięsa, kuchnia w miarę tłusta przez olej z chilli) miała spory wpływ na jej "naturalny" zapach. Z resztą nie tylko jej, bo taki podobny zapach mieli również jej pobratymcy. Specyficzna, nieco "tłusto-ostra" woń. Spróbowałem raz tego jej specyfiku pod pachy. Kilka psiknięć wystarczyło, aby poczuć przyjemny chłód. Niestety po odparowaniu zmieniały się w mdlisty i ziołowy odór. Oczywiście największy wpływ na to miała reakcja z moim potem, ale mikstura była tak intensywna, że ciężko było to domyć. Nie muszę mówić, że ten specyfik pod pachami tejże Pani tworzył mieszankę wybuchową, która potrafiła położyć do snu nawet najtwardszego, żylastego kutasa, który to należał do napalonego na wschodnią urodę jurnego młodzieńca. Ot tak mi się przypomniało. Pod pachy zdecydowanie polecam kryształ ałunu lub jeśli ktoś ma jakieś dziwne reakcję po stosowaniu, tak jak miałem ja, to polecam lżejszy i delikatniejszy dezodorant w kulce z dodatkiem ałunu: https://facetaria.pl/dezodoranty/1705-lea-fresh-nature-unisex-dezodorant-w-kulce-z-alunem-50ml-8410737003069.html Ałun nie redukował potliwości, ale skutecznie neutralizował nieprzyjemny zapach potu i co ważne - białe koszule przy nim nie żółkły.
  7. Bardzo chciałbym nie mieć problemów, które mam obecnie ze swoją rodziną. Tego wewnętrznego konfliktu, który trapi mnie nieprzerwanie od blisko ponad roku. Z jednej strony usytuowałem w swojej rodzinie wyimaginowaną kotwicę, która emocjonalnie mnie powstrzymuje od ryzykowania w życiu i chętnie bym ją odciął, a z drugiej - to rodzina, po prostu tak nie mogę. Myślę, że ten temat opisuje bardzo istotny problem, którego nie powinno się lekceważyć. Wypowiem się jako ktoś wychowany w takiej przeciętnej rodzinie, w której marzenia były ignorowane, panował wieczny brak czasu, a moja ciekawość świata była gaszona. Zawsze musiałem się prosić o uwagę, wręcz o nią zabiegać. W domu przemoc domowa, alkoholizm i jakaś forma przemocy psychicznej. Rodzice wiecznie niezadowoleni, tacy sfrustrowani życiem. Pierwszy raz (nieświadomie) taka egzystencjalna pustka spotkała mnie w połowie studiów. Nie widziałem siebie w odstępie roku, max dwóch. Czułem, że przeżyłem życie i już nic innego mnie w nim nie spotka, bo co miałoby się wydarzyć? Rodzice pracowali w jakiś gówno-pracach, ale takich niezbyt odpowiedzialnych, bo po co. Studia skończyłem, popadłem w depresję, z której wyciągnęła mnie zmiana otoczenia. Pojawiła się pierwsza praca i pierwsze zarobione pieniądze, ale dał o sobie znać kolejny brakujący element - po co ja w ogóle pracuję? Nie mam żony, nie mam dzieci. Praca/dom/praca/dom, zupełnie tak jak moja matka. Zarobione pieniądze = opłaty, jedzenie i mała kupka na czarną godzinę, gdyby coś trzeba było zakupić. Jakaś przyjemność z życia? Nie, bo po co? Jak można mieć przyjemność w życiu? Po blisko dziesięciu latach od tego okresu znowu w niego wpadłem. Nieco skonfliktowany z rodziną, z którą co raz częściej popadam w słowne potyczki. Zmęczony narzekaniem matki czy ojca o ich pracy/zarobkach, próbując wzbudzić w nich chęć zmiany swojego życia, chociaż na starość. Wzbudzić w nich myśl, żeby przestać być najniższym szczeblem w niezadowalającej ich pracy i podjąć się czegoś nieco trudniejszego, ale z komfortem dla ciała i nieco wyższymi zarobkami. Chciałbym, aby stali się dla mnie inspiracją. Sam błądzę, a moje stany lękowe zachowuję dla siebie, bo rodzina w jakiś dziwny sposób nie potrafi mi pomóc. To nie są przeciętne problemy, to nie wpisuje się w ramy przeciętnego zjadacza schabowego co niedzielę. Gdy straciłem grunt pod nogami i byłem pod wpływem chyba największego stresu w życiu, to złotą radą od mojej rodzicielki było "no musisz się ogarnąć". Nie chcę się bardziej rozpisywać, ale uważam, że rola rodzica w przyszłym szczęściu ich dziecka jest kluczowa. Wychowując się w nieprzeciętnej rodzinie, która nie tłumi zainteresowań czy nie drwi z czegoś tylko dlatego, że sama tego nie rozumie; może nie tyle jest gwarantem szczęścia, a raczej zmniejszeniem szans na życie nieszczęśliwe per se, bez ingerencji osób trzecich, np. nieudanego związku. Czemu obecnie jestem w niekorzystnym dla mnie okresie i uważam siebie za nieszczęśliwego? Jaki wpływa miała na to moja rodzina? Poczucie winy, w które sprowadza się mnie w przypadku rozmów o mnie i o moim życiu. Chorobliwa zazdrość jednego z rodziców za to co mam czy to w jaki sposób żyłem. Bagatelizowanie moich rozterek i sprowadzanie ich do absurdu. Argumentowanie jakiś wychowawczych braków przez "no ja też nie miałem od kogo się uczyć i musiałem/musiałam dać radę". Odłączenie od matrixa damsko-męskiego nie bolało tak bardzo jak odłączenie kabla od serwera rodzinnego. Żeby nie było - nie jestem zoomerskim płatkiem śniegu, który uważa, że wszystko mu się należy. Po prostu jestem kimś, komu posypało się kilka rzeczy w życiu i w tym okresie potrzebował wsparcia, którego, jak się okazało, nie otrzymał, bo osoby wspierające same go nie dostały w trudnym dla nich momencie i przez to nie byli nauczeni okazywać go innym.
  8. Temat bardzo polski - ktoś ma zamiar wydać grubszą kasę na coś, na co my byśmy nie wydali, to szukamy argumentów, dlaczego nie warto tego robić Faceci i perfumy to taki trochę niszowy temat. Wszyscy kupują to co modne, a potem zdziwienie, bo każdy pachnie identycznie - aspirujący korpo-szczurek/przedstawiciel opryska się n-tą wariacją Hugo Bossa, a klubowy bywalec czy inny napompowany Alvaro w C-klasie - 1 Million. Perfumy jako moda jeszcze dobrze u nas nie zagościła. 700zł za perfumy to sporo, ale z drugiej strony - dobry niszowy zapach będzie bardzo wydajny i wystarczy na długi czas. Nie zapominajmy, że zapachy pozytywnie wpływają na noszącego. Poprawiają humor lub dodają pewności siebie, a to też odgrywa dużą rolę. Higiena i czyste ubrania przede wszystkim, a drugiej kolejności perfumy. Nigdy na odwrót.
  9. Ja zacząłem okres jesienny od Armani Eau de Cedre, a zimę zacznę od Mont Blanc Individuel. Jakieś specjalne okazję skropię Guerlain Habit Rouge Dress Code.
  10. Odkurzyłem trochę temat, bo wydaje się ciekawy. Część pierwsza - inwestycja w języki, czyli inwestycja w siebie Przede wszystkim - nie patrz na władowane 2300zł (śmieszna kwota) w naukę języka obcego jako zmarnowane pieniądze. Podstawa języka przyda się zawsze, a te zainwestowane w siebie pieniądze być może kiedyś się spłacą z nawiązką. W swój angielski władowałem już prawie ze 2 klocki - książki + materiały + certyfikat TEFL, a na horyzoncie szykuje się IELTS (koło 1000 zł) i magisterka z nauczania angielskiego osób mówiących w innych językach (TESOL) za blisko 50k. Czemu tak łatwo o tym mówię i nie będzie mi szkoda wydać na to kasy? Bo wiem, że jak wrócę do JP i będę pracował w zawodzie, to te 50K odrobię w niecały rok, a potem na czysto odkładał te 50k rocznie. Jak nie wypali to zagraniczny dyplom wykorzystam gdzieś w PL. Z Twoim stwierdzeniem o ciężko dostępnej pracy dla non-native speakerów to jednocześnie masz rację i mylisz się. Masz rację, bo fakt - native speaker nie musi uczyć się gramatyki i słownictwa latami, aby przez drugie tyle szlifować swój listening i speaking. Ich zasób słów bywa znacznie większy, wykraczający poza standardowe C2. Do tego są cenieni jako skuteczni nauczyciele języka angielskiego w codziennych sytuacjach. Nie zgadzam się z Twoim stwierdzeniem, bo nie każdy native speaker odważy się wyjechać do JP. Tu jest całe sedno sprawy. Odstrasza ich język, odstrasza ich odległość od domu lub zwyczajnie - nie są tym zainteresowani. Nie każdy Polak jest zainteresowany wyjazdem za granicę w celu uczenia polskiego. Ja jako native speaker j. polskiego nie wyobrażam sobie nauczać kogoś tego języka, pomimo, że posługuję się nim codziennie. Znacznie prościej jest mi nauczyć kogoś tego, czego sam się nauczyłem w wieloletnim procesie - od podstaw gramatycznych, po szlifowanie listeningów. I to właśnie doceniają pracodawcy, a nawet niektórzy native speakerzy, którzy wiedzą, że na pewnym gruncie będzie łatwiej Ci dojść do studenta, bo Ty sam musiałeś się tego nauczyć. Czym innym jest dorastać i wychowywać się towarzystwie danego języka, a czym innym jest w sposób świadomy i kontrolowany poznać ten sam język. Znacznie prościej było mi modyfikować sposób nauczania i dostosowywać się do potrzeb studenta. Wielu z nich zaskakiwałem, że angielski to nie jest mój pierwotny język i uczyłem się go przez długie lata, na różnorakie sposoby, tak jak oni. Część druga - nauka japońskiego Nie przeraź się, ale pomimo ułatwienia dla osób mówiących po polsku (głoski miękkie), to nauka japońskiego jest niesamowicie długim procesem. Dlaczego? Wyobraź sobie, że potrafisz mówić po angielsku, ale za cholerę nie potrafisz tego przelać na papier, a także nie jesteś w stanie przeczytać tekstu. Brzmi to trochę jak jakaś forma dysleksji, ale tak naprawdę jest. W JP jest sporo expatów, którzy są niepiśmienni. Poznałem w JP taką expatkę z Filipin, która mieszka tam już kilkanaście lat. Jej japoński brzmiał poprawnie. Dzieci ją rozumiały, starsi też. Typiarka nie potrafiła czytać i poniekąd pisać. Sam znałem niektóre kanji, które ona musiała rozszyfrować, a uczyłem się japońskiego przez kilka miesięcy, a rozmawiać potrafiłem na poziomie "kali jeść" ze słownictwem na poziomie dwulatka. Być może będzie Ci to łatwiej ogarnąć niż tony w tajskim/chińskim, ale japoński też daję w kość. Onyomi/kunyomi; formy grzecznościowe i potoczne; "na nowo" uczenie się słów pochodzenia obcego, zwykle angielskiego, na przykład: Miruku = mleko Terebi = TV Retasu = sałata Bareiboru = siatkówka Uczyłem się intensywnie przez blisko pół roku. Katakana/hiragana w kilka dni, podstawy tworzenia zdań (przestawienie się na SOV z SVO), najprostsze słówka i liczebniki. Potem olałem bardziej zaawansowaną gramatykę i skupiłem się na słówkach. Używałem Anki i metody spaced repetition, co myślę, że dało najlepsze efekty na dłuższą metę, bo po ponad roku bez nauki - wciąż pamiętam większość słów. Do tego immersja w rejonie ze słabą znajomością angielskiego. Gość, z którym pracowałem, mieszkał w JP od 5 lat, miał JLPT N3, przyjechał do kraju bez znajomości języka. Uczył się z jakiegoś poradnika dla żółtodziobów, ale cyklicznie przebywał wśród lokalsów i starał się wykorzystać to, czego się nauczył. Obecnie jest w stanie załatwić zdecydowaną większość urzędowych spraw, ma żonę i dziecko. Konkluzja Nie patrz na wydaną kasę w swój rozwój jako marnowanie pieniędzy. Nie polecam robić też wielkich planów na Japonię przed wysłaniem pierwszego CV, bo to nie wypali. Przeczekaj C-19. Odłóż kasę i obserwuj rynek pracy w Japonii. Wymogiem dla non-native speakerów jest w pierwszej kolejności dyplom z anglistyki (lub czegoś pokrewnego) - wystarczy licencjat, a w przypadku jego braku - 3 lata doświadczenia w pracy nauczyciela j. angielskiego. Tylko taki zestaw pozwoli Ci bez problemu przejść przez Urząd Imigracyjny i dostaniesz Certificate of Eligibility, który jest konieczny do złożenia wniosku wizowego o pracę. Poczytaj też czy nie będzie wymagane złożenie wniosku w ojczystym kraju, bo w moim przypadku chyba tak było. Może się okazać, że czeka Cię pierw przeprowadzka THA>POL, a dopiero potem POL>JAP. Szukając pracy postaraj się od razu zagadać z pracodawcą w celu zorganizowania mieszkania. Jako obcokrajowiec możesz mieć spory kłopot, aby wynająć mieszkanie od agencji. Do tego są wymagani poręczyciele, którzy muszą przejść odpowiednią weryfikację, a przepłacać za Airbnb nie warto. Dla porównania - miesiąc w Tokyo/Osace w wynajętym apartamencie z Airbnb może kosztować nawet dwukrotnie więcej niż wynajęte mieszkanie z agencji. Kolejny tip - jeśli masz kwalifikację do nauczania, a z tego co kojarzę to masz, poszukaj pracy jako ALT (assistant language teacher), które często oferują lokalne urzędy miasta. Jeśli nic się nie zmieniło, to działa to w taki sposób, że jeśli chcesz pracować w szkołach podstawowych i gimnazjach to zgłaszasz kandydaturę bezpośrednio do urzędu w mieście, które Ciebie interesuje. Jeśli chciałbyś asystować w liceach - wtedy bodajże aplikujesz do urzędu prefekturalnego, który wyznacza Ci szkołę, może być to totalne wypidowo, gdzie psy szczekają dupami. Od znajomego słyszałem, że to całkiem fajna praca, w której pracuje sporo non-native speakerów. Niby wymagają znajomości japońskiego, ale wystarczy zadeklarować, że jest się w trakcie nauki. Praca w miarę stabilnych godzinach z wolnym od pracy w święta (prawie w każdym miesiącu masz jakiś dzień wolny, raz na jakiś czas tydzień/dwa) oraz z normalnym urlopem (rzadkość w JP). Bardzo istotne - jakkolwiek atrakcyjne nie wydawałyby Ci się młode Japonki, to wiek przyzwolenia w przypadku relacji opiekun/nauczyciel - student to 18 lat. Do tego dochodzi społeczny ostracyzm. Temat randkowania i związków w JP to oddzielny temat.
  11. Właśnie nie do kawalerskiego je porównywałem, a do życia znajomych mi par sprzed macierzyństwa, gdzie każdy z tych partnerów miał jakąś tożsamość, które bobo skutecznie wymazało na rok-dwa. Teraz przypominam sobie, gdy rodziły się dzieci w mojej rodzinie na wsi. Bardzo fajnie i pragmatycznie - hura, jest nas więcej. A potem proza życia - praca, rola i dom. Nie byłem w stanie odczuć, że ci ludzie uzależniają swoje szczęście i jestestwo w kaszojadzie. Znajome z miasta? Kurwa, aż nabieram ochoty na skasowanie IG i FB, gdy widzę te pierdolone zdjęcia (na jedno kopyto) bombelków na kocykach z zaznaczanymi miesiącami. Marzę o spotkaniu takiego dzieciaka w przyszłości i usłyszeniu jego historii o zakochanej w nim matce, która miała/ma obsesje na punkcie swojego dziecka. Znam taką osobiście. Dzieciak - nastolatek. Szkoda mi go w chuj. Te matkę cisnę na każdym możliwym kroku, żeby dała temu dzieciakowi odetchnąć i wprowadziła go w dorosłość, ale nie ciągnąć za rączkę. Troszkę podobna beczunia z tym FB/IG jak tatuowanie sobie, w przypływie euforii, imion dzieci u kolegi, co za piwo skręcił kolkę w garażu. Wracając do tematu. Ten mój dobry przyjaciel z poprzedniego postu kiedyś mi powiedział, że chciał mieć gromadkę dzieci i po pierwszym dziecku odczuł jakąś energię do życia, cel itd, itp. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Nigdy nie słyszałem żadnych rodzicielskich rad od swoich, poza "a mama to", "a tata to". W sumie można ten temat połączyć z rodzinnością i koncepcją idealnej rodziny/wychowania. Mnie zawsze imponowały rodziny żyjące w ciągłej podróży lub w jakiś niecodziennych warunkach - daleko od miasta/cywilizacji, gdzie dzieciństwo to taka trochę szkoła przetrwania. Na materiałach (yt/tv) te rodzinki zwykle wydają się taką zgraną paczką, a dzieciaki pełne życia, mające rodziców-mentorów nad sobą. Z drugiej strony brzmi to trochę zbyt idealnie.
  12. Też miałem kiedyś taki okres. Nie tak dawno, bo może z 5 lat temu. Marzyła mi się córka. Okres ten szybko minął. W między czasie urodziło się dziecko moim znajomym. Z racji, że żyjemy ze sobą w miarę dobrze, to odwiedzałem ich często i zauważyłem kilka rzeczy. Od momentu pojawienia się dziecka ich target przesunął się już tylko na bobo. Czułem, że w jakiś sposób zatracili swoją tożsamość, a stało się nią dziecko. Nie wiem czy ma tak każdy rodzic, bo nim nie jestem. Nie będę nawet przytaczał złości ludzi posiadających dzieci wobec tych bezdzietnych. Wszystko jest "niemożliwe", bo ma się małe dziecko, lub w chorobliwej zazdrości się wytyka bezdzietnym ich wolny czas i brak obowiązków. Pracowałem z takimi ludźmi i nie polecam. Obawiam się, że ludzie z dziećmi są niesamowicie sfrustrowani. Pewnie jakiś niewielki procent związków, które mają zakorzeniony idealny wzorzec rodzinny, nie wydają się tacy. Cała reszta wpadkowiczów oraz mających inne wyobrażenie o dzieciach lub "chcieli, bo czeba", to kłębki nerwów. Obecnie tego nie czuję. Moja (jeszcze) partnerka miewała okresy usilnego namawiania mnie, w postaci "mam już XY lat i najwyższa pora" lub "jak zajdę w ciążę, to będę mogła iść na urlop macierzyński, za który firma zapłaci". Ja po prostu tego nie czuję, czym jestem starszy to widzę jak wiele mam braków z domu. Nie czuję rodzinności od najbliższych - matki czy ojca, a mam komuś takie coś zapewnić? Może kiedyś.
  13. Maciejos

    W co aktualnie gracie?

    Ciekawe czy dalej będzie możliwe tak ustawienie perków w MW2: Remaster, aby biegać z nożem i zabijać wszystkich będąc niesłyszalnym podczas sprintu i niewidzialnym dla UAV
  14. Trenowałem Taekwon-Do i Judo. Co mi dawał trening SW? Ogromną satysfakcję z progresu, a przede wszystkim relaks dla umysłu. Prać po mordzie się nie lubiłem, ale technikę jak najbardziej. @BlacKnight Każdy szanujący się trener SW powie Ci, żeby w pierwszej kolejności unikać zagrożenia, potem unikać walki, a potem uciekać. Walka to ostateczna ostateczność.
  15. Maciejos

    W co aktualnie gracie?

    Diablo 2 Resurrected - od dnia premiery. Wciąga nawet bardziej niż 20 lat temu. Assassin's Creed Valhalla - w przerwach od D2R.
  16. Z gier, które są nastawione na używanie angielskiego to kojarzę tylko Scribllenauts, chociaż próg wejścia jest tam dosyć wysoki. Gry komputerowe były świetnym medium do utrwalania i wykorzystywania znajomości języka angielskiego. Mogę śmiało stwierdzić, że gdyby nie gry komputerowe za nastolatka, to nie znałbym angielskiego w takim stopniu, jak znam teraz. "Były", ponieważ pamiętam czasy tylko garstki produkcji tłumaczonych na polski, cała reszta była w oryginale. Dopiero po jakimś czasie standardem stało się tzw. tłumaczenie kinowe, ale mimo tego - ścieżka audio pozostawała w oryginale, co jest istotne. Obecnie bardzo dużo gier ma kompletne polskie tłumaczenie, które niestety nie sprzyja nauce. Gdy uczyłem angielskiego w krajach dalekiego wschodu, to borykałem się z nastepującym problemem wśród studentów - za cholerę nie potrafili wykorzystać bogatej wiedzy. Przy słuchaniu nagrań nie potrafili odnaleźć clue całej rozmowy, przez co nabierali się na najprostsze chwyty i zwykle zaznaczali złe odpowiedzi. Moim rozwiązaniem było - używaj języka. Czytaj po angielsku, jeśli to możliwe - staraj się rozmawiać (lub pisać z kimś), poszukuj wiedzy - przepisy, artykuły, opisy. Sucha teoria, nawet ta w interaktywnej aplikacji (z ograniczeniem materiału do danej lekcji) pójdzie w piach, jeśli nie zaczniemy wykorzystywać jej. 1-2x 50 minutowe lekcje w tygodniu nie dadzą zadowalających rezultatów, jeśli jedyna styczność, a co za tym idzie - korzystanie, z uczonego się języka będzie tylko na sali lekcyjnej. Zacząłem od gier - ja swoich uczniów namawiałem do...zmiany języka w grze/konsoli, aby spróbować zaadaptować się i w jakiś sposób odnaleźć w znajomym dla nich uniwersum, ale w innym języku. Istotną kwestią, poza ekspozycją, jest także motywacja, która będzie inna dla dzieci/nastolatków oraz dorosłych. Dzieci i nastolatkowie to przymus nauczania, co za tym idzie - mało zobowiązujące podejście do nauki. Motywacją są oceny lub zadowolenie swoich rodziców. Dorośli, którzy na naukę poświęcają swój czas po pracy, a także zarobione pieniądze, będą mieli inne podejście do nauki. Każdy etap nauki wygląda nieco inaczej. Głęboka immersja bez podstaw nie ma sensu, bo tylko zniechęci. Wrzucenie kogoś, kto nigdy nie wie/nie słyszał o pływaniu, do głębokiej wody poskutkuje utonięciem, a nie medalem olimpijskim w Tokyo.
  17. Czy Chinki mają klasę? Cieżko powiedzieć. Te studiujące w obcym kraju są prawdopodobnie z bardzo zamożnych domów i mają klasę...klasę wyżej swój dobrobyt. Miałem okazję z jedną Chinką poświrować i...przerobiło ją sporo kutangów. Stety, lub nie, istnieje określenie na azjatyckie (daleki wschód) studentki, które, spuszczone ze smyczy, zajadają się białymi kiełbaskami lokalsów: noodlewhore. Powiedziałbym, że mają przyswojone pewne formy przyzwoitości, które nie pozwolą im się zeszmacić w towarzystwie, na przykład na libacji, bo w ich krajach opinia ma ogromne znaczenie. Na prywacie już jest inaczej, jak puszczą hamulce, to się zaczyna zabawa. Zwykle 1 na 1. Z doświadczenia - polecam relację z azjatkami, które zawitały na studia. Ciekawa odskocznia od lokalnych witaminek.
  18. A ja powiem inaczej - przyjęło się u nas, że rynsztokowe zachowanie wraz z obelgami to przykład pewności siebie, więc ludzie z tego ochoczo korzystają. Nie bez powodu mówi się, że "najsłabszy pies najgłośniej szczeka" i zdecydowanie coś w tym jest. Warto pracować nad swoją charyzmą, aby takich szczekaczy szybko sprowadzić na ziemię.
  19. No tak. Zerwanie twarzą w twarz, to najwyższa oznaka męskości. Z bety do alfy właśnie przez takie "przyjęcie na klatę". Kolejną oznaką najwyższej i najczystszej męskości jest przyjęcie w swoje włości samotną matkę i kochać ją bezwarunkowo. Pierdy wyssane z dupy. Niech każdy sobie zaczyna i kończy relacje w taki sposób jak jest im wygodnie. Ten kto wytyka komuś tchórzostwo, nie staje się z automatu bohaterem i archetypem odwagi, a sposoby zerwania z kimś o tych cechach nie stanowią.
  20. Kompletnie bez żadnego podtekstu i podśmiechujka - podpisuję się pod tym każdą kończyną. Testo to taki polski Morfeusz. Dał nam wszystkim czerwoną pigułkę. Co do streamerów/streamerek, to przede wszystkim musicie wiedzieć, że to show jednej osoby. Rywalizacja jest duża, liczby muszą się zgadzać, a donejty wpadać. Opowiada się często podkolorowane historie, aby tylko wzbudzić sensację. Pokazanie cycków/dupy już nie wystarczy Obstawiam, że ta laska (mocno przeciętna wg moich kryteriów) wyglądała jeszcze gorzej za czasów tej historii. Ruchać byle czego/desperatek nie warto.
  21. Czytając ten fragment musiałem kilka razy wracać się do początku, czy aby na pewno piszesz o uczelni, a nie o gimnazjum. Kiedy ja studiowałem, to nie było takich żeńskich i męskich paczek. Te paczki wynikały bardziej z tego, że na większości zajęć byliśmy w tych samych grupach. Czasy się zmieniły. Od kilku lat młodzież szybko dorasta, ale wolno dojrzewa. Gdy byłem w podstawówce i jakiś typ złapał swoją dziewczynę za kuciapę czy cycka to była sensacja na całe osiedle i każdy tylko z wypiekami słuchał co "dziewczyny mają w majtkach". Super-wyrośnięte, topowe nastolatki na uczelniach nie będą zainteresowane przeciętnym Piotrem i Pawłem, bo co on im zaproponuje? Spaghetti z Łowicza i Tymbark z wódką? One już są z tej wyrośniętej partii. Wiedzą co jest pięć i jak prześlizgać się przez ich 20-tkę. Ich rówieśnicy - 20-25 to powinni celować w 17-19, jeśli chcą zadowolić swoje ego ładną dziewczyną.
  22. Zagraniczne studentki to taki mój mały grzeszek. W Polsce nie doświadczyłem, ale w Anglii jak najbardziej. Trzeba wymieniać się kulturowo, otwierać na nowe rytuały, kuchnie czy po prostu cipki. Bądźmy w tym wszystkim szczerzy - sporo lasek na zagranicznych wyjazdach szuka jakiegoś lokalsa, czy to do kopulacji czy po prostu do jakiegoś spędzania czasu (boyfriend experience). Obstawiam, że do 90% z nich polaczgi na żelu i w koszuli w kratę nawet nie zagaduje, bo zwykle nie znają angielskiego na tyle dobrze, aby czuć się komfortowo; lub nie są zainteresowani cudzoziemkami. Jak studentka z Singapuru czy Malezji przyjeżdża do UK, to jej angielski jest lepszy niż co drugiego studenta po licencjacie z filologii. Niekoniecznie w znajomości najmniejszych gramatycznych smaczków czy wysublimowanego słownictwa, a po prostu - w komforcie użytkowania. I jak taki wyjazd zagraniczny się kończy? Im bardziej miała kaganiec u siebie, tym bardziej "wyzwolona" się robi na obczyźnie. Te azjatyckie studentki w nieazjatyckich krajach mają nawet swoją nazwę - noodlewhore(s). Miałem okazję spiknąć się z jedną, którą już opisywałem kiedyś w innych tematach. W skrócie. Kraj pochodzenia: Chiny Wiek: 21 SMV: Ubrana 7/10, bez 6/10 (nie mój typ figury) Gdzie poznana: Tinder Seks: Tak Na którym spotkaniu: chyba 4-5, ale bez problemu dałoby radę na pierwszym. Wkręciłem sobie wtedy jakieś szarmanckie podejście. Co spotkanie to ciut bliżej. Pewnie miała ze mnie beke, bo jestem starszy o 8 lat, a jebałem się z tematem. Umiejętności w łóżku: 5/10, zbyt pasywna, a ja już wtedy szukałem nieco aktywniejszej partnerki. Lubię powerfuck, ale czasami chciałbym wychillować i po prostu oddać się jej umiejętnościom. Pamiętajcie, kochani Bracia. Dostarczajcie cudzoziemkom niesamowitych wrażeń z ich zagranicznych pobytów. Pomyślcie o tym tak - gdybyście pojechali na zagraniczny wyjazd, to też chcielibyście być kąskiem dla lokalnych dziołch, a tym bardziej zakręcić się przy jakiejś, żeby miło spędzić ten czas na obczyźnie.
  23. Ja korzystam z tej strony tylko po to, aby poczytać recenzje/opinie. Jak szukam jakiegoś kompromisu cena-zapach-trwałość to najczęściej zaglądam właśnie tam.
  24. Amouage to marka. Podobno ma fajne zapachy, ale nie znam żadnego. https://www.fragrantica.pl << znajdź jakieś swoje ulubione perfumy i potem zobacz jakie nuty zapachowe posiadają, żeby mniej więcej wiedzieć czego szukać. Polecam też blogi miłośników perfum, na przykład ten: https://perfumowyblog.com/dotychczas-opisane-zapachy/ To trochę tak jak z forami Hi-Fi. Dla laika odtwarzacz/głośniki będą grały "fajnie". Dla kogoś obeznanego w temacie recenzja odtwarzacza czy innego sprzętu audio będzie nieco bardziej rozbudowana i, co za tym idzie, ułatwiająca podjęcie zakupowej decyzji. Taka lektura ułatwia też w znalezieniu "swojej" kompozycji i preferencji zapachowych. Co do trwałości perfum - pH skóry, temperatura, pora roku, a nawet pora dnia - to wszystko ma ogromne znaczenie. Nie zakłada się ciężkich perfum na lato, ani świeżych cytrusów/drzew w mroźną zimę. Ładny zapach można spartolić przez noszenie ją w nieodpowiednich warunkach.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.