Skocz do zawartości

Infernal Dopamine

Starszy Użytkownik
  • Postów

    421
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Infernal Dopamine

  1. A po co to coś wywozić i pieniądze tracić na paliwo ? Uśpić to na miejscu i po kłopocie.
  2. Wraca średniowieczne polowanie na czarownice. Zmieniło się tylko to, że teraz będzie polowanie na gwałcicieli, ale model działania będzie/jest zasadniczo ten sam. Aż się odechciewa tych polskich witaminek na amen.
  3. Na moje oko jest to pajęczy chad i do tego jakaś dalekowschodnia odmiana. Podobno tylko 20% pajęczych samców ma szansę na kopulację z samicą. Reszta siedzi w tej sieci całymi dniami, czeka na te jebany muchy i musi się pogodzić z rolą samców beta na pajęczym rynku matrymonialnym. Tkają cały dzień te sieci, oddają najlepsze muszki dla swojej wybranki, a wystarczy, że się pojawi taki Ahmed i zostają kopnięci w dupę. Pajęczyce gardzą polskimi pająkami i pójdą z pierwszym lepszym Ahmedem do jego sieci, żeby z nim kopulować. Całe te podręczniki od biologii powinny być napisane na nowo. Ja bym go tam ubił, bo nie wygląda na swojaka.
  4. Wyobrażcie sobie konsternację, gdy wchodzicie w desperacji do gejowskiego klubu i widzicie przystojnego, białego ( azjaci i czarni odpadają, bo są be, liczą się tylko polscy faceci) gościa. Pierwsze podejście i gość odpowiada " czekam na kogoś". No to zawrotka do wyjścia, bo tego już za wiele, żeby kosza w klubie gejowski dostać, gdy nagle słychać za plecami: hi, my name is Mokebe, and you ? Oskar, nice to meet you, Mokebe Odwracacie się i okazuje się, że Mokebe nawiązał rozmowę z adorowanym przed chwilą białasem. Pozostaje tylko wrócić do domu, włączyć pornosa i się rozpłakać.
  5. Ktoś się jeszcze łudzi, że autor wyniesie jakiekolwiek wnioski z tego co piszą mu bracia ? Jego mózg działa tak, że odrzuca wszystkie fakty, które nie pasują do jego teorii, a gromadzi tylko te, które ją potwierdzają. Też mógłbym nagrać film, w którym wszystkie laski dają mi swój nr telefonu i mógłbym dzięki temu zostać jakimś trenerem podrywu. Wystarczyłoby tak zmontować materiał, żeby pokazać te 10, które się zgodziło i wyciąć te 400( to chyba i tak dobra średnia bez kwadratowej szczęki) które odrzuciło moje zaloty. Następne kroki Anacondy w celu poprawy swojej sytuacji matrymonialnej: 1. Odpalenie pornosa, ale bez murzyńskiej wielkiej pały, coby żyłka nie pękła z zazdrości. 2. Zbieranie kolejnych materiałów, które świadczą o dominacji genetycznej ludzi z krajów afrykańskich i arabskich. 3. Rozwijanie filozofii Mokebizmu. Fajnie jakby wyszedł jakiś traktat filozoficzny w postaci książki. Może wyjdzie z tego jakiś klasyk niczym "Rozmyślania"- Marka Aureliusza, tylko że dostaniemy szereg rozprawek o idealnych wymiarach szczęki, odpowiedniej długości knagi i jej znaczeniu w życiu rozpłodowym samca. Liczę też na szczegółową analizę zachowania wszelkiej maści polskich ( i nie tylko) kurwiszonów. Musimy tu rozróżnić dwa terminy: Mokembioza- przekonania o dominacji genetycznej ludzi z krajów afrykańskich. Nieraz przeradzające się w nienawiść bądż uprzedzenia wobec osób czarnoskórych. Choroba ta może powodować, że jej nosiciel obsesyjnie myśli o długości swojego penisa ( przeważnie w negatywnym kontekście) o swoim niewłaściwym kolorze skóry i nikłych szansach na kopulację z realną samicą, która nie wycenia seksu za "200 zł za godzinkę, misiu". Mokembizm- nurt filozoficzny zajmujący się szczegółowym opisem cech osobowościowych i fizycznych samców afrykańskich. Poza tym skrupulatnie analizuje przyczyny ich sukcesu na rynku matrymonialnym. Sama długość ich knagi może być wstępem do wielu głębokich rozważań natury egzystencjalnej, ewolucyjnej i religijnej. Jeśli istnieje Bóg, to czemu afrykańskie knagi stworzyły najdłuższymi, a poskąpił nacji europejskiej ? Czyżby to był przypadek, że kosmos również jest czarny, a nie biały ? Kolejny przejaw ewolucyjnej bądż boskiej dyskryminacji ! Nie dość, że dyskryminacja genetyczna, to i kosmologiczna. Mam nadzieje, że filozofia Mokebizmu odniesie ogromny sukces. Taki jak np jakiś stoicyzm albo buddyzm.
  6. Nie jesteśmy wcale na straconej pozycji, bo każdy z nas może mieć wielką, czarną pałę.
  7. Chodzi ci o model, w którym małża rucha się z kim chce, ale macie wspólne konto w banku i gromadkę dzieci, więc udajecie przed nimi, że jesteście kochającym się małżeństwem, aby zapewnić im spokojne dorastanie bez żadnych dram rozwodowych i harmonogramu spotkań typu " pięć dni u mamusi i weekend u tatusia" ? Przecież to się nie może sprawdzić, bo mężczyżni są w dużo większym stopniu predysponowani do monogamii niż kobiety, które mają silnie poligamiczną naturę z powodu swojej biologicznej misji. Poza tym trzeba uwzględnić to, że natura uczyniła nas nie tyle rozwiązłymi, co zaborczymi i zazdrosnymi. Mi się jakoś nie uśmiecha wizja takiego małżeństwa, gdzie małża popuszcza szpary sąsiadowi, a póżniej leżymy we wspólnym łożu i ustalamy " kto zawiezie Wojtusia do szkoły". Mnie tam chuj obchodzi ten gatunek i jego przyszłość. Wcześniej czy póżniej wyginiemy w wyniku jakiejś katastrofy naturalnej. Wielkie wymieranie gatunków miało miejsce przed nami, a trzeba pamiętać, że były to gatunki o wiele dłuższej historii niż nasza. Przywali w ziemie jakiś meteoryt i będzie po ptokach. Ale pewnie się mylę, bo największym zagrożeniem dla ludzkości jest sama ludzkość i jej głupota. Albo się wykończymy w wyniku jakieś wojny nuklearnej, albo będzie to powolny proces, który właśnie ma swój początek w obecnym spierdoleniu cywilizacyjnym. Czy przetrwamy jako gatunek jeszcze tysiąc lat, czy miliard, a jaka to różnica ? Być może w kosmosie jest wiele różnych cywilizacji, które wymierają właśnie w tym momencie z różnych przyczyn i być może było wiele przed nami, które zakończyło swoje istnienie. Mówię tu o tych, które też były obdarzone bardziej złożoną świadomością swojego istnienia i które też chciały podbić kosmos, a życie zweryfikowało ich plany. Jesteśmy jako gatunek małą częścią większego procesu, a ego mamy tak wyjebane w kosmos, jakbyśmy byli jakąś jego najważniejszą częścią. Ta cała wyjątkowość jest tylko iluzją umysłu, który stworzył zaawansowaną technologicznie cywilizację, jak i również był ( i gdzieniegdzie cały czas jest) twórcą wszelkiego barbarzyństwa. Zresztą umysł to fascynujący temat, bo to niesamowite jak w takiej maszynerii może się tworzyć tak wiele logicznych procesów i jednocześnie kompletnie durnych i debilnych pomysłów. Konkludując- chuj z nami. Nie ma głupszego gatunku od nas... no chyba że wspomniane w jednym wątku defliny, które wsadzają sobie nosy w odbyt i penetrują się analnie. Poza tym tworzą gejowskie gangi ( kurwa, przecież to świetny materiał na jakąś grubą, Netflixową produkcję) i gwałcą zbiorowo porwane samice. Ja tam się rozmnażał nie będę, bo i po co. Chyba że będą już te drukarki 3D albo bioreaktory hodujące dzieci na zamówienie. Wtedy może sobie zamówię jakiś model " Giga-Chad-2083A" i będziemy razem wspólnie z synkiem prowadzić długie polaków rozmowy przy piwku, przy których będziemy sobie rozmawiać o podbojach biologicznych i androidowych laseczek. Kto wie, co przyniesie przyszłość. Może bioinżynieria uczyni możliwym posiadanie dzieciaka bez potrzeby posiadania dostępu do małżowego otworu i zawarcia samobójczej umowy cywilno-prawnej ? Daj nam Boże taki świat !
  8. Podziwiam. U mnie po takiej dawce skończyłoby się zespołem stresu pourazowego. Jest tak, bo mentalność dalej jest jaskiniowa. tylko że w bardziej rozwiniętym, technologicznym świecie. Ludzi, którzy ten program oglądają ( i tych, którzy go wymyślili) powinno się uśpić. No ale wtedy Wielka Brytolia musiałaby zniknąć z mapy, bo straciłaby 3/4 ludności. Nie było by komu konsumować marketowej paszy, tyrać po fabrykach i oglądać takich zjebanych tworów, które mogły się zrodzić tylko w głowie jakiegoś zbydlęconego odpadu, którego miejsce jest w zakładzie psychiatrycznym albo cyrku, a nie wśród normalnych ludzi. P.S Kurwa, ale te brytolki to paskudy. Mogłyby odpuścić trzy wieczory z Netflixem w tygodniu i wyjść pobiegać albo przejść się na siłownie.
  9. Masz odpowiedż na swoje pytanie. Tylko następnym razem nie trzymaj tych słów na końcu języka, bo matka twojej dziewczyny też tego nie zrobiła.
  10. Zapomnieliście o jednej z bardziej znanych marek perfum.
  11. Prawdziwy facet pachnie potem, koniem i tytoniem.
  12. Ich rozwód świetnie obrazuje sposoby zarabiania pieniędzy przez kobietę i mężczyznę. Bill dorobił się, bo stworzył coś, co zrewolucjonizowało branże informatyczną. Poza tym zna się na biznesie. Melina dorobi się na rozwodzie. Klasyk. Facet dorobił się, bo ma umiejętności zawodowe, które mu na to pozwoliły. Małża z kolei dorobiła się na grabieży jego majątku przez durny system prawny, który faworyzuje kobiety. W przypadku Billa nie jest to jakaś wielka strata. Facet jest obrzydliwie bogaty, a po rozwodzie będzie uboższy o te kilkanaście miliardów dolarów, ale dalej będzie obrzydliwie bogaty. Gorzej mają ci, którym małża odbiera majątek, który gromadzili przez całe życie i mogą przez to popaść w ruinę finansową. Już od dzieciaka nasi ojcowie powinni nas uczyć o intercyzach i podziale majątku, ale w pantoflarskim społeczeństwie jest to niemożliwe. Jak mają uczyć czegoś, o czym sami nie wiedzą albo z czego sami nie mają odwagi skorzystać. Prawda jest taka, że dostęp do cipki powinien kosztować określoną kwotę, a wszystko powyżej powinno być kwitowane " pakuj manatki, bo przeceniłaś swoją wartość". A tymczasem znoszą teksty typu " bo za mało zarabiasz, bo ja chce takie a takie wakacje, a Edyta dostała od męża..." itd. Może to kontrowersyjna teza, ale uważam że to mężyżczyżni zepsuli rynek matrymonialny, a nie kobiety. Są winni przez swoje białorycerstwo, nadskakiwanie kobietom i pokrywanie wszystkich rachunków. To nie natura kobiet się zmieniła. Zmieniło się podejście i sposoby radzenia sobie z nią przez mężczyzn. Kobiety taką mają naturę i innej mieć nie będą. Wąż zawsze będzie wężem, choćby się szczekać nauczył. Wracają jeszcze do Billa. Być może jest tak, że on też ma już dość życia z tą filantropką za jego szmal. Gdyby to było jednostronne postanowienie, to może Bill ze swoją władzą mógłby sprawić, że Melinda by się nie tak schyliła pod prysznicem po mydło i rozwód miałby miejsce, ale z powodu śmierci małży. Bill pewnie sobie przekalkulował " te kilkanaście miliardów w moment odrobię, dzieci będą miały matkę, a mi ona i tak na chuj potrzebna... może pora na jakąś młodą dupeczkę ? " Nie wiadomo, co on tam sobie myśli, ale pewne jest raczej to, że też już ma wyjebane na ten związek. Gdyby tylko internet istniał wcześniej... gdyby Bill trafił wtedy na forum braciasamcy... gdyby uzbrojony w tą wiedzę spotkał na parkingu te całą Melilnde toby ją obrócił raz czy dwa i powiedział " słuchaj, na rynku jest wiele takich jak ty, możesz żyć wygodnie za mój hajs, ale podpisujesz intercyzę, bo muszę się zabezpieczyć na wypadek, gdyby ci się odwidziało i chciałabyś uciec z jakimś Mokebe". Mimo wszystko jakoś mi go specjalnie nie szkoda, bo mnie zachęca do szczepienia jakimś dziadostwem na jakiegoś tam śmiesznego wirusa i jeszcze namawia do wpierdalania mięsa z bioreaktora hodowanego z komórek zwierzęcych, a na deser jakiegoś banana, przy którym majstrowano bardziej niż MAOwiecki przy naszym systemie podatkowym. Jedno i drugie siebie warte.
  13. Nic dodać, nic ując. Matthew Syed- Metoda czarnej skrzynki. Zaskakująca prawda o nauce na błędach. Polecam wszystkim te książkę, bo zgłębia temat systemowej nieomylności, która niesie wiele zagrożeń w biznesie, służbie zdrowia i wymiarze sprawiedliwości. Można się za głowę złapać podczas lektury. Znajdziemy wyjaśnienie wysokiej śmiertelności w USA spowodowanej błędami lekarzy ( to trzecia najczęstsza przyczyna zgonu po chorobach sercach i nowotworach) których można było spokojnie uniknąć, gdyby tylko branża medyczna przejęła wzorce z branży lotniczej. W dodatku są poruszone przypadki niewinnych skazanych i patologiczna nieumiejętności przyznania się do błędu ludzi, którzy są częścią aparatu sprawiedliwości. Jeszcze z opisu książki: Świetna literatura, a nie jakieś coachingowy bełkot, który obiecuje zmianę naszego życia w tydzień. Jestem w trakcie lektury i jest to jedna z lepszych książek w temacie wspomnianej nieomylności i potrzeby tuszowania swoich błędów. Jest to dogłębny opis kulturowego programu, który stygmatyzuje błędy, a nie zauważa, że każdy sukces jest na nich zbudowany. Od małego jesteśmy karceni za błędy i tracimy masę cennych informacji jakie one niosą. W nich jest ukryty skarb w postaci lepszego zrozumienia siebie i otaczającej nas rzeczywistości, ale ciężko dojść do takiego wniosku, gdy ma się głęboko zakorzeniony lęk przed porażką. Jak się tuszuje swoje błędy przed innymi to jeszcze pół biedy. Gorzej jest wtedy, gdy człowiek sam przed sobą racjonalizuje swoje niepowodzenia, a często nawet ( o czym jest we wspomnianej lekturze) tak reinterpretuje fakty, że porażka nagle zamienia się w sukces albo w winę kogoś innego. Po co tracić czas i energię na próbach zostania kimś, kim się nigdy nie będzie ? Mówię to jako wieloletni mitoman, zakompleksiony i niedowartościowany człowiek. Sam kiedyś wymyślałem niestworzone historie, żeby zdobyć uznanie innych ludzi i mi się to udało. Problem był w tym, że nie uczyniło mnie to szczęśliwszym. Szczęśliwszym uczyniło mnie odrzucenie tego ciężaru bycia podziwianym i doskonałym. Jak zacząłem mówić szczerze o swoim życiu i swoich niepowodzeniach to poczułem się naprawdę wolny. Ludzie nie zdają sobie sprawy z podstawowych faktów: 1. Media głównego nurtu ( czym tak ścieku, jak kto woli) i społecznościowe sprzedają wizerunek celebrytów, a nie prawdę o ich życiu. Wizerunek to jest taki sam produkt jak szampon do włosów albo samochód. Każdy produkt musi być reklamowany tak, żeby uwypuklić jego zalety i ukryć wady. Czym inny jest sytuacja, gdy ktoś rozumie tą grę i zarabia na tym pieniądze, a czym innym jest sytuacja, gdy ktoś chce naśladować taką osobę, kiedy nie zdaje sobie sprawy, że wizerunek to tylko opakowanie, a nie zawartość. Próba stania się realnie kimś takim jest niemożliwa i to rodzi frustrację. Nie jest możliwa, bo i ten celebryta nie jest kimś takim, tylko sprzedaję pewną iluzję bycia kimś, kim nie jest, a kim banda naiwniaków chce się stać. 2. Efekt wiecznie podnoszonej poprzeczki. Ten temat akurat każdy z nas zna od podszewki. Zarabiasz 4 tys, to się dowiedz od Małży, że Edek zarabia 5. Jak zaczniesz zarabiać 10 tys to się zaraz okaże, że brat Edka zarabia 11. Smutna prawda jest taka, że nawet rekordziści świata mają swój limit, którego nie przeskoczą. Albo kiedyś powiemy sobie dość, albo zrobi to za nas nasz organizm. 3. System oparty na stygmatyzacji błędów. Podkreślanie dzieciom w zeszytach błędów czerwonym długopisem, gadki typu "dostałeś 4, a mogłeś dostać piątkę". Potem już człowiek ma wprogramowany głos wewnętrznego rodzica ( albo nauczyciela i innego " niezadowolonego dorosłego"), który karci, wymaga i nie potrafi docenić. Ja już mam to wszystko głęboko w dupie. Czuje wewnątrz jakąś dziką euforię, gdy mówię na głos w towarzystwie, że tego nie umiem, do tego się nie nadaje, na ten temat nic nie wiem, na to mnie nie stać. To nie jest związane z samobiczowaniem się, bo i nauczyłem się siebie chwalić i na zewnątrz, i wewnątrz. Po prostu mówię szczerą prawdę, bo czuje się wtedy wolny. Nie polecam tej strategii na rozmowie kwalifikacyjnej 😉
  14. Bania na łyso i trening na masę. Masz chyba za dużo wolnego czasu, skoro tak siedzisz i rozmyślasz. Taka jest ich biologia i trzeba się z tym pogodzić. Trochę cię poboli i póżniej przejdzie. Musisz też pamiętać o tym, że każda samica ma ograniczony termin ważności do spożycia ( i pożycia 😉) przez co musi automatycznie przeskoczyć na nową gałąż, żeby spełnić swój biologiczno-ewolucyjny obowiązek wobec matki natury i ku chwale naszego gatunku, który dzięki jej poświęceniu będzie mógł dalej istnieć. Ciesz się, że to nie ciebie złapała na bombelka. Czyżby to była ta mityczna myszka inna niż wszystkie ? W każdym razie powodzenia. I w relacji, i w prokreacji.
  15. Wykupiłem kiedyś dostęp na miesiąc do tego chujflixa i były to najgorzej wydane 4 dychy w moim życiu. Niby duży wybór, ale większość to totalne badziewie i syf, który ma się ochotę wyłączyć po dwóch minutach ( a to i tak dużo przy niektórych produkcjach chujflixa) bo to są po prostu taśmowo produkowane popłuczyny dla pseudointelektualistów i wyzwolonych seksulanie Julek. Weżmy taki Dark. Większego chujostwa ( chciałbym łagodniej to coś określić, ale się nie da) w życiu nie widziałem, a trochę seriali oglądałem. Ujęcia jakby kręcił je gość, który pierwszy raz stanął przy kamerze. Zamiast tej muzyki wolałbym już słuchać jęczącego Janusza z zatwardzeniem po żarciu w wietnamskiej budzie, który cierpi katusze na dworcowym kiblu. Sama fabuła jest jakąś wielką plątanina bez ładu i składu. Ciągle ktoś się przenosi w czasie i to jedyne co się dzieje na ekranie. Jest jakiś czarny charakter, ale chuj wie kim on jest i po co w ogóle istnieje. Liczyłem, że podczas ostatniego odcinka dojdzie do jakiegoś logicznego połączenia wszystkich wątków i ich wyjaśnienia, a tu tymczasem powstał jeszcze większy burdel i zamęt, w którym największy tytan intelektu by się nie połapał. W sumie ciężko znależć jakikolwiek sens w tym scenariuszu pisanym zapewne podczas narkotykowego haju. Scenarzysta po połowie napisanego scenariusza wytrzeżwiał, ale pewnie doszedł do wniosku " szkoda to wyjebać, od nowa mi się nie chce pisać" i jakoś dalej brnął w ten bezsens. HBO za to ma parę perełek, które przewyższają o parę pięter produkcję chujflixa. Czarnobyl, Rodzina Soprano, Zakazane Imperium, Tabu, Gra o Tron, Kompania Braci. Też im się zdarzają wpadki, ale jest przynajmniej co obejrzeć. Z chujflixa jedynie MindHunter możliwy, ale podobno w drugim sezonie zaczynają się jakieś trans wątki, więc sobie darowałem. Wiedzmiń, wiadomo, profanacja. Lepszy niż ta polska pseudoprodukcja, ale to akurat żaden sukces zrobić coś lepszego od tego "dzieła" polskiej kinematografii Jakbym miał dzieciaka, to już bym wolał ( jeśli byłby to chłopak) przyłapać go na oglądaniu pornolna, gdzie gość po podwiezieniu seksownej autostopowiczki prosi ją o wsadzenie mu specjalnego gatunku( chciałem napisać łososia, ale taki gatunek pewnie trochę kosztuję, więc jest to raczej zabawa dla szejków) kasztana w dupę. Wtedy bym pomyślał " jeszcze jest dla niego nadzieja". Za to po przyłapaniu go na oglądaniu Sexify... straciłbym chyba wszelką nadzieję.
  16. Dzisiaj będę grał w grę. Konkretnie w Black Mirror. To pierwsza gra od studia THQ Nordic ( czekam na ich remake Gothica) w którą przyjdzie mi grać. Jak już skończę trylogię to biorę się za Mass Effect 3. Dwie pierwsze części były naprawdę dobre ( chociaż w jedynkę grało mi się nieco lepiej) także pozostaję dokończyć serię i ostatecznie rozprawić się ze Żniwiarzami.
  17. Pamiętam jak za dzieciaka bałem się gothicowej nocy. Specjalnie położyłem się spać przed odwiedzeniem górniczej doliny w NK i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że panuje tam noc. Zlękniony rozkminiałem, żeby przeczekać aż zrobi się jasno, ale ciekawość wzięła górę i ruszyłem do przodu. Jakoś udało mi się dotrzeć do zamku i nagle z mroku wyłoniła się chmara orków. Przestraszony, z sercem, które o mało nie wyskoczyło z klatki piersiowej, wyłączyłem grę i potem bałem się tam wrócić xD Co do zalet pierwszej części: - Klimatyczny, wrogi i tajemniczy świat, w którym egzystencja jest ciągłą walką o przetrwanie. - Stopniowa progresja i chęć awansu w tej zdegenerowanej strukturze społecznej. Pamiętaj jak cieszyła coraz większa siła zadawanych obrażeń i walka o większą niezależność w świecie, w którym większość tobą gardzi i jest skupiona na poprawię swojego bytu za wszelką cenę. - Wrażenie żywego świata, w którym postaci o każdej porze dnia i nocy mają swoje zajęcia. Za dnia rozmowy, handel i kombinowanie. Wieczorem wspólna biesiada przy ognisku przy kojącej melodii wydobywającej się z lutni i palenie bagiennego ziela. - Świetny dubbing ( przynajmniej w polskiej wersji) i naprawdę dobrze napisane dialogi z kapitalnym i typowo gothicowym poczuciu humoru, który zostawił w pamięci graczy parę kultowych tekstów. - Wiele ciekawych drugo i trzecio planowych postaci. - Klimatyczne lokacje, które nadal cieszą oko. Grafika może i jest archaiczna, ale gra nadal jest całkiem przyjemna od strony wizualnej. Z wad: - Dwa pierwsze rozdziały były super, ale potem gra się staje strasznie liniowa. Brak jakichś pobocznych questów, które mogłyby na chwilę oderwać od głównego wątku albo go trochę urozmaicić. Za pierwszy razem to tak nie przeszkadza, bo główna fabuła jest mocno angażująca i świetnie można się bawić pchając ją do przodu, ale przy kolejnych podejściach do gry staje się to bardziej odczuwalne. - System walki mógłby być bardziej dopracowany. W tamtych latach ten element nie przeszkadzał, ale dzisiaj mógłby szybko znużyć. - Widać, że gra jest niedopracowana i Piranie mogliby zrobić znacznie więcej, ale zabrakło czasu na wdrożenie wszystkich pomysłów, które mogłyby dodać dużo ciekawej zawartości i bardziej wypełnić świat górniczej doliny. Co do zalet drugiej części ( piszę tu o NK, bo w podstawkę bez dodatku nigdy nie grałem): - Piękny świat, który aż chce się eksplorować. Większy od tego z pierwszej części i bardziej wypełniony. Ciągle można było znależć w nim coś ciekawego- a to jakąś jaskinię, bandycką watahę, kryptę nieumarłych, ukrytych lokatorów w miastowych kanałach albo inne ciekawe miejsca. - Również pojawiło się wiele charakterystycznych postaci, które zapadały w pamięć. U wielu ludzi na hasło pirat pojawia się w głowie Jack Sparrow. U mnie pojawiłby się Greg ze swoim słynnym " stój, śmieciu ! ", kiedy wybiłem deszczem ognia obóz bandytów u Dextera i musiałem przed uciekać, bo najwidoczniej uznał, że jego też chciałem sprzątnąć xD - Zdecydowanie lepszy system walki, który do dzisiaj sprawia wiele frajdy. - Więcej questów pobocznych, chociaż nadal pierwsze rozdziały oferują więcej od pozostałych. Ogromnym plusem jest dodany wątek Jarkendaru, który był dla mnie jedną z lepszych przygód w świecie gier. Nie zapomnę tej atmosfery w obozie bandytów na bagnach. Jedna z bardziej angażujących i mrocznych historii ze świetnie odwzorowanym dusznym klimatem tamtego miejsca. - Znacznie lepiej zbalansowany rozwój postaci. To jedna z tych gier, które sporo wymagają od gracza, ale z drugiej strony nie czynią rozgrywki absurdalnie ciężką, co miało miejsce w niektórych modach tworzonych przez fanów serii. Ubijanie topielca przez pół godziny w takim Returningu to jakaś parodia i debilizm do potęgi entej. W oryginalnej wersji poziom trudności jest idealny. Z wad: - Od początku wiadomo z czym przyjdzie nam się zmierzyć. Xardas wykłada karty na stół od razu na początku gry przez co brakuje tej aury tajemniczości, która towarzyszy nam w G1. - Sam dwór Irodarth jest całkiem spoko i jest całkiem udaną lokacją, ale końcowy boss mógł zostać znacznie lepiej przemyślany. Tak samo zresztą z poprzednimi smokami, które w popkulturze stają się strasznie oklepanym motywem. Tragedii nie ma, ale jakiś niedosyt jest. O trzeciej części się nie wypowiem, bo nie dałem rady jej dokończyć. Dla mnie najsłabsza z całej serii, chociaż na pewno o wiele lepsza od Zmierzchu Bugów. Kto zagrał w ten dodatek, ten nigdy w życiu już nie pójdzie do cyrku, bo mu wystarczy na całe życie. Za to dwie pierwsze części to absolutne klasyki, do których fajnie czasem wrócić. Z modów mogę polecić Odyseje. Niedawno miała miejsce premiera spolszczonej wersji z niemieckim dubbingiem. Ponad 200 h gry, parę poziomów trudności, całkowicie nowa przygoda, wiele nowych lokacji w tym te z G3 przeniesione na silnik z G2. Jest to ogromny mod, w którym jest naprawdę wiele do roboty i który jest znacznie lepszy od Returninga. Warto dodać, że to nie jest żaden dodatek do NK i nie gramy Bezimiennym. Trochę w konstrukcji przypomina G3, ale jest znacznie więcej ciekawych questów, które nie są do bólu powtarzalne.
  18. Mój ojciec do 35 roku życia zapieprzał po fabrykach za grosze i żył z matką pod jednym dachem. Chyba jakiś rekord pobił, bo w zawodówce 10 lat siedział. W końcu rzucił robotę na etacie w pizdu i zajął się drobnym handlem po bazarach. Pracował, odkładał kasę, potem inwestował w towar i po paru latach otworzył dwa sklepy. Nie dorobił się nie wiadomo jakiego majątku, milionerem nie został, ale założył rodzinę, kupił mieszkanie za gotówkę, działkę, samochód, odłożył kasę na przyszłość, trochę sobie pozwiedzał, pracuje na swoich warunkach. Gdyby tak w wieku tych 35 lat stwierdził " ale jestem przegrywem, nic mnie już w życiu ciekawego nie czeka, tylko do końca życia ta sama bida" toby tak właśnie było. Po prostu zaczął działać, a nie analizować w kółko swoje kiepskie położenie. Gdybym nie znał twojego wieku, to bym pomyślał, że ten post napisał jakiś przegrany 40-latek, a nie gość w moim wieku. Uwierz mi, że ja też wiele lat przespałem, chociaż miałem dobre perspektywy. Może nie pochodziłem z bogatej rodziny, ale rodzice odkładali kasę i inwestowali w moją edukację. Chodziłem do prywatnych szkół dla młodzieży z dobrych domów, ale z każdej mnie wyrzucali. Ćpanie, pijaństwo, wagarowanie. Raz tak się zrobiłem, że spałem nawalony w krzakach za szkołą i jakimś cudem nikt się tam na mnie nie napatoczył, a mogło się to jakimś kuratorem skończyć. Do tego dołożyły się zaburzenia lękowo-depresyjne i życie na antydepresantach. W dodatku ciągłe myśli o samobójstwie. Teraz pomału nadrabiam. Ty patrzysz na problem jak ktoś, kto chce zbudować bolid formuły 1. Jak sobie o tym pomyślisz to ogarnia cię przerażenie, że jak masz taką konstrukcję zbudować. Inaczej ma się sprawa wtedy, gdy zaczniesz od podstaw. Jutro kupie takie śrubki, kupie taką cześć, potem zmontuje ten fragment. I tak kawałek po kawałku coś z tego powstanie. Przy takim podejściu nie ma przerażenia, tylko jest pragmatyczne działanie krok po kroku, wyznaczanie małych celów. Jesteś bystrym gościem i masz chęć do pracy, a to już naprawdę dużo. Kryzysy są potrzebne, bo oznaczają, że ci zależy. Najgorsza jest kompletna apatia i odrętwienie, a miałem okres, że tak się właśnie czułem. Kompletna obojętność wobec swojego życia. To był okres, w którym w ogóle się nie bałem śmierci, a wręcz myśl o niej wywoływała radość. To jest najgorsze gówno, a nie kryzys, który przeżywasz. Nie chodzi mi o licytowanie się o to, kto ma gorzej, bo każdy przeżywa pewne rzeczy na swój sposób. Chodzi o to, że na tym kryzysie możesz coś zbudować, być może jakąś motywację i chęć do działania. W dupie to są osoby z zaburzeniami psychicznymi lub fizycznymi, które uniemożliwiają samodzielne działanie i samodzielne życie. Jest trochę takich osób w młodym wieku. Są też osoby, które straciły 20-30 lat życia przez nałóg i życie w ogłupieniu. Ty masz jeszcze duże pole manewru i wiele perspektyw przed sobą. Mi takie kryzys pomogły wyjść na prostą. Dużo rzeczy sobie przewartościowałem, bo przez całe dorosłe życie żyłem w izolacji. Nie chodziłem na imprezy, nie miałem dziewczyny, zawiodłem oczekiwania rodziców. Ciągła samotność i brak jakichkolwiek znajomych. Naprawdę przez ten okres polubiłem siebie i nauczyłem się czerpać z życia pełnymi garściami. Nadal jest dużo do naprawy, ale i dużo mniej niż przedtem. Czasem sobie myślę, że nie ma większej miłości od miłości do samego siebie. Rodzice kochają, ale nie zawsze jest to miłość bezwarunkowa. Kobiety kochają, ale nigdy bezwarunkowo i przeważnie okresowo. Za to miłość własna może taka być. Pokochałem się podczas największego kryzysu i największego dna jakie osiągnąłem, która kobieta by mogło to samo poczuć wobec mnie podczas takiej sytuacji życiowej ? Chyba jakaś wyjątkowej jakości himalajka. Poza tym nie bierz życia na poważnie, bo to wszystko się kiedyś skończy. Na samym końcu wszyscy jesteśmy przegrani, bo wszystkich czeka śmierć. Za parę miliardów skończy się paliwo jądrowe w Słońcu i zniknie cały układ słoneczny łącznie z naszą planetą. Za kolejne 2 miliardy lat sąsiednia galaktyka Andromedy uderzy w naszą i znów dojdzie do wielkiej apokalipsy. Na samym końcu wszelką materię we wszechświecie prawdopodobnie czeka śmierć cieplna. Jesteśmy tylko i wyłącznie zbiorem cząstek, które jakimś cudem zyskały świadomość na jakiejś małej planecie wielkości ziarnka piasku. Lepiej podejść do wszystkiego na luzie, bo samo życia to jedno wielkie szaleństwo i coś niebywale krótkiego. Działaj i nie czekaj, bo inaczej za kolejne 10 lat znowu sobie powiesz " mogłem zacząć coś robić w wieku 27 lat, a teraz to już za póżno".
  19. Przecież polska wikipedia ( przynajmniej w przypadku opisu telegonii) bazuje właśnie na zagranicznych żródłach. Abstrahując od wyników badań, to jednak jakoś nie widzi mi się płodzenie potomstwa z kobietą, która miała wielu partnerów. Są dwie przyczyny: 1. Wyższe ryzyko zdrady w przyszłości. Nie wierzę w te słynne " wyszalała się za młodu, więc potem będzie wierna". Może statystycznie ma to czasem miejsce, jednak wydaje mi się, że taki mechanizm występuje rzadko. Przeważnie tacy ludzie mają potrzebę zmieniania partnerów seksualnych i nie zmienia się to z wiekiem. Chyba że to już naprawdę póżna starość i spadek libido przez co seks schodzi na dalszy plan. 2. Druga przyczyna jest powiązana z pierwszą. Jest to przesłanka, która mówi, że kobieta nie wykształciła umiejętności budowania długotrwałych relacji z partnerem. Poprzez seks z wieloma partnerami ciężko się tego nauczyć, a wręcz wyrabia to w człowieku pewne nawyki, których ciężko się póżniej pozbyć. Takie relacje mogą być ok, gdy są nastawione na parę upojnych nocy, a nie na spędzenie razem reszty życia i spłodzenie potomstwa. Wiadomym jest, że wielu mężyczyzn nie przeraża seks z kobietą z dużym przebiegiem, ale tylko wtedy, gdy jest to przygodny seks. Inaczej ma się sprawa ze spłodzeniem bąbelka. Jakoś tak nas matka natura zaprogramowała, że jesteśmy zaborczy i raczej nie marzy nam się księżniczka z bajkowego zamku, którą zaliczyli wszyscy- król, cała służba i stajenny na końcu. Chyba że dla kogoś pocieszeniem jest to, że dziecko nie będzie miało genów Mokebe po puszczaniu się na prawo i lewo. Każdy ma do tego prawo. Róbta, co chceta, jak mawiał klasyk.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.