Skocz do zawartości

Throgg

Starszy Użytkownik
  • Postów

    970
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1
  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Throgg

  1. Afera ze świerszczami, jest obecnie chyba najbardziej bełkotliwa ze wszystkich ostatnich medialnych wrzaw, bo pomieszanie z poplątaniem treści występuje zarówno w źródłach pierwotnych, jak i wtórnych, czyli rozwijającymi temat, poza głównymi ośrodkami wiadomości. Poczynając od źródeł pierwotnych, to za bardzo nie rozumiem jak taki produkt, jak mąka ze świerszczy, będąca docelowo substytutem mąki ziarnistej, ma się przyczynić do zmniejszenia spożycia mięsa. No chyba, że się rozbija o to, że stanowiłaby źródło uzupełnienia dziennego spożycia białka, które dotychczas człowiek dostarczał sobie z produktów zwierzęcych. Problem polega jednak na tym, że mąka ze świerszczy nie ma żadnego zastosowania kulinarnego poza byciem zagęszczaczem - nie da się jej piec, ani wykorzystać w żaden inny sposób. Jeśli więc się komuś marzy chleb z 100% mąki świerszczatki, to się srogo zawiedzie, bo w wypiekach może ona stanowić jedynie wypełniacz, a i to niezbyt objętościowy, ponieważ mąka świerszczatka, ,,mąką" jest tylko z nazwy i w ogóle nie ma właściwości chemiczno-fizycznych, jak ta z ziaren lub z ziemniaków. Możecie więc też zapomnieć o budyniu lub kisielu ze świerszczy, bo tutaj też nieodzowna będzie mąka ziemniaczana. Nie mówię tu już nawet o szeregu innych źródeł białek zwierzęcych, jak jaja czy nabiał, bo w ich przypadku mąka świerszczatka nie może być nawet substytutem. Futurolodzy wszelkiej maści, powinni więc zastanowić się w jakiej formie ludzkość miałaby mąkę świerszczatkę powszechnie i na masową skalę spożywać - oczywiście w warunkach gospodarki wolnorynkowej. Bo pozostając przy kwestii wolnego rynku, z ciekawości sprawdziłem sobie, ile taka mąka kosztuje - wychodzi około dwie stówy za kilogram. Trzeba więc brać poprawkę, że jak ktoś pisze o tym, że produkcja mąki świerszczatki jest ,,tańsza", tzn., że jest tańsza, ale w emisji CO2, no bo rzeczywiście świerszcze nie pierdzą i ciężko ten fakt kwestionować, jak również wywodzony na jego podstawie wniosek o niskiej emisyjności tej hodowli. Jednakże jeśli chodzi o bardziej merkantylne podejście pojęcia ,,drogo/tanio", to mąka świerszczatka jest obecnie droga w chuj. Oczywiście, prawo popytu i podaży może tutaj jeszcze zdziałać cuda i gdy tylko wielkorolni chłopi przestawią swoje dotychczasowe fermy drobiu i bydła na hodowle świerszczy, a wiejski krajobraz utonie w jednostajnej muzyce tych owadów, mąka świerszczatka stanie się tania jak szczaw i każdy będzie mógł się w nią zaopatrzyć w takie ilości, ile będzie potrzebował i przy tym nie zbiednieje. To o podaży. Bo jeśli chodzi o popyt, to nawet nie będąc ekspertem z badania rynku, można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że mąka ze świerszczy nie będzie komercyjnym przebojem delikatesów i sieci dyskontów. A nawet nie założyć, a wręcz stwierdzić, bo produkty spożywcze z robaków w Polsce można legalnie kupić już od kliku lat. Zszokowani? No ja też, bo sobie zrobiłem mały research. No i w tym miejscu przechodząc do źródeł wtórnych, to trzeba zacząć w ogóle od tego, że KE w rzeczywistości na żaden plan nie wpadło - KE literalnie wydało tylko zgodę dla jednego producenta, a mianowicie Cricket One LTD, na wprowadzenie mąki świerszczatki w produktach spożywczych na rynek europejski, ale ta zgoda dotyczy tylko Cricket One LTD, które samo wystąpiło do KE z takim wnioskiem. Ktoś błyskotliwy, mógłby zadać pytanie, dlaczego jakaś firma wystąpiła do KE o zgodę na wprowadzenie produktów zawierających mąkę świerszczatkę na rynek europejski, podczas gdy w Polsce, samą taką mąkę można już było kupić już znacznie wcześniej. Ano dlatego, że Cricket One LTD, to firma WIETNAMSKA. Chociaż nie jest to wyłączny powód, dlaczego wystąpili z tym wnioskiem do KE, bo decydowały o tym przede wszystkim dużo nudniejsze kwestie prawne, których nie chce mi się wyjaśniać, aczkolwiek sygnalizuję, że jestem szerzej w temacie zorientowany, na wypadek gdyby ktoś chciał mi zarzucić powierzchowność w ustalaniu faktów. Niemniej jednak, przygody mąki świerszczatki w przekazie medialnym i publicystyce, to kolejna kopalnia beki i przykład postępującego zidiocenia społeczeństwa.
  2. Już sam fakt, że w sprawie w której ofiarę obdarto ze skóry, jednym z podejrzanych jest herpetolog, zakrawa na kształt dość makabrycznej groteski. Koleś, który jest specjalistą od węży (które - notabene - zrzucają skórę), zamieszany jest w morderstwo, gdzie ofiarę tej skóry właśnie pozbawiono.Może to czysty przypadek, ale symbolizm tych postaci, jest wręcz jak wyjęty z kart jakiegoś psychologicznego thrillera.
  3. Nie znam tej sprawy, ale już po tym krótkim streszczeniu, postać Leszka jawi się jako główny sprawca, choć tak przerysowana, że aż nieprawdopodobna.
  4. Gwoli ścisłości, powyższy fragment Listu do Koryntian nie jest bynajmniej apoteozą bycia stąpającym twardo po ziemi skurwielem, tylko właśnie krytyczną refleksją nad wyzbywaniem się dziecięcych odruchów, co bardziej oddala od zrozumienia Boga, niż do niego przybliża. Pełen fragment bowiem brzmi: 9. For we know in part and we prophesy in part, 10. but when completeness comes, what is in part disappears. 11. When I was a child, I talked like a child, I thought like a child, I reasoned like a child. When I became a man, I put the ways of childhood behind me. 12. For now we see only a reflection as in a mirror; then we shall see face to face. Now I know in part; then I shall know fully, even as I am fully known.
  5. To ja wiem, ale w poprzednim wpisie miałem na myśli nasze polskie podwórko.
  6. I właśnie dlatego, że przyniosłaby więcej plusów po stronie konsumentów, niż samej branży, to jeszcze długo nie będzie legalizowana. Kurwa, ksiądz i polityk, to jest ta sama paczka, więc nie będą sobie nawzajem bruździć w interesach.
  7. Przeczytaj dokładnie interpretacje urzędu - tam jest dokładnie mowa o otrzymywaniu korzyści majątkowych za konkretne materiały lub nawet przedmioty fizyczne, a nie szeroko pojętą ,,twórczość internetową", która niosła by za sobą jakąkolwiek wartość intelektualną, rozrywkową, edukacyjną czy kulturową. Urząd dyplomatycznie wytłumaczył typiarze, że ta dostaje hajs za materiały pornograficzne, które można opodatkować, pomimo tego, że ta się zarzeka, że to nie jest pornografia. Piję więc do tego, że z kolei brnięcie w tłumaczenia, że laska w ten sposób się prostytuuje, też nie miałby racji bytu, z uwagi na to co podniosłem w poprzednim poście. W teorii - tak. Przy czym oczywiście działałoby to w obie strony i np. za brak zapłaty, albo hasło ,,fakturę ślij na maila" dziwka poddałaby Cię do sądu - co oczywiście z uwagi na charakter usług, ciężkie jest do procesowego rozstrzygania, dlatego prościej pozostawać w szarej strefie i mieć alfonsa, który po prostu połamałby ręce cwaniakowi.
  8. Nie przeszło by. Istotą świadczonej usługi, jest odpłatne udostępnienie materiałów audiowizualnych, a nie stricte seksualne zaspokojenie klienta - przecież typiara nie ma w ogóle wpływu na to, że gość po drugiej stronie kabla, będzie walił konia, czy też nie. Umowa zostaje spełniona w momencie wykonania wzajemnych świadczeń stron, a więc zapłaty po jednej i udostępnienia nagrań po drugiej. Więc najbliżej mamy tu do umowy sprzedaży. Nawet jeżeli umowa dotyczyłaby streamingu, czyli pokazu na żywo, podczas którego gość dzierżyłby chuja w łapie, to dalej technicznie rzecz biorąc, jest to udostępnienie nagrania, a nie zaspokojenie seksualne, bo przebiega ona przy wykorzystaniu urządzeń technicznych, a więc podlega również wszystkim tego konsekwencjom, czyli może być utrwalane powielane i rozpowszechniane dalej. To, że NAGRANIE uwiecznia striptiz, nie zmienia faktu, że technicznie nie różni się niczym od np. filmu z wesela zrobionego za pieniądze (do którego, gwoli ścisłości, przy samozaparciu i naznaczeniu dewiacją, też można walić konia).
  9. ,,Baby trzeba pilnować, albo się nie przejmować, heeej!" Gość przy kichnięciu zamyka oczy i takim to sposobem, 50 typa żonkę mu bolcuje. Kurwa, co jak co, ale są chyba jakieś granice niedopatrzenia.
  10. Z moich osobistych obserwacji wynika, że: - podczas gadania śmiesznie zaciągają; - u niektórych występuje tzw. ,,fałda mongolska; - święta i sylwestra obchodzą w innym terminie. Poza tym nie kurwa ŻADNYCH różnic.
  11. Metą nie interesuję się już prawie od 20 lat i nieobecność ich dotychczasowej twórczości w moim muzycznym świecie, nie uważam za jakąś szczególną stratę. Oczywiście mam jakiś sentyment z lat pacholęcych i z czystej ciekawości podchodziłem do tego, co zespół spłodził w XXI w., ale dość szybko moje zainteresowanie ulatniało się po jednym, góra dwóch odsłuchach. A że ponownie od wielkiego dzwonu wydają płytę, postanowiłem sobie sprawdzić, co tam znowu szykują. Tym bardziej, że pierwszy singiel to było nawet naprawdę pozytywne zaskoczenie. Krótki, zwięzły numer, przywołujący na myśl trochę klimaty z Kill'em All. Wystarczyła jednak jedna informacja z materiałów prasowych, że już dziś wiem, że nawet nie zrobię odsłuchu 72 seasons. Płyta ma trwać 77 minut. Nie wiem czy jest to kwestia megalomanii Hetfielda i Ulricha, wg których każdy spłodzony przez nich dźwięk zasługuje na to, aby zostać wepchnięty na płytę, czy też może ich odklejenia od rzeczywistości i przekonania, że teraz wszyscy nagrywają płyty pod korek. Jeżeli ktoś jeszcze pamięta gównoburzę jaką Meta rozkręciła właśnie 20 lat temu w związku z piractwem internetowym, to jestem skłonny do przekonania, że Hetfield z Urlichem nie do końca przyswoili sobie rzeczywistość nowego millenium i żyją w przekonaniu, że nie warto robić odrzutów z sesji, bo i tak ktoś im je podpierdoli z komputera za frajer, więc ładują wszystko na płytę, żeby hajs się zgadzał. Lekko obrzydza mnie ta postawa, bo wolałbym dostać przemyślany album trwający np. 50 min, niż 80 minutowego tasiemca, na którego upchnięto wszystko bez oporu, jak przy jakieś twórczej sraczce. No niestety, ale z pomysłów na nagrywanie ponad godzinnych albumów, które miały ręce i nogi, chłopaki wypstrykali się już w latach 80, a mimo to, z upartością maniaka, począwszy od Load, w mękach nagrywają albumy z których żaden nie był krótszy niż 70 min. I każdy, przez ten fakt był całkowicie asłuchalny jako całość, więc nauczony doświadczeniem z tym zespołem, to już dzisiaj jestem przekonany, że jedna Lux Aeterna żadnej wiosny tu nie czyni.
  12. - To ilu miałaś przede mną? - Tylko trzech. - Tylko trzech? - A nie, czekaj, czekaj... 22-wóch. Przypomniała mi się taka jedna akcja.
  13. A może jest czarny, ale z polskim obywatelstwem? Toż to musi być taki trigger dla Angoli, że o ja pierdole. Poczekajmy na wyjaśnienia autora, żeby to rozstrzygnąć.
  14. Istotnym szczegółem, który nie został w tej opowieści w ogóle naświetlony, a który rzutuje na cały kontekst tej sytuacji, to kwestia tego, czy pan T. jest czarnoskóry, ewentualnie ma pochodzenie etniczne inne, niż europejskie. Jeśli tak, to nawet śmieszne.
  15. ,,Przesłuchania" nie nakręcił Wajda, tylko Bugajski.
  16. Można to zakładać intuicyjnie, na zasadzie, że chłodny klimat wymuszał taki ubiór (czego dowodem są np. Inuici, którzy od tysięcy lat noszą spodnie z futra), ale w Europie działało to bardziej na zasadzie stroju sezonowego, niż części codziennej garderoby. Przypuszczenia odnośnie Scytów jako popularyzatorów spodni w Europie biorą się z tego, że na antycznych greckich malowidłach, wyłącznie ten lud był przedstawiany zawsze w spodniach. Inne ludy, jak Celtowie bądź Trakowie, byli najczęściej przedstawiani bez spodni (a najczęściej z gołym siurem). Scytowie byli też na stałych usługach Aten, gdzie działali na zasadzie milicji miejskiej i najprawdopodobniej nosili spodnie również w gorącym klimacie Attyki, w przeciwieństwie od innych ludów, które w ciepłym klimacie lub letnich sezonach, nosiła przeważnie tuniki.
  17. Bo spodnie, jako element ubioru, to wytwór kultur stepowych, które w Europie prawdopodobnie zostały rozpowszechnione dopiero przez Scytów. Styl życia, który wymagał wielogodzinnego siedzenia okrakiem na wierzchowcu, powodował, że wewnętrzne części nóg zdzierały się do czerwoności w kontakcie z końską szczeciną, więc wpadli na pomysł, żeby uszyć sobie na nie po prostu pokrowce.
  18. Zanussi - Spirala; Kieślowski - Amator; Wajda - Smuga Cienia (choć gatunkowo to nie jest kino moralnego niepokoju).
  19. Przecież to ustawka mająca odwrócić uwagę od tego, że wczoraj Tate przejebał beef z Gretą na Twitterze. Z jednej strony temat dużo bardziej medialny, a z drugiej, już nie tak kompromitujący dla wanna-be alpha mana.
  20. W końcu udało mi się zorganizować jeden wieczór, kiedy na spokojnie mogłem sobie przysiąść do obejrzenia nowego Hellraisera. Mogłem to w sumie zrobić wcześniej, ale że pierwszej części nie widziałem już z bite dziesięć lat, chciałem ją sobie przypomnieć, aby na świeżo móc porównać obie wersje. Są za mną więc 3 i pół godziny spędzonych z Cenobitami. W tym jednak miejscu, w ramach dygresji, wyrażę tylko moje lekkie zdziwienie, że cały czas zdarzają się ludzie po 30-stce, którzy doznają redpill rage i wylewają swoje żale, że przez te wszystkie lata system ich programował. Pierwsza część Hellraisera (przypomnę, że wyszła w 1987 roku), to końska dawka czerwonej piguły, aplikowanej shotgunem w japę. To w zasadzie niesamowite, że Barker, jako 100% gej, tak umiejętnie i bez żadnej tej kurtuazji, uchwycił meandry kobiecej psychiki i co się dzieje, kiedy zostaje na niej odciśnięte piętno kutasa badboya, niczym rozgrzane żelazo na młodym cielaku. Wątek romansu Julii i Franka, w trakcie którego aplha widow składa kolejne ofiary z beciaków-zakolaków na ołtarzu swojej chuci, aby tylko jej kochankowi odrosło w końcu przyrodzenie, to jest jedna z lepszych filmowych paraboli kobiecej natury ever. Nie wiem, może dlatego, że Hellraiser, to jeden z filmów mojego dzieciństwa, gdzieś to przesłanie funkcjonowało w mojej podświadomości, ale ponowny powrót do tej produkcji po tym, jak red pill dorobił się już nawet naukowych opracowań i skodyfikował całą swoją terminologię, sprawił, że bawiłem się podczas jego oglądania jeszcze lepiej, niż kiedy byłem dzieckiem i nastolatkiem, mogąc układać klocki fabuły w nową całość. Dalej jednak mimo wszystko podtrzymuję zdanie, że film Barkera, jeśli chodzi o horror, to na dzisiejsze czasy już wizualna ramota, którą docenią tylko miłośnicy ejtisowego kiczu spod znaku kaset VHS. Do nich się zaliczam, ale czaję, że nie na każdym musi to robić wrażenie. Zaraz po napisach końcowych oryginału, odpaliłem najnowszy remake i już po pierwszych 10 minutach seansu, doznałem największego rozczarowania tego wieczoru - Hellraiser z 2022 NIE JEST remake'em pierwszej części. To dalsza eksploatacja uniwersum Barkera, w którym dostajemy całkowicie nową historię, do której scenarzysta dorzucił tylko kostkę i Cenobitów. Po chuj to więc nazywają Hellraiser, a nie Hellraiser 18, czy tam Hellraiser 37, nie mam pojęcia, wkurwiłem się tylko. Nie ma więc śladu po Franku Cottonie, a zamiast tego dostajemy zawichrowaną bohaterkę, która przez cały film wygląda, jak jakieś jebane czupiradło, wanna-be czada, który dał się jej wjebać na orbitę, parę gejów i jakąś Azjatkę, którą serio dopisano chyba tylko po, żeby parytet się zgadzał, bo jaka była jej rola w tej historii, to do teraz nie wiem. Skład jak do podrzędnego slashera i do tego też sprowadza się cała fabuła filmu, że co rusz, ktoś z tej gromadki kończy na hakach Cenobitów. I przebolałby to, gdyby Bruckner miał świadomość, z jakiego gówna przyszło mu kręcić film, ale nie - TEN FILM TRWA 2 GODZINY. Toż to kurwa nie jest epopeja wojenna, 80 minut w zupełności starczy, żeby streścić taką historię. Bruckner nie jest przecież pierwszym lepszym reżyserem z łapanki, umie kręcić horrory, po co więc ta historia wlokła się tak niemiłosiernie. Przecież scena, jak czupiradło przyjeżdża do posiadłości Voughta i się po nim rozgląda, TRWA 5 MINUT. 5 minut, podczas których akcja nie jest popchnięta ani o jotę. Mój wkurw bierze się więc w dużej mierze z poczucia zmarnowanego czasu, ale jak już przeboleję te 40 minut filmu, które spokojnie można było wyjebać na śmietnik w post-produkcji, to da się też znaleźć w tej produkcji jakieś pozytywy. Tranzystor daje radę jako Pinhead - i o dziwo, jest to jeden z najmocniejszych punktów tego filmu. Być może najbardziej creepy kreacja tej postaci. No i Brucknerowi udało się kilka scen, jak również pewna estetyka całości uniwersum, ale rzednie to wszystko na tle tych wszystkich dłużyzn. Czy jest to więc obraz lepszy, niż część pierwsza? No kurwa nie. Abstrahując od przepaści jaka dzieli oba obrazy pod względem technologii oraz budżetu, dzieło Barkera zdaje się być bardziej ,,dojrzałe", bo obok horrorowej makabry, fabuła filmu skupia się również na dość osobliwym wątku obyczajowym - wersja z 2022r., to w zasadzie slasher o idiotycznej fabule. No i mam też wrażenie, że obraz z 1987 był bardziej makabryczny, niż wersja nowsza, pomimo tego, że efekt ten starano się uzyskać za sprawą plasteliny i kartonu. Czy Hellraiser z 2022r., to najlepsza część od lat 80? Na to nie odpowiem z prozaicznej przyczyny, gdyż nie widziałem wszystkich części i śledzenie tego uniwersum, jeśli chodzi o film, zarzuciłem chyba już po trzeciej kontynuacji. Ogólnie jestem rozczarowany.
  21. Umiejętności, jakiej Ci brakuje, to nie ,,uważności", a przaśnie brzmiącego w naszym języku, tzw. ,,gawędziarstwa". Zła wiadomość jest taka, że jest to talent z którym niektórzy ludzie po prostu się rodzą i nawet nie wkładając w to żadnego wysiłku, ich efekty będą na tym polu nieosiągalne dla większości. Przez tysiące lat, zanim powstało pismo, teatr czy film, czyli jakiekolwiek medium umożliwiające uzewnętrznienie się twórcy, to właśnie umiejętność opowiadania historii, było w zasadzie jedyną rozrywką ,,intelektualną" człowieka. Dobry mówca, niczym objazdowe kino, znał repertuar, który w zależności od potrzeb mógł swoich słuchaczy poruszyć, wstrząsnąć, przestraszyć lub rozbawić. Te wszystkie bodźce, które w naszym zatomizowanym społeczeństwie dostarczają urządzenia elektroniczne ze swoim przekazem audiowizualnym, w przeszłości, przez setki lat dostarczał właśnie gawędziarz - czyli drugi człowiek. Być może największym przeoczeniem w dziejach ludzkości, jest właśnie brak miejsca w mitologicznym panteonie dla odrębnej muzy sprawującej patronat nad tą dyscypliną, jako jedną z najważniejszych sztuk, jednakże starożytni Grecy byli już na tyle rozwinięci, że ,,odsączyli" funkcję rozrywkową z gawędziarstwa i poświęcili uwagę nad jej czystą substancją - czyli retoryką, którą powierzyli Kalliope. I tu jest dobra wiadomość, bo pewnych zasad retoryki można się nauczyć. Jeśli kiedyś się zastanawiałeś dlaczego w gimbazie baba od polaka katowała was pisaniem rozprawek, to właśnie dlatego, żebyś min. nie znalazł się w takiej sytuacji, w jakiej jesteś. Rozprawka jako krótka forma literacka (lub ustnej wypowiedzi), ma na celu głównie ćwiczenie tworzenia wstępu-rozwinięcia-zakończenia, a więc absolutnego minimum, jeśli chodzi o założenia retoryki. Czyli zaintrygowania odbiorcy (wstęp), przedstawienia faktu/problemu (rozwinięcie) i domknięcia tematu konkluzją (zakończenie). Ma to też na celu ćwiczenie opanowania myśli przewodniej, którą powinna wieńczyć całą wypowiedź. Tyle, jeśli chodzi o same podstawy - bo żebyś zaraz nie pomyślał, że jak wrócisz do pisania rozprawek, to coś Ci to pomoże. Nie. Dalej bowiem zaczynają się strome schody, bo komunikacja werbalna w żaden sposób nie brzmi jak treść rozprawki, choć w obu przypadkach można posługiwać się podobnym schematem. Tak jak rozprawkę piszesz na z góry postawioną tezę, tak też swoją myśl przewodnią poprzedzasz bardziej rozbudowaną wypowiedzią. Czasami wystarczą trzy zdania, ale jest to zawsze pewien progres, w stosunku do przekazania po prostu jakiegoś suchego faktu, np. ,,wczoraj byłem w kinie". I tu ponownie wynurza nam się gawędziarstwo, czyli umiejętność takiego odwlekania konkluzji, żeby cały czas skupiać uwagę słuchacza. Jeżeli będziesz to robił nieumiejętnie i lał wodę przy prostym temacie, to prędzej usłyszysz, żebyś po prostu zamkną mordę, niż spotkał się z jakimś zaciekawieniem. I co najważniejsze, będą mieli świętą rację.
  22. Koniecznie przygotuj do tego odpowiednią oprawę muzyczną, polecam szczególnie to: Nie wiadomo również, gdzie takie kurwisko mogło się ciągać, więc dla profilaktyki warto rozłożyć na meblach tapicerowanych oraz dywanach folię malarską. Jak się będzie o pruła, to powiedz, że jutro startujesz z remontem i tak w ogóle, to niech nie wnika.
  23. Ty sobie lepiej przypomnij podręcznik od historii, bo to przecież Sparta wygrała wojnę peloponeską.
  24. Z usposobienia, jestem agresywnym i konfliktowym cholerykiem, do mistrzostwa opanowałem również emanowanie bierną agresją. Jest to zestaw cech, które sprawiają, że dłuższe obcowanie ze mną, staje się uciążliwe dla osób postronnych, tym bardziej że z uwagi na moją neurotyczność, wściekam się spektakularnie, a z kolei jak zamykam się w sobie, to robi się złowrogo. Na początku mojej znajomości z Myszą, jak jeszcze nie mieszkaliśmy razem, przyjeżdżałem do niej na noc. Podczas jednych z wieczornych spotkań, Mysza, między słowami, zasygnalizowała, że ma problem z szufladami w komodzie. Na dowód tego, pod pretekstem, że coś akurat w tej szufladzie się znajdowało, a czego teraz nagle potrzebuje, wyciągnęła ją, a ta oznajmiła głośnym trzaśnięciem, że jakiś defekt blokuje ją w połowie na suwnicy. To nie był mój pierwszy związek i wtedy już doskonale rozumiałem wszelkie zasady tej gry, więc zdawałem sobie sprawę w co się teraz się bawimy. Kazałem jej się odsunąć i pozwolić mi rzucić okiem. Spytałem, czy ma jakieś narzędzia i jak się okazało - całkiem przypadkiem - miała już przy sobie śrubokręt gwiazdkowy. Zabrałem się do pracy. To czego nie znoszę w materii nieożywionej, to fakt, że znacznie trudniej załamać jej opór niż u ludzi, a że była to już całkiem wiekowa i wysłużona komoda, jej niewzruszenie na moje wysiłki, doprowadziły do tego, że oczy zaszły mi czerwoną mgłą i z szewską pasją, demontowałem kolejne jej elementy, żeby dobrać się do suwnicy. Jestem też uparty i zajadły, więc nie tyle kierowałem się męską dumą, co obsesyjną potrzebą doprowadzania spraw do końca na moich warunkach. Klnąc i omal nie rozpierdalając jej w drzazgi, w końcu udało mi się ją naprawić, co przedstawiłem na koniec, demonstracyjnie wyciągając i chowając szufladę, która chodziła po suwnicy bez najmniejszego zgrzytu. Sapiąc jeszcze ze wściekłości odwróciłem się do Myszy, oznajmiając, że zrobione. Patrzę, a tej oczy świecą się jak pięć złotych i wpatrując się we mnie nimi, nieprzytomnie mówi: Rzucasz kurwami, dokładnie tak jak mój ojciec. I tak już żyjemy ze sobą ponad cztery lata.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.