Skocz do zawartości

Mój rozwód


Rekomendowane odpowiedzi

I tak oto, nawiązując do mojego powitalnego posta, stałem się szczęśliwym rozwodnikiem. 
Opiszę kilka szczegółów, może komuś, kto jest lub był w podobnej sytuacji, się przyda w praktyce. 


Tytułem wprowadzenia – od kilku lat z żoną żyjemy w zasadzie obok siebie. Nie ma większych dram (może jedna, dwie rocznie, gdy wszystko lata). W zakresie relacji pozamałżeńskich każdy ma swoje za uszami, choć ja nadałem ton i zainicjowałem twórczość w tej dziedzinie a małżonka była tylko miernym naśladowcą 😊.
Mamy dwoje dzieci – nastolatków, w życie i wychowanie których jestem bardzo zaangażowany. Nie tylko materialnie (w zakresie płacenia, fundowania, wożenia) ale i osobiście, zwłaszcza w zakresie nauki języków. 
Ogólnie wszystko u nas zmierzało w kierunku pokojowego rozejścia się bez (lub z jak najmniejszą) szkodą dla dzieci, kiedy czas i okoliczności na to pozwolą. Czas: chodzi tu o stopień rozwoju dzieci. W zakresie możliwości, chodzi albo o sytuację, gdy małżonkę stać by było na własne mieszkanie (środki ze spłaty lub kredyt) albo sytuację, w której sprzedajemy dom iż uzyskanych środków (+ewentualne kredo) każdy idzie na swoje. 
Rozdzielność majątkową mamy od lat, mam też większe udziały we współwłasność domu, co odzwierciedla mój wkład wniesiony w zakup i wcześniejsze różne układy majątkowe, np. nakłady z mojego majątku osobistego. 


Kilka miesięcy temu mieliśmy z żoną jakieś spięcie i ona wyrzuciła, że po co czekać z tym rozwodem. Schwyciłem się tej okazji – bo faktycznie, po co?


Korzyści oczekiwałem m. in. w zakresie rezultatów na następujących polach:
- nastawienie psychiczne. Będąc formalnie wolnym, nie mogę być konfrontowany z zarzutami, gdy ktoś znajdzie mnie tarzającego się w rozpuście („widziałam twojego męża….”). Podobnie działa to w drugą stronę: jeśli dotrze do moich uszu, że małżonka randkuje, mogę się tylko wzruszyć drogą wzruszenia ramion – jest to wolna kobieta, nie moja żona, zatem niech robi, co chce i co dla niej najlepsze.
- brak prawnych (co prawda tylko formalnych, ale przecież egzekwowalnych) obowiązków alimentacji. Od teraz, czy w szczęściu czy w chorobie, każde tylko może, ale nie musi.
- symbolika, deklaracja i potwierdzenie formalne tego, co zadziało się już dawno w rzeczywistości.


Pisząc pozew podjąłem kilka działań na tzw. czuja (nigdy nie przeprowadzałem ich w praktyce, aczkolwiek rozwodami od lat się nie zajmuję) - wnosiłem o rozwód bez orzekania o winie, bez ustalania kontaktów i bez alimentów, rozumianych jako konieczność uiszczania stałych kwot do rąk kogokolwiek.
Powodem byłem ja, ale pod pozwem podpisała się też małżonka, składając oświadczenie, że zgadza się na wskazane warunki rozwodu. 


Uzyskałem rozwód po jednej, kilkunastominutowej rozprawie na warunkach całkowicie zgodnych z moimi oczekiwaniami , to jest wyrok, w którym sąd (przeklejam z wyroku, pomijając niektóre dane):
1.    rozwiązuje przez rozwód mój związek małżeński 
2.    powierza wykonywanie władzy rodzicielskiej nad dziećmi stron obojgu rodzicom i ustala że rodzice będą wykonywali pieczę nad dziećmi naprzemiennie, w okresach tygodniowych od niedzieli do niedzieli począwszy od sprawowania jej przez matkę od pierwszej niedzieli po uprawomocnienia się niniejszego wyroku, zaś miejscem stałego pobytu dzieci będzie miejsce zamieszkania rodzica, który będzie aktualnie wykonywał nad nimi pieczę;
3.    zobowiązuje oboje rodziców do ponoszenia kosztów utrzymania i wychowania małoletnich dzieci stron oraz ustala, iż każdy z rodziców będzie ponosił te koszty w okresie sprawowania przez tego rodzica pieczy, zaś koszty inne niż bieżące ponosić będzie ojciec [tzn. ja].
Są to warunki dla mnie idealne. Odzwierciedlają dokładnie to, jak wygląda to teraz (razem utrzymujemy dzieci, mamy wspólne konto z wydatkami na te potrzeby, które to konto oboje zasilamy)., zaś wydatki ekstraordynaryjne (zajęcia pozaszkolne, obozy letnie i zimowe, wyjazdy) funduję ja. 


Warunki pieczy są zastrzeżone niejako „na zaś”, to jest na okres, gdy już nie będziemy mieszkać razem.

 

Tego rozwodu nie byłoby, gdyby nie kobiety (małżeństwa też, ale to inna sprawa 😊 ).
Sąd, na obecnych przepisach, orzekał w składzie jednoosobowym. Sędzia – dość rygorystyczna kobieta, w toku przesłuchania stron pytała o szereg kwestii, które mnie zbiły z pantałyku. Z uwagi na przesłanki do orzeczenia rozwodu, zwłaszcza interesowała się tym, jaki wpływ ma mieć rozwód na dzieci. Odniosłem wrażenie, że zaskoczona była tym, że dzieci o rozwodzie nie wiedzą (bo nie wiedzą i wiedzieć nie mają do momentu formalnego rozdzielenia mieszkań). Po wyjściu z sądu plułem sobie w brodę analizując moje odpowiedzi. Żałowałem czasem, że sąd nie mówił, w jakim kierunku dąży i co chce ustalić, bo zajmowałem czasem postawę zbyt defensywną w tych odpowiedziach, mogąc przecież dopowiedzieć zgodnie z prawdą pewne fakty (np. to, że kiedyś już była kwestia rozwodu omawiana wspólnie i dzieci w ogóle nie miały nic przeciwko, zajmowała je tylko kwestia logistyki).
Po drugie, małżonka, rzecz jasna. Bez histerii, bez wywlekania wszystkiego czy czegokolwiek poza tym o co sąd pytał.  Elegancko.
Po trzecie – teściowa. Ponieważ, gdy strony mają wspólne małoletnie dzieci, postępowanie dowodowe nie może ograniczyć się do przesłuchania stron (zatem konieczne są dalsze dowody). Najczęściej takim dowodem jest przesłuchanie świadka, więc wzięliśmy teściową. Kobieta bardzo w porządku, obiektywna, do mnie zawsze przychylna – zaskakująco, zważywszy, że mężem najlepszym dla jej córki nie byłem.  Zeznała wszystko zgodnie z prawdą.


Z przyjemnością po rozprawie zabrałem obie panie (żonę i teściową, sądowi nie proponowałem) do restauracji – w końcu był to nasz wspólny projekt i wyrok miał być naszym wspólnym sukcesem.  

 

Po raz kolejny się potwierdziło, że mam w życiu szczęście i farta. Trafiłem na właściwe osoby, korzystną aurę i splot zdarzeń, co spowodowało, że wszystko przeszło gładko i łatwo.
Jestem i formalnie wolnym człowiekiem.
 

Edytowane przez Casus Secundus
  • Like 34
  • Dzięki 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

8 minut temu, AT91SAM7S256 napisał(a):

Przynajmniej nie będziecie @Casus Secundus ze swoją ex, wrogami do końca swych dni, tylko ludźmi, którzy stwierdzili, że coś nie wyszło.

To już trochę chwalenie dnia przed zachodem Słońca. 

U mnie do pewnego momentu też tak było. Rozprawa 10 minut, rozchodzimy się w swoje strony i nikt nie ma do nikogo pretensji. Co prawda znajomi kręcili nosem, że dałem się wydymać, bo przepisałem na nią swoją część domu, ale byli i tacy, którzy uważali to za wspaniały gest itp. 

Potem przyszła zima i pojawiły się rachunki za ogrzewanie. I wtedy się okazało, że jestem skończonym chujem, który specjalnie zostawił ją z tym domem, żeby ją pognębić, bo niby z góry wiedziałem,  że nie da rady finansowo. Dom wystawiła na sprzedaż, ale spore chałupy na sporych działkach sprzedają się kiepsko. To też moja wina, bo przecież to ja projektowałem ten dom (rękami architekta, ale mniejsza o to). I na pewno o tym wiedziałem i specjalnie ją zostawiłem z tym domem, żeby ją udupić na wiele lat. Doszło do tego, że każdy ze znajomych, kto utrzymywał ze mną kontakt, został wpisany na jej listę niegodziwców. Dzieci nie mieliśmy, na szczęście, bo coś mi mówi, że byłoby nieciekawie.

Także gratuluję i życzę utrzymania poprawnych relacji. Trzymam kciuki.

  • Like 6
  • Dzięki 1
  • Haha 4
  • Smutny 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

42 minuty temu, AT91SAM7S256 napisał(a):

Przynajmniej nie będziecie @Casus Secundus ze swoją ex, wrogami do końca swych dni,

 

To zazwyczaj działa pod jednym (acz istotnym warunkiem).....że @Casus Secundus nie rozpocznie nowego związku z jakąś inną (np. młodszą) kobietą, gdzie w perspektywie mogą się pojawić (nowe) dzieci. Wtedy może się zacząć walka o zasoby które normalnie mają "zagwarantowane" obecne dzieciaki, a w przypadku pojawienia się nowego potomka, nagle muszą się dzielić ew dziedziczonym majątkiem. Zazwyczaj spada wtedy także wielkość nakładów finansowych na "poprzednie" dzieciaki, bo nowa partnerka robi wszystko żeby kasa zostawała do jej dyspozycji i wspierała ich nowy narybek.

 

  • Like 7
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gratulacje. Idę dokładnie tą samą ścieżką, od kilku lat decyzja podjęta i ugadana z małżą, żyjemy sobie jak współlokatorzy, tylko nie mamy rozdzielności.

Pozew napisałem i skonsultowałem wstępnie i jakoś tak leży, zwykła prokrastnacja z wrzuceniem tego do skrzynki pocztowej.

 

Zdziwiłeś mnie z tym świadkiem, nie mam pomysłu kogo ewentualnie wytypować, a u mnie jedno małoletnie i jedno pełnoletnie.

 

 

@Casus Secundus parę pytań mam:

Konsultowałeś pozew z jakimś prawnikiem? Boję się że narobię jakichś baboli.

 

Może dasz radę przesłać na priv treść ogólną (bez danych wrażliwych oczywiście)?

 

Pisałeś jakąś umowę rodzicielską do tej opieki naprzemiennej, czy sąd sam wymyślił tydzień/tydzień?

 

Ile czasu czekałeś od wysłania pozwu, do pierwszej rozprawy?

 

 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, bzgqdn napisał(a):

Gratulacje. Idę dokładnie tą samą ścieżką, od kilku lat decyzja podjęta i ugadana z małżą, żyjemy sobie jak współlokatorzy, tylko nie mamy rozdzielności.

Pozew napisałem i skonsultowałem wstępnie i jakoś tak leży, zwykła prokrastnacja z wrzuceniem tego do skrzynki pocztowej.

 

Zdziwiłeś mnie z tym świadkiem, nie mam pomysłu kogo ewentualnie wytypować, a u mnie jedno małoletnie i jedno pełnoletnie.

 

 

@Casus Secundus parę pytań mam:

Konsultowałeś pozew z jakimś prawnikiem? Boję się że narobię jakichś baboli.

 

Może dasz radę przesłać na priv treść ogólną (bez danych wrażliwych oczywiście)?

 

Pisałeś jakąś umowę rodzicielską do tej opieki naprzemiennej, czy sąd sam wymyślił tydzień/tydzień?

 

Ile czasu czekałeś od wysłania pozwu, do pierwszej rozprawy?

 

 

Moim zdaniem ugadac się i nie mieć rozdzielności z zona i czekać z rozwodem to proszenie się o kłopoty, wszystko co teraz zarobisz jest nadal wasze i ona o tym wie, może nabruzdzic

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

7 godzin temu, Krugerrand napisał(a):

Gratuluje uzyskania statusu rozwodnika, czyli człeka wolnego, bez żadnych większych i mniejszych dramatów po zaledwie jednej sprawie rozwodowej. Zupełnie inna lektura niż sztampowe tematy z wojnami między jeszcze małżonkami w tle dość często spotykane.

 

6 godzin temu, Mosze Red napisał(a):

Tak przeprowadzony rozwód to marzenie 99% mężczyzn, którzy się decydują na taki krok lub tych, za których ten krok podjęła małżonka.

 

Gratulacje, poszło spokojnie i z klasą.  

 

@Krugerrand Tak, to prawda, ten przypadek jest inny. Ale jest to (niestety) wyjątek. Zgadzam się w pełni z @Mosze Red że taki rozwód to marzenie lwiej większości mężczyzn, w dodatku marzenie nieosiągalne. Zupełnie inaczej wyglądają statystyki spraw rozwodowych i zupełnie inaczej na ogół wyglądają realia. My przyjechaliśmy razem, jakby załatwić sprawę w urzędzie (bo w końcu tak właśnie w części jest). Salę obok nas byli ludzie, warczący na siebie, a zarazem wyniszczeni, wykończeni. Warcząca żona na męża, dogryzający jej mąż i jakaś latrośl. Przykre, ale tak jest. Mam zresztą wrażenie, że to strona kobieca jest najczęściej stroną domagająca się wdeptania przeciwnika w glebę, bez liczenia się z czymkolwiek. Tym większe zatem mam szczęście, że u mnie przebiegło to zupełnie inaczej. 

6 godzin temu, Adams napisał(a):

wtedy się okazało, że jestem skończonym chujem,

Uwielbiam te babskie zagrywki. I śmieszno i straszno. W tym są naprawdę powtarzalne. U mnie, jak małżonka była nie w sosie, wszystko zazwyczaj było moją winą. Miała nawet wytrych w sytuacji, gdy ona coś zawaliła albo nie pamiętała - bo ja powinienem jej przypomnieć albo powiedzieć. Ogólnie zawsze opcja win-win :):). Chyba dopiero ostatnio udało mi się nie reagować na taką gadaninę. ale co się latami uszarpałem, to moje. 

 

6 godzin temu, balin napisał(a):

Nie pierwszy raz czytam, że rozwód poszedł tak składnie. W jakimś tam sensie, to zawsze jest porażka. Ale też oczywistość, że ludziom nie wyszło i trzeba umieć się rozejść. 

 

Tak, to jest oczywiście też porażka. Przy całej swojej naturze tzw. po babskiemu kurwiarza, zawsze moim marzeniem był związek z jedną, wspaniałą kobietą, z którą dałoby się konie kraść. Oczywiście ideałów nie ma, ale mogłem zdecydowanie trafić lepiej w zakresie moich preferencji. W wieku 28 lat, gdy się żeniłem, byłem też innym człowiekiem i inaczej myślałem, o ile w ogóle nad tą kwestią myślałem.  W każdym razie zawsze uważam (i widzę przykłady) że dobrze dobrani, zgodni i cieszący się sobą (w znaczeniu partnerów, kochanków) rodzice to sukces rodziny. Tacy rodzice  nie muszą już specjalnie się "starać" dla prawidłowej atmosfery w domu. U mnie nie wyszło, ale jest to cel, do którego warto dążyć. Piecze się dwie pieczenie na jednym ogniu - i partnerską i rodzicielską. 

Natomiast absolutnym plusem wczesnego ożenku i ojcostwa jest to, że będąc relatywnie młodym mam duże, świadome, odchowane dzieci. Mogę być z nimi aktywny, jestem dla nich coraz bardziej partnerem niż stworem z innego świata (nie we wszystkim, ale w aktywnościach jak najbardziej). Syn mnie goni, ale jeszcze lata upłyną, zanim przegoni w zakresie siły czy skilli - bo akurat wzrostem już mnie skubany, mając 13 lat, przeskoczył.  Przez te kurczaki pewnie. 

No i kolejny plus jest taki, że oni pójdą na swoje a ja mam jeszcze kawał życia w miarę dobrej formie, żeby coś przeżyć i podoświadczać. 

6 godzin temu, Zdzichu_Wawa napisał(a):

To zazwyczaj działa pod jednym (acz istotnym warunkiem).....że @Casus Secundus nie rozpocznie nowego związku z jakąś inną (np. młodszą) kobietą, gdzie w perspektywie mogą się pojawić (nowe) dzieci.

Absolutnie nie mam takiego zamiaru ani ochoty. Żadnej zabawy w dom. 

Mam dwoje nastolatków, zaraz kończę 42 lata i drugą połowę życia przed sobą. Niestety to połowa, w której od jakiegoś momentu moje możliwości i moce będą się zmniejszać. Wracać do pieluch, gdy mogę sobie jeździć po świecie, żyć spokojnie i używać? Nigdy!

Poza tym do młodszych mnie nie ciągnie zupełnie. Mam zupełnie inne gusta i oczekiwania na tym polu. Kręci mnie mój żeński odpowiednik :)

3 godziny temu, bzgqdn napisał(a):

Zdziwiłeś mnie z tym świadkiem, nie mam pomysłu kogo ewentualnie wytypować, a u mnie jedno małoletnie i jedno pełnoletnie.

Kogokolwiek, kto może powiedzieć, jakimi jesteście rodzicami i kto da sądowi przekonanie, że mimo orzeczenia rozwodu nie ucierpi na tym dobro wspólnych małoletnich dzieci. U mnie to była matka żony, u kolegi świadkował jego ojciec. 

 

3 godziny temu, bzgqdn napisał(a):

Konsultowałeś pozew z jakimś prawnikiem? Boję się że narobię jakichś baboli.

Z nikim nie konsultowałem, ale sam jestem adwokatem, więc na pewno przez to było mi łatwiej. Napisałem czego żądam, w uzasadnieniu napisałem ogólniki, że się nie dogadujemy jako para, nie ma więzi. Nic skomplikowanego, żadnych cytatów z orzecznictwa i doktryny itp. 

 

3 godziny temu, bzgqdn napisał(a):

Może dasz radę przesłać na priv treść ogólną (bez danych wrażliwych oczywiście)?

Wkleję na PW.

 

3 godziny temu, bzgqdn napisał(a):

Pisałeś jakąś umowę rodzicielską do tej opieki naprzemiennej, czy sąd sam wymyślił tydzień/tydzień?

Sam sąd się zapytał, jak widzimy opiekę/kontakty, gdy zamieszkamy osobno. To powiedzieliśmy właśnie, że chcemy, żeby była piecza naprzemienna i sami zaproponowaliśmy, żeby się wymieniać co tydzień. Porozumienia żadnego, o którym mówi k.r. i o. wcześniej nie zawierałem.

 

3 godziny temu, bzgqdn napisał(a):

Ile czasu czekałeś od wysłania pozwu, do pierwszej rozprawy?

Trzy miesiące.

 

Edytowane przez Casus Secundus
  • Like 1
  • Dzięki 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

9 minut temu, Casus Secundus napisał(a):

Sam sąd się zapytał, jak widzimy opiekę/kontakty, gdy zamieszkamy osobno. To powiedzieliśmy właśnie, że chcemy, żeby była piecza naprzemienna i sami zaproponowaliśmy, żeby się wymieniać co tydzień.

To oznacza przymus mieszkania dość blisko siebie.

 

 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak mnie naszło po przeczytaniu topiku. 

 

Jak to jest, że:

wkurwiamy się na rozwiązłość kobiet, a tutaj pierwszy  @Casus Secundus zapierdolił na bok. (W związku małżeńskim.)

 

Jak to ma się do wiecznego tematu pompowania zajętych lasek? Skoro tu jest para, a Pan idzie na bok? 

 

Jak to ma się, do występków Nas, kiedy rodzi sie niepełnosprawne dziecko, a facet spierdala? Kobieta zostaje sama z takim potomkiem? 

 

Broń Cię Panie dobry Boże abym miał pretensje do @Casus Secundus o to co odjebal. Życzę bardziej mocy w torbie. Z opisu wynika, że to spoko babka. Wielu by taką chciało, a jakieś Panisko jej łeb rozjebało. 

 

 

Ps. Daj nr kom do żony, wydaje się spoko. 

Ps2. Jestem biedny. 

 

 

 

Edytowane przez zuckerfrei
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

5 godzin temu, zuckerfrei napisał(a):

Z opisu wynika, że to spoko babka. Wielu by taką chciało,

Pytanie czy dla każdego byłaby taka.

Po 2 czy @Casus Secundus umiał wybrać odpowiednią kandydatkę na żonę czy to po prostu łut szczęścia.

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie było szarpania bo nie szliście tam po "sprawiedliwość' a po status prawny tego z czym byliście już pogodzeni.

 

Dobrze by było gdyby udało się społecznie szerzej "odczarować" niezawisłość sądów, może to by dało bodziec do większej dbałości o komunikację między partnerami na każdym etapie związku.

 

Co do informowania nastoletnich dzieci to z mojej perspektywy postawa, która podkopuje lojalność jako fundament współtworzenia rodziny.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

15 godzin temu, zuckerfrei napisał(a):

wkurwiamy się na rozwiązłość kobiet, a tutaj pierwszy  @Casus Secundus zapierdolił na bok. (W związku małżeńskim.)

Tak, tak było. 

Numery żony były, jakże schematycznie, podyktowane: najpierw zemstą i chęcią odegrania się, potem reakcją na niezadowolenie ze mnie i chęcią przeżycia miłości. 
Ja również zresztą zagrywałem schematami. Po pierwsze swoimi, bo niestety i w poprzednich związkach się szybko nudziłem partnerkami i interesowały mnie równolegle tematy poboczne, po drugie i... tradycją rodzinną. 

Tutaj pewna zagwozdka dla tych, którzy mówią, że "kiedyś, to było".

Mój dziadek, żonaty w latach 50-tych (mieli po 23 lata z żoną, a moją babcią, jak się pobierali) zaszalał, chyba będąc w wojsku, z jakąś kobitką na dansingu. Babcia nie pozostała mu dłużna i to tak skutecznie, że wdała się długoletni romans (z żonatym i dzieciatym). Ostatecznie skończyło się to rozwodem i ... drugim małżeństwem obojga. Wybranek babci okazał się być zresztą prostakiem i burakiem (obiektywnie, wiele osób to potwierdza) o kilka klas niżej od dziadka. Ale może miał "to coś". :):)

Z dziadkiem mam zajebisty kontakt, chłop się trzyma i cieleśnie i duchowo, ma ponad 90 lat a gadamy prawie o wszystkim. Nawet ostatnio na temat tej sytuacji (rozmawialiśmy o czynnikach stresowych i wspomniałem, że pewnie babcia, tj. pierwsza żona, mu napsuła krwi) powiedział, że gdyby wiedział człowiek, jak się dana sytuacja rozwinie, to by inaczej robił. Czyli faktycznie cośtam nawywijał.  

Ogólnie numery na boku, w tym żonatych i mężatek, były, są i pewnie będą do końca istnienia instytucji małżeństwa. 

 

15 godzin temu, zuckerfrei napisał(a):

Z opisu wynika, że to spoko babka. Wielu by taką chciało, a jakieś Panisko jej łeb rozjebało. 

To "Panisko" to ja? :):)

Niestety albo stety nigdy nie wiemy, jak to potoczyłoby się w alterantywnej rzeczywistości. 

Równie dobrze mogło być tak, że ja byłbym grzeczny, tylko z żoną i nie dawałbym powodów do rewanżu, a w 10 roku małżeństwa okazałoby się, że żona czuje wolę bożą w związku z tym, że jestem nudny/ten sam/oklepany/za gruby/za chudy itd. 

Z tego forum choćby wiemy, że wierność małżeńska nie gwarantuje wzajemności. 

 

9 godzin temu, Brat Jan napisał(a):

Pytanie czy dla każdego byłaby taka.

 

9 godzin temu, Brat Jan napisał(a):

odpowiednią kandydatkę na żonę czy to po prostu łut szczęścia.

Panowie -  jakieś przyczyny były, dla których to się skończyło rozwodem i to takim, którego sam chciałem. Byłej (już) żony tutaj za bardzo nie chcę obsmarowywać, ale do ideałów na pewno nie należała i nie należy. Ale fakt, rozwodowo zachowała się prima sort. 

 

Ogólnie, trochę makiawelicznie myśląc, pomogło mi kilka innych rzeczy pozornie nierozwodowych:

1. Moment i pora roku. Lato, wszystko pięknie, chce się żyć. Po raz kolejny start programu odchudzania na lato, nowe cośtam nowa ty itp. Po co kisić się ze starym mężem, z którego nic już nie będzie, jak można się uwolnić i wrócić na luzie na rynek?

2.  Traktuję żonę również jak matkę dzieci i człowieka, z którym mnie wiele łączy. Nie mam węża w kieszeni jeśli chodzi o ekstra wydatki, np. stawiam wakacje. Niczym viagra - wszystkim.   

3. Jestem bardzo zaangażowanym ojcem (dzieci też dają dobry feedback) wiec trudno mnie po prostu wyeliminować z życia bez szkody dla dzieci i szkody dla siebie samej.

4. Jest jej koleżanka-rozwódka, która żyje i tinderkuje (ciągle jakieś rozczarowania finalnie panami, którzy nie wchodzą jak dzik w żołędzie, ale to nic). Innymi słowy jest przykład, że można sobie po rozwodzie żyć i używać, a przynajmniej mieć powodzenie. 

 

Szczerze mówiąc już zupełnie cynicznie miałem myśl, że jakby w międzyczasie jej zdarzył się jakiś romansik to byłaby jeszcze lepsza motywacja, by w różowych okularach zgodzić się na lekki i prosty rozwód, byleby mnie szybko mieć z głowy. Ale takowy się chyba nie wydarzył. 

 

Ogólnie trochę jak z naukami od Sun Tzu. Jeśli chce się mieć temat załatwiony według swoich oczekiwań, pole bitwy rozwodowej należy wybrać tak, żeby druga strona chciała się jak najszybciej i z jak najmniejszą stratą czasu rozwieść. 

 

No i jeszcze jedna sprawa, trochę w poprzek nauk forumowych. 

W sprawach łóżkowych (ale i emocjonalnych) od dawna realizuję się poza domem i jestem bardzo zadowolony ze wszelkich tego aspektów. To też prowadzi i prowadziło do tego, że nie mam ciśnienia na żonę ani nie czuję dotkliwości rozstania.

Często tutaj radzi się, żeby na czas rozwodu wywalić inne baby z życia. A według mnie lepiej działa strategia odwrotna - być w takiej sytuacji, żeby w ogólnie nie odczuwać rozwodu i rozstania z żoną jako straty w relacjach damsko - męskich. 

 

5 godzin temu, icman napisał(a):

Dobrze by było gdyby udało się społecznie szerzej "odczarować" niezawisłość sądów, może to by dało bodziec do większej dbałości o komunikację między partnerami na każdym etapie związku.

Nie zrozumiałem, co do chodzi z tą niezawiłością i odczarowywaniem jej.

 

5 godzin temu, icman napisał(a):

Co do informowania nastoletnich dzieci to z mojej perspektywy postawa, która podkopuje lojalność jako fundament współtworzenia rodziny.

 

Tak, coś w tym jest. 

Ja jednak według mnie wybrałem tzw. mniejsze zło. Nie mówię, bo co to zmieni?

Dzieci i tak widzą, że mieszkamy w osobnych pokojach, nie przytulamy się itp. Wiedzą, że wiele razy był temat rozejścia się przerabiany. Póki co jest, jak jest i nie widzę powodu, dla którego miałbym mówić o rozwodzie, jeżeli on materialnie nic u nas nie zmienia. Traktuję to jako sprawę między rodzicami, która przecież w tym naszym mocno specyficznym i konkretnym stanie faktycznym nic nie zmienia. I przed i po wyroku mieszkamy razem, każdy robi swoje z i koło dzieci, jedziemy razem na wakacje (za które ja płacę) itp.

Powiem im, gdy już będziemy się rozstawać mieszkaniowo, bo wtedy faktycznie ma to według mnie sens.

 

17 godzin temu, Atanda napisał(a):

Miałem podobnie. Było ok, do czasu gdy byłej żonie nie pogorszyły się warunki. Wtedy zaczęła gierki. 

 

18 godzin temu, I1ariusz napisał(a):

tylko się jakiejś większej kasy w życiu nie dorób, bo małżonce może się przypomnieć, że było jednak gorzej niż w wyroku sądu.

Mam cały czas świadomość, że ugrałem dobre warunki - na teraz.  I że to nie jest niezmienne.

Inna sprawa, jakie są, przy woli eks żony, prawne szanse zmiany rozstrzygnięć.

Zgodnie z k.r. i o.:

"Art.  60.  §  1.     Małżonek rozwiedziony, który nie został uznany za wyłącznie winnego rozkładu pożycia i który znajduje się w niedostatku, może żądać od drugiego małżonka rozwiedzionego dostarczania środków utrzymania w zakresie odpowiadającym usprawiedliwionym potrzebom uprawnionego oraz możliwościom zarobkowym i majątkowym zobowiązanego."

Zatem małżonka mogłaby obecnie żądać ode mnie alimentów tylko i wyłącznie, gdyby znalazła się w niedostatku (czyli usprawiedliwionej niemożności zaspokajania potrzeb, np. w wyniku kalectwa)

No i ewentualny taki obowiązek wygasa także z upływem pięciu lat od orzeczenia rozwodu.

Co do zmiany rozstrzygnięcia w zakresie utrzymania dzieci, mamy art. 138 k.r. i o.: "W razie zmiany stosunków można żądać zmiany orzeczenia lub umowy dotyczącej obowiązku alimentacyjnego.". Czyli gdyby się okazało, że jednemu nas wiedzie się gorzej lub lepiej (po zamieszkaniu osobno) albo któreś z nas nie wywiązuje się ze swojego obowiązku w takim kształcie, jak jest określony w wyroku, zawsze drugie może żądać zmiany.

Przed tym się człowiek nie zabezpieczy.

Najprościej chyba żyć w miarę porządnie z żoną i nie prowadzić intencjonalnie do zadrażnień. A co będzie kobieta chciała zrobić, to i tak zrobi. 

Edytowane przez Casus Secundus
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

On 7/2/2023 at 10:51 AM, Casus Secundus said:

Odniosłem wrażenie, że zaskoczona była tym, że dzieci o rozwodzie nie wiedzą

Żadna zagadka - odpowiedź oznaczała, że nie wrzeszczeliście na siebie przy dzieciach. Bo normą jest to, co sam widziałeś w sali obok.

On 7/2/2023 at 10:51 AM, Casus Secundus said:

ja nadałem ton i zainicjowałem twórczość w tej dziedzinie

To Ty tak myślisz.

Mąż dowiaduje się ostatni, jak mówi przysłowie - chyba że może dowiedzieć się bez konsekwencji dla Pani, bo już się ze swoich wyczynów Pani przyznał.

24 minutes ago, Casus Secundus said:

Inna sprawa, jakie są, przy woli eks żony, prawne szanse zmiany rozstrzygnięć.

W przypadku zmiany "nastawienia" Pani, masz jeszcze alienację dzieci i braki widzeń, pozwy cywilne o "zwroty kosztów"...  nie mówiąc o podważeniu vis compulsiva. I nie pisz że to nierealne, ludzie po rozwodzie czasem sami siebie nie poznają w snutych opowieściach "eksmałżonka".

Sporo niestety zależy tu od "koleżanek" Pani - bo krople wody drążą z czasem skałę. Im lepiej Ci będzie, tym bardziej JE będziesz kłuł - i będą jątrzyć po prostu dla zasady, bezinteresownie, w ramach "solidarności jajników". Pierwsze pytanie jakie Pani usłyszy od "koleżanek", to "ile alimentów". A potem eksplodują "chęcią pomocy skrzywdzonemu biedactwu" :(

41 minutes ago, Casus Secundus said:

Często tutaj radzi się, żeby na czas rozwodu wywalić inne baby z życia. A według mnie lepiej działa strategia odwrotna - być w takiej sytuacji, żeby w ogólnie nie odczywać rozwodu i rozstania z żoną jako straty w relacjach damsko - męskich. 

Też pojadę w poprzek "głównych nurtów" - zamiast jednego czy drugiego (abstynencji czy "picia pod kurek"), najlepiej nie uznawać "relacji damsko-męskich" jako niezbędnego czynnika w życiu. Jak nie jest niezbędny, to i strata niewielka - nie abstynencja a świadomy wybór. Tym bardziej że jedyną prawdziwą potrzebę dostępną jedynie "przez kobietę" - prokreacyjną - masz w zasadzie zaspokojoną.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.