Skocz do zawartości

ciekawyswiata

Starszy Użytkownik
  • Postów

    916
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez ciekawyswiata

  1. Jak się przygotować na trudne czasy? Ja inwestuję w siebie i swój rozwój, czytanie książek, nauka języka, aktywność fizyczna, nauka oszczędzania i świadomości, ile potrzeba do mądrego życia, inwestowanie kasy w kursy. Poza tym wyłączenie TV. Nie każdy musi być mistrzem świata i miliarderem. Polecam kartkę, długopis i zapisanie ile wydajemy i ile potrzebujemy rzeczywiście- nie potrzeba wcale do szczęścia tak wiele pieniędzy, jak się może wydawać.
  2. Tak samo możesz robić z kolarstwem, futbolem, bieganiem. Przeciętny amator nie wie też, po co robi te kilometry na rowerze, może się obijać, na boisku jak gra w piłkę to tylko gra w piłkę, pomijając całkowicie aspekt taktyczny, specyfiki treningu piłkarskiego, specyfiki przygotowania fizycznego, to samo z bieganiem- wychodzisz pobiegać i zaplanowałeś 10 km, ale się nie chce to zawsze można skrócić do 7 km. Niby gdzie jest ta rywalizacja jak uprawiasz indywidualnie kolarstwo czy bieganie czy amatorsko grasz w piłkę? Tak samo można się oszukiwać jak na siłowni. Cała masa jest uzależnionych też od innych sportów- dokładnie ten sam mechanizm. Jak nie przejadą 100 km weekend na rowerze to są chorzy, nie wspominając już o treningach w tygodniu. I tu się z tym całkowicie z Tobą zgadzam.
  3. W sumie po co dziecko stresować szkołą? Ja niestety szkołę od podstawówki wzwyż pamiętam jako najgorszy okres życia. Całe dzieciństwo i potencjał zepsute przez to, że musiałem się uczyć rzeczy, które do niczego mi nie były potrzebne, ewentualnie czytać lektury, które człowiek powinien przeczytać, ale dwadzieścia lat później, a nie w wieku 14 lat. Niestety od razu mały człowiek jest wsadzany w ramy, indoktrynowany, wychowywany w stadzie, z sztucznie narzuconymi normami w postaci na przykład egzaminów czy matury. Ktoś sobie wymyślił maturę obowiązkową z polskiego, matematyki i języka obcego, a dlaczego w sumie nie z historii, chemii czy fizyki? I tak człowiek musi przesiedzieć tam i umęczyć się, tracąc czas na rzeczy, które go nie pociągają, tracąc swój potencjał, który w tym czasie mógłby być rozwijany. Cóż, dzieci nie mam, ale w takich warunkach to powiedziałbym, żeby wcale się nie przejmowało ocenami czy przedmiotami, które go nie interesują (byle zdał), a rozwijał tylko to, w czym jest dobry. I oczywiście byłoby wielkie halo, że Jasiu czy tam Krzysiu ma same dwóje i z jednego przedmiotu piątkę, jak to wytłumaczyć innym rodzicom, jak żyć 😆
  4. Być może tak jest. Sam mam sporą część natury samotniczej, ale też nie do końca. Mam podobnie. W przeważającej części aktywności życiowej nie potrzebuję ludzi do szczęścia, ale do poziomu, że żyję sam dla siebie, spaceruję, podziwiam naturę i z tego tylko czerpię radość mi daleko, chociaż trochę melancholikem jestem. Mam podobnie. To trochę tak jak ja mówię, że nie są potrzebne do szczęścia rzeczy materialne typu samochód. Ale mam świadomość, że ja to mówię z własnej perspektywy minimalisty, który na przykład mając( przykladowo) 100 tysięcy kupiłby samochód za 15 tysięcy. Nie każdy musi podzielać taką filozofię przecież jak ja. Tak samo rady innych osób, choć dawane w dobrej wierze, nie muszą być właściwe dla każdego. Jasne, pomiędzy białym a czarnym jest jeszcze mnóstwo innych kolorów.
  5. 29. Więc nastolatkiem już nie jestem, do 40 też bardzo dużo brakuje. Absolutnie nie traktuje posiadanie znajomych jako wyznacznik wartości. Też imprez i jazgotu unikam- szkoda energii, zarywania nocy i bycia na następny dzień półprzytomnym. To już nie czasy jak się miało 19 lat. Z drugiej strony fajnie by było raz na jakiś czas coś wyskoczyć. Jasne, zgadzam się z Tobą, ale nie chodzi mi koniecznie o budowanie relacji opartych na wielkim zaufania, a zwykłym kumpelstwie. Z jednej strony nie mam ochoty siedzieć z ludźmi, których jedynym sposobem na spotkanie się jest impreza do odciny i przesiadywanie w oparach dymu tytoniowego, z drugiej sam byłbym hipokrytą, gdybym powiedział, że mam tak zajebiście ciekawe życie, żeby ludzie lepsi ode mnie chcieli ze mną spędzać czas. Są większe problemy na świecie, ale mówiąc po chłopsku mam wrażenie, że sfera relacyjna u mnie kuleje, że czas spontanicznych spotkań ze znajomymi już minął. że jakoś w życiu zawodowym ruszyłem, ale pozostawiłem za sobą sferę życia zwaną "relacje". Myślę, że mój "problem" jest dość uniwersalny dla ludzi w pewnym wieku ze względu na to, że pewni ludzi zakładają rodziny, mają inne priorytety i nie mają czasu na pielęgnowanie jakichś relacji z dawniejszych lat.
  6. Być może tak jest, a nawet człowiek nie zdaje sobie z tego sprawy. Niby człowiek dba o siebie dla siebie (po części to prawda), ale czy gdzieś w głębi nie robi tego też dla dziewczyn? Tego nie wiem, dlatego pytam mądrzjszych od siebie Ok, ma to jakiś sens, ale może jednak to trochę za daleko posunięta generalizacja? Jakoś nie zamierzam płakać, gdy nie będę mial w garażu najnowszego modelu samochodu, ale chyba jednak dziwnie się będę czuł, gdy postawię na rozwój samego siebie i zaniedbanie relacji. Na dodatek raczej mam koncepcję, że nie będę harował jak wół, więc sporo czasu do zagospodarowania pozostanie.
  7. Zauważyłem ostatnio, że szukam szczęścia w relacjach z innymi ludźmi. Generalnie wiele się mówi, żeby szukać szczęścia w sobie, a nie na zewnątrz, ale cały czas popełniam ten błąd i nie umiem się go pozbyć. Jak jestem zadowolony ze swojej ogólnej sytuacji życiowej- praca, zdrowie, to w wolnych chwilach łapię się na myślach, że fajnie by było iść z jakąś dziewczyną do kina czy wyjść co piątek ze znajomymi na imprezę. O ile udało mi się wyzbyć przekonania, że rzeczy materialne (pieniądze, samochody, ubrania, drogie wakacje) są niezbędne do osiągnięcia spełnienia, tak mam wciąż w sobie program, że inni ludzie, posiadanie kobiety jest niezbędne do szczęścia. W takich momentach przestaję doceniać, to co mam, a zaczynam poszukiwania tego, czego nie mam. I to takie błędne koło. Tak, wiem, że łatwo powiedzieć, żeby szukać szczęścia w sobie, a nie na zewnątrz, ale co zrobić, gdy ten program gdzieś głęboko siedzi w człowieku?
  8. @krzy_siek O zabiegach takich nie słyszałem, ale według mnie trzeba ćwiczyć rekreacyjnie, mądrze i być realistą. Być może ktoś sobie może pozwolić na trenowanie cztery, pięć razy w tygodniu i dopięcie wszystkiego na ostatni guzik, ale większość z nas nie ma takich możliwości. Moim zdaniem tu chodzi o jakiś sensowny plan, minimalne progresowanie co trening, zrobienie 3 razy w tygodniu treningu regularnie i powrót do innych zajęć. Ostatnio widzę, że wszystko ulega profesjonalizacji, nawet aktywność sportowa amatorska. Według mnie fajnie się poprawiać, ale też nie za wszelką cenę, czyli trzymanie wszystkiego na 70-80 procent może być dla amatora złotym środkiem i czymś realistycznym w dłuższej perspektywie.
  9. Tylko czy tak nie jest ze wszystkim w życiu, że potrzebujemy jakiegoś umiaru i zwykłego minimum? Mowa tu o zewnętrznych rzeczach czyli czymś poza nami, a więc czy nie jest tak, że pragniemy kobiet, samochodów, lepszej pracy, awansu, poklasku otoczenia, ciuchów, zegarków, a posiadanie tego wcale nie sprawi, że będziemy szczęśliwsi? Może to też jakieś nasze wyobrażenia i chciejstwo i program społeczny? Oczywiscie pewne z tych rzeczy są potrzebne w pewnym zakresie jak jakiś samochód do przemieszczania, jakaś praca w przyzwoitej atmosferze, ale cała reszta to dodatki według mnie. Według mnie potrzebny jest złoty środek i nie ma co szukać spełnienia w relacjach czy zewnętrznych otoczkach, ale też bez przesady, żeby zaś od tego wszystkiego sie odcinać na siłę (w sensie rezygnacji z relacji z kobietami, rezygnacji z samochodu, z kupienia sobie dobrego ciucha), ważne tylko, żeby nie utożsamiać się z tym.
  10. I słusznie, bo mamy jedno życie. To prawda, ale też prawdą jest, że do w miarę wysokiego poziomu można dojść nawet bez predyspozycji, ale ciężką pracą. Łatwiejszym wyborem będzie jednak wybranie czegoś, co się lubi i pracowanie nad tą dziedziną, w której jest potencjał. Sam potencjał nie wystarczy, bez pracy się nie obędzie, więc lepiej wybrać coś, w czym mamy jakieś naturalne predyspozycje. I według mnie podążanie za sukcesem definiowanym przez społeczeństwo jest błędne. O ile uważam, że podążanie za sukcesem definiowanym przez społeczeństwo jest błędne, to uważam też, że zaniżanie swoich oczekiwań też jest złe. Skąd mamy wiedzieć czy jakaś kobieta jest poza naszym zasięgiem? Często faceci oceniają się zbyt surowo, zaniżają swoją atrakcyjność, czasem wystarczy popracować nad ubiorem, sylwetką i to wszystko. O ile wiemy, że na pewne rzeczy nas faktycznie nie stać (na przykład jachty), to z kobietami tak do końca nie wiadomo.
  11. Też im dalej w las, tym mniej mi się ten świat podoba. Wojny, covid, obostrzenia, niepewność jutra, garstka ludzi rządząca światem, kryzys relacji, inflacja. Kiedyś gdzieś tam byłem bardziej naiwny i myślałem, że mimo wszystko ten świat nie jest tak zły. Dzisiaj paradoksalnie patrząc na to wszystko i tak sobie uświadomiłem, że i tak na te rzeczy mamy marginalny wpływ. Im starszy jestem i uświadamiam sobie, że czas leci, a życie jest jedno, to trochę mniej się tym przejmuję. Zaczynam się zmieniać w inny sposób niż kiedyś. Kiedyś miałem jakieś plany, ale często nie miałem takigo powera i ognia. Dzisiaj zacząłem cisnąć, działać, nie przejmuję się opinią innych, podchodzę do pięknych dziewczyn mimo strachu, zagaduję, rozwijam się. Chyba upływ czasu sprawia, że nie chcę mi się żyć na 50 procent. Wiem, że czas leci nieubłaganie. I może to dziwne, ale chyba tak jest, że człowiek musi czuć, że coś mu umyka, by ruszył z prawdziwym zaangażowaniem.
  12. Myśląc po chłopsku to masz rację. Lepiej, żeby klient chodził parę razy niż raz. A w dłuższej perspektywie czasu szybkie rozwiązanie problemu (o ile jest to możliwe) może sprawić szybkie polecenie klienta innym osobom i dobrą opinię. To Twoje doświadczenie. Ja nie mam doświadczeń akurat z psychologami, ale nawet jeżeli masz takie doświadczenia, to nie znaczy, że nie ma dobrych psychologów, do których klienci biją drzwiami i oknami
  13. Myślę, że nie można generalizować. Są dobrzy fachowcy, dobrzy lekarze, prawnicy, stolarze, policjanci, mechanicy i są kiepscy. Myślę, że najgorsze, co można zrobić to generalizacja.
  14. Tak samo działa to w przypadku dobrego fachowca jak i dobrego psychologa. Trochę generalizowanie. Do skończenia studiów to może i tak (chociaż nie każdych), ale dobry psycholog też musi mieć umiejętności, żeby był skuteczny i miał klientów. Czy tak będzie zawsze? Weź pod uwagę, że ludzie dziś są niecierpliwi. Żeby skończyć studia trzeba pięć lat czasu. Jak ludzie zobaczą, że lepiej się wiedzie fachowcom, to będą chcieli uderzać w te rejony i zrezygnują ze studiów, co sprawi, że pojawi się masa "fachowców". A dziś ludzie są niecierpliwi.
  15. Ja nie uważam się za wyrocznię, są dużo lepsi i bardziej zaawansowani ode mnie, ale wypowiem się. Generalnie progresowanie co trening 2,5 kg w głównych ćwiczeniach (wyciskania na klatkę, OHP, MC, wiosłowania) u mnie się nie sprawdzają. Ja progresuję bardzo powoli, ale co trening. Na przykład klata 3 s 10 p x 50 kg, następny trening dodaję tylko jedno powtórzenie w pierwszej serii czyli 1 s 11 p x 50 kg + 2 s 10 p x 50 kg. I tak co trening dodaję jedno powtórzenie w pierwszej serii. Jak dojdę do 3 s 12 p x 50 kg, to wtedy dodaję parę kilo i zaczynam od nowa 3 s 10 p x 50 kg. Wiadomo, że ktoś napisze, że bardzo powolny progres robię, ale też taki trening nie wykańcza, a zawsze jest do przodu i z chęcią się trenuje.
  16. Ja mam tak samo. Nie wyobrażam sobie, żeby w głównych ćwiczeniach dodawać 2,5 kg co trening. Dla mnie to po prostu za dużo. Być może dałbym tak radę 2-3 tygodnie pociągnąć, ale szybko bym się zniechęcił. Ćwiczę trzy razy w tygodniu i moja progresja to jedno powtórzenie w jednej serii co trening (na przykład klata 3 serie 8 p x 60 kg, to następny trening w jednej serii daję tylko w pierwszej serii na tym ciężarze jedno powtórzenie czyli 1 seria 9 p + 2 serie 8 powtórzeń). Może progres co trening bardzo niewielki, ale daje rezultaty.
  17. Wydaje mi się, że praca lekarza polega przede wszystkim na dochowaniu należytej staranności, a niekoniecznie zawsze na rezultacie w postaci pozytywnego rozwiązania problemu czyli wyleczenia. Do lekarza idę się zapytać, jakie mam szansę i co można zrobić, więc nie liczę na kolorowanie rzeczywistości, chcę czasami zyskać wiedzę, co można zrobić i czy w ogóle coś można zrobić. Jak uzyskam odpowiedź popartą argumentami, że mam małe szanse, to przecież uzyskałem wiedzę i trudno, żebym nie zapłacił. I chyba podobnie jest u adwokatów, jest problem, z którym przychodzę i nie zawsze będzie rezultat w postaci wygranej sprawy, ale za czas trzeba zapłacić.
  18. Cóż, niestety tak to wygląda. Jeszcze często się okazuje, że ten, który zarabia 4 k w małym mieście ma lepsze życie od tego co zarabia 6 k, żyje w dużym mieście i liczy sam na siebie.
  19. Bo nie jest tak źle, że ludzie zarabiają 2000 zł netto, ale też nie ma szału. Cała masa osób zarabia 3-4 tysiące na rękę (moim zdaniem większość), ale dalej zdarzają się ludzie, którzy zarabiają poniżej 3 tysięcy na rękę. A nawet jak ktoś zarabia 5-6 tysiąca na rękę, to czy to jest taki szał? Widzę, że tacy są uważani za wygrywów, jeżeli nie muszą na to pracować 200 godzin w miesiącu. Przecież przy dzisiejszych cenach to nie jest tak wiele. Ludzie mają na zakupy, bo jak się żyje rozsądnie we dwójkę i zarabia razem 6 tysięcy, to nie przesadzajmy, że nie ma na jakieś gadżety raz na kwartał.
  20. Podałeś ekstremalny przykład. Na przeciwnym biegunie mogę podać przykład syna miliardera. Raczej trudno, żeby się stoczył na dno, bo taki majątek jest trudno roztrwonić, chociaż i to jest możliwe. Operując na tych dwóch skrajnych przypadkach, to rzeczywiście możemy stwierdzić, że wszystko jest zdeterminowane. Tylko pomiędzy tym jest jeszcze cała masa ludzi, którzy mają łatwiej, trudniej, gorzej, lepiej, mają bogatych rodziców, biednych, średnich, mądrych, mniej mądrych i możliwość wyboru swojego postępowania. I ta rozpiętość początkowych możliwości mimo, że nadal jest bardzo szeroka, to uważam, że tu już ludzie powinni pracować maksymalnie nad tym, co się da zrobić i przestać porównywać do innych, bo to nie o to chodzi. Ja uważam, że przeciętny Polak ma możliwość wyboru, pracy nad sobą, poprawiania swojego życia, mimo faktu, że ktoś tam dostał firmę po rodzicach, a drugi jest z biednej rodziny. Nadal większość rzeczy jest możliwa do zrobienia, szybciej lub wolniej, ale jest.
  21. Nie zgadzam się. To, że się wychowało w dobrze sytuowanej rodzinie, która coś zapewniła na starcie, nie oznacza, że to dobrze wykorzystasz. Oczywiście daje to dużą przewagę na starcie i jeżeli ktoś ma poukładane w głowie, to jest to wielki przywilej. Jest tylko jedno ale. Tak samo są sytuacje, że ktoś wychowuje się w niepełnej rodzinie, gdzie jest przemoc, brak miłości, brak dobrych wzorców, straszna bieda, do tego jeszcze ktoś walczy z jakimiś niepełnosprawnościami. Tylko według mnie są to skrajne sytuacje, a większość osób nie chce zaakceptować pracy nad sobą i brania odpowiedzialności za swoje życie. W zamian za to bieda czy pochodzenie stanowi powód do wymówek typu nie mogę znaleźć lepszej pracy, nie mogę studiować, nie mogę czytać książek. Jak patrzysz jednak, co takie osoby robią, to szybko można się zorientować, że na czesne na studia nie ma, ale na palenie paczki papierosów już jest. Według mnie ludzie nie wykorzystują swojego potencjału nawet w 30 procentach. Często powodem tego jest myślenie "tamtem to dostał coś za darmo, a ja mam się tak męczyć? I tak go nie dogonię". I właśnie mija kilka lat i ten, co zbudował dobre nawyki, wziął życie w garść w miarę swoich możliwości jest jednak wyżej niż jego kolega, który prezentował bierną postawę typu "nie mam na studia, na książki i będę sobie palił papieroski". Oczywiście ze studiami to tylko przykład, bo to żadna gwarancja sukcesu- chodzi o pewien schemat działania.
  22. Też to zauważyłem. Wydawało mi się, że jakieś 15-20 lat temu ludzie w ogóle odwiedzali się w sposób spontaniczny. Teraz każdy się zabarykadował w domu. Pandemia i strach niektórych z tym związany dołożył tylko cegiełkę do tej sytuacji. Głównym powodem izolowania się ludzi i tego, że ze sobą nie rozmawiają nawet w przypadkowych sytuacjach, jest moim zdaniem właśnie era smartfonów, 90 procent ludzi w telefonach w autobusie, i to nie tylko młodzi. Poza tym mamy wirtualny świat, po co rozmawiać, skoro można napisać. Teraz doszło do tego zdalne nauczanie, które wygląda tak, że ludzi się nawet podobno wcale nie widzi, tylko prowadzący mówi jak do ściany. Tak szczerze to rozumiem rozwój technologii, aczkolwiek mam spore wątpliwości czy t zmierza w dobrą stronę.
  23. Pozwolę sobie odpowiedzieć, mimo że pytanie nie do mnie. U mnie ostatnio trochę słabiej z ćwiczeniami i jedzeniem, ale różnica, jeżeli chodzi o spojrzenia kobiet, była gigantyczna, gdy byłem w formie. Szczerze mówiąc jestem trochę zdziwiony, że generalnie faceci uważają, że dobra forma wcale nie sprawia, że kobiety się oglądają bardziej. Co do wyników, to nawet nie chcę gadać, bo wszyscy, co piszą w tym temacie mają naprawdę kozackie wyniki przy mnie Generalnie trochę siłownia jest zaszufladkowana jako sport siłowy, do robienia masy, a zauważyłem, że podnosi również wyniki w sportach wytrzymałościowych.
  24. Często jest tak, że ładna kobieta nie stanie się nagle brzydka po mitycznej 30. Będzie nadal atrakcyjna i dla rówieśników, i dla starszych, i nie ukrywajmy, że dla młodszych też. Tak samo mężczyzna, który był niewidoczny dla kobiet, nie stanie się nagle widoczny po mitycznej 35, jeżeli trochę poćwiczy i zbuduje stabilną sytuację zawodową. Myślę, że w tej kwestii jest wiele uproszczeń myślowych i życzeniowego stereotypowego myślenia. Jasne, jest możliwe, że ładna kobieta po 30 roku życia nagle straci na atrakcyjności, ale to już kwestia indywidualna zależna od całkowitego zaniedbania diety, aktywności fizycznej i nadużywania używek. Tak samo jak możliwe jest, że facet po 35 roku życia nagle zyska na atrakcyjności, ale jest to uwarunkowanie jego pracą, cierpliwością, dietą, ćwiczeniami i to wszystko musiałoby iść ze sobą w parze.
  25. Rozumiem Twoje doświadczenia. Ja mam natomiast zupełnie inne. Jak sobie teraz "przelecę" w głowie, kto był w podstawówce bardzo dobrym uczniem, to powiem, że byłem w całkiem mocnej klasie. Na tyle mocnej, że mniej więcej połowa miała bardzo dobre oceny, pozostała część była dobra, a tylko nieliczni byli bardzo słabi. Mam więc całkiem pokaźne pole do obserwacji. I tak pierwsza grupa osób- osoby najlepsze jakoś sobie radzą, ale nie tak wybitnie jak by to się mogło zapowiadać. Część z tych najlepszych osób wcale nie robi zawrotnej kariery, część z nich być może nie dokonała optymalnego wyboru kierunku studiów i zarabia wręcz słabo. Część z tych osób mimo, że byli bardzo inteligentni pracują w zwyczajnych pracach, gdzie nie są dobrze wynagradzani. Druga część to Ci dobrzy, ale nie najlepsi. Radzą sobie wcale nie gorzej niż pierwsza grupa. Wybrali zawody, które zawsze ich kręciłym niekoniecznie pokończyli studia, ale wiedzieli, czego chcą i byli w tym konsekwentni. Trzecia grupa tych słabych- ostatecznie też nie wyszła najgorzej, bo tak jak w przypadku drugiej grupy, wiedzieli czego chcą i mimo słabych ocen ukończyli studia być może uchodzące za mało perspektywiczne, ale za to zrobili to z powołaniem i z sercem albo mają jakiś fach w ręku. Tak jak sobie to analizuję na przykładzie mojej klasy, to: - po pierwsze wysokie oceny w szkole nie gwarantują jakiegoś sukcesu w życiu (chociaż może to świadczyć o pracowitości, inteligencji i w połączeniu ze świadomym wyborem może dać gigantyczny pozytywny rezultat) - ważniejsze jest chyba podjęcie świadomego wyboru ścieżki zawodowej i robienie tego, co się w życiu lubi
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.